Rozdział 4
Lexi...
Niech mnie dobry Bóg broni przed takimi imprezami!
Myślałam, że studenckie balangi to szczyt złego zachowania i brak umiaru. Jednak, gdy w sobotni wieczór, razem z Grantem przekroczyliśmy próg podmiejskiej rezydencji znanego reżysera i producenta filmowego, chciałam odwrócić się na pięcie i uciec, gdzie mnie oczy poniosą.
Muzykę słychać już było, gdy jechaliśmy taksówką przez długi podjazd. O skali tego wydarzenia świadczyć mogły tłumy dziennikarzy i wciąż podjeżdżające pod dom i już zaparkowane, wypasione auta. Porsche, na które namawiał mnie Grant, a do którego zakupu zachęcał mnie Danielo, wyglądałoby tutaj jak, wysłużona taksówka.
- Nie rób takiej miny, skarbie – roześmiał się Grant prowadząc mnie przez jasno oświetlony hall do wypełnionej po brzegi sali. – To tylko ludzie.
Powinnam się była domyślić, gdy Grant z uporem maniaka namawiał mnie na kupno sukienki, która tylko jakimś cudem trzymała się na moim ciele, że nie będzie to kolacja, przy grającym spokojnie kwartecie skrzypcowym. Muzyka wprawiała w drżenie ściany i podłogi, kołysząc kryształowymi żyrandolami, zawieszonymi kilka metrów nad granitowymi podłogami.
Alkohol, roznoszony przez kelnerów ubranych w uniformy, lał się strumieniami. Biedacy ganiali z tacami jak oparzeni, opróżniając je w chwili, gdy tylko przekroczyli próg. Upchnięci pod przeciwległą ścianą goście nie mieli chyba żadnej szansy, żeby czegokolwiek się napić.
- Chodź, znajdziemy jakieś miejsce przy barze. Będę musiał się trochę pokręcić, ale obiecuję, że cię nie zostawię.
Grant, ujmując mnie za łokieć zaczął przepychać się przez napierający na nas tłum. Szedł przede mną, jak taran wbijając się bez problemu w otaczające nas dziesiątki ciał. Po kilku minutach stanęliśmy przed barem, gdzie było chyba jeszcze więcej ludzi niż przed wejściem. Jak w takich warunkach można normalnie rozmawiać, nie mówiąc już o wypiciu w spokoju drinka?
- Wyglądasz niesamowicie – krzyknął Grant podając mi dziwnie kolorowy napój zwieńczony plasterkiem pomarańczy.
Upiłam niewielki łyk, spodziewając się, że poza wódką albo innym alkoholem, jest w nim tylko kolorowy barwnik. Nasłuchałam się w przeszłości o takich imprezach i niejednokrotnie leczyłam nawalonego pijaka, który teraz jeszcze trzeźwy, stał przede mną z głupkowatym uśmiechem na przystojnej twarzy.
Muszę uczciwie przyznać, że stanowiliśmy naprawdę niesamowitą parę. Grant miał ponad metr osiemdziesiąt, ale nie był nadmiernie umięśniony, chociaż lubił spędzać czas na siłowni. Z wystylizowanymi na luzaka brązowymi włosami i niebieskimi oczami wyglądał naprawdę cholernie dobrze. Za każdym razem, gdy się uśmiechał, w jego oczach pojawiały się iskierki, które rozświetlały błękit.
Na dzisiejszy wieczór ubrał się w ciemnogranatowy garnitur i koszulę, i jasnobłękitny wąski krawat. Elegancko, ale nie z przesadą. I jak na przystojniaka przystało, przez cały czas ścigały go bardziej niż zainteresowane spojrzenia obecnych na przyjęciu kobiet.
Spojrzałam w lustro wiszące nad barem. Grant zadbał o cały mój wizerunek. Poza sukienką, miałam zrobiony profesjonalny makijaż, a włosy ułożone w lśniącą burzę loków, spływających na moje nagie plecy. Kiecka, choć ładna, a przede wszystkich diabelnie droga, była jak dla mnie nieco za krótka i zdecydowanie za dużo odsłaniała. Gdy zobaczyłam w domu nagie plecy i głęboki dekolt z przodu, zastanawiałam się, jak ten strzępek szarego jedwabiu utrzyma się na mnie. Jednak trzymał się i to nawet całkiem dobrze, a widząc otaczające nas kobiety, stwierdziłam, że w przypadku większości z nich, nie ma co liczyć na podobny efekt.
Niektóre wyglądały, jakby zapomniały się ubrać, wpadając na imprezę w samej bieliźnie, a całkiem spora grupa sprawiała wręcz odwrotne wrażenie. Przez nieprzyzwoicie krótkie i przezroczyste kreacje, można było zauważyć dokładnie zarys brodawek i nagich pośladków.
- Hej, skarbie – poczułam gorący oddech Granta na skroni i odruchowo przysunęłam się bliżej. – Uśmiechnij się. To tylko impreza. Baw się dobrze, poznaj fajnych ludzi. Jeżeli dojdziesz do wniosku, że klimaty ci nie odpowiadają, zmyjemy się do domu, ok?
- Jak długo musisz tutaj być? – zapytałam marząc już o tym, żeby zaszyć się w swoim wygodnym łóżku, z książką i lampką ulubionego wina.
- Dwie, trzy godziny. Może trochę dłużej. Nie martw się, jestem pewny, że spodoba ci się. Muszę pogadać z moim agentem, powinien już gdzieś tutaj być. Potem pokręcimy się na parkiecie i możemy się zmyć do domu.
- Jak chcesz, możesz zostać dłużej – zaproponowałam, gotowa skorzystać z pierwszej nadążającej się okazji do ucieczki.
- Nie kombinuj, D'Angelo – Grant parsknął śmiechem widząc moją pełną nadziei minę. – Mieliśmy zdaje się coś dzisiaj zrobić, prawda? Jeżeli myślisz, że tym spojrzeniem czystej niewinności sprawisz, że zapomnę o tym, to muszę cię, skarbie, rozczarować. Co jak co, ale jeżeli chodzi o podryw, mam wręcz wybitnie dobrą pamięć.
No i tyle z moich planów. Następną godzinę spędziłam odrzucając kolejne propozycje Granta, który namawiał mnie na poznanie swoich znajomych. Nie to, żebym miała coś przeciwko środowisku aktorów, czy muzyków, ale... Właśnie to ale. Każdy z przedstawionych mi mężczyzn był niewątpliwie przystojny i sprawiał wrażenie miłego i sympatycznego. Jednak żaden z nich nie wzbudził na tyle mojego zainteresowania, żebym zdecydowała się na niewinny flirt, nie mówiąc już o czymś więcej.
Czy to ze mną coś jest nie tak? Od miesięcy tak się skupiłam na pracy, że nie miałam czasu na nic więcej. Utrzymywałam kontakt z przyjaciółkami ze studiów i gdy tylko nadarzała się okazja, spotykaliśmy się na lunch czy drinka. Kiedy ostatni raz gdzieś z nimi wyszłam? Chyba kilka miesięcy temu... Za każdym razem, gdy dzwoniły, wymawiałam się nadmiarem obowiązków. Prawda jednak była dużo gorsza...
Przez pojawienie się w moim życiu żółtych teczek nie potrafiłam skupić się na niczym więcej. Po dwóch pierwszych porażkach, stawałam na głowie, żeby podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej, mając nadzieję, że to ostatni raz. Szatan jednak postanowił zrujnować moje życie osobiste i zawodowe, przez co nawet w dni wolne ciągle myślałam o tym, co zrobiłam nie tak i co mogę zrobić lepiej. A na koniec, zrujnował moje życie seksualne!
- Znam ten wyraz twarzy – mruknął ze śmiechem Grant. – Znowu myślami jesteś w pracy. Jak nie przestaniesz, to jak babcię kocham, spiorę ten twój rozkoszny tyłeczek - warknął.
- Musiałbyś mnie najpierw związać – odpowiedziałam wychylając kolejnego drinka.
Ten miał kolor niebieskozielony i składał się co najmniej z pięciu różnych alkoholi. Wyraźnie wyczuwałam gin i tequilę, reszta była słodką tajemnicą barmana, który postanowił mnie chyba dzisiaj doprowadzić do upojenia alkoholowego. Odstawiając szklankę potrąciłam siedzącego przy barze mężczyznę.
- Przepraszam - rzuciłam z uśmiechem, gdy spojrzał na mnie.
- Skarbie, lepiej mnie nie prowokuj – roześmiał się za mną Grant kładąc dłoń na moich nagich plecach i odstawiając swoją szklankę na bar, chwycił mnie ciągnąc w stronę parkietu.
- Grant, do cholery! Chcesz, żebym się zabiła w tych butach?
Spojrzał na moje srebrne szpilki, ocenił długość nóg i zatrzymując się nieco dłużej na krótkiej sukience, spojrzał mi w oczy.
- Jasny gwint! Jesteś gorąca, jak pieprzone piekło, skarbie.
- A ty jesteś stanowczo pijany – warknęłam, gdy zorientowałam się, że zaczynamy zwracać na siebie uwagę.
- Wiesz co? Jak nie znajdziesz nikogo, to zgłaszam się na ochotnika. Zróbmy to, skarbie! Świat zadrży w posadach, gdy wylądujemy w łóżku.
Zdecydowanie był pijany. Traktowałam Granta jak brata i nigdy nie brałam go pod uwagę, jako partnera do łóżka. Nawet na jednorazowy numerek. Fakt, czasami sobie dogryzamy, rzucając jakieś sprośne komentarze, ale nigdy w życiu nie poszłabym z nim do łóżka. Mieszkaliśmy razem i przyjaźniliśmy się od lat. Nie chciałam narazić naszego układu dla chwili przyjemności, po której oboje mielibyśmy moralnego kaca.
- Prędzej ty wylądujesz twarzą na posadzce. Jezu, Grant! Nie wiedziałam, że masz taką słabą głowę! Chodź, znajdziemy ci jakieś spokojne miejsce.
- Najpierw zatańczymy – roześmiał się, okręcając mnie dookoła.
Aż zawirowało mi w głowie. Nie ma co się kłócić z pijakiem, który zna cię lepiej niż ktokolwiek inny, pomyślałam pozwalając muzyce wniknąć w moje ciało. Nie lubiłam pocić się na siłowni, ale każda inna aktywność fizyczna, w której obecna była muzyka? Jestem w Raju!
Przez dobrą godzinę nie schodziliśmy z parkietu, wirując w rytm głośnej muzyki. Otaczający nas tłum ludzi zlał się w jedną kolorową plamę. Przez minione lata przetańczyliśmy wiele studenckich imprez, więc nasze ciała były doskonale zsynchronizowane, jak pary kochanków. Schodząc z parkietu byłam zgrzana i ledwo trzymałam się na nogach. Tymczasem Grant całkiem wytrzeźwiał.
- Pójdę po coś do picia – zaproponował prowadzając mnie w stronę pustego tarasu otaczającego całe piętro willi. – Na co masz ochotę?
- To zielononiebieskie cudo, które piłam wcześniej.
- Nawet nie wiesz co piłaś, prawda? – parsknął śmiechem. – Tam była chyba cała zawartość baru, skarbie. Po dwóch takich drinkach film urywa ci się w najmniej oczekiwanym momencie, a na drugi dzień masz gigantycznego kaca.
- Właśnie tego mi trzeba – rzuciłam z wyzwaniem.
Z dwojga złego wolę zaliczyć zgon, niż wyrwać faceta. Pijackiego kaca można odchorować, a moralniak będzie ze mną przez długi czas. Poza tym, ostatni tydzień w pracy był nieco wyczerpujący. Od przyszłego tygodnia, w każdej chwili w progu mógł stanąć Szatan, zamieniając moje nowe śliczne biuro w pogorzelisko, pełne smoły i duszącego ognia. Tego jednak nie mogłam powiedzieć Grantowi. Jego nadopiekuńczość zmieniłaby się w manię prześladowczą.
- Nie ruszaj się stąd – ostrzegł mnie. – Jak będziesz grzeczna, przyniosę ci twojego drinka.
Stałam w progu drzwi balkonowych, obserwując jak Grant, niby lodołamacz, przebija się w stronę baru. Zajmie mu to dłuższą chwilę, pomyślałam, widząc wypełnione ludźmi pomieszczenie. Nie byłam wybitną znawczynią kina, ale nawet taka ignorantka jak ja rozpoznawała znanych aktorów. Przed chwilą mignęła mi nawet twarz solisty popularnego zespołu rokowego, na koncert którego Grant próbował mnie zaciągnąć w ubiegłym miesiącu.
Chłodne nocne powietrze musnęło moje nagie ramiona. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na salę, ale już nie widziałam Granta. Pochłonęła go niezliczona ludzka fala. Równie dobrze mogę tkwić w tym miejscu aż do końca imprezy, zanim doczekam się upragnionego drinka. Za moimi plecami ciemność obiecywała upragniony chłód i odrobinę spokoju. Nie zastanawiając się, wyszłam na zewnątrz.
Odgłos moich stukających butów rozniósł się, jak echo w ciszy. Przytrzymując się barierki dla utrzymania równowagi, pochyliłam się i zdjęłam z obolałych stóp to narzędzie tortur, które kazał mi ubrać Grant. Jak kobiety wytrzymują długie godziny w tym cholerstwie? Jęknęłam z ulgą, gdy tylko moje stopy dotknęły chłodnej marmurowej posadzki. Jak pomyślę, że już niedługo takie buty będę musiała nosić codziennie... Mam ochotę kląć i warczeć!
Z miniaturowej torebki, pasującej do butów, wyjęłam telefon włączając w nim latarkę i stąpając ostrożnie, żeby nie wpaść na doniczki stojące wzdłuż całego balkonu, zaczęłam oddalać się od gwaru przyjęcia. Z dala od hałasu, poczułam jak otaczająca mnie ciemność zaczyna przynosić ulgę moim obolałym uszom. Powoli przeszłam na drugą stronę domu, gdzie nie docierały żadne odgłosy trwającej zabawy. Pod ścianą zauważyłam ustawione fotele i bez zastanowienia usiadłam podwijając pod siebie stopy.
Gospodarz przyjęcia musiał zadbać o wszystkie wygody gości, bo na drugim fotelu leżał złożony miękki koc, którym okryłam nagie ramiona. Tutaj i właśnie w tym fotelu mogłam przetrwać imprezę choćby do samego końca. Znając Granta, równie dobrze mógł spotkać jakąś dawną znajomą i wrócić z nią do domu. Pewnie dopiero nad ranem przypomniałby sobie o mnie. Żaden problem, mogłam wrócić do domu taksówką albo Uberem, na razie jednak nie miałam siły nawet podnieść głowy...
***
Obudził mnie zapach cygara. Nie duszący i nieprzyjemny, ale delikatny, wymieszany z zapachem nocy. Otwierając oczy, zdałam sobie sprawę, że musiałam zasnąć w fotelu. Wciąż było ciemno, więc mogłam przez nikogo niezauważona wymknąć się stąd. Nie zdążyłam włączyć telefonu, gdy nade mną odezwał się męski głos. Przestraszona podniosłam głowę spodziewając się ujrzeć gospodarza, albo kogoś z ochrony, jednak głos mężczyzny dochodził z piętra wyżej. Zaskoczona zdałam sobie sprawę, że dom od strony ogrodu otaczają dwa tarasy. Ja znajdowałam się na niższym, a piętro wyżej właśnie stanęło co najmniej dwóch mężczyzn...
Chciałam po cichutku oddalić się i nie przeszkadzać, być może w prywatnej rozmowie, ale gdy tylko próbowałam się podnieść, wiklinowy fotel zaprotestował delikatnym skrzypieniem. Zamarłam, nie chcąc zdradzić swojej obecności...
- Ktoś wie, że wróciłeś?
- Jeszcze nie. Cholerni dziennikarze tym razem nic nie zwąchali.
Drugi z mężczyzn miał głęboki, zachrypnięty głos. Mówił perfekcyjnym angielskim z wyczuwalnym obcym akcentem. Delikatna egzotyczna nuta brzmiała w każdym wypowiedzianym przez niego słowie, od której dostawałam dreszczy.
- Jak interesy? Załatwiłeś wszystko?
- Spotkanie z Tourine i Scalisi tak jak się spodziewaliśmy niczego nie wniosło. Skurwysyny boją się Ruskich i nie chcą ryzykować – warknął mężczyzna.
- I co? Masz zamiar ukrywać to przed ojcem?
- Już nie ma władzy. Teraz ja rządzę i moje słowo jest, kurwa, prawem.
- Co teraz?
- Rossi i Binenti mają przylecieć za jakiś czas. Zorganizujemy imprezę i pogadamy.
- Mam się tym zająć, jak rozumiem.
- Koniec opierdalania się. Jesteś moim consigliore. Przejmujemy władzę i chcę wiedzieć, kto w razie wojny z Bratvą stanie po naszej stronie. Damy im radę sami, ale każdy dostanie ode mnie szansę. Tylko jedną. Ja nie pierdolę się jak ojciec i wszyscy się o tym wkrótce przekonają.
- Co z firmą?
- Lepiej mi, kurwa, nic nie mów! Stary się wkurwia, że nie poświęcam więcej czasu interesom, jakbym miał go, kurwa, w nadmiarze.
- Widzę, że nic się nie zmieniło. Myślałem, że jak przekaże władzę, zajmie się swoimi panienkami.
- W dupie mam jego kurewki – warknął. – Nigdy, nawet za życia matki, nie ograniczał się do jednej dziwki, a po jej śmierci od razu zaczął pieprzyć co tylko mógł. Gdybym nie miał na głowie wojny z Ruskimi, zabiłbym go.
- Wydaj zlecenie. Znajdę kogoś, kto go sprzątnie. Nie będziesz musiał brudzić sobie rąk.
- Nie. Chcę zrobić to osobiście. Chcę patrzeć w jego oczy i z każdym zanurzeniem noża tłumaczyć mu, dlaczego ginie z mojej ręki. Przypomnieć mu każdą jedną dziwkę, którą pieprzył, każdą jedną kłótnię z matką i to jak przez niego zginęła. Będzie zdychał, a ja osobiście i z wielką radością wyrwę mu pieprzone serce z piersi. To przysiągłem na grobie matki.
Dobry Boże! Zacisnęłam oczy, zakrywając dłońmi uszy, żeby tylko nie docierał do mnie ten ochrypły głos. Serce tak mi waliło, jakby chciało przez gardło dać drapaka w ciemność. Dokładnie tam, gdzie ja powinnam się schować. Jakie licho podkusiło mnie do wyjścia na ten pieprzony taras?!
Kurwa mać! To przecież jakaś cholerna mafia!
Wzdrygnęłam się, słysząc na górze jakiś hałas. Zerwałam się z miejsca i przyciskając do siebie torebkę i buty, przylgnęłam do ściany, starając się opanować dziko bijące serce i urywany oddech. Taras nade mną był krótszy, wystarczyło, żeby któryś z tych mężczyzn wychylił się przez poręcz i od razu mnie zauważy. A wtedy...
Jezu! Przecież byłam świadkiem ich rozmowy! W zasadzie guzik z niej zrozumiałam, poza tym, że facet nienawidzi własnego ojca i chce go zabić, było coś o wojnie z Ruskimi... Lexi, ty deklu! Już za samo podsłuchiwanie zarobiłaś kulkę, a ty teraz roztrząsasz, jak wiele usłyszałaś?
Grant... Gdzie, do cholery, jesteś? Czy on w ogóle ma pojęcie, że na tej cholernej imprezie jest pieprzona mafia?!
Przesuwając się w stronę otwartych drzwi na taras, co chwila zerkałam w górę, spodziewając się zobaczyć wściekłą twarz jakiegoś mafiosa i wycelowany w siebie pistolet. Muzyka grała tak głośno, że nawet nie musiałby używać tłumika. Nawet nie byłoby słychać wystrzału. Wywieźliby moje ciało na jakieś wysypisko, albo wrzucili go oceanu i sprawa załatwiona. Żadnych świadków, żadnych śladów...
Muzyka narastała z każdym moim krokiem, wibracje łaskotały mnie w gołe stopy. Byłam tak przerażona, że dopiero, gdy znalazłam się w środku, rozglądając się z paniką dookoła w poszukiwaniu Granta, zdałam sobie sprawę, że swoim zachowaniem i wyglądem budzę niepotrzebne zainteresowanie.
Wstrzymując oddech, przytrzymałam się wysokiej kolumny i założyłam buty. Wygładziłam sukienkę i ściskając torebkę rozejrzałam się dookoła. W chwili, gdy mój wzrok spoczął na najbliższej ścianie serce stanęło mi w piersi, a krzyk przerażenia utknął w gardle. Trzech mężczyzn ubranych w czarne garnitury, stało niedaleko drzwi, przez które weszłam. Jeden z nich patrzył prosto na mnie. Zimnym, beznamiętnym wzrokiem zlustrował moją postać. Lodowaty dreszcz spłynął wzdłuż moich pleców. W sali pełnej ludzi, czułam się, jak wystawiona na strzelnicy. Doskonale wiedziałam, kim są ci mężczyźni. Tylko dureń nie zorientowałby się, że pod tymi wypchanymi marynarkami trzymają ukrytą broń.
Przełykając strach, odwróciłam się do nich plecami. Chyba nie strzelą mi w plecy i to przy tylu ludziach? Zresztą... Czy miałam jakieś inne wyjście? Może niepotrzebnie panikuję? Przecież na tarasie było ciemno. Facet musiałby mieć sokoli wzrok, żeby cokolwiek zobaczyć, prawda? Poza tym, gdyby zorientował się, że nie są sami, od razu na tarasie pojawiliby się jego goryle. Czy nie tak działa ta cała mafia? Jeden błąd i zwala się dziesięciu chłopa i pacyfikują delikwenta.
Chcę wrócić do domu. Dla mnie impreza skończyła się w chwili, gdy usłyszałam ten przerażający głos na tarasie. Poza tym, chyba stanie tak blisko drzwi na taras nie jest najrozsądniejsze, pomyślałam rzucając spojrzenie za siebie. Mój wzrok zderzył się z czernią oczu tego samego mężczyzny, który wcześniej mnie obserwował.
Wykrzywiłam usta, modląc się, żeby facet wziął ten grymas za uśmiech i tak spokojnie jak tylko mogłam, aby nie wyglądała to jak szaleńczy bieg, ruszyłam w stronę jasno oświetlonego baru. Wydawało mi się, że w tłumie będę bezpieczniejsza. Ludzi chyba było dwa razy więcej niż gdy wychodziłam jakiś czas temu, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie, próbując wypatrzeć cholernego Granta. Jak go znam, to zupełnie o mnie zapomniał, a teraz bzyka jakąś laskę w kiblu. Świat wali mi się na głowę, znajduję się w domu, w którym członkowie mafii właśnie planują czyjeś zabójstwo, a na dole ludzie się, kurwa, doskonale bawią!
Los był dla mnie jednak łaskawy chociaż w jednym, bo właśnie, gdy przechodziłam wzdłuż długiego baru, jakiś facet odsunął się zwalniając miejsce na wysokim hokerze. Z ulgą wślizgnęłam się na wysoki stołek, starając się wzrokiem ściągnąć uwagę barmana.
- Zamówić ci drinka?
Gorący oddech połaskotał mnie w policzek, gdy obok mnie stanął mężczyzną. Odwróciłam się w jego stronę i mój wzrok spoczął na opalonej szyi widocznej spod rozpiętej białej koszuli. Spojrzałam w dół, szacując, że siedząc tak wysoko, powinnam dodać sobie dobre kilkanaście centymetrów wzrostu, co czyniło stojącego obok mężczyznę prawdziwym wielkoludem. Wciągnęłam głęboko powietrze. Zapach kosztownych perfum owinął mnie, jak duże męskie dłonie. Pomimo gorącego i dusznego powietrza, całe moje ciało pokryło się gęsia skórką.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdy obok mojej ręki pojawił się niebieskozielony drink. Zdziwiona uniosłam wzrok i spojrzałam w najbardziej zielone oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Musiał wyczytać w moich oczach pytanie, bo uśmiechnął się nie odrywając przeszywającego spojrzenia od mojej twarzy. Och, dobry Boże! Facet miał dołeczki!
Wszystkie myśli uciekły z krzykiem z mojej głowy. Stał przede mną grzech w czystej ludzkiej postaci. Facet był tak przystojny i piekielnie seksowny, że to aż dziw, iż nie otaczał go tłum napalonych kobiet. Na wszelki wypadek wychyliłam się patrząc za jego szerokie plecy, ale żadnych fanek i nagich lasek czekających na niego nie zauważyłam. Uniosłam wzrok, dając się pochłonąć nieznajomemu...
Przejrzyste zielone spojrzenie było dodatkiem do smakowicie wyglądające całości. Model, stwierdziłam, widząc długie, rozpuszczone swobodnie ciemne włosy i markowe ciuchy. Kwadratowa szczęka, pokryta ciemnym zarostem, prosty nos i pełne usta. Zacisnęłam wargi, gdy do głowy wpełzła mi jedna zupełnie zwariowana myśl. Miałam ochotę zacisnąć zęby na jego dolnej wardze... Chryste! Nie znam faceta, a już tylko na sam jego widok mam ochotę zębami zedrzeć z niego jedwabną koszulę, że o spodniach nie wspomnę. Zacisnęłam uda, czując tępy ból w podbrzuszu.
Zapach, jaki mnie otoczył zamroczył mój umysł. Wpatrzona w czystą zieleń uniosłam wysoką szklankę, z ulgą witając lodowaty płyn.
- Jestem Dev – wymruczał muskając gorącymi ustami moje ucho, na co ochoczo odpowiedziało mu moje ciało...
Zmieniałam zdanie! Uwielbiam imprezy!
Uśmiechnęłam się...
Mafia? Jaka, kurwa, mafia?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro