Rozdział 46
Sebastiano...
Nie zaniedbaliśmy żadnego szczegółu. Na szali było nie tylko życie Alexi, które dla mnie jest priorytetem. Świat może się spalić do cna, wulkany wybuchnąć, budynki zawalić, grzebiąc miliony istnień, a ja muszę mieć pewność, że pośród tego chaosu jedyną ocalałą jest ona. Nawet, gdyby miała stać na moich plecach, otoczona morzem śmiercionośnej lawy.
Wybrałem ją wiele lat temu, straciłem, a teraz odnalazłem. Nie szło mi jakoś spektakularnie, a nawet powiedziałabym, że koncertowo pieprzyłem wszystko i to chyba cud, że to mój bolid dostał kulkę, a nie ja, ale wiecie... Facet, który nawet nie myślał o ustatkowaniu się, przynajmniej w najbliższej przyszłości, którą zaplanował sobie na zimno, wybierając najmniejsze zło w postaci żony. Facet otoczony chętnymi laskami, które tylko czekały, aż je przeleci. Facet, który nie pytał jak laska ma na imię, bo taka informacja nie była mu potrzebna. Facet, który praktycznie w każdym miejscu na tym cholernym świecie miał gotowe na niego wyuzdane cipki, czekające na swojego pana. Facet, który przeleciał, zerżnął, czy jak to nazwiecie więcej cipek, niż co najmniej dziesięciu statystycznych Amerykanów, spotkał jedną, małą, pyskatą cholerę i mu całkowicie odjebało.
Walczyłem szarpiąc tę uprząż, jaka pojawiła się na mojej szyi. Wypierałem każdy jeden przejaw uczucia do Alexi, za wyjątkiem tego cholernego pożądania, które mnie obezwładniło. Odebrało oddech, ukradło każde bicie serca, każdą myśl... Co mi z tego przyszło? Morze wyrzutów sumienia i nikła nadzieja, że mimo wszystko ta cudowna dziewczyna mi wybaczy, bo przecież nam jest pisane być razem. Pocieszałem się tą myślą, że tak jak ja nie mam wyjścia, tak i ona. Jeżeli mnie nie kocha, kurwa, jak cholernie boli nawet myślenie o tym, ale jeżeli nie czuje jeszcze tego do mnie, to jestem w gruncie rzeczy bardzo kreatywnym facetem. Nie będzie miała wyjścia, tylko pokochać mnie takiego, jakim jestem, bo zmieniać się nie mam zamiaru. Zawsze będę terytorialny i zawsze będę kurewsko zazdrosny o jej tyłek. To nie podlega dyskusji i Alexia będzie musiała do tego przywyknąć, że jestem fiutem i neandertalczykiem. Ponieważ to ona była, jest i będzie, moją najważniejszą częścią. Moim wszystkim w tym popieprzonym świecie mafii.
To zawsze będzie ona.
Nie bałem się śmierci, przecież czeka na każdego z nas, a zajmując się tym, czym ja się zajmuję, mogę ją spotkać znacznie wcześniej. Taki los i dość duże ryzyko, gdy zamiast budki z burgerami, handlujesz bronią i prochami z największymi skurwysynami na świecie. Do tej pory myślałem tylko o organizacji, pomijając chwile relaksu z chętną laską. Wiedziałem, że nawet gdyby jakiemuś frajerowi udało się mnie ustrzelić, Sant mnie zastąpi i nie odpuści nikomu. A teraz?
Teraz miałem zamiar zrobić wszystko, żeby dożyć co najmniej do jebanej setki, mając nadzieję, że nawet wtedy będę mógł postawić maszt i spędzić upojne chwile z moją kobietą. Czuć jak zaciska się na mnie, patrzeć bez końca w te rozświetlone turkusowe oczy i słuchać, jak jej jęk wywołując drżenie na moim ciele, doprowadza nas na sam szczyt. A potem siedzieć w ogrodzie, w otoczeniu wnuków, prawnuków i żałować, że straciłem jebane dwadzieścia pięć lat, gdy jej nie było przy mnie.
- Boss, chłopaki zameldowali, że właśnie podjechała taksówką.
Oderwałem się od ściany, o którą opierałem się chyba całą wieczność i rzuciłem szybkie spojrzenie na moich ludzi. Sant, Ignacio i trzech innych. Alarm w drzwiach ewakuacyjnych został wyłączony, nie ma co robić większego zamieszania, niż potrzeba. Moi ludzie będą czekać na schodach, w razie czego odcinając drogę ucieczki. Wiedziałem, że matka zna plany całego apartamentowca, o co zadbała oczywiście przeklęta Berta.
To, że w jakiś sposób uratowała Alexię przed moją matką nie daje jej ułaskawienia. Nie ma czegoś takiego w naszym świecie. Nasza Temida i jej sprawiedliwość jest naprawdę jednostronna i kompletnie, kurwa, ślepa. Zjebałeś, zdradziłeś, złamałeś obowiązujące prawa... Giniesz. Proste. Nie mamy więzień, gdzie na koszt członków Cosa Nostry będą sobie mieszkać, dostając trzy posiłki dziennie i dostęp do telewizji. W piekle też mogą sobie oglądać Talent Show, czy inne gówna.
Berta zginie, to nie podlega dyskusji. Ojciec jeszcze chce ją przycisnąć, podejrzewając, że może wiedzieć coś na temat planów Sycylijczyków. Jeżeli będziemy podejrzewać, że coś kręci, mała dawka serum prawdy, a wyśpiewa nam wszystko.
Dałem chłopakom znać, żeby zajęli swoje stanowiska i z Santino ukryliśmy się w gościnnej sypialni, zostawiając uchylone drzwi. Kwestią do wyjaśnienia pozostaje, w jaki sposób ma zamiar dostać się na górę. Zmniejszyłem ilość ochrony, ale tak, aby nie wzbudzać podejrzeń. Jednak, aby dostać się na górę, potrzebuje karty dostępu. Bez niej za chuja nie wjedzie windą na piętro, gdzie znajduje się penthouse.
Dziwnie się czułem mając za chwilę stanąć twarzą w twarz z kobietą, która dała mi życie. Chyba tylko za to mogę jej podziękować. Zniknęła tak dawno, że nawet nie pamiętam jak wyglądała. Po rewelacjach, których się dzisiaj dowiedziałem, chyba nie mam czego żałować. Zdradziła ojca i rodzinę, która ja chroniła. Spiskowała za placami Danielo, zawiązując jakiś chory pakt ze swoim kochankiem. Zabiła moją siostrę. Małą, zaledwie kilkumiesięczną dziewczynkę. Dzieci to błogosławieństwo. Skarb, o który mamy obowiązek dbać. Ta suka jest największym złem, jakie spotkało tę rodzinę.
Spiąłem mięśnie, słysząc ciche kliknięcie zamka w drzwiach. A jednak suka miała klucz, pomyślałem wytężając wszystkie zmysły. Na pierwszy rzut oka apartament wyglądał na zamieszkany. Zostawiliśmy zapalony kominek, który teraz rozjaśniał światłem pusty salon. Na kanapie leżała koszulka, w której Alexia ostatnio spała, a którą jej zdarłem z ciała. Zapach jej perfum nadal unosił się w powietrzu, jakby odcisnęła w tym miejscu swój ślad. Pulsowanie krwi z żyłach brzmiało dla mnie jak bicie dzwona. Wciągnąłem powietrze i zatrzymując na chwilę w płucach, z zamkniętymi oczami przywołałem obraz Alexi. Jej zadziorny uśmiech, jej błyszczące złością tęczówki, opuchnięte od całowania usta. Wypuściłem powietrze, czując ogarniający mnie spokój i lodowatą ciszę. Słyszałem każdy jeden krok kobiety zmierzającej prosto do sypialni. Nawet się nie zawahała, miała klucz, znała rozkład apartamentu, wiedziała, gdzie w tej chwili powinna być osoba, której szuka i którą chce zabić.
Poczekałem, aż zbliży się do sypialni i w chwili, gdy naciskała klamkę, byłem z Santino na zewnątrz, za jej plecami. W pierwszej chwili nas nie wyczuła, a już w następnej nie miała okazji do obrony. Złapałem ją za ręce, wykręcając do tyłu, a Sant od razu wsadził jej knebel, żeby nie darła się w środku nocy. Jebią mnie sąsiedzi, w końcu nie mieszkają tutaj turyści, a ludzie związani z organizacją, jednak musieliśmy zachować ostrożność. Nie mieliśmy pojęcia, czy działa sama, czy ma wspólnika. Berta niewiele wiedziała, a ktoś przecież jej pomógł wydostać się ze szpitala, ktoś musi dawać jej pieniądze, przecież oficjalnie nie żyje, do chuja!
W ciszy wypełnionej przyspieszonymi oddechami i szarpaniną, zabrzmiał odgłos broni uderzającej w granitowe kafle.
Szarpnąłem ciałem kobiety, gdy chciała mnie kopnąć, a następnie uderzyć głową. Sant zawiązał jej oczy i skrępował ręce plastikowymi kajdankami, tak samo jak nogi. Popchnąłem ją na ścianę, patrząc beznamiętnie jak upada. Bez wzroku, bez możliwości ruchu runęła nie mając jak utrzymać równowagi. Przez cały czas spod knebla wydostawał się bełkot, zapewne przekleństwa i groźby, mające nas przestraszyć.
Już się, kurwa, boję! Tego, że nie powstrzymam się, gdy pierwszy raz spojrzę w jej twarz. W oczy, dokładnie takie jak moje. Po chwili pojawił się Ignacio z chłopakami. Podnieśli ją, przerywając jej gąsienicowy pochód chuj wie w jakim celu i jednym ruchem została podniesiona i przerzucona przez ramię jednego z żołnierzy.
Wychodząc wyjściem ewakuacyjnym uzbroiliśmy ponownie alarm. Jeżeli nie działała sama, a ten ktoś uzyska dostęp do logowania zamka dowie się, że weszła i się kurwa, rozpłynęła... Nawet zastawiliśmy pułapkę dla przyszłego hakera, aby nie musiał się zbytnio pocić przy włamywaniu się do komputera. Uwielbiam pracować z profesjonalistami, a tacy są właśnie ludzie Ignacio.
Niespełna godzinę drogi od Los Angeles mieliśmy specjalny, nazwijmy to, bunkier. Mogłem zabrać ją do jednego z naszych magazynów na obrzeżach miasta, ale chciałem czegoś specjalnego. Wysiadłem z samochodu, patrząc jak wywlekają ją z bagażnika. Parsknąłem śmiechem słysząc, że jeszcze nie opadła z sił i bulgocze pod kneblem. Zerknąłem na zegarek. Światło reflektorów spoczęło na złotej kopercie i wskazówkach. Była prawie czwarta nad ranem.
- Powinien zaraz być – rzucił Sant, gdy nasi ludzie zniknęli wewnątrz budynku.
Dookoła lasy, gdzie nie spojrzysz. Przejeżdżając obok Santa Clarita widziałem z daleka wieżę klasztoru. Od teraz za każdym razem będę kojarzył to miejsce tylko w jeden sposób. Otrząsnąłem się, bo to nie był odpowiedni czas i miejsce, żebym myślał o Alexi. To, co mam zamiar zrobić powinno pozostać z dala od niej. Żyje w naszym świecie i będzie w nim aż do końca, ale upewnię się, że ten świat nie będzie miał wpływu na nią.
Już z daleka słyszałem ryczący głos silnika. W nocnej ciszy brzmiał jak atakujący wściekły zwierz, a raczej całe stado, ukryte pod maską Maserati, wjeżdżającego właśnie na polanę, na której stały nasze wozy.
Grayson Miller, pieprzony Emisariusz Rady Czterech, wysiadł ze sportowego auta, jakby z niego wypływał. Jego ruchy były płynne i oszczędne, wręcz ślamazarnie powolne. Zawsze wydawało mi się, że facet poza niezłym wyglądem, kupą szmalu, co do pochodzenia którego miałem wiele podejrzeń, jest kurewsko nijaki. Dobra, kilka razy widziałem go na jakichś oficjalnych spotkaniach z niezłymi laskami, które dosłownie spijały z jego ust każdy oddech. Nie uważam, żeby miał problem z tym, aby potem zaciągnąć panienkę do łóżka. Ale jest taki... Nie wiem, może spokojny będzie dobrym określeniem? Rozumiecie, jesteśmy jak zwierzęta, walczymy z zaciekłością o swoje tereny, o wszystko co dla nas ważne. Latami uczyłem się opanowania wszystkich emocji. Nauczyłem się być pozbawionym ludzkich odruchów skurwielem, ale spokój Graysona jest inny. Jakby niósł ze sobą powiew koszmarnej śmierci i umierania w nieludzkich cierpieniach.
Grayson nie buja się po klubach, dlatego jego widok w moim klubie CN19-89 tak mnie zaskoczył. Skoro jest neutralny, to dlaczego widziałem go z Rothem? Im bardziej się nad tym zastanawiałem, tym więcej miałem pytań o jego związki z Alexandrowem i Bratvą. Poczekałem, aż do nas podejdzie, jak zwykle ubrany w spodnie, wyjebane buty i koszulę na długi rękaw. Jeszcze nie widziałem go w czymś takim jak T-shirt.
- Dlaczego zawsze ubierasz koszulę z długim rękawem? – nie wytrzymałem.
- Co? – zatrzymał się zaskoczony moim pytaniem i spojrzał na swoje ramiona. Biały jak śnieg materiał aż kłuł w oczy ostrym odbiciem księżycowego światła. – Tatuaże.
- Chyba się ich nie wstydzisz?
- Absolutnie nie – odpowiedział podwijając rękawy i pokazując ten, na który zwróciłem wcześniej uwagę. – To znak odrodzonej Rady. Jak zapewne się domyślasz, nie wszyscy są zadowoleni z mających nadejść zmian. Lepiej dla mnie i dla mojej pracy, jeżeli nie wiedzą, kim naprawdę jestem. Przynajmniej na początku.
Niewiele widziałem poza czterema gwiazdami połączonymi jakimiś linami? Pełno zawiłych wzorów i znaków... Sam miałem na barkach wytatuowane czarne skrzydła orła, jako symbol Niezwyciężonego. Doceniam dobre tatuaże, a te, które ma Grayson są naprawdę zajebiste.
- Lepiej dla ciebie?
- Nie lubię zabijać - mruknął. - Każdy Emisariusz i Strażnik ma ten znak.
- Co oznaczają gwiazdy? – Sant pochylił się zerkając z ciekawością.
- Kiedyś była Rada Czerech, jako czterech starców. Jeszcze nie ma oficjalnej nazwy, ale mówimy o niej Rada Gwiazd. Mają symbolizować kobiety, które będą w niej zasiadać.
- Coś o tym już słyszałem. Macie jakieś kandydatki? – zapytałem, bo właśnie o tym wspominał MacKenna.
- Na razie tylko dwie – stwierdził. – Szukamy kolejnych.
Chyba nie jest łatwo znaleźć odpowiednie kobiety, pomyślałem wskazując Millerowi drogę do budynku. Jak już wspominałem wcześniej, nasze kobiety dopiero zyskują niezależność, zrywając z odwieczną w naszych strukturach uległością wobec mężczyzn. Nie uważam, aby w młodym pokoleniu znalazły się takie, które mogłyby pełnić tak poważną i zaszczytną rolę, a te starsze zostały wychowane w starych prawach. Nie sprzeciwią się mężczyznom w żadnej sprawie.
Problem tej całej Rady i czterech nieznajomych kobiet zupełnie wyleciał mi z głowy z chwilą, gdy weszliśmy do wysokiego murowanego budynku. Nie mam pojęcia czemu miał służyć, ale od lat stał pusty, więc wykupiliśmy tereny dookoła, aż pod jezioro Lake Piru. Poza tym budynkiem nie ma innych na terenie, a dostęp do niego jest utrudniony przez rosnące wszędzie kolczaste krzewy i gęste drzewa. Trzeba znać ścieżkę prowadzącą przez las, aby dostać się do budynku.
Na zewnątrz wygląda tak jak wspomniałem, jak opuszczony magazyn. Brak okien, brak drzwi, brak wszystkiego. Jednak pod kamienną podłogą w rogu, znajduje się właz prowadzący do pomieszczeń pod budynkiem. Nasz bunkier. Teraz otwarte wejście zapraszało swoim mrocznym i lodowatym powietrzem. Czułem zapach mokrej ziemi i skał, zatęchłe powietrze i ten nie dający się pomylić z niczym innym, zapach krwi.
Betonowe ściany i wąskie zejście po schodach prowadziło do jednego dużego pomieszczenia i kilku mniejszych, mieszczących się po jednej stronie ściany. Kraty w nich od razu wyjaśniały przeznaczenie. W głównym pomieszczeniu na ścianach wbito haki, wisiały łańcuchy i metalowe obręcze. Sala tortur, pośrodku której siedziała tylko jedna osoba.
Chciałem, żeby Miller był obecny i potwierdził, że Cosa Nostra dotrzymuje słowa. Nie znam jeszcze Alexandrowa. Jest dla mnie całkowitą zagadką i tym bardziej się wkurwiałem, bo ma w swoich łapach moją Alexię. Poza tym spotkaniem w Nowym Yorku, nie interesowałem się ani nim, ani Rothem. Za bardzo wkurwiali mnie tym, jak gapili się na moją kobietę. Teraz sądzę, że Alexandrow musiał wiedzieć wcześniej, że jest jego siostrą. Hymm... A tak w ogóle, to jak on trafił na jej ślad, do chuja?
Otrząsnąłem się, gdy Sant przypieprzył mi w ramię, przywołując do porządku. Potrząsnąłem głową i wszedłem głębiej do pomieszczenia. Na środku, w kręgu ostrego światła padającego z lampy umieszczonej na suficie, siedziała na metalowym krześle moja matka. Nie straciła przytomności, wciąż starała się rzucać, przywiązana do oparcia i nóg krzesła. W ciszy ustawiliśmy się pod ścianą, naprzeciwko niej. Doskonale nas słyszała. Jej głowa okręcała się w kierunku każdego szmeru. Czy słyszała też płacz małej Rosy, gdy ją zabijała? Czy słyszała krzyki palącej się żywcem matki Alexi? Jak miałem czuć cokolwiek do tej kobiety, skoro mam przed sobą potwora?
Odchrząknąłem, co było znakiem dla Ignacio. Podszedł do niej i bez zbytniej delikatności usunął knebel z ust, a na koniec zerwał opaskę z oczu. Pisnęła z bólu, ale to nie salon kosmetyczny, żebym zwracał uwagę na ten jazgot i nie woskowanie, a jebany sąd. Dla niej ostateczny, bo upewnię się, iż pójdzie do pieprzonego piekła.
- Kim jesteście, psy? – wycharczała, a każde słowo zostawiło w powietrzu biały obłok. – Nie macie pojęcia, na kogo podnieśliście rękę. Kto tutaj jest? Widzę was, psy! Wyjdźcie i pokażcie się!
Ona tak na serio? Spojrzałem na szczerzącego się do mnie Santa. Ja pierdolę, ale się przestraszyłem! Chyba w tym przeklętym szpitalu naoglądała się jakiś szmirowatych filmów o mafii. Przyjrzałem się jej uważnie. Jak na tak sponiewieraną osobę wyglądała nawet nieźle. Czarne włosy miała obcięte do ramion, twarz jak lalka, prawie bez zmarszczek, ale czym ona mogła się, do chuja, martwić, wypoczywając za pieniądze ojca. Ciekawiło mnie, czy przez te wszystkie lata, gdy oficjalnie pozostawała martwa, miała kontakt ze swoim kochankiem? Gdybym wiedział o tym, że przyprawiła Danielo rogi z tym starcem, wyrwałbym mu jego zakłamane serce, gdy siedział przede mną i miał czelność, i odwagę szantażować mnie, chcąc zmusić do małżeństwa.
Poruszyłem się nieznacznie słysząc odgłos wolnych kroków na schodach. Mogłem pomyśleć o jakimś krześle, bo szykowało się niezłe przedstawienie. Spojrzałem w stronę wejścia, gdy stanął w nim Danielo Rivas. Najlepszy boss jakiego miała Cosa Nostra od wielu lat. Nie, nie nawróciłem się. Nawet, gdy czułem do niego niesłuszną, jak się dzisiaj okazało, nienawiść, nigdy nie odebrałem mu tego, co zrobił dla całej organizacji. Obronienie jej przed długimi łapskami Oryginałów, doprowadzenie do jedności rodzin, wprowadzenie istotnych zmian, dzięki którym staliśmy się nowoczesną strukturą mafijną, a nie tkwiącą w zamierzchłych czasach pseudo organizacją, wciąż palącą obrazki świętych.
Usłyszałem gwałtownie wstrzymany oddech i przesunąłem wzrok na matkę. Siedziała z taką miną, jakby właśnie zobaczyła ducha i kompletnie zszokowana gapiła się na ojca. Ciekawe, jak zamierza to rozegrać? Zaskoczeniem? Uda, że ktoś ją porwał ze szpitala i podrzucił do Los Angeles? Albo, że sama uciekła? Przypominam, że była w cholernej Kanadzie, a wałęsa się po mieście kilka tygodni. Poza tym, widząc w co jest ubrana nie uważam, aby spała na dworcu, czy w zapchlonym motelu. Ktoś musi jej pomagać, do diabła.
- Danielo? Danielo, to ty?
- Witaj, Paloma – odpowiedział mój ociec ze swobodą. Chwycił za oparcie krzesła stojącego pod ścianą i przyciągnął na środek pomieszczenia, stawiając je w cieniu. – Wyglądasz... Całkiem dobrze jak na osobę, która jeszcze w ubiegłym miesiącu nie miała kontaktu z otoczeniem.
- Danielo, kochanie... Tak, masz rację... To istny cud, naprawdę... - zaśmiała się, ochrypłym z odwodnienia głosem. – Chciałam zrobić ci niespodziankę...
- Daj spokój, Paloma. Jest prawie rano, nie spałem całą noc i jestem padnięty. Nie przyszedłem na pogawędki. Chcę znać prawdę.
Jeżeli jakiś mafioso zachowuje się jak prawdziwy gentelman, to jest nim mój ojciec. Rzadko traci opanowanie, nie pamiętam, aby klął, a to raczej normalne, gdy twoim życiem rządzą gwałtowne emocje i strach. Dzisiaj wymknęło mu się to i owo, ale sytuacja była drastyczna, że tak powiem. Poza tym, zawsze w garniturze, nawet teraz, o cholernej czwartej rano, gdzieś na jebanym zadupiu Hasley Canyon w Kalifornii. Facet starej daty z cholernie nowoczesnym podejściem do życia. Ja pieprzę! Teraz, gdy myślę o tych wszystkich latach widzę wyraźnie, jak wiele mnie nauczył. Nie tylko mafijnego rzemiosła, ale tego, jakim mam być mężczyzną.
Nawet jeżeli chodzi o kobiety... W porządku, więcej niż połowę życia pieprzę się z dziwkami, unikając tych porządnych. Ale jakieś podstawy mam, prawda? Reszty się nauczę, w końcu związek to sztuka kompromisu. Nie zmienię się, więc Alexia będzie musiała wziąć mnie takiego, jaki jestem. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z zazdrością, z zaborczością, z terytorializmem. W zamian dam jej miłość i taki seks, że zapomni o tych minusach.
- Właśnie ci mówię prawdę. Danielo, nie wiem o co chodzi... Chciałam zobaczyć się z naszym synem. Nie wiem dlaczego twoi ludzie mnie zaatakowali. Proszę, Danielo... Jestem tutaj, zdrowa, żywa... Możemy zacząć od początku...
- Z Sebastiano, jako naszym synem?
- Tak, z Sebastiano – uśmiechnęła się do ojca.
- Z Rosą? Nie zapominaj o naszej córce, Paloma.
- Ale... Kochany, wiesz, że byłam wtedy chora – opuściła głowę szepcząc słowa pełne fałszywej skruchy. Jebana aktorka! - Lekarz to potwierdził. Nie możesz mnie karać za coś, co było poza mają kontrolą. Sam to powiedziałeś.
- Rosy nie ma – odpowiedział ojciec. – Zamordowałaś ją. Nie wymigasz się chorobą psychiczną, bo nic ci, kurwa, nie jest! Nigdy nic ci nie było, suko!
Uniosłem brwi, całkowicie zszokowany słowom ojca. Przeklinający don Danielo to coś niespotykanego.
- Nie mam na ciebie czasu, Paloma. Muszę lecieć do córki.
- Co? Jakiej córki? – rozejrzała się spanikowana po pomieszczeniu. – Przecież ty nie masz drugiego dziecka.
- Coś wiesz na ten temat, prawda? – parsknął cicho opierając się wygodnie.
Dajcie mu cygaro, szklaneczkę rudej i jak w jebanym klubie dla gentelmanów w Londynie. Trochę niski standard lokalu, ale bywałem w gorszych. Danielo Rivas odnajdzie się wszędzie i zawsze z klasą.
- Nie rozumiem...
- Rozumiesz, Paloma. Moja córka, Alexandria... To ta mała dziewczynka, której matkę zabiłaś w tamtym wypadku. Nie wyszło, prawda? Nie sprawdziłaś, czy w samochodzie jest dziecko. A jej tam nie było. Przeżyła, a dzięki tym chorym wytworom twojego zgniłego umysłu, w postaci rysunków, odszukałem ją. Tak, Paloma. Zabiłaś Rosę, chciałaś zabić moją drugą córkę, ale to ty sama mnie naprowadziłaś na jej ślad. Gdyby nie te rysunki, nigdy bym się nie dopowiedział, że twoja siostra znalazła ją i podrzuciła do klasztoru.
Ze spokoju i opanowania mojej matki nie pozostał nawet ślad. Rzucała się na krześle, nie bacząc na rozcinaną skórę na nadgarstkach i nogach, warczała jak wściekła suka wbijając pełen nienawiści wzrok z ojca.
- Łżesz, skurwielu! Ona nigdy by tego nie zrobiła! Jest słaba, zupełnie pozbawiona kręgosłupa! Ta namiastka kobiety przez całe swoje marne życie wszystkiego mi zazdrościła. Nawet ciebie – wypluła z jadem. – Zakochała się w tobie. Chciała zostać twoją żoną, takie nic... Taka miernota... Pewnie od razu wlazła ci do łóżka, co? Dobrze ci z nią było? Wiem, że pieprzyłeś wszystko co się rusza, wielki kurwiszon, capo Rivas... Brałeś te kobiety na litość? Na małego osieroconego syna?
Ona nie jest tylko chora... Ona jest popierdolona i to konkretnie. Tyle w niej nienawiści, jakby to ona została skrzywdzona. Pierdolona suka! A ja przez pamięć o niej, znienawidziłem ojca... Pokręciłem głową nad własną głupotą.
- Nie będę odpowiadał na twoje chore zarzuty, Paloma. Właściwie, to cieszę się, że żyjesz. Będę z rozkoszą obserwował jak umierasz, płacąc za zbrodnie. Będę patrzył, jak moi ludzie cię katują, bo ja nawet nie chcę cię dotknąć. Brzydzę się tobą.
- I myślisz, że jak mnie zabijesz, to Sebastiano wybaczy ci moją śmierć? – zaśmiała się jak wariatka. – Śnisz, Danielo. Zadbałam o to, żeby syn cię nienawidził.
Odepchnąłem się od ściany robiąc trzy spokojne kroki w stronę, gdzie siedział ojciec. Matka w pierwszej chwili mnie nie zauważyła. Nie widziała mojej twarzy wciąż ukrytej w cieniu.
- Przecież ty nie żyjesz – stwierdziłem spokojnym głosem. – Kto się będzie tym przejmował? Poza tym... Nie ma ciała, nie mam zbrodni. Ty znikniesz.
- Mój syn się dowie! Zadbałam o to, żeby dowiedział się o wszystkim, gdyby mi się coś stało – zaśmiała się pochylając głowę w naszą stronę, jakby chciała przeniknąć wzrokiem mrok i zobaczyć, z kim rozmawia. – A kim ty jesteś? Przydupasem Danielo? Wasza władza się kończy. W końcu dostanie się w odpowiednie ręce, prawdziwych członków Cosa Nostry, a nie takiego słabeusza jak ty. Widzę jak wyglądasz, Danielo. Sprawiedliwość dopadła cię szybciej niż chciałeś, prawda?
- Jeszcze zatańczę nad twoim ścierwem, Paloma, więc nie licytujmy się, które z nas umrze pierwsze.
- Wiem, co chcesz zrobić, Danielo... Berta mi powiedziała. Chcesz dać wszystko temu bękartowi. Może nawet nie jest twoją córką. Jej nic niewarta matka wyglądała na taką, co daje dupy za kromkę chleba. I ty śmiałeś przespać się z takim nic? Nie pozwolę na to, żebyś ograbił własnego syna z majątku. Zabiję tę małą przybłędę!
Postąpiłem krok w stronę matki, na tyle blisko, żeby mnie dobrze widziała. Zobaczyłem szok wypisany na jej twarzy. Zielone oczy, całkowicie szalone i pozbawione zdrowego rozsądku. Ona naprawdę nie jest przy zdrowych zmysłach.
- Grozisz mojej kobiecie? – warknąłem patrząc na nią z góry.
- Sebastiano? Synku... - zamrugała, a w jej oczach jak na zawołanie pojawiły się łzy.
- Daruj sobie. Ty nie żyjesz, a ja nie mam matki. Nie mam czasu się z tobą pierdolić, więc odpowiesz na nasze pytania, a może, ale tylko może, zaoszczędzisz sobie przed śmiercią bólu.
- Przecież mnie nie skrzywdzisz, synku.
- Nie znasz mnie. Dla niej zrobię wszystko, a ty podniosłaś na nią rękę. Dwa, kurwa, razy, a dzisiaj chciałaś ją zabić!
- Twoją kobietę? Synku, o czym ty mówisz? Nie możesz z nią być! Nie zgadzam się!
- A czy ja się ciebie pytałem o zgodę?
- Ona jest nikim... - krzyczała szarpiąc się z wściekłości. – Nikim! Jak jej matka! – jęknęła i dysząc z wysiłku zwiesiła głowę mamrocząc coś pod nosem. Nagle poderwała głowę, patrząc na mnie z szalonym uśmiechem. – Nie możesz... Nie możesz z nią być... Nie możesz jej poślubić... To twoja siostra... To przestępstwo... Zabij ją, Sebastiano! Zabij, bo chce ci zabrać wszystko!
Zastanawiałem się i to cholernie poważnie, czy jej szaleństwo może być dziedziczne... Berta nie wygląda na pierdolniętą jak matka, ale nigdy nic nie wiadomo. Co do mnie... Jakoś nie czuję się chory psychicznie, choć gdy swego czasu Alexia doprowadzała mnie do kurwicy, przez co miałem taki burdel w głowie, niejeden raz przeszło mi przez głowę, że odjebało mi i to zdrowo.
- Danielo! Nie dopuścisz do tego! To rodzeństwo, do licha. Nawet ty nie jesteś takim idiotą, żeby na to pozwolić!
- Widzisz... - odezwał się ojciec, wstając z krzesła. Podszedł do niej, a za jej plecami stanął Juan łapiąc za włosy i odchylając jej głowę do tyłu. - Okazało się, że Sebastiano nie jest moim synem, Paloma...
Kiwnął głową na swojego kapitana, który z pomocą Ignacio sprawnie podpiął matkę do przewodów elektrycznych. Już wcześniej uzgodniliśmy, że oszczędzimy sobie czasu, rezygnując z takich starych sprawdzonych sposobów jak łamanie kości, czy bicie. Idealne dla młodszej siostry, starszej sprawiłoby tylko jebaną radochę. Matka, jak się okazało, uwielbia ból. Uwielbia być bita, czerpiąc z tego chorą seksualną przyjemność. Tę cudowną cechę jej osobowości zdradziła nam oczywiście Berta, zanim straciła przytomność.
- O czym ty bredzisz, Danielo? – wykrztusiła. – Takie znalazłeś wytłumaczenie? Wszystkim teraz będziesz wmawiał, że Sebastiano nie jest twoim synem tylko po to, żeby temu bękartowi dać cały majątek? Po moim trupie!
Jakiś cienki ten sprzeciw, nie uważacie? Targuje się, jakby naprawdę była pewna, że wyjdzie z tej piwnicy o własny siłach.
- Kończmy to już – warknąłem ze zniecierpliwieniem. - To trwa stanowczo za długo, a mi się kurewsko śpieszy do Alexi. Odrzutowiec na nas czeka.
- Nie, nie... Sebastiano, synku... Do diabła, co wy robicie? – wrzask kobiety przeszedł w końcu w jęk, gdy Juan oblał ją lodowatą wodą. – Gówno wam powiem!
Cofnąłem się do tyłu. Dalej nie odczuwałem żadnych emocji, jakby kobieta siedząca na metalowym krześle, w kałuży wody była mi zupełnie obca. Czy to ze mną jest coś nie tak?
- Zasłużyła na więcej.
Odwróciłem głowę w lewą stronę, blokując spojrzenia z Millerem. Kiwnąłem tylko, gdyż żadne słowa nie przychodziły mi do głowy. Jakim trzeba być potworem, żeby udusić takie maleństwo, jakim była Rosa. Udusić w obecności dziecka, które wszystko widziało, a potem udawać chorą psychicznie.
Miałem pewne podejrzenia, co do tych przeklętych rysunków, które to niby rysowała po wybudzeniu się ze śpiączki. Chciałbym się mylić, ale nie mam już żadnych złudzeń co do tej kobiety. Zrobiłaby wszystko, żeby dręczyć ojca.
Żarówka zawieszona na kablu zamigotała, gdy prąd popłynął prosto do celu, a ciałem kobiety zaczęły wstrząsać gwałtowne drgawki. Podskakiwała na krześle we wszystkie strony, ale nie krzyczała. Zaskoczyła mnie, przyznam.
- Sebastiano, kochanie... - wydyszała, gdy po kilku minutach takich drgawek ojciec dał znać, żeby się wstrzymali. – Nie pozwól na to... To wszystko kłamstwa... Wszystko robiłam dla ciebie.
Tańcząc w objęciach pełzającego po niej prądu przeklinała i zaklinała się, że nic nie zrobiła. Śmiała się jak szalona, za chwilę płacząc i wyzywając wszystkich. Dopiero po ponad pół godzinie, gdy już miałem dość jej cholernych wrzasków, zaczęła mamrotać jakieś słowa.
- Jesteście głupcami... To wszystko, Rosa, Sebastiano... To wszystko było zaplanowane wiele lat temu... Nic już nie zrobicie... Żałuję, że narysowałam te idiotyczne obrazki... Mówił, żebym tego nie robiła, ale ja chciałam cię podręczyć i obserwować, jak z rozpaczy za utraconą córką odchodzisz od zmysłów. Rosa musiała umrzeć, tak jak umrze ta druga. Nie dopuścimy do tego, żeby je znaleźli...
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, o czym ona pierdoli? Ten cały jej bełkot nie miał sensu, przynajmniej dla mnie. Zrobiłem krok w stronę, gdzie siedziała w kałuży wody, ale uprzedził mnie Miller. Podszedł do mojej matki, patrząc na nią z góry. Przyszło mi na myśl, że wygląda jak wielkie ostrze, które w każdej chwili może runąć na jej kark.
Pochylił się i opierając dłonie na poręczach krzesła zbliżył twarz i zaczął jej coś szeptać. Widziałem nad ramieniem Millera, jak jej twarz zastygła, jak maska, a w oczach pojawił się strach i łzy, które strumieniami spływały teraz z jej oczu. Tym razem wiedziałem, że nie udaje, że te łzy to prawdziwy obraz jej śmiertelnego przerażenia, w jakie wprawiły ją słowa Graysona.
Szarpnęła głową, sycząc z furią. Rzucała się szarpiąc jak szalona, przykutymi do krzesła kończynami.
- Nigdy, mieszańcu! – wydusiła plując i wbijając w Millera wściekły wzrok. – Nie uda się wam. Ta mała suka zdechnie, jak każda inna...
Wyszarpnąłem zza paska swoją giwerę i mijając Graysona podszedłem do matki. Spojrzała na mnie, na broń, którą trzymałem w dłoni i zmierzyła ironicznym spojrzeniem.
- Nie zabijesz mnie, Sebastiano. Nie potrafisz. Miałeś być silnym przywódcą, a ten człowiek zrobił z ciebie słabeusza – brodą wskazała Danielo, który podszedł z drugiej strony. – Jesteś słaby, bo wybrałeś kobietę. Powinnam wtedy ciebie też zabić. Postawiłeś ją wyżej niż organizację, niż swoją rodzinę. Nie nadajesz się do...
Dwa strzały oddane prawie w tej samej sekundzie... Zapach palonego prochu i krwi... Opuściłem ramię, nie czując nawet jednej cholernej emocji związanej z kobietą, którą właśnie zabiłem. Zabezpieczyłem broń, włożyłem za pasek spodni i spojrzałem na ojca. Wciąż trzymał swoją broń, zaciskając na niej palce. Jego wzrok wciąż był wbity w martwe ciało Palomy Rivas- Riina.
- Nie pozwolę, żeby taka suka obrażała mojego syna – oznajmił chowając broń.
Nie to mieliśmy w planach, ale to szaleństwo, w którym tkwiła całkowicie ją pochłonęło. Moglibyśmy ją torturować przez tygodnie. Odzierać ze skóry, razić prądem, łamać kości, rozcinać każdy jeden mięsień... To już nie to, że uwielbiała ból, ale ona była chora psychicznie. Powiedziałaby każdą jedną bzdurę, wierząc w nią jak w przykazania.
Nie uzyskalibyśmy żadnej odpowiedzi na tyle prawdziwej, żeby móc ją wykorzystać. Nieważne... Dokładnie wiem, co muszę zrobić z don Vito. Z poparciem Rady lub bez, ten sukinsyn jest już martwy.
***
Już prawie cztery godziny tkwiłem zamknięty w cholernym odrzutowcu... Jak w więzieniu, jak w celi. Próbowałem się zdrzemnąć choć trochę, ale gdy tylko zamykałem oczy, widziałem twarz Alexi, gdy mówiłem te wszystkie kłamstwa. Gdy po raz kolejny ją poniżałem, zbyt zraniony jej zdradą, jak myślałem, aby pomyśleć i ocenić sytuację na spokojnie. Poruszyłem się na siedzeniu, zastanawiając się, czy nie wypić jakiegoś drinka.
- Za niecałą godzinę lądujemy.
Uniosłem głowę patrząc w ciemne i mroczne oczy Millera. Kiedyś się zapytam, co powiedział matce, zanim... A zresztą, co mnie to teraz może obchodzić? Poruszyłem głową starając się rozluźnić zesztywniałe mięśnie szyi i ramion. Jak tak dobrze się zastanowić, to ostatni raz, gdy dobrze spałem, to ten z Alexią. Zanim wszystko się zjebało...
- Co jest z ojcem? – zapytałem na siłę starając się zająć umysł czymś innym.
- Guz w płacie skroniowo - czołowym – odpowiedział. – Zgodził się na naświetlania, ale nie chce ryzykować operacji.
- Rozumiem, że istnieje duże ryzyko?
- Bardzo duże – westchnął. – Już dwa razy przerwał zabiegi. To nieodpowiedzialne. Może ciebie posłucha? Pogadaj z nim, Sebastiano. Choć ryzyko jest cholernie duże, istnieje szansa, że operacja się uda.
- A jak nie? – chciałem wiedzieć.
- To mózg. Wiesz czym to grozi. Zaniki pamięci, zachwiania równowagi, z czasem zupełny paraliż. Śmierć. Jeszcze nie jest za późno. Guz nie powiększa się, więc ucisk na tkanki nie jest znaczny, jednak musimy coś zrobić, w przeciwnym wypadku...
Zamknąłem oczy i z zaciśniętą szczęką starałem się uspokoić. Wiem, kiedy dowiedział się o tym, że ma guza. Dokładnie wtedy podjął decyzję o przekazaniu mi organizacji. Wtedy chciał chyba zacząć leczenie, dlatego przerzucił na mnie większość spraw, łącznie z kierowaniem Konsorcjum. Przez cholernego Mironova musieliśmy wszystko przyspieszyć. To dlatego zniknął na prawie miesiąc, pojawiając się tylko na inaugurację, a zaraz po niej ponownie wyjechał.
- Teraz przyleciał ze względu na Alexię, prawda?
- Tak myślę – Miller pochylił się opierając łokcie na udach. – Uwierz, że to co ty robisz, Sebastiano, odbija się szerokim echem na całym świecie. Ostatnia akcja... Powiem szczerze, cholernie żałuję, że nie widziałem miny starego Mironova – zaśmiał się.
Przyznam, że ja również. Tak dla własnej satysfakcji, ale i po to, aby zobaczyć na własne oczy, jak szlag go trafia. Jeżeli młody wyprze starego ze Stanów i przejmie moskiewski i petersburski tron, podporządkowując sobie najsilniejsze rodziny, będzie potęgą. Nie skłamię, jeżeli powiem, że najchętniej widziałbym Mironova na dnie morza, ale poczekam... Młody ma pierwszeństwo, z którego raczej skorzysta, sądząc z rozpierdolu, który zrobił z jego ludźmi, którzy chcieli porwać Alexię.
- Wiedzą, że przylecimy? – zapytał Sant wyciągnięty obok mnie na fotelu. Gdzieś z przodu odrzutowa siedział Ignacio z ośmioma naszymi żołnierzami, odsypiając zarwaną noc. – Nie chciałbym trafić od razu pod lufy jego ludzi.
- Wiedzą. Chcą najpierw porozmawiać.
- A po chuj? – zirytowałem się. – Lecę po moją kobietę i żaden pakhan mi w tym nie przeszkodzi.
- Gabe jest... Specyficzny, tak bym powiedział – zaczął Miller obserwując mnie uważnie. – Bardzo opiekuńczy względem niej. Nie wie jeszcze, dlaczego jego siostra uciekła z domu don Danielo, ale był nieziemsko wkurwiony stanem, w jakim ją znalazł. Nie dopuści cię do niej, dopóki nie będzie miał pewności, że nic jej z tobą nie grozi i jej nie skrzywdzisz, a i tak nie wiem, jak zareaguje, gdy będziesz chciał zabrać Alexię do Los Angeles.
Zaraz mnie chuj strzeli! Najgorsze, co mogłoby spotkać z mojej strony Alexię, to klapsy na tyłek i ostre rżnięcie. Zarzucanie mi, że coś mogę jej zrobić, to jak machanie mi przed nosem czerwoną płachtą. Żyły bym sobie dla niej wypruł! Jebany syndrom starszego brata! Jeżeli Alexia powiedziała mu o ostatnich tygodniach, to mam, kurwa, przejebane!
- Nie zostawię jej w Nowym Yorku, a o jebanej Rosji nawet nie mamy co rozmawiać – warknąłem. – Znasz mnie, Grayson. Ona należy do mnie i prędzej rozpętam jebaną wojnę, niż pozwolę komukolwiek mi ją odebrać. Alexia jest moja.
- Kurwa, będzie dym – mruknął przeczesując włosy. – Nie wiem jak zareaguje, gdy będziesz chciał ją zabrać. Zrozum, to jego siostra, którą...
- A moja kobieta, którą kocham i z którą się, kurwa, ożenię!
Od strony korytarza, gdzie przez praktycznie cały lot w sypialni spał mój ojciec, rozległ się śmiech i wątłe oklaski. Wszyscy trzej spojrzeliśmy w tamtą stronę, a na widok uśmiechniętego Danielo, coś ścisnęło mnie w sercu. Kurwa! Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem taki uśmiech na jego twarzy.
- Nareszcie! – oznajmił podchodząc do nas i zajmując miejsce obok Millera spojrzał na mnie. – Jako ojciec, muszę cię uprzedzić, że jak moja dziewczynka będzie przez ciebie nieszczęśliwa, to możesz się pożegnać ze swoim fiutem. Żadnych dziwek, a te dwie suki najlepiej pogoń i to szybko.
Spojrzałem na Santa i ryknęliśmy śmiechem. Ja pierdolę! Żeby własny ojciec groził mi kastracją... Kurwa, nie powtórzę tego Alexi, bo jak się na mnie kiedyś wkurzy, jak nic będzie mi o tym przypominać. Jeszcze gotowa sama wziąć sprawy w swoje małe rączki i oczywiście ostry nóż... Ni chuja! Mój fiut ma jeszcze wiele do zrobienia.
- Oczekuję w najbliższym czasie wnuków, Sebastiano.
Uśmiechnąłem się, bo nie miałbym nic przeciwko temu, żeby zapłodnić moją kobietę. Chwilowo niestety to niemożliwe... Pieprzona antykoncepcja!
- Jak chcesz się wprawić, to mam dla ciebie zadanie. Jak już wszystko ogarniemy, przywiozę ci młodego. Ma na imię Dany, ma może z sześć lat? Zaopiekowałem się nim, gdy znaleźliśmy go na ulicy.
Zauważyłem jak ojcu zaświeciły się oczy. Kurwa! Ten facet kocha dzieciaki, a przez tę cholerną kobietę, którą poślubił, nie mógł mieć normalnego małżeństwa i więcej dzieci. Ojciec potrzebuje jakiegoś celu. Czegoś, co pozwoli mu oderwać myśli od tego szajsu i skupić się na przyszłości. Czegoś, a raczej kogoś. Ten mały, wygłodzony chłopaczek, może być właśnie taką osobą. Jak znam ojca, będzie traktował go jak syna, ucząc wszystkiego, czego nauczył mnie. Wyrośnie na porządnego gościa, o ile nie będzie mnie kopiował. Nie jestem materiałem na wzór do naśladowania. Ale się ogarnę, w końcu sam będę miał syna.
Przyszło mi teraz do głowy... Może zabrzmię jak ostatni drań pozbawiony serca, ale gdyby nie śmierć Rosy, nigdy nie miałbym mojej Alexi, prawda?
- Z miłą chęcią się nim zajmę. O czym rozmawialiście?
Westchnąłem, zupełnie pokonany... Ja pieprzę! Muszę dogadać się z tym wkurwiającym blondasem, w przeciwnym wypadku czeka nas wojna. Alexia raczej nie będzie zadowolona, jak odstrzelę jej brata. Nie biorę na razie do bani tego, że gdyby to jemu udało się mnie odstrzelić, ta mała kobietka nie uroniłaby ani jednej łzy. Kocha mnie... Musi mnie kochać, postanowiłem w przypływie jakiegoś wisielczego humoru. Żadna kobieta nie wytrzymałaby z takich sukinsynem jak ja, gdyby go nie kochała. A jak jeszcze nie kocha, to szybko ją nauczę. Jakby nie było, stałem się pieprzonym ekspertem od tych spraw. Poradzę sobie.
- Nie wiem, czy pomyśleliście o tym... - zaczął nagle Sant drapiąc się po zaroście na policzkach. – Mamy dziwną sytuację. Od dziesięcioleci jesteśmy z Bratvą naturalnymi wrogami. Zawsze były problemy, raz z naszej strony, raz z ich. Riina, twoja laleczka jest w połowie Włoszką, córką byłego i przyszłą żoną obecnego capo di tutti capi, a w drugiej połowie jest Rosjanką i przyrodnią siostrą nowego bossa Bratvy. Stary, kurwa... Masz przejebane!
Pomyślałem... Zacząłem się śmiać, zanim w pełni dotarło do mnie to co powiedział Sant. Ja pieprzę, ludzie! Prawdziwa mieszanka wybuchowa z tej mojej kobiety, słowo daję. Coś czuję, że ten mój horyzont już nigdy nie wróci do normalności. Dam radę! To tylko dwie mieszanki... Rosjanki nie są w gruncie rzeczy takie złe, tak przynajmniej słyszałem. To tej włoskiej części cholernie się obawiam.
- Przynajmniej mam zajebistego teścia – rzuciłem zerkając na uśmiechniętego ojca.
- Nie chcę się wtrącać w listę gości, ale zdaje się, że Alexia jeszcze nie przyjęła twoich oświadczyn.
Mój uśmiech został zmazany słowami Millera. No i po chuj się odzywa?! Mordowanie gnoja spojrzeniem nie działa na niego, więc oszczędzając sobie nerwów, pokazałem mu tylko gest przyjaźni. Niech wie, co myślę o tym, co powiedział.
- Jak dzieci, słowo daję – orzekł mój ojciec. – To było bardzo dorosłe, synu.
- Zawsze mogę go zastrzelić – odpowiedziałem wzruszając ramionami.
- To, że nie noszę przy sobie spluwy nie oznacza, że jestem bezbronny, Sebastiano.
Czy już wspominałem, że kurewsko działa mi na nerwy? W razie czego powtórzę. Nie cierpię gnoja!
- Panowie, proszę... Zanim zaczniecie mierzyć swoje przyrodzenia, chciałabym sprostować jedną rzecz – wtrącił się ojciec.
Szkoda, bo im bliżej Nowego Yorku, tym coraz bardziej jestem zdenerwowany, a to nie jest dobry i bezpieczny dla mojego otoczenia stan. Zamknąłem na chwilę oczy, przypominając sobie uśmiech Alexi, a gdy byłem pewien, że przeszła mi chęć mordu, uniosłem ręce, dając tym samym znać, że dałem sobie na razie spokój z wkurwianiem Millera.
- Kontynuując... Matka Alexi nie była Rosjanką.
- Jak to?
Tym razem Danielo zaskoczył mnie i to cholernie. Myślałem, że... Właściwie, to niewiele czasu poświęciłem tej sprawie, skupiając się na żyjących krewnych. Poza tym to wciąż świeże sprawy, których nie zdążyłem poukładać sobie w głowie.
- Jak to nie była? – Sant spojrzał na mnie zaskoczony.
- Wiem tylko, że nie była Rosjanką. Urodziła się w Europie, ale gdzie konkretnie, to nie mam pojęcia. Zawsze możecie zapytać Alexandrowa.
Już ja go zapytam! Ja pieprzę, naprawdę się staram, ale cholernie ciężko mi to idzie. Jakoś mi nie leży ten facet. Wkurwił mnie tym, że zabrał mi Alexię. Doskonale przecież wie, że jest moja i to na każdym poziomie. Nie miał prawa jej zabierać, takie jest moje zdanie.
Nie winię mojej dziewczynki, bo wziąwszy pod uwagę rozmach, z jakim działa Alexandrow, nie miała żadnych szans. Mam nadzieję, że to nie stanie się jakąś nową tradycją, że szwagier, hymm, hymm... Aż się zakrztusiłem tym słowem! No, ogólnie chodzi o to, że nie będzie się wpierdalał do naszego życia.
Do samego lądowania wciąż rozmyślałem o tym wszystkim, z czym przyjdzie mi się zmierzyć w bliskiej i w dalekiej przyszłości. Nasz świat staje właśnie na głowie. Wszystko zadrży w posadach, gdy rozejdzie się wieść o tym przymierzu.
Na płycie niewielkiego prywatnego lotniska, czekały już na nas samochody. Zdusiłem przekleństwo na widok uzbrojonych po zęby żołnierzy Alexandrowa. Ja pieprzę, jakbym przyjechał na wojnę. Z jednego z wozów wysiadł Roth. Już nie gładki architekt, już nie bywalec nocnego klubu, ale pieprzony mafioso pełną gębą. Tak jak i ja, ubrany na czarno, oparł się o bok auta, czekając aż podejdziemy.
Gdy w Los Angeles zapytałem Millera, dlaczego z nami leci, odpowiedział, że tak będzie lepiej. Zaczynam się naprawdę zastanawiać, jak bardzo popierdolony jest Alexandrow. Przez wiele lat siedział cicho, nie wpierdalając się ani w moje, ani w starego interesy. Rozwinął całkiem poważną firmę, wybudowali kilkanaście odjechanych obiektów, hoteli, biurowców, małych apartamentowców. Trzeba mieć naprawdę od cholery szczęścia i układów, aby zaistnieć w dzisiejszych czasach w branży budowniczej.
Ze słów MacKenny wynika, że urodził się w Stanach, ale póki tego nie potwierdzę, niczego nie biorę za pewnik. Mam w całym kraju swoich ludzi, polityków i biznesmenów, i nigdy wcześniej jego nazwisko nie wypłynęło. Przyczaił się, odniósł sukces, a sądząc z tego jak szybko i sprawnie działa, ma doskonale zorganizowaną grupę ludzi.
- Szybko wam poszło – mruknął Roth, gdy tylko do niego podeszliśmy.
- Grunt, że przeszkoda usunięta – odpowiedziałem, mierząc go wzrokiem.
Domyślałem się, że zajmuje pozycję podobną do Santa. Nie wyglądał na Rosjanina, zresztą sam Alexandrow, poza nazwiskiem, też jakoś taki mało ruski. Roth miał wygląd typowego południowca. Ciemnowłosy sukinsyn, wyrywający panienki na buźkę niegrzecznego chłopca. Wypisz wymaluj ja! Chyba dlatego tak mnie wkurzał. Tak jak przeklęty Miller, coś za bardzo interesuje się moją Alexią. Tak naprawdę to oni wszyscy mnie wkurzają.
- Gdzie Alexandrow?
- Spokojnie, Riina – zaśmiał się. – Czeka na ciebie. Don Danielo, witamy w Nowym Yorku – skinął głową. – Brassi...
Gdyby nie Alexia rozwaliłbym mu właśnie łeb. Sukinsyn! Jest na swoim terenie, za plecami ma co najmniej dwunastu przydupasów, w dodatku uzbrojonych. To też nie byłby problem, gdyby nie to, że za chuja nie wiem, gdzie ukryli moją dziewczynkę. Mogę znieść jego wkurwiające zachowanie, ale wcale nie muszę być, kurwa, miły! Ciekawe, czy jak mu przyjebię to jego chłopcy od razu mnie rozwalą, czy poczekają na swojego szefa?
- Może bądź trochę milszy? – poradził mi szeptem ojciec.
- Jakoś trudno mi go znieść – syknąłem, obserwując jak daje znać swoim ludziom i podjeżdżają do nas SUV-y.
Wiedziałem, że nie muszę mieć super dobrych kontaktów z Alexandrowem i jego świtą. Jak dla mnie dobrze jest jak teraz. Oni na wschodzie, my na zachodzie. Jak nie będą się wpierdalać w nasze interesy, to z trudem, ale zdołam się opanować, gdy odwiedzą nas na święta. Wizyta raz do roku to naprawdę aż nadto. Mamy telefony z zajebistymi kamerami, mamy Internet i łącza światłowodowe. Możemy nie odwiedzać się latami. Stworzymy nowy wzorzec relacji rodzinnych online. Nawet jego pogrzeb mogę oglądać z odległości, a co!
Powinienem się tego spodziewać, że nie zabiorą mnie od razu do Alexi, pomyślałem niespełna czterdzieści minut później, gdy samochody zatrzymały się na jakimś placu budowy. Ojciec, choć starał się zachować spokój, również jest zawiedziony. On chciał zobaczyć córkę, a ja swoją kobietę. Najpierw jednak będę musiał przejść przez Alexandrowa.
- Kurwa, stary... Te doły to chyba dla nas – parsknął śmiechem Sant. – Powinniśmy się bać, czy jaki chuj?
- Nie... - przesunąłem ręką po twarzy, czując szorstkość zarostu. – Ten facet niczego nie robi na pokaz. Jak będzie chciał cię rozjebać, zrobi to i w zatłoczonej restauracji. Nie ma hamulców.
- Egzekutor – mruknął ojciec, a jego spojrzenie pobiegło do jednego z baraków, z których właśnie wyszedł wysoki blondyn. – A nie wygląda na takiego.
Właśnie dlatego jest tak kurewsko niebezpieczny... Nikt, kto widział to, co zostawia po swojej robocie, nie będzie go lekceważył i ja również nie mam takiego zamiaru. Obydwaj jesteśmy Egzekutorami i choć ja pracuję zdecydowanie innymi metodami, to dalej z zimną krwią zabijamy.
Widok mojego ojca chyba go zaskoczył, ale przyjął jego obecność z lodowatą uprzejmością. Kiwnął głową, widziałem ten moment, gdy zawahał się...
To może być przełomowe. Mam powody sądzić, że nie wie, kim jest ojciec jego siostry. Patrzył na starszego mężczyznę jak na przeciwnika, byłego capo di tutti capi. Ciekawe, czy wie, że to z rozkazu Danielo zginął jego stryj lub ojciec? Musi wiedzieć. Każdy w naszym świecie doskonale zna tę historię.
- Don Danielo – wyciągnął rękę i krótkim uściskiem przywitał się, pochylając głowę.
Sukinsyn... Dobrze to rozegrał. Nie lubię oceniać książki po okładce, ale nie spodziewałem się po nim takiego gestu. Powtarzam, jesteśmy wrogami. W naturze, jako dzikie zwierzęta rzucilibyśmy się już sobie do gardeł, próbując zabić słabszego. Z pewnością wyrósł w nienawiści do Cosa Nostry, a jednak zdobył się na gest, który dużo znaczy dla mojego ojca.
Zostawił nam otwartą drogę do współpracy...
- Riina...
- Alexandrow... - kiwnąłem głową.
No to tyle, jeżeli chodzi o spotkanie z przyszłym szwagrem. Mówiłem, nie polubimy się. Przyjrzałem się mu bliżej. Nie jak facetowi, który próbował dobrać się do mojej kobiety, dysząc nad nią, ale jak facetowi, który właśnie przejmuje potężną organizację przestępczą. Nie dziedziczy, a wydziera z łap Mironova.
Gabriel Alexandrow na pierwszy rzut oka wygląda na spoko gościa. Młody, bogaty architekt, posiadający swoją firmę. Wysportowany, widać, że nie siedzi za biurkiem. Spójrzcie jednak w jego oczy, a przekonacie się, że stoi przed wami potwór. Ma takie same oczy jak moja Alexia, ale nie ma w nich życia. Puste, martwe tęczówki, skrywające grozę tego, kim się stał.
- Gdzie jest Alexia? – zapytałem, bo tylko to chciałem wiedzieć. To, kim jest i czym jest, gówno mnie obchodziło, o ile nie krzywdzi mojej kobiety.
- Bezpieczna w moim domu – odpowiedział, choć nie spodziewałem się tego.
- Więc dlaczego jesteśmy tutaj, a nie tam? – zapytałem.
Przez chwilę przyglądał mi się mrużąc oczy. Włożył ręce do kieszeni jeansów i spokojnym krokiem minąwszy Rotha i moich ludzi, podszedł do mnie. Sant stał jak wmurowany, czekając tylko na sygnał. Jak komuś puszczą nerwy, to będzie rozpierducha. Jest nas mniej, ale może być wesoło.
- Słyszałem o tobie, Riina. Nie wiem czy chcę, aby taki facet jak ty, kręcił się koło mojej siostry. Zasłużyła na porządnego mężczyznę, który będzie traktował ją z szacunkiem i dla którego zawsze będzie tą jedyną. A z tego co wiem... Z tą wiernością u ciebie, to raczej deficyt.
Przyjebać mu? Ależ mnie, kurwa, korci! Zacisnąłem szczękę, żeby nie bluznąć stekiem przekleństw by opisać gnojowi, gdzie mam to, co powiedział. Wiem, że chce mnie sprowokować, sukinsyn. Potem spokojnie powie, że sam się na niego rzuciłem, ma Millera, który poświadczy, że to ja pierwszy mu przyjebałem...
-Nie ty będziesz o tym decydował, Alexandrow. Alexia należy do mnie i ani twoje pierdolenie, ani zakazy nie powstrzymają mnie przed zabraniem jej do Los Angeles.
- Tak myślisz? Miejsce Oleny jest z rodziną. Ty nią nie jesteś.
Spojrzałem na ojca, zaskoczony tym, że jednak Alexia nie powiedziała mu o Danielo i o mnie. Zwróciłem uwagę, że użył jej rosyjskiego imienia i od razu podniosło mi się ciśnienie. Bez znaczenia, czy takie imię ma w akcie urodzenia, czy nie, dla mnie zawsze będzie moją Alexią. Alexandrow może sobie mówić jak chce, wali mnie to, ale niech tylko zwróci mi uwagę, to mu przypieprzę.
- W pełni się z tobą zgadzam – ojciec zabrał głos. – Dlatego też, będziemy musieli rozwiązać jakoś tę sytuację. Z tego co właśnie powiedziałeś mogę tylko wnioskować, że nie rozmawiałeś z Alexią. Mylę się, czy raczej nie?
- Nie rozumiem pytania, don Danielo – skrzywił się słysząc imię, które ojciec użył. Jednak będziemy mieli z tym problem. Dodam, że kolejny na naszej liście. – Co ma do tego...
- Gabrielu... Mogę tak się do ciebie zwracać? – Danielo poczekał, aż ten kiwnął głową i dopiero wówczas kontynuował. – Wczoraj Alexia dowiedziała się, że jest moją córką.
W pierwszej chwili Alexandrow wyglądał, jakby nie zrozumiał słów mojego ojca. Nie ma to jak jebnąć takiego newsa prosto z mostu. Zamknąłem na chwilę oczy, zastanawiając się, gdzie podziała się pieprzona dyplomacja... Zdajecie sobie sprawę, co się teraz dzieje w łepetynie tego faceta? O proszę... Odwraca się w moją stronę, z mordem wypisanym na twarzy i z taką furią, że gdybym faktycznie bał się Alexandrowa, właśnie spierdalałbym ile dał mi licznik w nogach.
Ale ja się go nie boję. Chcę tylko, żeby zabrał mnie do mojej kobiety i możemy uznać, że odwaliliśmy rodzinne odwiedziny na następnych dwadzieścia pięć lat. Ja pierdolę, może się powtarzam, ale słowo! Naprawdę ciężko widzę nasze relacje. Wygląda mi na faceta, który najpierw wali w pysk, a dopiero potem pyta o nazwisko. Lekko się przygarbiłem, bo zabrzmiało ciutkę znajomo, prawda?
- I ty, kurwa, śmiałeś powiedzieć, że moja siostra jest twoją kobietą?! – ryknął ruszając na mnie z zaciśniętymi pięściami. – Zajebię cię, Riina! Wyrwę ci kutasa i rozszarpię, skurwielu!
Wyprostowałem się, wyjmując ręce z kieszeni i czekałem na pierwszy cios... Który niestety nie nadszedł. Warknąłem widząc Millera, który właśnie w tej chwili postanowił przypomnieć o swojej obecności. Nie mógł, kurwa, zaczekać? Nie ma to jak porządna bójka, to wie każdy.
- Puszczaj, Grayson – warknął blondyn szarpiąc się w stalowym uścisku.
Chyba ta cała pozycja Emisariusza daje mu wiele możliwości. Jakby nie było, właśnie poniewiera nowym pakhanem i nikt, absolutnie nikt z obserwujących go żołnierzy Alexandrowa, łącznie z Rothem, nie ruszył nawet palcem, żeby pomóc szefowi. Najbardziej mnie zdziwiło to, że stracił nad sobą panowanie. Koleś, który zabija z taką frajdą, z takim zimnym opanowaniem, który na co dzień również jest zimny i wyprany ze wszelkich emocji, raptem wybuchnął jak fajerwerki. Podejrzewam, że to wpływ tego małego huraganu Alexia. Nic dziwnego, że wszystkie te żywioły noszą kobiece imiona. Nie czarujmy się, nie ma gorszej furii niż kobieta. A jak już doprowadzisz ją do wściekłość... Oj, bracie... Pilnuj w nocy fiuta, bo ci go obetnie.
- Puść go, Miller – podjudzałem podwijając rękawy koszuli. – Wpierdolę jemu, on wpierdoli mi, a ja i tak wyjadę z moją kobietą.
- Zapomnij, Riina! – ryknął. – Jesteś pojebany, jeżeli myślisz, że... Kurwa, człowieku! Przecież to twoja przyrodnia siostra!
- Dajcie sobie po mordzie i załatwione – Sant posłał mi uśmiech i kręcąc głową stanął koło Rotha. – Ten twój szef to zawsze taki raptus, czy to Riina jak zawsze zabija swoim powalającym temperamentem?
- Czy ja wiem? – Roth, oparty plecami o ścianę baraku, przyglądał się widowisku. – Raczej spokojny z niego facet. A ten twój? – wskazał mnie ruchem brody.
Gdybym nie był tak skoncentrowany na Alexandrowie, to tych dwóch klaunów leżałoby już w błocie. Trafił mi się, kurwa, komediant consigliore.
- Na język mu nadepniesz, a słowa nie powie – odpowiedział Sant. – Ale powiedz coś o jego laleczce, to wyrwie ci serce i rzuci pod walec.
Spojrzałem na Santa, obiecując spojrzeniem niezłe manto, a potem na Alexandrowa, który już chyba się wyszalał w czułym uścisku Millera. Patrzył na mnie spod byka, ale w jego oczach nie było już tej przemożnej chęci mordu i brutalnych tortur. Nie dam sobie ręki, ani innej części ciała obciąć, ale przez chwilę miałem wrażenie, że ironiczny uśmieszek wykrzywił jeden kącik jego zaciśniętych ust. Jak pieprzę! Ten facet mnie zadziwia! Mimika jego twarzy mnie dosłownie rozpierdala na łopatki!
- To mają ze sobą coś wspólnego – podsumował Roth.
Kurwa! Cofam te wszystkie obraźliwe słowa, jakie pomyślałem o Brassim. Może i jest z niego komediant i czasami mam ochotę mu nieźle przyjebać, ale on zawsze wie co robi. Mógł stać jak pizda, patrząc jak Miller próbuje nie dopuścić do rozpierduchy, po której użycie jednego z tych dołów stałoby się niezbędną koniecznością. Dokładnie tak jak Roth. I niby dokładnie to zrobili. Odsunęli się od pola walki, zostawiając nam załatwienie sporu, z jednym tylko komentarzem...
Czy walczymy razem, czy osobno, to wciąż walczymy dla jednej kobiety. To Alexia jest pośrodku i to ją chronimy. On jako brat, a ja jako facet, który ją wielbi. Potrząsnąłem głową i opuszczając mankiety podszedłem do niego. Pewnie jeszcze nie raz przyjdzie nam ochota dać sobie po pysku, ale raczej pójdziemy w stronę słownych obietnic rychłej śmierci, niż fizycznych aktów przemocy, po których miałbym zapewne szlaban na seks i spanie z moją kobietą.
- Nawet, gdyby naprawdę była moją przyrodnią siostrą, nie zostawiłbym jej z tobą.
O dziwo, Alexandrow otrząsną się szybko i przybierając swoją wkurwiającą postawię zimnego skurwiela, spojrzał na mnie.
- Nie obchodzi mnie, kim jesteś, Riina. Ona zawsze będzie dla mnie najważniejsza. Nie pojedzie z tobą, jeżeli nie będzie chciała, rozumiesz? Chcę mieć twoje słowo, że jej nie zmusisz.
- Uwierzyłbyś na słowo bossowi Cosa Nostry? Chyba znasz mnie. Wiesz, że ja zawsze dostaję to, co chcę.
- Uwierzę mężczyźnie, który postawił ją ponad wszystko w swoim życiu.
Zamurowało mnie... Dosłownie wbiło mnie w ziemię. Ten Alexandrow wcale nie jest takim głupim skurwielem, jak myślałem. Cholernie zaborczy, o czym już uprzedził mnie w odrzutowcu Miller, ale ja jestem taki sam, a nawet gorszy. To właśnie między innymi ta zaborczość doprowadziła do tej sytuacji. Nie zmienię się, jeżeli właśnie na to liczy. Mowy nie ma... Zbyt wiele dla mnie znaczy ta kobieta.
- Masz moje słowo – powiedziałem.
Kiwnął tylko głową, wskazując na czekające na nas samochody. Nie podaliśmy sobie ręki, na takie gesty jest chyba za wcześnie, ale jakiś postęp jest. Ojciec chciał pojechać razem z Alexandrowem, jak sądzę aby wyjaśnić mu całą pogmatwaną sytuację. Jechaliśmy z Santino zaraz za nimi. Z każdą mijającą minutą zaczynałem odczuwać zdenerwowanie, czekającą mnie rozmową z Alexią. Równie dobrze, mając poparcie brata, może kazać mnie wykopać.
- Serio odpuścisz, gdy laleczka nie będzie chciała wrócić do Los Angeles?
Spojrzałem na siedzącego obok mnie Santa. To właśnie pytanie cały czas do mnie wracało. Nie ma możliwości, żebym odpuścił. Alexia jest moja, tylko teraz muszę stanąć na rzęsach i jej to udowodnić.
- Przeniosę się do Nowego Yorku – odpowiedziałem wzruszając ramionami. Pochwyciłem we wstecznym lusterku spojrzenie kierowcy, który był żołnierzem Alexandrowa, ale nie skomentowałem jego zachowania. – Mam tylko nadzieję, że jej brat nie będzie wpadał do nas na herbatkę zbyt często – dodałem z uśmiechem.
Dopiero niespełna godzinę później dojechaliśmy do wielkiej posiadłości, znajdującej się na południe od miasta. Wysoki mur ciągnął się w nieskończoność, zanim dotarliśmy do bramy. Otworzyła się wpuszczając do środka całą kolumnę. Rozglądałem się czując,jak serce zaczyna mi bić coraz szybciej. Jadąc aleją porośniętą po obydwu stronach wysokimi drzewami, miałem wrażenie, że te cholerne wyrośnięte krzaczory chcą nas udusić. Przez ich gęste zielone liście, tylko gdzieniegdzie przebijały się promienie słoneczne.
Wyjeżdżając z alei zmrużyłem oczy widząc wielki dom przed nami. Po obydwu stronach, poza garażami zauważyłem kilkanaście mniejszych domków rozsianych po całym terenie, zapewne przeznaczonych dla pracowników, albo mieszkających na terenie posiadłości żołnierzy.
Było cicho... Zbyt cicho, jak na posiadłość należącą do pakhana. Samochód ledwo zdążył się zatrzymać, a ja od razu wyskoczyłem na zewnątrz, ściskając w palcach moją spluwę. Sant okrążył już samochód i stanął obok mnie, rozglądając się czujnie.
- Coś jest w chuj nie tak – warknąłem widząc Alexandrowa wysiadającego z auta.
Takie rzeczy się po prostu wyczuwa... Po tylu latach w tym świecie, reaguję instynktownie, słuchając własnych przeczuć. A teraz wszystko we mnie ściskało się z przerażenia, wyjąc, że coś jest cholernie nie tak... Przesunąłem spojrzeniem po otoczeniu. Tak spokojnie...
- Alexandrow – warknąłem wskazując brodą na krzew po prawej stronie od wejścia.
Roth od razu podbiegł do leżącego, a wszyscy zajęli pozycje, obserwując otoczenie. Ignacio razem ze swoimi ludźmi okrążyli nas, mieszając się z żołnierzami Alexandrowa. Ta cisza panująca dookoła nas też krzyczała. Zapewne nie tak jak przed samą śmiercią jeden z żołnierzy, leżący bez życia pod krzakiem. Roth tylko pokręcił głową i dał znać, że możemy iść dalej.
- Gdzie powinna być Alexia? – zapytałem szeptem wsuwając się do jasno oświetlonego hallu.
Wiem, że gdyby zauważyła niebezpieczeństwo, od razu próbowałaby się schować, tak jak uczył ją Ignacio. Znajdź bezpieczne miejsce i czekaj... Nie kozacz, nie pajacuj, tylko czekaj...
- Pierwsze piętro – mruknął i ruszył przede mną w stronę szerokich schodów.
Już na drugim schodku zauważyłem plamę krwi. Gabe również i to niejedną, ale nie to teraz zaczęło nas niepokoić. Im wyżej wchodziliśmy, tym intensywniejszy stawał się słodkawy zapach wyczuwalny w powietrzu. Zimny dreszcz przeszedł po moich plecach, gdy zidentyfikowałem ten cholerny zapach.
- Gaz usypiający – warknął Alexandrow i puścił się biegiem po schodach.
Przerażenie ścisnęło mnie za gardło... Jeżeli użyli gazu, to... Ja pierdolę!
Biegiem pokonaliśmy schody i skręcając w prawo ruszyliśmy w głąb korytarza. Tutaj zapach był intensywniejszy. Zasłoniłem ramieniem usta, czując jak zaczyna kręcić mi się w głowie. Wpadłem zaraz za nim do jednego z pokoi. Duży salon, w jasnych kolorach, wyglądający jak przestrzeń dla kobiety. Nic nie wskazywało na to, aby odbyła się tu jakaś walka, czy szarpanina.
Szarpnąłem głową, gdy dziki wrzask Alexandrowa rozerwał panującą w domu ciszę. Podszedłem do otwartych drzwi, już z daleka widząc olbrzymie łóżko stojące pod ścianą. Gdy tylko przekroczyłem próg, wyczułem zapach Alexi. Zacisnąłem zęby czując rodzącą się we mnie ślepą furię.
Sypialnia wyglądała strasznie... Rozbite lustro, z połamaną na podłodze ramą. Pościel porozrywana, tak samo jak poduszki. Połamane stoliki i fotel. Przełknąłem z trudem, widząc plamy krwi na prześcieradle i na podłodze. Alexia walczyła... Ja pierdolę! Wtoczyłem się do środka, jak narkoman na odlocie, wodząc oszalałymi ze strachu oczami po zdemolowanym pomieszczeniu.
- Miałeś ją, kurwa, pilnować! – ryknąłem waląc pięścią w twarz stojącego w milczeniu Alexandrowa. – Powiedziałeś, że jest, kurwa, bezpieczna!
Nie zareagował, jakby w ogóle nie poczuł uderzenia. Wyszarpnąłem broń, mierząc prosto w stojącego mężczyznę. Nie mogłem oddychać... Nie mogłem przełknąć przez zaciśnięte gardło. Kurwa! Przesunąłem dłonią po twarzy, ścierając z niej słoną wilgoć. Nie ona, na Boga! Jak to się, kurwa, mogło stać?!
- Miała być bezpieczna – udało mi się wydusić z siebie. Lewą dłonią zwiniętą w pięść, uderzyłem się w klatkę piersiową. Ten przejmujący ból rozdzierał mnie od środka, jakby ostre szkło masakrowało mnie przy każdym, z trudem wyszarpniętym z płuc oddechem. – Zabiję cię!
- Kurwa mać, Riina – warknął Miller i chuj wszedł mi pod lufę, patrząc na mnie tymi przeklętymi ciemnymi ślepiami.
- Odejdź, kurwa! – warknąłem wciąż trzymając broń w tym samym miejscu. – Wiesz, że to nie pieprzone kapiszony. Wyrwie ci pół klatki, ale dostanę tego skurwiela.
- Sebastiano, spokojnie...
- Miała być bezpieczna – szepnąłem ze ściśniętym gardłem. – Zabrali ją... Ja pierdolę, Miller! Zabrali moją Alexię!
- Jego śmierć nic ci nie da, Sebastiano. Musicie współpracować.
- Z nim?! – krzyknąłem. – Prędzej go zajebię!
Sant pojawił się z mojej prawej strony, kładąc mi dłoń na ramieniu. Nie odrywałem dzikiego, przepełnionego nienawiścią i furią spojrzenia od Alexandrowa, który wciąż stał jak posąg w jednym miejscu. Widziałem jak Roth potrząsa mężczyzną, ale ten w ogóle nie reagował.
- Nawet nic by nie poczuł – odezwał się Sant. – Zobacz, w jakim jest stanie, Sebastiano. Odłóż broń. Zabić możesz go później. Teraz musimy zacząć działać. Twój ojciec cię potrzebuje... - dodał trochę ciszej.
Oderwałem wzrok od brata Alexi i spojrzałem na stojącego w progu Danielo. Kurwa! Minąłem Millera i podszedłem do ojca kładąc mu dłoń na ramieniu. Wyglądał, jakby w kilka minut postarzał się o dobre dwadzieścia lat. Miał cholerne łzy w oczach i szarą ze zmartwienia twarz.
- Usiądź, ojcze – poprosiłem.
- Sant ma rację, synu – wydusił ojciec siadając ciężko w salonie na kanapie. Rozejrzał się po pokoju, jakby jeszcze miał nadzieję znaleźć w nim Alexię. – Sebastiano... Musisz ją odnaleźć, a Gabriel jest jedyną osobą, która może ci pomóc. Zna Mironova jak nikt inny.
Szarpanina w sypialni na chwilę wytrąciła mnie z równowagi. Zacisnąłem szczękę, słysząc gardłowy głos Alexandrowa. Po chwili do salonu wszedł Miller, z telefonem w ręku.
- Boss?
W drzwiach stanął zasapany Ignacio, a za nim kilku ludzi. Spojrzał na mnie i widziałem moment, w którym zrozumiał powagę sytuacji. Wyprostował się i wszedł do pokoju.
- W garażu znaleźliśmy czternastu zabitych. Podcięte gardła.
- A kobiety? – zapytał Roth stojąc w progu sypialni. – W domu były trzy kobiety.
- Przykro mi... Ich ciała zostawili w kuchni. Chłopcy już się tym zajęli.
Skurwiele! Zauważyłem jak Ignacio spojrzał na Rotha, przekazując mu bez słów, że zanim zginęły zostały brutalnie zgwałcone. Jeżeli ten chory sukinsyn dotknie ją choć palcem, będzie, kurwa, zdychał w najgorszych męczarniach.
- Nie rozumiem... - Roth pokręcił głową. – Cały czas kontrolowaliśmy sygnał z jej nadajnika. Była w domu!
- Jaki, kurwa, nadajnik? – zapytałem zdenerwowany.
- Miała wszczepiony nadajnik lokalizacyjny – wyjaśnił.
Zza jego pleców wyszedł Gabriel Alexandrow. Zauważyłem czerwone ślady na brodzie, chyba w ten sposób Roth go ocucił, dodając do tego, co ja zostawiłem. Szkoda, że po moim ciosie nie stracił przytomności, pomyślałem wbijając w niego wściekły wzrok.
- Znaleźli go – warknął wyciągając do przodu zakrwawioną dłoń, w której trzymał mały biochip. Ja pierdolę! Ta krew... Wycięli jej to urządzenie! – Mogą być teraz wszędzie... Kurwa! Jak skurwiel się dowiedział? – zacisnął szczękę patrząc na Rotha morderczym wzrokiem. – Sprawdź, kogo brakuje. Jeżeli to któryś z naszych, zajebię go osobiście. Niech przejrzą zapis ze wszystkich kamer. Chcę wiedzieć, sekunda po sekundzie, co się stało i kto to był.
- Masz pojęcie, gdzie teraz mogą być? – zapytał ojciec.
- Będzie spierdalał do Rosji. Wie, że Stany to mój teren i znajdę go wszędzie.
- A dokładnie to gdzie w Rosji? – zapytałem z ironią. – To nie pierdolone miasteczko, tylko setki tysięcy kilometrów kwadratowych terenów, których nie znamy. Jak mamy ją znaleźć?
- Tak – oznajmił nagle Miller i pokazał nam telefon, a na nim mapę świata. – Znaleźli jeden biochip, ale Alexia miała dwa. Drugi jest pod blizną na biodrze. Módlmy się, żeby zadowolili się jednym. Ten sygnał – puknął palcem w ekran, powiększając obraz i malutką migającą kropkę, gdzieś na wschód od Nowego Yorku, - pozwoli nam ja zlokalizować.
- Chwila... Skąd wiedziałeś, że będzie potrzebny drugi nadajnik? - zapytałem Millera. – Nie mogłeś przewidzieć takiej sytuacji. Dlaczego Alexia? Dlaczego kręcisz się przy niej? Dlaczego tak interesujesz się naszą rodziną?
- Sebastiano, to naprawdę nie jest pora...
- Nie, Miller. Nie ruszę się, dopóki mi nie powiesz, dlaczego tak interesuje cię moja kobieta. Jak będzie trzeba, to znajdę ją sam, mam sprzymierzeńców, bo jakoś tobie, kurwa, nie ufam.
Przez chwilę mierzył mnie spojrzeniem. Spojrzał na milczącego Alexandrowa, ale nic nie potrafiłem wyczytać z jego twarzy. Gdy odetchnął głęboko, wiedziałem, że podjął decyzję. Nie żartuję. Poruszę niebo i ziemię, ale ją odnajdę. Nawet, gdybym musiał wjechać do Rosji i rozpieprzyć całą tamtejszą Bratvę.
- Nie mogę ci odpowiedzieć, Sebastiano. Mam obowiązek chronić Alexię i dokładnie to robię. Masz prawo mi nie ufać, ale w tej chwili potrzebujemy wszystkich środków i ludzi, żeby ją odnaleźć, bo z tego co widzę – pokazał ekran telefonu, - Mironov faktycznie leci do Rosji. Mamy kilka godzin, żeby ustalić, gdzie sukinsyn może wylądować i wysłać tam naszych ludzi.
- Dalej ci nie ufam, Miller – warknąłem. – Ale chyba nie mam wyjścia. Dobrze, będziemy współpracować, ale jeżeli zauważę, że stanowisz ryzyko dla Alexi, zabiję cię. Rozumiesz?
- Rozumiem.
- To niech ktoś mi teraz wytłumaczy... - zacząłem szarpiąc za włosy. – Jaki chuj on chce od Alexi?! Przecież nie jest z nią spokrewniony, mam rację? – spojrzałem na Alexandrowa, zastanawiając się, czy ten jeszcze oddycha, czy już, kurwa, nie. Wciąż wyglądał jak pieprzony posąg. – Ocknij się, kurwa!
Roth skrzywił się, wyraźnie zaskoczony moim tonem i tym, że przyjebałem mężczyźnie w pierś. Ma szczęście, że nie użyłem broni, a jedynie pięść. Gabe otrząsnął się jak pies i powiódł po salonie nieprzytomnym spojrzeniem. Gdy dotarł do mnie, jego wzrok był już ostry, jak wszystkie moje noże. Wciąż puste, niebieskie tęczówki, całkowicie pozbawione życia.
- Czy to przez Francescę? – zapytał mój ojciec pocierając palcami skronie.
- Nie, don Danielo – zagrzmiał w końcu mężczyzna. – Chce zmusić mnie do sojuszu z Albańczykami. Mam poślubić córkę Obana. Od początku szantażował mnie, że wyda ją za syna Obana, ale nigdy nie miał takiego zamiaru.
- Czego w takim razie od niej chce?
- Wszystkiego, Riina – wydusił ochrypłym głosem. – Olenka jest kopią naszej matki, a stary miał na jej punkcie obsesję. Zrobi jej to samo, co matce. Będzie ją więził, bił... i gwałcił... - spojrzał na mnie i dopiero teraz zobaczyłem wrzącą w jego oczach determinację i nieprzebraną nienawiść. - Nie mamy czasu, Sebastiano. Już może być za późno...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro