Rozdział 37
Lexi...
Czułam, jak mięśnie Sebastiano tężeją, a z całej jego postaci bucha niewyobrażalna wściekłość. Miły nastrój, z jakim wylądowaliśmy, rozpłyną się w dusznym powietrzu lipcowego wieczora. Zostaliśmy otoczeni przez ludzi, którzy towarzyszyli Sebastiano w Nowym Yorku. Stanęli za nami, jak jeden żywy mur.
- Wiedziałem, że się nie powstrzyma – warknął i zakładając te swoje przeklęte lustrzane okulary, których tak nie znosiłam, spojrzał na mnie przez ramię. – Pojedziesz z Ignacio do mojego apartamentu. Nie wiem, ile mi zajmie uporządkowanie tego, ale nie czekaj na mnie.
- Ale...
- Alexia – syknął ściskając mój nadgarstek. – To nie czas na twoje dziecinne fanaberie. Rozmawialiśmy o tym w samolocie. Od tej chwili, jesteś tam gdzie ja, albo pod opieką Ignacio i nie mam zamiaru spuścić cię z oka. Nie wolno ci opuszczać budynku. Jeszcze jedno... Ignacio odpowiada za ciebie własnym życiem. Jeżeli wpadnie ci do głowy spieprzyć mu, jeżeli coś ci się stanie, nie zawaham się. Rozumiesz?
- Tak.
Miałam ochotę rzucić mu się do gardła. Poczułam się jak krnąbrne dziecko, przywoływane do porządku. Nie jestem głupia i w tej chwili rozumiem sytuację bardziej niż na początku, gdy nikt nie był łaskaw mi niczego wyjaśnić, tylko przestawiał z kąta w kąt, wydając rozkazy. Wbrew temu, co sobie ten zarozumiały facet myśli, nie jest moim pieprzonym bossem. Zniosę wiele, ale, do cholery, chcę, żeby ze mną rozmawiał, a nie rozkazywał. Od tego ma tych swoich zapatrzonych w niego wiernych fanów i wyznawców. Mafia nie mafia, ale jak będzie trzeba, to mu po prostu przypieprzę! Cholerny Al Capone się znalazł! A ja chciałam tylko poprosić, żeby na siebie uważał... Nie to nie! Niech do niego strzelają, nawet z rakiet. Mam to w nosie, niewdzięczny gbur!
Wyrwałam dłoń i ruszyłam w stronę stojących za Santino SUV-ów. Za plecami, jak cień podążał za mną Ignacio, który wyminąwszy mnie podszedł do jednego z samochodów i otworzył mi drzwi. Wsunęłam się na tylną kanapę, wbijając wzrok w przednią szybę. Nie mam zamiaru dać mu tej satysfakcji i choć wiem, że nie widzi mnie przez przyciemnianą szybę, nie odwrócę się. Przełknęłam głupie łzy blokujące mi gardło. Nie zobaczy moich łez! Nigdy!
Za dużo się dzieje... Znalazłam się w miejscu, gdzie rządzą twarde zasady, a co tu dużo mówić, mam duży problem, jeżeli chodzi o podporządkowywanie się. Walczę o to w co wierzę i nie odpuszczam. Gdyby tak było, nigdy nie przetrwałabym w rodzinach zastępczych, a jako dorosła kobieta, nie osiągnęłabym niezależności. Na cholerę mi teraz facet, któremu wydaje się, że wie lepiej ode mnie, czego potrzebuję. Chryste! Jakim cudem znalazłam się w tym wszystkim?
A miałam być tylko cholerną asystentką!
Byłam tak wściekła i tak pogrążona we własnych myślach, że dopiero gdy wyjechaliśmy na podziemny parking, zdałam sobie sprawę, że nie powiedziałam wrednemu szefuńciowi, że muszę wrócić do apartamentu, w którym mieszkałam, a dla bardziej wnikliwych, ukrywałam się ostatnie tygodnie. W walizce, poza zmianą bielizny, kilkoma kosmetykami i jakimiś ciuchami, nie nic miałam.
Apartament Sebastiano był lustrzanym odbiciem mojego. Przy czym, minimalizm aż raził w oczy. Żadnego telewizora, żadnych zbędnych mebli. W otwartym na praktycznie cały penthouse salonie, poza wielką kanapą i stolikiem nie było żadnych mebli. Wszędzie nieśmiertelna szarość, chrom i szkło. Jeżeli przyjdzie mi tutaj mieszkać dłużej niż kilka dni, to z rozpaczy chyba wyskoczę przez okno. Oczywiście, o ile uda mi się najpierw zbić tę grubą szybę.
Jeżeli liczyłam na to, że zostanę sama, co dałoby mi, nikłą co prawda, szansę na dostanie się do drugiej części budynku, to srodze się przeliczyłam. Zostawiłam Ignacio w salonie i przeszłam przez cały penthouse. Od razu zorientowałam się, która z dwóch sypialni należy do Sebastiano. Nie to, że zostawił w niej jakieś osobiste drobiazgi, ale zapach jego perfum wciąż był bardzo intensywny. Weszłam do jego garderoby znajdującej się za ścianą, na której stało królewskich rozmiarów łóżko, z cichą nadzieją, że tak jak w moim apartamencie, tak i tutaj, właśnie w tym miejscu znajdują się drzwi ewakuacyjne.
Drzwi są, klucza brak... Na co komu drzwi ewakuacyjne, skoro przez brak pieprzonego klucza nie można wydostać się na zewnątrz? A gdyby wybuchł pożar, odcinając mi drogę przez główne wejście?
Wróciłam do salonu, złapałam za rączkę mojej walizki i tarabaniąc po lśniących podłogach kółkami, weszłam do gościnnej sypialni. Jeżeli myślał, że zastanie mnie w jego łóżku leżącą i pachnącą, no to się zdziwi. Przemyłam twarz zimną wodą i opierając ręce po obydwu stronach białej, jak śnieg umywalki spojrzałam w lustro, krzywiąc się na widok swojego odbicia. Nie jestem jakąś modową pięknością, ale te sińce pod oczami nawet starszą panią doprowadziłyby do rozpaczy, nie wspominając już nic o włosach.
- Dobra – warknęłam, uderzając dłonią w szafkę, w którą wbudowany był zlew. – Pies drapał konspirację.
Zdecydowana wydać swoją kryjówkę, wróciłam do sypialni i wyjęłam z torby kartę magnetyczną. Mój ochroniarz, klucznik, strażnik, cokolwiek... Siedział na wysokim barowym krześle, sprawdzając coś w telefonie. Uniósł wzrok, gdy tylko pojawiłam się w zasięgu wzroku, mierząc mnie czujnym spojrzeniem. Przegląd w lodówce był zbytecznym ćwiczeniem fizycznym, bo poza wodą, półki aż raziły w oczy swoją pustką. Czy ten facet jest nieśmiertelny, że nie ma nawet warzyw, o normalnym jedzeniu nie wspomnę?
- Możemy zamówić coś do jedzenia? – zapytałam odwracając się w stronę Ignacio. – Obojętne co. Jestem głodna.
- Włoska kuchnia może być?
- Nawet hot dog... - wzruszyłam ramionami, bo rzeczywiście było mi wszystko jedno. - Od posiłku w hotelu nie miałam nic w ustach – wytknęłam. Niech wie, że ma szefa, który głodzi swój personel. – Muszę iść do swojego mieszkania i zabrać z niego kilka rzeczy.
- Nie możemy. Boss wyraźnie powiedział, że nie wolno ci opuszczać budynku.
Przewróciłam oczami i podeszłam do okna. Popukałam w szybę palcem, wskazując na apartament po drugiej stronie.
- Tam...
- Tam? – zapytał zatrzymując się obok mnie. Rzucił okiem na drugą stronę budynku i znajdujący się na najwyższym piętrze apartament. Spojrzał na mnie jak na wariatkę, unosząc sceptycznie jedną brew. – Chcesz powiedzieć, że przez ten cały czas, gdy boss cię szukał i kazał nam przekopać całe miasto, ty sobie siedziałaś... tam? – wskazał palcem.
- Dokładnie. Nie marszcz się tak. To nie moja wina, że twój szef ma jakąś obsesję – wzruszyłam ramionami. – Coś ci doradzę, jako osoba odpowiedzialna nie tak dawno temu za rekrutację nowych pracowników. Sprawdź swój kontrakt, mój drogi. Nawet taki buc, jak Sebastiano, nie może wykorzystywać swoich pracowników.
Kiwnęłam głową na poparcie swoich słów, klepiąc umięśnione ramię mężczyzny. Nie był młodzieniaszkiem, ale szczupłej sylwetki i mięśni bez grama zbędnego tłuszczu, mogli pozazdrościć mu bywalcy siłowni i tak zwanych fitness klubów. Chociaż sprawiał wrażenie nieprzystępnego mruka, to polubiłam go. Mogę się tylko domyślić, że skoro jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo Sebastiano, częściej niż w sklepie bywa w klubach, gdzie panienek, jak chwastów w ogródku. Szanuje swoją żonę i nie korzysta z dobrodziejstw inwentarza i okazji. Rzadki okaz mężczyzny w dzisiejszych czasach i nie tylko w mafijnym pierdolniku.
Wciąż bardzo sceptyczny i bardzo podejrzliwy, towarzyszył mi w wycieczce do drugiego skrzydła budynku. Jak się okazało, musieliśmy zjechać aż do lobby, żeby przejść do drugiej części.
- Względy bezpieczeństwa – rzucił widząc moją minę. – Całe piętro jest wyłączone. Jedyna droga, poza windą, to wyjście ewakuacyjne, ale otwarcie drzwi uruchomi alarm i w przeciągu minuty zaroi się od uzbrojonej ochrony.
- Czy ty mnie właśnie ostrzegłeś, żebym nie dała drapaka przez klatkę schodową? – zapytałam śmiejąc się z poważnej miny Ignacio. – Nie martw się. Po tym, jak chciał zabić tych dwóch braci obiecałam sobie, że nie będę uciekać. Na razie, oczywiście – nie byłabym sobą, gdybym nie dodała małej uwagi.
- Oczywiście...
Coraz częściej dochodzę do wniosku, że nie pasuję do tej całej mafijnej rzeczywistości. Patrząc na wszystko z bezpiecznego dystansu muszę powiedzieć, że za cholerę nie potrafiłabym być taka kobietą, jaką najwyraźniej oczekują widzieć ci mężczyźni, z Sebastiano na czele. Grzeczna, posłuszna, niewidoczna i oczywiście nie sprawiająca cholernych kłopotów dziewczyna. Zdecydowanie to nie moja bajka.
Do tej pory korzystałam z bocznej recepcji, więc z ciekawością rozglądałam się po lśniących wnętrzach. Wszędzie wszechobecny marmur i oczywiście równie ciekawska obsługa. Przewróciłam oczami, czując, jak gapią się na mnie ochroniarze, czy raczej żołnierze Sebastiano. Nie sądzę, żeby zatrudnił ludzi niezwiązanych z organizacją. Ignacio zatrzymał podszedł do grupki mężczyzn, którzy żywo komentowali moje pojawienie się. Stanęłam na środku lobby, czekając, aż przywoła swoich ludzi do porządku i od niechcenia rozglądałam się dookoła. Spojrzałam przez okna na chodnik i ulicę, a mój wzrok, jak przyciągany magnesem zatrzymał się na jedynej nieruchomej rzeczy znajdującej się po drugiej stronie ulicy.
Zmarszczyłam brwi, bo postać wydawała mi się bardzo znajoma, ale nie mogłam przypomnieć sobie, kiedy i gdzie ją widziałam. Kobieta stała wpatrzona w górne piętra. Nawet z tej odległości widziałam, jak powoli przesuwa wzrokiem unosząc w górę głowę. Wstrząsnęłam się, czując, jak zimny pot spłynął mi po plecach. To też znajome uczucie... Już wiem!
Podeszłam bliżej szyby, przyglądając się kobiecie. Wciąż było na tyle jasno, że okulary przeciwsłoneczne nie budziły jakichś większych obaw, czy niepokoju, ale ona stała w cieniu. Z głową uniesioną w górę, zupełnie nieruchoma. To była ta sama kobieta, którą widziałam pod One California Plaza... Kiedy? Tydzień temu?
- Gotowa?
Podskoczyłam kładąc dłoń na piersi, gdy głos Ignacia zahuczał nad moją głową. Szarpnęłam się do tyłu odrywając wzrok od tej dziwnej kobiety i spojrzałam ze złością na ochroniarza Sebastiano.
- Jezu! Mało nie dostałam zawału – warknęłam.
- Na co patrzysz? – zapytał przyglądając się mojej twarzy.
- W zasadzie... - spojrzałam ponownie.
Po drugiej stronie nie było już nikogo. Zniknęła dokładnie tak, jak wtedy. Czy już mam schizy? Wtedy wydawało mi się, że to tylko przypadek. Kobieta miała ciemne okulary, tak jak dzisiaj, i równie dobrze mogła przyglądać się odbiciu letniego nieba w oknach. Tak jak jeden raz mógł być przypadkiem, to już dwa razy brzmiało raczej cholernie dziwnie, tym bardziej, że ona patrzyła się w stronę penthousu Sebastiano. Albo rzeczywiście mam już urojenia.
Ponowie spojrzałam na chodnik po drugiej stronie ulicy, upewniając się, że dziwna kobieta faktycznie zniknęła i potrząsając głową ruszyłam przez lobby do wind, którymi mogłam się dostać do drugiego skrzydła budynku. Wciąż biłam się z myślami, zastanawiając się, jak bardzo wydam się szalona, gdy powiem o całym zdarzeniu Ignacio. Mimo to postanowiłam, że jak tylko wrócimy do apartamentu Sebastiano, porozmawiam z Ignacio. Może to jakaś szalona kobieta i to nie ja, a właśnie Sebastiano jest powodem jej pojawiania się? Przecież tamtego dnia był w budynku, równie dobrze mogła na niego tam czekać.
Dobrze, że moje rzeczy wciąż były spakowane do kartonów. Wystarczy zabrać je i po sprawie. Mina Ignacio była co najmniej zabawna, gdy po otwarciu drzwi wszedł za mną do środka. Rozglądał się z niedowierzaniem, podczas gdy ja szybko spakowałam swoje rzeczy z sypialni i łazienki.
- Myślałeś, że żartuję? – parsknęłam śmiechem.
- Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że jesteś bez mała pod samym naszym nosem – mruknął kręcąc głową. – Zapamiętam, w razie, gdyby znowu coś takiego przyszło ci do głowy.
- Bez obaw. Nie dubluję pomysłów. Gwarantuję, że następnym razem, gdy będę chciała umknąć, nikt mnie nie znajdzie. Co z resztą moich rzeczy?
- Przyślę chłopaków – mruknął zabierając mi z ręki torbę. – Wracamy.
Akurat gdy znaleźliśmy się ponownie w lobby, dostarczono nasze zamówienie. Podczas, gdy Ignacio wydawał polecenia odnośnie moich rzeczy, odwróciłam się sprawdzając, czy kobieta nie pojawiła się ponownie. Wciąż ścierały się we mnie wątpliwości. To mógł być przypadek, jak również zamierzone działanie. Z pewnością musi chodzić o Sebastiano, ponieważ tylko trzy osoby wiedziały, gdzie dokładnie jestem, Franco, Guido i Grayson.
Wróciliśmy do apartamentu, gdzie spokojnie zjedliśmy zamówione przez Ignacio jedzenie z włoskiej restauracji. Wszystkie moje rzeczy zostały przyniesione i zostawiłam je w gościnnej sypialni. Na zewnątrz już zapadł zmierzch. Kolejny dzień właśnie się kończył, a ja dalej trwałam w zawieszeniu. Powinnam wrócić do swojego starego mieszkania. Trochę będzie mi nieswojo po napadzie, tym bardziej, że Grant dalej bawił się na planie, ale wizja przesiadywania w apartamencie Sebastiano wcale nie była lepsza. Utknęłam gdzieś pośrodku tego wszystkiego i nie wiem co dalej.
Przespałam się z Sebastiano i to niejeden raz, ale nie wiem, co dalej... Mam z nim mieszkać? Owszem, jeżeli tak nalega, mogę zatrzymać się w jakimś bezpiecznym miejscu, ale niekoniecznie ma to być jego apartament. Kim jesteśmy teraz dla siebie? Szef i pracownica z biurowym romansem w tle? A w obwodzie czeka ta jego Melinda? I co? Znudzi się albo będzie musiał się ożenić, o czym ostatnio znowu spekulują w prasie i wykopie mnie? Czy może będę miała przyjemność być jego brudnym sekretem?
To tak cholernie skomplikowane, pomyślałam opierając czoło o szybę w salonie. Widziałam w niej odbicie mojego ochroniarza, który co chwila zerkał na mnie z zaciekawieniem. Chyba dziwi go ta cisza, ale w tym domu nie ma nawet cholernego radia! Jak tak można żyć? Bez muzyki, bez kolorów? Głupia! Muzykę to on ma na żywo w tych swoich klubach, a kolory? Do wyboru do koloru w panienkach... Taki nie zginie.
- Ignacio?
- Tak?
- Nie wiem... Może przez to wszystko zaczynam popadać w paranoję, ale... - odwróciłam się i widząc, że zyskałam pełną uwagę mężczyzny, podeszłam do niego wślizgując się na hokera. Położyłam dłonie płasko na blacie, czując pod palcami jego gładką i chłodną powierzchnię. – Tamtego dnia, gdy uciekłam twoim ludziom... - skrzywiłam się posyłając mu przepraszające spojrzenie. – A więc tamtego dnia, wychodząc z biurowca zauważyłam kogoś po drugiej stronie ulicy. Dzisiaj, gdy rozmawiałeś z ochroną na dole, znowu zobaczyłam tę samą osobę.
- Może to przypadek? Albo podobne do siebie osoby przechodzące chodnikiem?
- Może – wzruszyłam ramionami. – Tyle, że ta osoba stała w miejscu i obserwowała. Wiem, że dzisiaj patrzyła w stronę tego apartamentu.
- A poprzednio?
- Miałam wrażenie, że na mnie, ale mogę się mylić. Tamtego dnia w budynku był Sebastiano. Dziwne, że ta sama osoba po ponad tygodniu zjawia się pod jego apartamentem, prawda?
Ignacio zerwał się z cichym przekleństwem na ustach i od razu chwycił za telefon. Odwróciłam się i opierając łokciami o wyspę znajdującą się za moimi plecami czekałam, aż skończy rozmawiać. Jak na jeden dzień miałam zdecydowanie za dużo wrażeń i chciałam się już położyć.
- Alexia? – drgnęłam odwracając się w stronę Ignacio. – Wiem, że możesz być już zmęczona, ale to ważne. Ludzie sprawdzają teraz monitoring. Może złapał się w którejś z kamer. Powiedz jak był ubrany, wszystko co pamiętasz z tych dwóch spotkań.
- Nie on. To była kobieta.
- Kobieta? I teraz i wtedy? - Potwierdziłam kiwając głową.
- Tak. Dość wysoka, ciemne włosy, okulary zasłaniające większą część twarzy.
- Może... - urwał speszony, uciekając wzrokiem w bok.
- Nie, Ignacio. To nie była nasza urocza modelka, Melinda, ani ta druga, której nie miałam jeszcze honoru spotkać. Ta kobieta wyglądała na starszą.
W zasadzie... To mogła być każda z tych tysięcy, jakie w swoim rozrywkowym życiu przeleciał Sebastiano. Cholera! Jestem teraz jedną z nich. Kolejną głupią dziewczyną, która dała się złapać na ten jego szatański urok. Biorąc pod uwagę, że raczej wcześnie zaczął uprawiać łóżkową gimnastykę, może to być jedna z tych wcześniejszych znajomości. Myślę nawet, że w wieku szesnastu, czy nawet siedemnastu lat preferował te bardziej doświadczone, niż rówieśnice.
- W porządku. Nie będę teraz przeszkadzał bossowi, ale jak tylko wróci, zamelduję co i jak. Wzmacniam ochronę apartamentu. Przed drzwiami będzie stało dwóch naszych, także nie wystrasz ich, jak będziesz wychodziła.
- Bardzo śmieszne, wiesz? Widzisz może, żebym szykowała się do wyjścia? – burknęłam ześlizgując się na podłogę. – Jestem zmęczona. Śpisz w apartamencie?
- Nie, zdecydowanie nie – zaprzeczył zmieszany. – Poczekam, aż wróci boss. Kładź się, będę na straży.
Choć miałam ochotę zanurzyć się w wannie, postanowiłam wziąć szybki prysznic. Byłam tak zmęczona, że bardzo możliwe, a zasnęłabym w wodzie. Do spania założyłam luźną koszulkę, jedną z tych, które kupiłam sobie w Second Hand, bo takie są najwygodniejsze i zaciemniając szyby, wsunęłam się pod chłodną pościel.
Jakiekolwiek awantury odkładam zdecydowanie na jutro...
***
Sebastiano...
Warknąłem, gdy obok mnie stanęła półnaga kelnerka, oferując drinka i zapewne siebie. Włożyłem rękę do kieszeni spodni, jakby to mogło powstrzymać mnie przed rozpierdoleniem szklanej szyby, przed którą stałem.
Obserwowałem, jak nasi ludzie doprowadzają lokal do porządku po tym, jak czterech skurwieli wparowało do środka, strzelając do każdego, kto się im nawinął. Całe szczęście, że poza kilkoma dziewczynami i pracownikami, w lokalu nie było żadnych klientów. Blue Hell nadaje się w tej chwili do remontu. Każdy, kto zobaczyłby dziury w ścianach wiedziałby, co się tutaj odpierdoliło.
Nasz drugi klub został tylko ostrzelany z zewnątrz i poza niewielkimi uszkodzeniami w elewacji i koniecznością wymiany neonów nad wejściem, może normalnie pracować.
Wzdychając dotknąłem dłonią popękanych pajęczyn na szybie. Chyba ruskie ścierwa nie wiedziały, że jest kuloodporna i te ich pukawki nie rozbiją szkła. Mimo to, musimy ją wymienić. Ruch na dole przykuł moją uwagę. Doktorek opatrzył już wszystkich rannych, odsyłając dwóch w najcięższym stanie do mojego domu, gdzie zajmą się nimi pielęgniarki. Teraz brodził w morzu szkła i drewna, opatrując najlżej rannych.
Straciliśmy dwóch żołnierzy. Dwóch cholernie dobrych żołnierzy, których rodziny będą opłakiwać latami. Jeden z nich nigdy już nie zobaczy swojego nienarodzonego jeszcze dziecka, drugi zostawił matkę i nastoletnią siostrę. Był głową rodziny, a teraz to my przejmiemy pełną opiekę nad nimi wszystkimi.
Życie za życie... Nie, w tym przypadku nie wystarczy mi jedno życie ruskiego psa, w zamian za jednego z tych co zginęli. Skurwiel nawet nie wie, jaki na siebie ściągnął gniew Cosa Nostry. Pieprzony pakhan... Pytanie tylko, stary czy młody? Potrząsnąłem głową, bo to w sumie bez znaczenia.
- Co z dziewczynami? – zapytałem, gdy w odbiciu pojawiła się twarz Santa.
- Lekko ranne. Jednej z nich doktorek musiał wyjąć kulę z ramienia. Na razie wszystkie zostaną przeniesione do innych klubów.
- W porządku. Pojedziesz ze mną. Musimy złożyć kondolencje rodzinom. Wiesz, co masz zrobić. Dodatkowo, poślij chłopaków, niech zobaczą, czy nie trzeba im czegoś więcej. Chcę znać sytuację finansową tych rodzin.
- Załatwię to.
To nie były miłe wizyty. Nigdy nie są. Tracimy ludzi. Częściej niż bym tego chciał, ale nie jesteśmy nieśmiertelni, a świat, w którym przyszło nam żyć, jest brutalny i krwawy. Powinienem już się przyzwyczaić do tego, gdy na mój widok na progu domu, w oczach pojawia się ten kurewski strach. Ta chwila, gdy rozum spiera się z sercem przed zaakceptowaniem oczywistej prawdy. Jestem pieprzonym zwiastunem śmierci.
Sant był tak samo milczący jak ja. Nawet nie mieliśmy kiedy pogadać o innych sprawach. Czas naglił, bo w klubie Silver czekali już na nas Gloom z MacKenną.
Razem z Umberto, który tymczasowo przejął obowiązki Ignacio, jechaliśmy właśnie do klubu. W głowie wciąż słyszałem płacz tej dziewczyny, która straciła męża i ojca jej dziecka. Każdego dnia, gdy jej facet wychodził do pracy spodziewała się takiej wizyty. Rzeczywistość mafijnych rodzin. Krew, śmierć i zemsta towarzyszą nam od kołyski, aż po grób. Z chwilą śmierci kończy się dla nas wszystko co ziemskie, ale zostawiamy swoich najbliższych i to oni latami będą musieli nosić na barkach ciężar tego, kim są. Należą do Cosa Nostry, do zajebiście dużej rodziny, która weźmie pomstę na każdym skurwielu, który przyczynił się do śmierci naszych bliskich.
Wchodząc do klubu, z Brassim u boku, rozejrzałem się dookoła. Ludzie na parkiecie szaleli, nie zdając sobie sprawy, że zaledwie kilka godzin temu ktoś zginął, ktoś został sam... Patrząc teraz na twarze naszych ludzi rozstawionych po całej sali i pilnujących bezpieczeństwa, widziałem, jak pragnienie zemsty płonie w ich oczach. My nie obchodzimy żałoby. Nie opłakujemy zmarłych, gdy giną tak jak tych dwóch dzisiaj. W takich przypadkach tylko krwawa zemsta jest w stanie choć trochę ukoić naszą wściekłość.
Mówiąc szczerze, spodziewałem się akcji Ruskich dużo wcześniej. Do tej pory nie wiemy, kto rozwalił tego skurwiela odpowiedzialnego za atak na Alexię, ale pewnie Mironov był przekonany, że to nasza sprawka. Nie mam pojęcia, co ten psychopata kombinuje. W przeszłości nie bawił się w podchody. Uderzał w każdy punkt swoich przeciwników, starając się sprowadzić na nich chaos, osłabić i przejąć lub zniszczyć biznes konkurencji.
- Przepraszamy za spóźnienie – mruknąłem wchodząc do pokoju, w którym już czekali na nas nasi goście. – Ważne sprawy.
- Spoko – odpowiedział ochrypłym głosem Gloom.
Ze zdziwieniem rozejrzałem się po pomieszczeniu, gdzie poza bikerami i Irlandczykami nie było nikogo. Na stoliku pomiędzy klubowymi kanapami stała butelczyna whisky i niskie szklanki. Żadnych prochów, żadnych dziwek.
- Nie patrz tak, jakbyś był zdziwiony – mruknął MacKenna rozlewając alkohol. – Jest czas, żeby się bawić, jest czas, żeby poważnie pogadać. Ogarnęliście sytuację? – podszedł do mnie podając drinka, drugiego wyciągnął w stronę Santa. – Wiesz, że jeżeli potrzebujecie pomocy, wszyscy moi ludzie są do waszej dyspozycji.
Przechyliłem szkło zerując doskonały alkohol i starając się usunąć ten gorzki smak w ustach i przełyku. Zamknąłem na chwilę oczy, oddychając zapachem alkoholu.
- Dobra, mów co się dzieje, że przyleciałeś.
Usiadłem na jednym końcu kanapy, Sant na drugim. Ja pierdolę! Sześciu wspaniałych, którzy wypowiedzieli wojnę Bratvie.
- Słuchajcie... Mam swojego człowieka blisko Mironova – MacKenna odezwał się po chwili milczenia. Oparł łokcie o uda i zapatrzył się w trzymanego drinka. – Zgłosił się do mnie sam. Kilka lat temu. Do tej pory nie uruchamiałem tego kontaktu. Stary jest w chuj podejrzliwy i nie wierzy nikomu.
- Dlaczego ktoś, kto jest tak blisko pakhana zdecydował się dostarczać ci informacji? – zagrzmiał Gloom. – U Ruskich jest rygor gorszy niż za komuny. Mamy kontakty z wieloma klubami w Europie, stąd wiem, że ten skurwiel wszystkich trzyma w garści.
MacKenna milczał, kołysząc tylko szklanką. Jego palce zaciśnięte na szkle pobielały. Uniósł głowę, patrząc mi prosto w oczy.
- Zapytałeś mnie kiedyś, dlaczego jestem taki wkurwiony, jeżeli chodzi o handel i prostytucję dzieci, pamiętasz? – zaskoczony tym pytaniem skinąłem tylko głową. – To... Osobiste. Bardzo osobiste. Jako dzieciak mieszkałem z matką w robotniczej części Dublina, w walącej się kamienicy, gdzie częściej czuć było palone zioło i crak, niż gotowany obiad. Miałem może z dwanaście lat, jak wprowadził się do nas jej gach. Skurwiel, jakich mało. Miał córkę, młodszą ode mnie o trzy lata, miała na imię Maddy. Wiecie jak to jest, gdy mieszkasz w takich dzielnicach. Zacząłem handlować prochami, gdy miałem trzynaście lat. Coraz rzadziej bywałem w domu, starając się osiągnąć coś w organizacji. Dla chłopaka wychowywanego przez matkę pijaczkę, sytuacja, gdy ktoś zaczyna dbać o ciebie i troszczyć, jest czymś co trzyma cię jak łańcuch. Odciąłbym się całkowicie od starego życia, gdyby nie Maddy. Cholera, ta dziewczynka od początku złapała mnie za serce. Była najśliczniejszą blondyneczką, jaką widziałem w życiu. Czułem się przy niej jak pieprzony bohater...
MacKenna potrząsnął głową, jakby zdziwiony tym, że głos zaczął mu się łamać. Kątem oka zerknąłem na Glooma, który siedział równie nieruchomo, jak Hard. Nie powiem, że wiem o czym mówi, bo nie jestem pieprzonym kłamcą. Już w chwili narodzin miałem zagwarantowaną cholerną przyszłość. Nigdy nie chodziłem głodny, brudny... Dbamy o naszych. Nie wszystkim równie dobrze się wiedzie, nie wszyscy mogą sobie pozwolić wysłać dzieci na studia, czy coroczne wypady na wypasione wakacje, ale dbamy o tych potrzebujących. Nie, nie jesteśmy instytucją charytatywną. Dajemy szansę, sowicie opłacając każdego, kto dla nas pracuje i jest wierny organizacji. Nas nie dopada bezrobocie. Pod tym względem jesteśmy lepsi, niż jebane potęgi i ich nieudolne rządy.
- Nie zauważyłem... - potrząsnął głową. – Tak rzadko bywałem w domu, zazwyczaj łapałem Maddy, gdy wracała ze szkoły. Pytałem się, co w domu, a ona zawsze odpowiadała, że dobrze. Kurwa! Powinienem zauważyć, że się zmieniła. Nie zauważyłem, że przestała się uśmiechać, a w jej oczach był strach – zerwał się i z całej siły rzucił szklanką w ścianę, patrząc z wypisaną na twarzy furią, jak rozpryskuje się na tysiące maleńkich kawałków. – Miałem skończone siedemnaście lat. W domu nie byłem już od wielu miesięcy, tak samo, jak nie widywałem Maddy. Piłem, kradłem samochody, handlowałem i pieprzyłem dziwki. Zapomniałem o niej... Kurwa, zapomniałem... - wyszeptał zdławionym głosem.
- MacKenna – mruknąłem podchodząc do mężczyzny i położyłem dłoń na jego ramieniu.
Uważacie nas za skurwieli bez serca. Jesteśmy tacy i większość z nas faktycznie nie wie, do czego służy serce. Jednak ta mniejszość, tak jak teraz ten twardy skurwiel MacKenna, potrafi płakać. Za własne grzechy, za własne błędy, za to, że straciliśmy naprawdę coś wyjątkowego.
Przed oczami pojawiła mi się Alexia, z tym jej zadziornym uśmiechem. Przypomniałem sobie, jak się czułem, gdy wydobyłem się z oparów alkoholu, tylko po to, aby przekonać się, jak niewiele brakowało, abym ją stracił. Wtedy się wkurwiłem i pragnąłem zemsty. Wciąż jest ze mną, ale nie wiem, co bym zrobił, gdyby ten skurwiel ją porwał, albo... Zabił. Wiem, że już wtedy podpaliłbym jebany świat, aby ją pomścić.
- Pewnego dnia, po zajebistej libacji, wciąż naćpany pojechałem do niej pod szkołę. Pamiętam to jak dziś, Riina. Stałem oparty o samochód, w środku siedziała jakaś wywłoka, którą zagarnąłem z imprezy i z którą miałem się potem pieprzyć u niej na chacie. Stałem tam, cały w jebanych skowronkach, gdy podeszła do mnie jakaś dziewczyna. Mgliście pamiętałem ją z tych moich rzadkich wizyt pod szkołą, że chodziła z Maddy do jednej klasy. Zapytała mnie co tutaj robię i czy ona też ze mną przyleciała. Roześmiałem się... Spojrzała na mnie jak na idiotę i chciała odejść. Zatrzymałem ją, pytając, gdzie jest Maddy. Chyba zobaczyła po mnie, że jestem wciąż pod wpływem narkotyków, bo wyrwała się i powiedziała, że widocznie tak się naćpałem, że nie pamiętam iż wyjechaliśmy do Hiszpanii. Wszyscy. Pół roku wcześniej...
- Ja pierdolę... - wyszeptałem.
- Pół roku, Riina. Balowałem przez sześć miesięcy, pijąc, ćpając i pieprząc dziwki, i nie miałem jebanego pojęcia, że ten skurwiel, jej ojciec, sprzedał ją za swoje długi. Rozerżnąłem go od góry do dołu i zanim zdechł, wyśpiewał mi wszystko. Oddał ją Rosjanom. Jak rzecz, za kilka tysięcy długu. Miała niecałe piętnaście lat.
- Znalazłeś ją?
Głos Glooma w pokoju zabrzmiał jak grzmot zwiastujący burzę. Jego matka była trochę starsza, gdy Gotti ją zgwałcił, czym pośrednio przyczynił się do jej samobójstwa.
- Nie, ślad był już zatarty. Nawet nie wiem, czy żyje... Szukam jej od lat, a jeżeli nie jej, to chociaż najmniejszej, kurwa, informacji, co się z nią stało. Chęć zemsty pchała mnie w górę w organizacji. Wiele rzeczy mi się w niej nie podobało, a gdy przyszedł mój czas, sięgnąłem po przywództwo. Mam więcej środków i możliwości niż wcześniej, a i tak chuja z tego mam.
Ja pieprzę... Te niewypowiedziane słowa zawisły nad naszymi głowami, jak miecz. Wielki i ostry, gotowy opaść w dół i rozpłatać nasze ciała. Każdy z nas wie, że jeżeli trafiła do rosyjskiego burdelu, to już po niej. Dziewczyny zmieniają się tam częściej niż towar na wystawach sklepowych.
- Każdy skurwiel w Europie wie, jak jestem cięty na te sprawy, a to, że przez to jestem na celowniku Ruskich i Sycylijczyków sprawia, że skurwiele się mnie boją.
- A co z tym wszystkim wspólnego ten Rusek? – zapytał Hard i to chyba pierwszy raz, gdy włączył się do toczącej się dyskusji. Zazwyczaj milczy tylko i obserwuje.
- Jak już mówiłem, sam się do mnie zgłosił. Spotkałem się z nim raz, chciałem się przekonać na własne oczy, z kim ewentualnie będę miał do czynienia. Rozumiecie, pakhan praktycznie wpisał mnie na listę do odstrzału i może by mu się to udało, gdyby nie fakt, że ludzie dookoła niego od dawna zdają sobie sprawę, że skurwiel jest niepoczytalny. Mój człowiek stracił syna, w tych polowaniach na ludzi, o których wam mówiłem i nie był myśliwym. Z nudów i dla żartu, zagonili chłopaka na śmierć, a potem pozwolili rozszarpać psom. Nienawidzi starego i poprzysiągł mu zemstę. Sprawdziłem go przez inne swoje dojścia, ale facet nie kłamał.
- Rozumiem, że uruchomiłeś ten kontakt – odezwałem się.
- Tak, zaraz po naszym ostatnim spotkaniu. Między innymi dlatego wciąż jestem w Stanach. Sprawdzam pewne rzeczy i organizuję moich, gdyby okazali się potrzebni.
- Tutaj, czy na twoim terenie? – zainteresował się Sant.
- Tego jeszcze nie wiem, Brassi – stwierdził. – Jedno jest pewne. W Bratvie zaczyna się coś dziać. Wiecie, że wnuk Mironova wychowywał się w Stanach. Nikt go nie widział. Nigdy. Wciąż nie wiemy, kim jest ani co robi. Ale mój człowiek twierdzi, że młody jeszcze nie do końca przejął władzę. Pomijam to, że stary stara się jak może odwlec przekazanie władzy, choć wie, że nie ma innego wyjścia. Tam jest jakaś wewnętrzna rozgrywka, ale mój człowiek nie ma żadnych bliższych informacji. Do rzeczy... Od chwili, gdy Mironov postawił nogę w Stanach, dzieją się kurewsko dziwne rzeczy.
- Co masz na myśli? – zainteresowałem się.
- Znikają ludzie – powiódł pojrzeniem po nas wszystkich. – Jego ludzie. Stary dostaje pierdolca, chciał ściągnąć swoich żołnierzy z Rosji, ale sprawa utknęła. Ten teren należy do młodego i wygląda na to, że nie wydał na to zgody.
Zaskoczony spojrzałem na Santa. Czy ten szczur, którego szczątki znaleźliśmy, to właśnie przykład tego znikania? Jeżeli tak, to kto, do cholery, to robi? Spojrzałem na Glooma i chyba od razu wyczuł w moim wzroku pytanie, bo potrząsnął głową.
- Nie, Riina. To nie jest robota żadnego z moich braci, choć zapewne gdybyśmy dorwali jakichś skurwieli, to nie byłoby co z nich zbierać.
Kurwa! Fakt, jednego ze swoich ludzi pakhan nigdy już nie zobaczy. To ten blond wymoczek z klubu. Miałem zamiar wysłać jego szczątki z pozdrowieniami z Los Angeles, ale w końcu kazałem uprzątnąć. To tyle, jeżeli chodzi o znikające ruskie ścierwa. Nie liczę tych, którzy zginęli w czasie akcji odwetowych. Nie o to chodzi MacKennie.
- To co? Mamy na naszym terenie jakiegoś mściciela? – zapytał Sant z niedowierzaniem. – Pogromcę łajdaków?
- Chwila... Jak to młody nie wydał na to zgody? Podlega bezpośrednio pakhanowi, prawda? Musi go, kurwa, słuchać – warknąłem.
- Nie, nie musi. Gdy przejął Nowy York zagwarantował sobie niezależną od Moskwy jurysdykcję. Stworzył jebane imperium i generalnie ma wyjebane na starego i moskiewskie układy. Trochę trudno uzyskać informacje o stosunkach pakhana z młodym, bo wszystko odbywa się pomiędzy nimi. Ponoć jest nieźle wkurwiony, że nie ma władzy nad gówniarzem. W grę wchodzi przekazanie moskiewskiego i petersburskiego tronu i władzy nad całą Bratvą.
- Dlaczego tak się śpieszy? - zainteresował Sant. - Dobra, ojciec Sebastiano jest młodszy i bez problemu zdecydował się przekazać wszystko synowi. Odsunął się od władzy, a nie uważam, że Mironov zrobi to samo. Moim zdaniem wie, że ma więcej wrogów niż przyjaciół i to nawet wśród swoich tak zwanych sprzymierzeńców. Osłabił swoją pozycję i gdyby nie wierne psy strzegące jego dupy, już dawno ktoś by go sprzątnął.
- Masz rację - kontynuował Irlandczyk. - Zaszył się w swoim zamku i praktycznie od lat wszystkie interesy załatwia właśnie stamtąd. Każe swoim ludziom próbować jedzenia i picia, bo boi się, że ktoś będzie chciał go otruć. Cały personel mieszka na terenie posiadłości i nie wolno im jej opuszczać. Moim zdaniem, potrzebuje młodego, jako figuranta. Wiecie, młody i silny przywódca, to jest to, czego potrzebuje teraz Bratva, żeby podnieść swoją pozycję.
- Jeżeli Nowy York jest niezależny od Moskwy, a dziadek i wnuczek drą ze sobą koty, to kto, kurwa, jest odpowiedzialny za wszystkie akcje? Przejmowanie dostaw, strzelaniny w klubach i na ulicach? - wszystko ładnie pięknie, ale ta sprawa nie dawała mi spokoju.
- Stary pakhan, Riina. To, że jego wnuk ma swój teren, to jedno. Stary dalej ma swoich ludzi w całych Stanach, a stare przysięgi zemsty wciąż mają swoją moc i tak dokładnie tłumaczy się z każdej akcji. Ta dzisiejsza, to dzieło jego ludzi z San Francisco. Był tam przez kilka ostatnich dni, żeby wydać rozkazy. Stary czegoś szuka... I coraz bardziej traci cierpliwość. A to oznacza, że z niepoczytalnego może stać się jebanym potworem.
Dosłownie zdrętwiałem, czując, jak moje ciało skuwa się lodem. Zacisnąłem szczękę, zgrzytając zębami. Kurwa! Dlaczego nie odstrzeliłem skurwiela na lotnisku?! Powinienem to zrobić, moi ludzie bez problemu załatwiliby jego ochronę i teraz nie miałbym na głowie tego całego gówna.
- To jasne jak słońce, że Mironov szuka córki Franceski D'Angelo, która ponad dziesięć lat temu, na rozkaz mojego ojca zastrzeliła jego syna. Mówiłem wam o tym.
- To ta twoja Nietykalna? Mówiłeś, że jest twoją asystentką, racja?
- Nie tylko – wyznałem. – Należy do mnie.
Poczułem na sobie spojrzenie Glooma, a gdy zerknąłem na niego, uśmiechał się jak idiota i puścił mi oczko. No kurwa! Mówimy o poważnych sprawach, a temu tylko jedno w głowie. Na szczęście Sant oszczędził mi swoich idiotycznych żartów, co nie znaczy, że nie zacznie, gdy będziemy sami.
- Jest jeszcze jedna sprawa... - odezwał się po chwili MacKenna. - Mówiąc szczerze, nie bardzo to rozumiem i to jest główna przyczyna tego, że nalegałem na spotkanie. Już mówiłem, że staremu zależy na sojuszu z Albanami i że najlepszym jest ten potwierdzony więzami małżeńskimi. Stary Oban, szef Albańczyków, ma niezamężną córkę i to ponoć ją przeznaczyli na żonę młodego. Od jakiś dwóch tygodni, może trzech, trwają przygotowania do ślubu. Zarówno u Obana, jak i w Moskwie.
- Czyli będziemy mieli unię – stwierdził Gloom.
- Tego właśnie, kurwa, nie rozumiem... Bo wygląda na to, że do ślubu szykuje się syn Obana, a nie jego córka.
- Ale, że... Ja pierdolę... To znaczy, że co?
- Wygląda na to, Riina, że Mironov ma wnuczkę. Albo, skoro stary nie może dogadać się z młodym, to wyznaczył dziewczynę do objęcia moskiewskiego tronu... Albo... To jedna i ta sama osoba.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro