Rozdział 9
Sebastiano...
'Alleluja'...
Kurwa, nie wierzę! Wyszła z biura wyśpiewując 'Alleluja'!
Parsknąłem śmiechem. Ma dziewczyna jaja, to muszę przyznać, choć gdyby ktoś był świadkiem naszego starcia, najpierw urwałbym mu łeb, a potem wszystkiemu zaprzeczył. Moja reputacja byłaby definitywnie zjebana na całej linii, gdyby ktoś zobaczył, że po tym co właśnie odjebała, pozwoliłem jej żyć. Za mniejsze uchybienia i zniewagi zabijałem ludzi.
Ale na Boga żywego!
Podoba mi się jej impertynencja. Podoba mi się, jak jej niesamowite oczy migotały ze złości, gdy rzucała we mnie obelgami. Te pieprzone oczy, o których nie potrafiłem zapomnieć. Podoba mi się jej ciało, a przede wszystkim, podoba mi się i to, kurwa, aż za bardzo, jak na nią reaguję. Ale tak było od pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłem. A nawet ośmieliłbym się stwierdzić, że teraz nawet bardziej... A przecież jej tak naprawdę nie dotknąłem...
Życie to jebana suka...
Wyciągnąłem z kieszeni telefon. Ignacio jak zwykle odebrał już po pierwszym sygnale.
- Za chwilę na dole pojawi się kobieta. Rudoblond włosy, niebieskie szpilki - rzuciłem. Mogłem powiedzieć, jaki kolor spódnicy, czy bluzki, ale wkurwił mnie sam fakt, że wówczas spojrzeliby tam, gdzie nie powinni. - Chcę wiedzieć, gdzie pójdzie.
- Już wysyłam ludzi.
- Nie. To zadanie dla ciebie - wiedziałem, że co jak co, ale Ignacio nigdy nie spojrzałby na nią w niewłaściwy sposób. - Gdzie Dario i Arturo?
- Za pół godziny powinni być z powrotem z transportem z Reno - wyjaśnił. - Meldować?
- Nie - odpowiedziałem po chwili. - Dzwoń w razie czego do Santino. Będę nieosiągalny.
Usiadłem zakładając ręce za głowę. Przeklęta dziewucha! Przez nią nie potrafiłem skupić się na pracy. Jakby mało było tego, że właśnie przez nią musiałem wyrwać się z domu. Przyjechałem do biura, wściekły na ojca i jebane sny, które męczyły mnie przez całą noc, mając nadzieję na chwilę ucieczki przed wspomnieniem jej pięknych oczu i co? Te same oczy przywitały mnie, gdy tylko się pojawiłem. Oczy i jej kurewsko zmysłowe ciało, na widok którego jestem, kurwa, twardy jak kamień.
Nie słodzi mi, nie podlizuje się, mówi co jej ślina na język przyniesie. Parsknąłem śmiechem, gdy przypomniałem sobie jej bezczelną uwagę o tym, że się ślinię. Musiała mnie widzieć w szybie. Powinienem czuć się niezręcznie, że widziała mnie, gdy nie potrafiłem opanować własnej reakcji na jej widok.
Mówiąc szczerze? Nie byłem. Byłem za to, kurwa, napalony jak cholera. Chciałem mieć tę kobietę pod sobą, chciałem mieć jej tyłek wypięty i gotowy na mojego kutasa. Chciałem widzieć i słyszeć jak krztusi się, gdy pieprzę te wyszczekane usta. Jezu! Te przeklęte usta!
Dlaczego, na miłość boską, nie posłuchałem własnego ciała, gdy w sobotę mogłem mieć ją dla siebie? Powinienem, kurwa, posłuchać własnego kutasa i zerżenąć ją w najbliższym schowku, a nie kazać ją naćpać tym gównem. Jestem pewien, że wystarczyłby raz, abym ugasił to cholerne pragnienie.
Nagle, jak grom z jasnego nieba dotarło do mnie, że tak długo, jak będzie dla mnie pracowała, nie dotknę jej nawet jednym, kurwa, palcem!
Ja pierdolę! Karma to jednak suka!
Jedyna kobieta, która wzbudziła moje zainteresowanie jest dla mnie nietykalna. Wystarczyło jedno spojrzenie przez zatłoczoną salę, a poczułem się żywy. Ogień w moim ciele płonął od tego czasu, wypalając obraz jej postaci i napełniając każdym oddechem, cholernym zapachem jej ciała. Jest gorsza od jebanej heroiny, bo jeszcze jej nie spróbowałem, a już mam na jej punkcie odjebane.
Nigdy wcześniej nie czułem takiego pożądania. Uprawiam seks i to od dawna, czy raczej ostro się pieprzę, ale jest to raczej sposób na rozładowanie napięcia, którego nie brakuje w moim cholernym życiu. Do tego nadawała się jakakolwiek kobieta. Prowadząc tak rozlegle interesy, mężczyzna o zdrowym popycie seksualnym musiał sobie radzić w każdy możliwy sposób. Dlatego też, w większości miast, do których jeździłem służbowo miałem kochanki, choć tak w zasadzie, to nie nazwałbym tak żadnej z nich, i dziwki, które zapewniają mi odrobinę spokoju i odprężenia, gdy tego potrzebuje. Nie oczekiwałem wierności, bo sam jej nie zamierzałem dotrzymywać. Układ pomiędzy mną, a każdą z nich, polega raczej na dostępności.
I kurwa, możecie mi nie wierzyć, ale prawda jest taka, że wszystkie są całkowicie dostępne, kiedy tylko mam na nie ochotę.
Poza tą jedną... Ona jest dla mnie nie do ruszenia. Tak długo, jak moje pieniądze będę wpływać na jej konto. Jest, kurwa, mają asystentką, a to oznacza, że mój kutas nie zbliży się do jej cipki, tyłka i ust. Miałem zasady. Twarde i nigdy ich nie złamałem. Nie była tego warta żadna kobieta. Mój kutas nie tykał firmowych cipek, a ja nie płacę za seks. Nawet tak megazajebisty, jaki mógłbym mieć z nią.
Wszystkie plany, jakie miałem co do niej, wyjebały się w kosmos. Miałem jej już nigdy więcej nie spotkać. Dla jej własnego bezpieczeństwa i mojego spokoju. Zbyt dużo się będzie teraz działo. Przejęcie władzy to nie kolacyjka, na której ogłasza się ważne rzeczy.
Dokładnie za miesiąc Los Angeles zaleje pierdolona fala mafijnego świata. Przyjadą wszyscy. Nie tylko przedstawiciele Cosa Nostra w Stanach, ale również przedstawiciele starej gwardii prosto z Sycylii. Jebane Oryginały, dla których stare mafijne prawa to świętość. Od dziesiątek lat żyją w zgodzie ze starymi zasadami, nie dopuszczając do mieszania się krwi. Tam kobiety żyją pod kloszem mafijnej społeczności, zachowując dziewictwo, aż do nocy poślubnej. Nie mają kompletnie nic do powiedzenia w wyborze i ślepo zgadzają się na wszystko.
Muszą, w przeciwnym wypadku czeka ich los gorszy niż śmierć z rąk ojca, brata czy męża. Honor mężczyzny mafii to świętość. Dla nich tradycja jest najważniejsza. Niczego nie zmienili od lat. Czerpią zyski z prostytucji nieletnich, co stało się kością niezgody pomiędzy nami i wiem, że w tym temacie nigdy nie dojdziemy do porozumienia.
Nowe pokolenie tym różni się od Oryginałów, że nasze życie dopasowaliśmy do amerykańskiego stylu życia. Musieliśmy, żeby nie wyróżniać się w tłumie. Nasze interesy, bogactwo, wygląd i powiązania zawsze stawiały nas na widocznym miejscu. Żyjąc w duchu amerykańskiej wolności, staliśmy się nowym mafijnym pokoleniem. Nie podążamy ślepo za przykazaniami, sami budujemy nasze fortuny i zawsze dbamy o swoich. Wtopiliśmy się w ten świat i teraz ten świat jest dla nas. Rządzimy w nim, wyznaczamy granice, poza którymi zwykli ludzie znajdują swój koniec. Jesteśmy jebanymi królami.
A przede wszystkim, mamy swoje nowe prawa, które nie w smak są zarówno Sycylijczykom, jak i niektórym przedstawicielom rodzin w Stanach. Jestem kurewsko pewien, że przy okazji wizyty ponownie będą pierdolić o jednolitości dla całej Cosa Nostry. Mam na nich wyjebane. Może ojciec byłby bardziej skłonny im ulec, choć to w końcu on doprowadził między innymi do zakazu dziecięcej prostytucji. Wtedy sytuacja była trochę inna. A teraz?
Teraz muszą się liczyć z kurewską potęgą. Sojusze, jakie zawarłem, dają mi nad nimi cholerną przewagę. Jestem niezależny finansowo, a bogactwo, jakim dysponuję kłuje sukinsynów w oczy. Marzy im się kontrola nade mną i nad rodzinami w Stanach, a najszybciej i najłatwiej kontrolować, gdy ma się przewagę finansową. Gdy z każdej operacji, inwestycji czy interesów możesz liczyć na porządny procent zysków. Wciąż wydaje im się, że mogą wymóc na nas uległość. Niech spierdalają!
Gdy sytuacja w starym kraju zmusiła wiele mafijnych rodzin z Sycylii do emigracji, żaden ze starych rodów nie wyciągnął ręki, żaden nie zaproponował konkretnej pomocy. Ukryli się, jak szczury w kanałach, unikając policji i sądów.
A ci co musieli wyjechać? Wszystko budowali od początku. Pozycję, majątki, reputację. Płacąc krwią i życiem niejednego członka rodziny. A teraz skurwiele chcą nami rządzić zza oceanu.
Mowy nie ma! Ja nie negocjuję. Ja stawiam twarde warunki, a jeżeli komuś się nie podobają... Spierdala przed moim gniewem, albo idzie do piachu. Ja nie daję drugiej szansy. Skoro pierwszej nie potrafił ktoś docenić, to tym bardziej nie doceni kolejnej. Skoro własne życie, lub życie swoich rodzin stawiają w zakładzie z samym Szatanem, to muszą liczyć się z konsekwencjami. Jedno życie, to jedna szansa.
Na samą myśl o tych zasuszonych skurwielach zacisnąłem pięści. Zapewnienie im ochrony na naszej ziemi po części będzie należało do moich obowiązków. Nie przylatują na jebane zakupy na święta. Będą chcieli pokazać swoją siłę. Będą ignorować nasze zwyczaje, bo mają swoje. Kurwa! Czułem, że może dojść do otwartego konfliktu, bo te skurwiele na naszym terenie będą się, kurwa, panoszyć jak najgorsza zaraza. Będą chlać za nasze i pieprzyć, jak tylko będą mieli na to ochotę. Odmówienie byłoby z mojej strony wyraźnym znakiem, że mam wyjebane na ich pozycję. Mam, ale po co mam ich kłóć w oczy?
Zgodnie z tradycją, każda rodzina zjawi się bez niezamężnych kobiet. Może i jesteśmy skurwielami mającymi ludzkie życie za nic, ale nie tykamy naszych kobiet. Każda z nich posiada status, który chroni ją przed zaczepkami ze strony przyjezdnych członków Cosa Nostry. Dlatego te stare capy będą buszować w naszych burdelach. Z żonami mają dzieci, a z dziwkami się pieprzą.
Niejednej dziwce po ich wizycie będziemy musieli zapłacić od chuja kasy, a jeszcze więcej nie będzie się przez dłuższy czas nadawać do pracy. Orgie, które urządzają Sycylijczycy, to jebane gwałty, a nie seks za przyzwoleniem. Mam tylko nadzieję, że nie wyjdą, kurwa, na ulice szukać swoich ofiar.
I lepiej dla nich, żeby żaden nie zapędził się na mój prywatny teren...
Ja pierdolę! Czy mógłby być gorszy czas na to wszystko? Czy musiało się wszystko, aż tak bardzo spierdolić? Teraz ta wyszczekana i ciekawska baba pojawiła się w moim życiu w zupełnie, kurwa, nieodpowiednim momencie. Miałem wszystko zaplanowane. Przejęcie władzy, rozprawienie się z Bratvą i każdym jednym sukinsynem, który będzie szczekał na nowe porządki. Ta kobieta mogłaby stać się moją słabością. Dosłownie czułem to w każdej jebanej kropli krwi. Czułem ją... Tak dokładnie, jakbym dotykał jej ciepłego i gładkiego ciała.
Kurwa! Potarłem palcami o spodnie, czując jak pulsują mi opuszki. Właśnie o tym mówię. O tym jebanym uzależnieniu. Nawet jej nie dotknąłem, a moje ciało, jakby miało ją już zakodowaną w sobie.
Dźwięk dzwoniącego telefonu wyrwał mnie z myślenia o tej kobiecie. Kurwa! Nawet nie wiem, jak naprawdę ma na imię. Lexi to może być ksywka, skrót imienia, czy diabeł wie co.
Widząc imię Santa na wyświetlaczu, wzniosłem oczy w stronę wysokiego sufitu. Miałem dość jego zjebanego poczucia humoru.
- Co jest?
- W zasadzie nic. Dzwonię tylko, żeby zapytać, czy chłopcy mają już rozrabiać beton.
- No, kurwa, bardzo śmieszne - warknąłem.
Miał szczęście, że mój gabinet miał zainstalowane urządzenia zagłuszające. Przez ten czas, gdy nie ma nie w biurze, każde wejście do środka uruchamia kamery i nagrywanie, a informacja o nieautoryzowanym otwarciu drzwi od razu dociera do ochrony. Wiem, że D'Angelo nie weszła tutaj ani razu. Będę musiał dowiedzieć się, od jak dawna panoszy się w biurze.
- A na poważnie. Żyje, czy mam wysłać ekipę?
- Żyje - sapnąłem opadając plecami na oparcie i odwracając się w stronę panoramicznego okna.
- Powiedziałeś to takim tonem, jakbyś mimo wszystko rozważał pozbycie się tego balastu.
- O tym, to ja myślę już od pierdolonej soboty - warknąłem zaciskając palce na telefonie. - Wtedy nie potrafiłem tego zrobić i wierz mi, kurwa, tym bardziej teraz nie zrobię.
- Zaraz, bo chyba się pogubiłem. O czym teraz rozmawiamy? O ciekawskiej dziewczynie z tarasu i twojej altruistycznej, i całkowicie niezrozumiałej decyzji pozostawienia jej przy życiu, czy o nowej asystentce?
- Czy jak ci powiem, że to jedna i ta sama osoba, to uwierzysz?
- Pierdolisz! - parsknął śmiechem. - Nie... Ty mówisz poważnie - zreflektował się, że nie podzielam powodu jego wesołości, gdy głuche warczenie przebiło się przez jego idiotyczny śmiech. - Jest twoją asystentką?
- Jak chuj.
- O bracie, to ci teraz zazdroszczę - zarechotał. - Masz przy sobie taką dupę, że pewnie nie znajdziesz minuty, żeby zająć się uczciwą pracą, co? Przeleciałeś ją już? Pamiętaj, że jak się znudzisz jej cipką i tyłkiem, to mogę ją od ciebie przejąć. Nie mam nic przeciwko.
- Radzę ci, kurwa, zamilknąć - warknąłem.
- Kurwa! Zapomniałem, że jeżeli chodzi o nią, to jesteś kurewsko zaborczy.
On jako jedyny może sobie pozwolić na pewnego rodzaju żarty. On i jak się właśnie okazało, pyskata Lexi D'Angelo. Tyle, że tego z całą pewnością mu nie powiem. Będzie mi dogryzał i w końcu nie wytrzymam, i faktycznie go rozpierdolę.
- Przypominam ci, Sant, że w każdej chwili mogę cię zajebać - syknąłem przez zaciśnięte zęby. - Mało masz zajęć z przyjazdem naszych? Zaraz mogę ci znaleźć coś ekstra. Jak wykopiesz kilka dołów, to odechce ci się pieprzonych żartów.
- Nie wkurwiaj się, stary - od razu zmiękła mu rura. - Chciałem tylko powiedzieć, że wszystkie rodziny zostały już poinformowane o uroczystości, przez twojego ojca. Właśnie dostałem pierwsze potwierdzenie z Sycylii.
- W porządku. Masz mieć to pod kontrolą. Chcę wiedzieć o wszystkim, co będzie się wiązało z ich przyjazdem. Zaraz będę się zbierał, Sant. Przyjedź, jak najszybciej.
- Do klubu, czy do ciebie?
- Do klubu - rzuciłem po chwili zastanowienia.
Zaczyna się... Maszyna ruszyła i żadną siłą już jej nie powstrzymamy.
Rozejrzałem się po gabinecie, który bardziej przypominał salon w moim penthousie, niż miejsce pracy. Mój wzrok spoczął na krześle, a na ustach pojawił się uśmiech. Przyjdzie taki dzień, gdy nie będzie mogła usiąść z powodu obitych pośladków, a nie dlatego, że jej tyłek jest zbyt delikatny na krzesło za sto pięćdziesiąty tysięcy. Wciąż nie mogę uwierzyć w jej tupet! Jakby to ona była tutaj pieprzonym szefem, a nie ja.
Ale było coś najważniejszego... Za chuja nie wiem, co łączy ją z moim ojcem. Jest w jego typie, choć zdecydowanie młodsza, niż jej poprzedniczki. Poza tym, kogoś tak zmysłowego ojciec powinien trzymać blisko siebie, a nie rzucać ją na żer tych wszystkich napalonych kutasów. Który mężczyzna tak robi?
Ten, który wie, że drugi mężczyzna ma swoje jebane zasady!
Gdyby ojciec rzucił ją do pracy w jednym z naszych lokali, byłaby moja w chwili, gdy jej długie nogi przekroczyłyby próg mojego gabinetu. W świecie bezprawia obowiązują moje zasady. Sam je ustalam i korzystam z przywilejów bycia bossem. Kobiety, które u mnie pracują, to zazwyczaj dziwki spłacające swoje, albo cudze długi. Nie płacę im, więc jeżeli mam ochotę którąś z nich przelecieć, po prostu to robię.
A Lexi? Ojciec wiedział, że jej nie ruszę! Jest dla mnie pieprzonym zakazanym owocem, który będzie mnie kusił każdego pierdolonego dnia! Może rzeczywiście powinienem, zgodnie z jego sugestią, przekazać jej więcej obowiązków? Zaraz, kurwa! Czyżby stary na starość tak zgłupiał, że chciał przekazać swojej kochance taką władzę, ale żeby nie wyglądało to podejrzanie wystawił ją, jako moją asystentkę? Jebany! Doskonale wie, że nawet, gdybym nie przyspieszył przekazania władzy, nie miałbym czasu zajmować się jego firmami. Są tylko przykrywką i wielkim kłopotem dla mnie.
Wjebał mnie na minę ze swoją maskotką, żeby pod moim okiem nabrała doświadczenia i nie wyjebała się na pierwszej lepszej przeszkodzie? Po chuj to wszystko? Mógł przekazać mi tytuł i wszystkie wiążące się z nim obowiązki, zostać sobie na swoim stołku i samemu przygotować kochankę do zarządzania firmą, a przynajmniej jej legalną częścią. Ojciec nie jest stary, choć miałbym wielkie zastrzeżenia co do jego poczytalności, przynajmniej w tej chwili. Jednak jeszcze przez dobrych kilka lat mógł zarządzać swoim grajdołkiem, a nie wpierdalać mnie w to bagno.
Kurwa... A co mu chodzi?
Rzucił mi ją, jak pierdoloną pokusę, z którą mam spędzać czas, przygotowując ją do przejęcia firmy? Za darmo? Nie oczekując niczego w zamian, bo sukinsyn zna moje zasady?
Chyba, że... Pomysł, który właśnie przyszedł mi do głowy był tak, kurwa, absurdalny, że dosłownie wgniotło mnie w fotel. Chyba już naprawdę mi odjebało, skoro pomyślałem właśnie o tym. Kurwa! Nie ma takiej jebanej opcji, zazgrzytałem z wściekłości zębami. Postawiłem jebaną granicę pomiędzy tymi światami nie bez przyczyny. Tutaj, gdzie w świetle dnia jestem jebanym Sebastiano Rivas, była ona, ta pyskata suczka i tak długo, jak jej płacę, nie ruszę jej nawet palcem, nie mówiąc już o wsadzeniu w nią mojego kutasa.
Tam, gdzie ona nie ma i nigdy nie będzie mieć dostępu... Jestem pieprzonym bossem i moje słowo jest w tym świecie prawem. Biorę, co chcę i kiedy chcę. Nie pytam o zdanie.
Tylko, że ona zbliżyła się już do tego świata. Zaledwie musnęła tymi swoimi zajebistymi cyckami, które z chęcią również bym przeleciał, tak jak i ją całą. Znalazła się tam, gdzie nie powinna. Komu stałaby się krzywda, gdybym wciągnął ją nieco głębiej w ten mrok?
Zrobiłem coś, z czego tak naprawdę dumny nie jestem, bo jeszcze nigdy w życiu nie podałem kobiecie tego pieprzonego narkotyku. Wtedy wydawało mi się, że to lepsze rozwiązanie, niż wywiezienie jej do jebanego lasu. Spojrzałem jej w oczy i... Utonąłem...
Kim jest? Co robiła na tym jebanym przyjęciu i kim dla niej jest Rogers? Jak dużo pamięta z tamtej nocy?
Tych pytań jest więcej. Jakim kurewskim cudem jest moją asystentką i co, do chuja pana, widzi w moim ojcu?!
Kim do cholery jest? Nigdy wcześniej nie widziałem jej w biurze ojca, nie żebym tam bywał jakoś nagminnie często, ale miałem swoje sposoby na zdobycie informacji. Albo dobrze ją ukrywał, albo to jego nowy nabytek, czekający, aż jej poprzedniczka zrobi jej miejsce.
Może jestem kutasem i skurwielem, ale nigdy nie zdradzałem, tak jak ojciec. Nic żadnej nie obiecywałem, poza ostrym seksem. Żadnej nie chciałem na wyłączność. Nawet Melindy...
Wszystkie kobiety, z którymi się pieprzę wiedzą, że nie są jedynymi. Zdarzają mi się i to dość często, przygody na jedną noc i nie mam na myśli dziwek, które pieprzę w klubach. Wyszczekana złośnica, która właśnie opuściła moje biuro, mogłaby być właśnie taką przygodą. Jedna noc... Jedna cholerna noc, żebym mógł o niej zapomnieć...
Wciąż jest tylko jeden kurewsko mały problem. Jest moją asystentką!
Jednak nie wszystko stracone... Znam się na ludziach, na ich słabościach i pragnieniach. I jedno mogę powiedzieć. Każdy ma swoją cenę. Czasami ludzie cenią się zbyt nisko, co świadczy o ich słabościach, z którymi nie potrafią się zmierzyć, a czasami wręcz przeciwnie. Wydaje im się, że są warci więcej. W swoim zarozumialstwie i obłudzie uważają się za idealnych i niezwyciężonych. Dopóki nie wejdą mi w drogę...
Adrenalina wypełniła moje ciało. Bez żadnego wysiłku pozbyłem się ośmiu poprzednich pseudo asystentek. Teraz nadszedł czas, żeby kolejna złożyła wypowiedzenie. Z chwilą, gdy jej kontrakt wygaśnie, będzie się wiła nabita na mojego kutasa, ściskając mnie tymi niesamowicie długimi nogami. Kurwa! Na samą myśl o tym, poczułem jak mój fiut pulsuje w spodniach. Ja pieprzę! Ależ jej pragnę!
Poczekam. Ten pierdolony miesiąc jakoś z nią wytrzymam. Za miesiąc, gdy przejmę władzę, a po jebanych gościach zniknie ślad, gdy ojciec wypieprzy na tę swoją pierdoloną emeryturę, czy gdzie on tam się wybiera, będę miał ją dla siebie. Przecież nie zabierze jej ze sobą, skoro dopiero co wjebał mi ją do biura. Tak więc, ojciec w podróż, a wyszczekana Lexi D'Angelo zostanie na mojej łasce. Nie zabiłem jej i jej życie należy do mnie. Mam czas...
Zanim ustalę sprawę z Melindą i jej ojcem, mogę się zabawić małą Lexi. Zmuszę ją do złożenia wypowiedzenia. Nie będzie miała wyjścia, a w chwili, gdy jej podpis znajdzie się na jebanej kartce, jej ciało i ona sama będą moją własnością. Kto wie, może zachowam ją sobie, jako odskocznię od jebanego jazgotu Melindy? Zapłodnię Melindę tak szybko, jak tylko mi się uda i zamknę z ochroną, dla bezpieczeństwa mojego spadkobiercy. A słodka Lexi... Myślę, że pomiędzy jej nogami spędzę naprawdę miłe chwile.
Ściskając kutasa przez materiał jedwabnych spodni, wyciągnąłem z kieszeni telefon. Czas poznać przeciwnika.
- Petersen – odezwałem się, gdy po drugiej stronie usłyszałem męski głos. – Chcę mieć jak najszybciej akta D'Angelo.
- To niemożliwe – wysapał po chwili wyraźnie zdenerwowany.
- Chyba mnie pan nie zrozumiał, Petersen. Ma pan pół godziny, żeby dostarczyć mi na biurko jej dokumenty. Kontrakt, historię zatrudnienia, numer ubezpieczenia i wszystko, co o niej wiemy.
Wyraźnie słyszałem, jak z trudem przełyka. Nieudolny facet. Już tylko to, że przez ostatnie miesiące podsyłał mi te namiastki asystentek, z którymi musiałem się później użerać, powinno wystarczyć, żebym wylał go na bruk. Powinien się, kurwa, cieszyć, że nie rozpierdoliłem go za brak kompetencji. Wciąż się waham, ale jak dalej będzie się tak jąkał, osobiście go zapierdolę.
- Signor... Ja...
- Człowieku! – warknąłem. – Nie każę ci zbudować promu kosmicznego! Jedna pieprzona teczka. Na moim biurku. Za pół godziny. Czy to jest dla pana zrozumiałe?
Podwójne życie to nie jest pierdolona bajka. Przysięgam, coraz częściej przenoszę pewne rzeczy z mojego drugiego życia. Jak na przykład teraz... Kurwa! Gdyby stanął przede mną, jąkając się, jak jakaś pizda, wjebałbym go w beton po szyję i patrzył jak zdycha. W moim świecie nie było czegoś takiego jak nie mam, niemożliwe, jutro... Rozkaz capo jest wypowiadany tylko raz. I masz, kurwa, jedną szansę, żeby go wykonać.
- Signor Sebastiano, to niemożliwe!
- Słucham? - no kurwa, czy ja się czasami nie przesłyszałem?
- Ja nie... Nie mamy tych dokumentów w dziale kadr – wydukał pośpiesznie. – Kontrakt z panną D'Angelo został podpisany bezpośrednio przez pańskiego ojca.
No chyba się jednak, kurwa, przesłyszałem...
- Chce mi pan powiedzieć, że mój ojciec, bez konsultacji prawnej z działem HR, podpisał kontrakt na stanowisko mojej osobistej asystentki? Chyba pan, kurwa, żartuje!
- Niestety, taka jest prawda. Pański ojciec osobiście wszystko nadzorował. Z tego co mi wiadomo, jego prawnicy zajęli się kwestiami prawnymi, a nasz dział nigdy nie brał udziału w konstruowaniu kontraktu. Nic więcej nie wiem.
Rozłączyłem się nie słuchając dłużej jego pierdolonych wyjaśnień. Co to, kurwa, ma znaczyć! Czy ta kobieta tak go opętała, że złamał wszystkie zasady? Nie prowadzimy, kurwa, budki z hot dogami, na litość boską! To konsorcjum jebanej Cosa Nostry! Warte grube miliardy tych legalnych i nielegalnych dochodów i zatrudniające tysiące pracowników, a mój ojciec zatrudnia nie wiadomo kogo? Ta kobieta może być, kurwa, szpiegiem korporacyjnym! Może być nasłana przez naszych wrogów... Przez pierdolonych federalnych!
Zgrzytając zębami wybrałem numer do mojego kapitana.
- Ignacio, chcę wiedzieć, gdzie jest teraz mój ojciec - rzuciłem do słuchawki podrywając się z fotela i kierując do drzwi.
Miałem, kurwa, dość! Ktoś będzie musiał mi wyjaśnić, co, do jasnej kurwy nędzy, robi ta kobieta w moim biurze! Idąc w stronę windy widziałem kątem oka i słyszałem, umykających w popłochu pracowników. Byli raczej przyzwyczajeni do moich dziwnych zachowań, ale jeszcze nigdy nie byłem tak wkurwiony, jak teraz. Przyznam im rację... Panika była jak najbardziej zrozumiała.
- Szefie... No, właśnie miałem zameldować. Kobieta, którą kazał mi szef śledzić, pojechała do One California Plaza.
- Jest tam teraz?
- Jest. Czekam przed budynkiem. Właśnie podjechał samochód z jego ochroniarzami.
Dobra. Czyli nie złapię ojca w biurze, pomyślałem zjeżdżając windą na podziemny parking. Ten człowiek od chwili, gdy zacząłem przejmować odpowiedzialność za Konsorcjum całkowicie olał interesy. Z tego co wiem, raz w miesiącu leciał gdzieś swoim odrzutowcem. Pewnie do swojej kochanki, z którą od lat się spotyka, ale nie interesowałem się tym na tyle, żeby sprawdzać dokładniej. Nie interesowało mnie do tej pory, kogo pieprzy, ale w chwili, gdy na scenę wkroczyła czysta pokusa, w postaci wyszczekanej Lexi D'Angelo, ta sprawa zaczęła mnie, kurwa, bardzo interesować.
- Jedź za nimi. Chcę wiedzieć, z kim i gdzie pojedzie. Potem zamelduj się w klubie.
- Tak jest.
Muszę uwolnić się od kurewskich myśli. Zaczynam żałować, że nie przełożyłem jej przez biurko i nie zerżnąłem za pyskowanie już w chwili, gdy otworzyła te swoje przeklęte usta. Nic straconego, choć jak się wydaje, będę musiał chwilę na to poczekać. Na razie muszę się wyładować na dziwkach.
A co do niej...
D'Angelo, już jesteś, kurwa, moja!
***
Krasnogorsk, miasto w obwodzie moskiewskim...
Przełykając ślinę mężczyzna odchrząknął, zanim zapukał w ciężkie dębowe drzwi. Ze środka dotarło wydane szorstkim głosem 'wejść' i jak na zawołanie zimny pot oblał całe ciało mężczyzny.
Naciskając złotą klamkę olbrzymich dwuskrzydłowych drzwi, mężczyzna w myślach pożegnał się już ze swoją rodziną. Dokładnie tak, jak za każdym razem, gdy miał się spotkać ze starcem.
Wszystkie okna były szczelnie zasłonięte, nie przepuszczając przez ciężkie zasłony ani skrawka słonecznego dnia. W kamiennym kominku, znajdującym się po lewej stronie od wejścia, palił się wysoki ogień. Przed paleniskiem, na skórze z białego niedźwiedzia, rozłożonej na drewnianej podłodze, leżały dwa wilczury. Wielkie i wredne bestie, które na jedno słowo potrafiły rzucić się człowiekowi do gardła. Nie puściły, dopóki ich pan nie wydał takiego rozkazu. Przez ponad trzydzieści lat pracy w tym wielkim zamku, mężczyzna był niejednokrotnie świadkiem takich praktyk. Ani razu psy nie zostały odwołane...
- Bog blagoslovil*... - wyszeptał, wiedząc, że siedzący za biurkiem starzec raczej go nie usłyszy.
Zerkając w odległy kąt pokoju zobaczył siedzącego za biurkiem mężczyznę. Złota lampa rzucała mdłe światło, ale nawet w takim oświetleniu nie można było nie zauważyć toczącej go choroby. Gorejące szaleństwem oczy uniosły się i mężczyzna zatrzymał się w miejscu, jakby starzec jednym spojrzeniem odebrał mu życie.
- Co się stało, Jurij? – ochrypły głos wywołał drżenie na całym ciele.
Mężczyzna przez chwilę zaciskał palce na pliku kartek, które dosłownie kilka minut temu zostały mu wręczone. Był złym człowiekiem. Przez lata pracy dla pakhana robił i widział rzeczy, które odarły go z wszelkiego człowieczeństwa. Prawa Bratvy były dla niego ważniejsze od słów popa i nauk przez niego głoszonych. Bratva była wszystkim...
Jednak to, co miało nadejść... Przełknął ślinę, zastanawiając się, czy los będzie miłosierny dla tej duszy i wcześniej zabierze tego potwora...
- Meldunek ze Stanów.
- Dawaj – warknął Oleg Mironov, obecny pakhan Sołncewskiej Bratvy, wyrywając z dłoni mężczyzny zwitek kartek.
Przez chwilę milczał, czytając wszystkie przekazane informacje, a na jego starczym obliczu pojawił się nagle wyraz, który zmroził obserwującego go mężczyznę. Jurij doskonale wiedział, na co teraz patrzy pakhan...
- Czy to pewne? – warknął potrząsając kartkami.
- Wszystko wskazuje na to, że tak – odpowiedział Jurij.
Ochrypły śmiech wypełnił wysokie pomieszczenie. Pakhan uderzył dłonią w biurko, aż stająca w jego rogu złota lampa zakołysała się nieznacznie.
- Chcę mieć badania. Muszę być pewien, że to pomiot tej dziwki.
- Może być trudno... - zaczął tłumaczyć, ale słysząc dobiegający zza pleców warkot wilczurów, wyprostował się napełniając płuca lodowatym powietrzem wypełnionym przerażeniem. – Oczywiście... Zaraz wydam rozkazy, boss.
- Stój! – warknął Mironov zatrzymując Yurija. – Niech przygotują odrzutowiec. Sam polecę do tej pieprzonej Ameryki. Chcę zobaczyć na własne oczy bękarta. Wylatujemy za dwa dni. Zorganizuj wszystko i powiadom naszych.
- Rozkaz, boss...
Zamykając za sobą drzwi, Yurij oparł się plecami o twardą powierzchnię, czując jak przerażenie z wolna ustępuje. Dopiero po chwili dotarły do niego słowa pakhana... Bozhe moy!*
Po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat stary opuści Rosję...
Tylko po to, żeby zobaczyć na własne oczy dziecko swojej synowej...
Bog blagoslovil (z ros.) – Boże błogosław
Bozhe moy! (z ros.) – O, Boże!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro