Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

Sebastiano...

Doprawdy, myślałem, że D'Angelo jest mądrzejsza.

Przyznaję, że zaskoczyła mnie cholernie, gdy pojawiła się na tym pieprzonym trawniku, wprawiając moich żołnierzy w jakiś pierdolony szok. Swoją drogą, będę musiał się z nimi rozmówić, bo wygląda na to, że zobaczą niezłe nogi i fajne cycki, a nie widzą żadnego zagrożenia, wpatrzeni jak sroka w gnat w kobiece atrybuty. Sam zapatrzyłem się jak idiota, ale ja to co innego...

O tym co usłyszała będę martwił się, gdy jej tyłek znajdzie się z powrotem w moim domu.

Kolejny raz zaskoczyła mnie tym, że miała odwagę wymierzyć we mnie spluwę. Kurwa! Gdyby to był ktokolwiek inny, już pięć sekund po tym, jak uniósłby broń w moją stronę leżałby z roztrzaskanym łbem, albo skręconym karkiem.

A tak... Stałem jak zaczarowany i powiem wam, że w życiu żadna kobieta nie podnieciła mnie tak, jak cholerna Alexia D'Angelo, ubrana w moją pieprzoną koszulę i mierząca do mnie z pierdolonej giwery.

Spokojnie oparłem się o maskę stojącego za mną auta i z założonymi ramionami czekałem na dalsze kroki Alexi. Sant zatrzymał się jakieś trzydzieści metrów przed zamkniętą bramą, z włączonym silnikiem. Nie jestem aż tak zdesperowany, żeby rozkazać ludziom ostrzelać auto. Po pierwsze, wóz jest kuloodporny, a po drugie i najważniejsze, jest w nim Sant i ta cholerna księżniczka, D'Angelo. Od kiedy dowiedziałem się, kim jest i dlaczego ojciec osobiście umieścił ją w moim biurze, chroniąc jej tyłek i życie przed zemstą Bratvy, to do mnie należy zadbanie o to, żeby dożyła w jednym kawałku kolejnego dnia.

Niech sobie strzela ile chce, niech urządza mi dzikie awantury i co tam tylko wkurwione kobiety robią, ale z pewnością nie wystawi nosa poza moją posesję. Tym bardziej teraz, gdy ludzie Glooma szukają ukrywających się patałachów, którzy podnieśli na nią rękę.

Parsknąłem śmiechem, kręcąc głową, gdy Sant wolno ruszył w stronę bramy. Myślałem, że znam kobiety... Jak się właśnie okazało, nie do końca tak jest... Głupota D'Angelo mnie zadziwia, bo nie ma kurewskiej możliwości, żeby wyjechała za bramę. Sant jej na to nie pozwoli i przy pierwszej nadarzającej się okazji obezwładni, zabierając tę przeklętą spluwę. W tym właśnie momencie włosy zaczęły podnosić mi się w niemym ostrzeżeniu... Wyprostowałem się, wpatrując w tył SUV-a. O kurwa! O tym nie pomyślałem! Ta uparta baba jest tak cholernie wściekła, że bez walki za chuja nie odda pukawki. Jeżeli zacznie się szarpać z Santino, to gówno może wystrzelić...

Co teraz? Nie mogę pozwolić jej wyjechać. Pieprzone ruskie psy wciąż krążą po Los Angeles, szukając tropu jej zgrabnego tyłka. Nie są debilami, jak ten skurwiel, który zaatakował ją w jej własnym apartamentowcu, nie sprawdzając, czy nikt jej nie pilnuje. Prędzej czy później dojdą do tego, że ukrywa się u mnie, ale mogą mi nagwizdać. Musieliby przypuścić prawdziwy szturm na dom, żeby sforsować bramę, nie wspominając o tym, że przebicie się przez moich żołnierzy strzegących posesji, było wręcz niemożliwe. Czkałaby ich niejedna niespodzianka...

Przez cały czas kręciłem głową, licząc na to, że Sant zerka w lusterko i prawidłowo odczyta ten komunikat. Impas, kurwa mać! Jebany impas, bo wiem, że ta zawzięta cholera nie ustąpi, a ja za chuja nie mogę jej wypuścić.

Sant podjechał bliżej, jeden z żołnierzy podszedł do wozu z pistoletem wycelowanym w szybę. Niech no kurwa tylko wystrzeli... Zajebię go, przysięgam! Zmarszczyłem brwi obserwując, jak szyba od strony kierowcy opuściła się trochę w dół, tak aby widać było twarz.

Ku mojemu totalnemu zaskoczeniu brama zaczęła się otwierać. Co do chuja?!

- Zamknij to kurestwo! – ryknąłem biegnąc w ich stronę.

- Ale boss...

- Zamknij, kurwa!

- Teraz nie mogę...

Ja pierdolę! Zawróciłem biegnąc do samochodu ochrony, przeklinając jak cholera. Sant, kurwa, co ci odjebało?

- Do wozów, kurwa! Ignacio, przekaż ludziom, że jebany włos nie może spaść D'Angelo. Mają zatrzymać samochód, a jak któryś wystrzeli, to osobiście go zapierdolę!

Dopadłem do auta i coś kazało mi spojrzeć przed siebie. Brama właśnie zamknęła się za SUV-em i w tym momencie szyba od strony pasażera otworzyła się i zobaczyłem błysk lufy. Powietrzem wstrząsnął huk, a po nim seria iskrzeń, po czym z piskiem opon samochód zniknął mi z oczu.

- Jasna cholera! Szefie, ta lalka rozwaliła nam zasilanie!

D'Angelo, kurwa mać, jak cię dorwę...

***

Lexi...

- A teraz, Santino, z klasą. Ciśnij ile możesz, nie jedziemy w kondukcie żałobnym...

Auto wyrwało z warczącym odgłosem kierowcy i serią przekleństw skierowanych w moją stronę. Uśmiechnęłam się, wypuszczając głęboki oddech. Cholera. To było bardzo ryzykowne. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby facet przy bramie zignorował polecenie Santino. Na szczęście, mój nieszczęśliwy i wciąż przeklinający kierowca ma dużą siłę przekonywania i tak oto oddalamy się od zamku Szatana i jego armii. Ciche mruczenie potężnego silnika zakłócały tylko przyspieszone oddechy Franco i Guido oraz przekleństwa Santino. Odwróciłam się do tyłu zerkając na siedzących w milczeniu mężczyzn.

- Franco, co z nim? Potrzebuje lekarza?

- Raczej nie. Kula przeszła na wylot.

- Rozumiem, że do szpitala to raczej wy z czymś takim nie chodzicie, co? – zapytałam przewracając oczami. – Trudno, będziesz musiał poczekać, aż uda im się przywrócić zasilanie, bo ten wasz szarlatan jest w domu.

- Alexio D'Angelo... Przecież wiesz, że on cię znajdzie – odezwał się Santino wpatrzony w przednią szybę. Każde słowo cedził, jakby doznał nagłego i bolesnego szczękościsku. – Nie ukryjesz się przed Sebastiano.

Dobra... Udało mi się z jednym, to nie widzę powodu, dlaczego nie powinno udać się ze wszystkim innym. Bóg jest po mojej stronie, prawda? Myśl, Lexi... Masz więcej szarych komórek niż niejeden mafijny gnojek, więc użyj ich! Powoli... Muszę zniknąć. Przynajmniej na jakiś czas. Nie mam zamiaru zwiewać w panice z Los Angeles z kilku ważnych powodów. Nie mam pieniędzy, dokumentów, jak znam Szatana to właśnie wysyła swoje pieski do mojego mieszkania i każde pojawienie się w miejscu, gdzie będą się mnie spodziewać, skończy się tym, że narobię takiego wrzasku, iż zleci się cała policja z miasta.

I co? Jak znam życie, to radiowozem podwiozą mnie pod bramę samego Piekła, skąd właśnie spieprzyłam z iskrzeniem i pomachają na do widzenia. Strata czasu...

- Santino, jak się domyślam, teraz namierzają twój telefon, prawda?

Widocznie zaskoczyłam go swoim pytaniem, ponieważ rzucił mi rozbiegane spojrzenie, jakby nie mógł się zdecydować, które kłamstwo będzie brzmiało lepiej. To, że zostawił swój telefon w samochodzie, czy to, że jest dumnym właścicielem Noki 1011.

- Dobra, nie odpowiadaj... - powiedziałam słysząc głośne buczenie dobiegające z kieszeni mężczyzny. - Guido, gdzie w samochodzie jest nadajnik GPS?

- Ja pierdolę... - mamrotał pod nosem Santino.

- W komorze koła zapasowego i pod wycieraczką pasażera.

Jechaliśmy już jakieś dziesięć, może piętnaście minut. Nie wiem, jak szybko uda im się naprawić system otwierania bramy, ale nie mam co liczyć na jakiś wielki cud. Im bliżej centrum tym mniej szans na to, że uda mi się ukryć. Podjęłam decyzję.

- Santino, zatrzymaj samochód.

- Ale, że teraz? – nie, kurwa, jutro, chciałam warknąć, ale tylko spojrzałam na jego zaciętą twarz z uniesioną brwią. Rzucił spłoszone spojrzenie we wsteczne lusterko, jakby spodziewał się ujrzeć w jego odbiciu nadciągającą kawalerię, z Szatanem na czele. – W porządku – poddał się, widząc mój wzrok.

Po przejechaniu kilkuset metrów, Santino zjechał na pobocze drogi włączając światła awaryjne.

- Franco, wysiądź z Guido i usuńcie nadajnik z bagażnika – zwróciłam się do nich. – Potrzebuję kilku minut sam na sam z naszym miłym kierowcą.

Gdy tylko trzasnęły tylne drzwi, Santino rozsiadł się w fotelu, rzucając mi ironiczne spojrzenie. Daję słowo, jak na jeden dzień mam dość facetów, ich ironicznych grymasów i pieprzonego testosteronu, którym próbują mnie zabić.

- Masz przejebane, wiesz o tym, prawda? – zaśmiał się, jakbyśmy właśnie dyskutowali o tym, gdzie pojechać na następne wakacje. – Nie znasz Sebastiano. To największy i najbardziej uparty sukinsyn, jaki chodzi po ziemi. Dorwie cię, zanim zdążysz wysadzić swój tyłeczek z samochodu. To miasto należy do Cosa Nostry. Nie ukryjesz się.

- Póki co, marnie mu to idzie – odpowiedziałam. – Mam kilka pytań zanim się rozstaniemy.

- Co, już znudziło cię moje towarzystwo?

- Jakoś bardziej cię lubiłam, gdy nie wiedziałam, że jesteś jakimś pieprzonym don Corleone.

- To raczej Sebastiano, skarbie – zaśmiał się. – To on jest bossem.

- Bez znaczenia. Powiedz mi... Jak znalazłam się w jego domu?

- Od jakiegoś czasu pilnują cię ludzie Riiny. Wczoraj czekali na ciebie...

- Santino... - warknęłam.

Doskonale wiem, że chce zyskać na czasie, czekając, aż nas odnajdą. To nie tylko GPS w samochodzie, ale i w telefonach trzech mężczyzn, po których Szatan nas teraz namierza. Muszę przyznać, że z każdą minutą rośnie taka możliwość. Jeżeli zaraz czegoś mądrego nie wymyślę...

- Zostałaś zaatakowana w twoim budynku. Napastnik wyłączył prąd, gdy byłaś na schodach. Gdyby nie to, że upuściłaś telefon, nasz człowiek nie zdążyłby na czas.

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie, Santino.

- Alexio, posłuchaj... Sama przyznałaś, że to co się dzieje ma związek z Francescą. To prawda. Nie lekceważ zagrożenia. Sebastiano stara się ciebie chronić.

- A to ochrona to między innymi numerek w klubie? – parsknęłam kręcąc głową. – Pieprzę taką ochronę. Niech się zajmie swoimi sprawami i dziwkami, a mnie zostawi w spokoju.

- Alexio, nie rozumiesz...

- Nawet nie chcę. Jak ty byś się czuł na moim miejscu? A przepraszam, zapewne pytam nieodpowiednią osobę.

- Przeginasz – warknął.

- Co to znaczy, że jestem Nietykalna?

- Ja pierdolę! O tym też wiesz? – zdenerwował się. – Sebastiano nadał ci status Nietykalnej, żeby cię chronić. Każdy w tym mieście będzie wiedział, że jesteś pod opieką Cosa Nostry.

- Każdy, czyli kto? Sprzedawca bagietek w markecie?

- Mówiąc każdy, mam na myśli ludzi, których nasłał na ciebie pakhan.

- Wiesz, skończyłam studia i to nawet z najwyższą lokatą, ale jakoś nie przypominam sobie zajęć z mafijnego żargonu. Więc bardzo cię proszę, mów do mnie, jak do człowieka, a nie członka pieprzonej mafii!

- Chryste, czy Francesca niczego ci nie powiedziała? Powiedziałaś, że wiesz, kim była.

- A ty na moim miejscu spieprzałbyś jak najszybciej, czy wdawał się w dyskusję z tym człowiekiem? – warknęłam wkurzona. – Powiedzmy, że nie zdążyła zdradzić mi wszystkich pikantnych szczegółów.

- Ja pierdolę! Jest gorzej niż myślałem. Słuchaj, dziewczyno. Dobrze ci radzę, zawróć i siedź na tyłku w domu Sebastiano. To najbezpieczniejsze miejsce w Los Angeles. Pewnie wkurwi się i może nawet przetrzepie ci tyłek, ale zapewni ochronę.

- A kto ochroni mnie przed nim? Zapomnij, Santino. Jakoś nie jara mnie szprycowanie jakimiś świństwami, bo capo, don, czy jak mu tam, Sebastiano Rivas nie może sobie ze mną dać rady, albo kiedy zachce mu się pieprzyć laski w klubach. Pieprzę taką ochronę. Ale spoko, skoro nie chcesz mówić, to nie. Dowiem się od kogoś innego. A teraz bądź uprzejmy wysiąść – wskazałam lufą pobocze.

- Sebastiano Rivas-Riina – podpowiedział wysiadając.

- Cokolwiek sobie życzysz. Panowie, wsiadamy, bo za chwilę nadjedzie kawaleria. Poproszę o wasze telefony – po czym podałam je Santino, oddając mu jego błyszczący pistolecik i dwa nadajniki z samochodu. Nie ma bólu... Z taką elektroniką znajdą go nawet Marsjanie. – Pożegnałabym się standardowym do zobaczenia, ale sam wiesz... Nie wiem, czy i kiedy zobaczymy się ponownie.

- Alexia, zastanów się... Niepotrzebnie się narażasz. Sebastiano cię odnajdzie. Nie ukryjesz się przed nim. Im dużej będzie cię szukał, tym bardziej będzie wściekły, a naprawdę nie chcesz poznać tej strony jego osobowości.

- Mimo to zaryzykuję. Myślę, że twój kumpel wkrótce cię zgarnie. Miłej zabawy z blondynkami i pamiętaj o zabezpieczeniu. Już dwóch takich jak ty i Szatan to o dwóch za dużo. Lepiej nie sprowadzać na ten świat waszych klonów. Pa!

Przy wtórze soczystych włoskich i rodzimych przekleństw wdrapałam się do samochodu, od razu blokując drzwi, w razie, gdyby Santino przyszedł do głowy abordaż. Spokojnie ustawiłam fotel i lusterka, i słowo daję, pomachałabym stojącemu na poboczu mężczyźnie, gdyby mnie widział przez przyciemniane szyby. Zerknęłam z ciekawością na konsolę i pomiar temperatury. Ups! Dwadzieścia osiem stopni, ni krzaczka na poboczu i pełnia słonecznego szczęścia. Mam nadzieję, że Szatan się pospieszy, w przeciwnym wypadku jego kumpel dostanie porażenia słonecznego.

- Mamy mało czasu, więc będę zadawała pytania i oczekuję szczerych odpowiedzi – odezwałam się po kilku minutach jazdy, patrząc w lusterku na blade ze strachu twarze dwóch mężczyzn.

Nie byłam pewna, czy to rodzaj szoku pourazowego, czy strach przed wściekłością Sebastiano, czy też może fakt, że jechałam ponad sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Już mówiłam, mam cholernie ciężką nogę, jeżeli takie tłumaczenie o piractwie drogowym jest do przyjęcia i zaakceptowania.

- Kto to jest pakhan i co on ma wspólnego ze mną?

- Alexia, powinnaś porozmawiać z Danielo.

- Jakoś nie widzę go w samochodzie, Franco, a właśnie do ciebie kazał mi się zgłaszać, gdy jego nie ma. Więc odpowiedz na moje pytanie.

- Pakhan to boss Bratvy, rosyjskiej mafii. Francesca zabiła syna pakhana i najprawdopodobniej dowiedzieli się o tobie.

- Nie jestem jej córką, adoptowała mnie.

- To bez znaczenia. Jesteś jej jedyną żyjącą krewną i nosisz jej nazwisko. Śmierć za śmierć.

- Kiedy go zabiła?

- Ponad dziesięć lat temu. To było jej ostatnie zlecenie, zanim Danielo pozwolił jej odejść.

- Dziesięć lat?! Pamiętliwe sukinsyny – mruknęłam ściskając kierownicę. - Guido, przed kim odpowiadasz? Przed Danielo, czy przed jego synem?

- Przed don Danielo, ale...

- To mi wystarczy. Franco, w tamtym domu prawdopodobnie zostały wszystkie moje rzeczy. Mam na myśli karty płatnicze, a do domu nie mogę teraz wrócić. Nie mam telefonu, ubrań, nawet pieprzonych majtek – warknęłam zaciskając palce na kierownicy. – Chwila... Danielo wspominał o jakimś apartamencie.

- Mamy ich kilka...

- Muszę okazać jakiś dokument, czy coś?

- Gdybym miał telefon mógłbym zadzwonić...

- Proszę.

Zahamowałam ostro widząc, jak Guido wyjmuje z kieszeni marynarki telefon. No jasna cholera! To ja staram się uratować nam tyłki przed wściekłością Szatana i jego piekielnym zastępem, a on mi tu sabotuje działania?

- Guido, do cholery!

- Spokojnie, to mój prywatny telefon. Nie namierzą go.

- Mam nadzieję, bo jeżeli się mylisz... Franco, czy Centurion jest do namierzenia?

- Nie. To z prywatnego konta Danielo. Dlaczego pytasz?

- Nie mam ubrań. Nie mam pieprzonego telefonu i laptopa. Nie mam zamiaru jechać do biura tylko po to, żeby Sebastiano miał używanie, że dałam się złapać, jak pierwsza naiwna. Muszę pracować i muszę coś robić, w przeciwnym wypadku oszaleję.

- On cię znajdzie...

- To się jeszcze okaże. Kto to jest Riina? Słyszałam jak zwracają się tak do Sebastiano.

- Rivas i Riina to dwie najpotężniejsze rodziny Cosa Nostry w Stanach. Matka Sebastiano była z rodziny Riina i gdy Sebastiano przejmie władzę po ojcu, będzie rządził całą organizacją.

Czyli trafił mi się jakiś boss nad bossy... Pełnia pieprzonego szczęścia! Czy naprawdę Bóg nie mógł mi odpuścić? Po cholerę mi ta cała mafia i szatański samozwańczy ochroniarz? Pomyślę o tym później...

- Franco, zastanów się, gdzie będzie najbezpieczniej i zadzwoń.

Pięć minut zajęło mu zorganizowanie mi tymczasowego schronienia. Potrzebowałam spokoju i czasu, żeby przemyśleć wszystko co się wydarzyło w przeciągu ostatnich dni. Stop! To nie tylko ostatnie dni... To od tego cholernego przyjęcia, na które zabrał mnie Grant.

Wstrzymałam oddech... Jasna cholera! Mogę się mylić, choć to mało prawdopodobne, ale to było przyjęcie w domu Santino! Założę się o cholernego Centuriona, że to w jego domu, ten cholerny facet podał mi narkotyki. Tylko dlaczego?

Naprawdę niewiele pamiętam z tamtej nocy. Zaledwie strzępki obrazów, jak tańczyłam z Grantem, a potem, jak wyszłam na taras czekając, aż przyniesie mi drinka. Ale doskonale pamiętam te cholerne zielone oczy i dołeczki w policzkach. Jakim cudem nie rozpoznałam w gburze i totalnym dupku, który wtargnął do biura, faceta z przyjęcia? Proste... Na co dzień Sebastiano Rivas nosi związane włosy, które chowa pod ubraniem i okulary przeciwsłoneczne. Widziałam wystarczającą ilość jego zdjęć w sieci, żeby wiedzieć, że to dla niego norma. Nie ubrał ich po to, żebym nie mogła go rozpoznać. Tak naprawdę, to był cholernie zaskoczony, gdy zobaczył mnie w pokoju socjalnym. On mnie rozpoznał...

Natomiast dzisiaj po raz pierwszy pokazał mi się jako prawdziwy Sebastiano. Nie ten dla prasy i rozwrzeszczanych fanek, nie jako biznesmen – miliarder. Widziałam mężczyznę, który z pewnością bez wahania zabija. Może nawet torturuje... Jezu! Dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego jego spotkałam?

Będę teraz miała wystarczająco dużo czasu, żeby zastanowić się nad tym wszystkich. Czułam, że to dopiero początek problemów, w które się wpakowałam. Zrobię wszystko, aby być pewną, że ten cały mafioso mnie nie znajdzie, a przynajmniej nie teraz, gdy miałam taki cholerny bałagan w głowie.

- Franco, jak bardzo może być wściekły Sebastiano, gdy zniknę?

- Bardzo – odpowiedział bez wahania.

Ok. To mam już całkowity obraz sytuacji. Będę miała na karku dyszącego wściekłością Szatana i jego piekielne zastępy, plus Santino, który nie wygląda na takiego, co to puści dziewczynie w niepamięć drobną zniewagę. Mylę się? Raczej nie...

- W jaki sposób może zmusić was do wyjawienia, gdzie jestem? Będzie was torturował, przesłuchiwał, łamał kołem?

- Alexia, na Boga! – parsknął.

- No co? Przypominam, że dopiero od mniej więcej czterdziestu minut jestem poszukiwana przez przyszłego bossa Cosa Nostry. Jeszcze nie miałam kiedy przejrzeć podręcznika przetrwania, na wypadek nadepnięcia mafii na odcisk.

- Zapyta.

Jasne! Chciałabym to zobaczyć. Naprawdę. Zapyta... Raczej wydrze się, zionąc ogniem i siarką, wymachując tym swoim pistolecikiem.

Wjechałam do centrum, krążąc po ulicach i upewniając się, że nikt mnie nie śledzi. Będę musiała chyba liznąć trochę słówek, żeby nie wyglądać za każdym razem jak totalna sierota. Chcę, czy nie, jestem w tym pieprzonym mafijnym cyrku i raczej nie wydostanę się z niego zbyt szybko.

Kwestią czasu było, zanim namierzą ten samochód. Jakby nie było, to nie zwykły resorak, tylko wóz cholernej mafii. Dalsze kręcenie się po ulicach nie miało sensu i było zbyt niebezpieczne. Podjechałam na parking niedaleko biurowca, w którym pracował Franco.

- Dalej pójdę pieszo – wysiadłam i od razu oblepiło mnie duszne powietrze. Jasne! Prawie trzydzieści stopni, a ja mam na sobie czarną koszulę. – Guido zrób coś z ręką, a ty Franco...

- Wiem, wiem... Alexia, dobrze się zastanów.

- Już to zrobiłam. Nie wiem dokładnie, co się dzieje i jeżeli naprawdę to ma związek z Francescą, nie jestem na tyle głupia, żeby w pojedynkę stawić czoła rosyjskiej mafii. Wolałabym jednak, żeby Sebastiano trzymał się ode mnie z daleka. Z różnych powodów. Posłuchaj, moglibyśmy godzinami o tym dyskutować, a i tak nie dojdziemy do porozumienia. Nie dam się zamknąć jak więzień w luksusowym ośrodku, pilnowanym przez mafię.

- Przecież nikt nie chce...

- Chce. Wierz mi, chce – powiedziałam.

- Jesteś uparta, ale zrobisz jak uważasz – wyciągnął z wewnętrznej kieszeni portfel i podął mi zwitek banknotów. – Proszę. Kup sobie jakieś buty. Przecież nie będziesz chodziła po Los Angeles na bosaka. A teraz leć, o ile faktycznie nie chcesz, żeby dorwał cię Sebastiano.

- Weź też mój telefon – zaproponował Guido. – Jest bezpieczny, naprawdę. Musisz mieć możliwość kontaktu z nami, zanim sprawisz sobie nowy.

- Dziękuję – posłałam obydwu uśmiech chowając pieniądze do kieszonki, tuż obok dwóch strzykawek. Te mogą mi się jeszcze przydać. Zdaje się, że są skuteczniejsze od gazu pieprzowego. - Odezwę się i nie mów nic Danielo.

Odwróciłam się zostawiając mężczyzn na parkingu. Danielo nie przyznał się, ale ja wiem, że jest chory. Niepotrzebne mu nerwy i stres, tym bardziej, że na odległość nic nie może zrobić. Poradzę sobie z Sebastiano. Chyba...

***

Sebastiano...

Ponad pół godziny trwało przywracanie zasilania. Ja pierdolę! Jebana forteca, a wystarczy przestrzelić idiotyczny kabel zasilający i jesteś kurwa uziemiony. Krążenie z odbezpieczoną giwerą nad głowami moich żołnierzy za cholerę nie przyspieszyło roboty. No ileż można naprawiać jeden, czy dwa rozpieprzone kable?

Czekając aż naprawią to gówno, wydzwaniałem do ludzi, którzy teraz patrolują miasto. Kazałem im obstawić mieszkanie Alexi i obydwa biura i tam czekać na dziewczynę. Nie chciałem urządzać dzikiego polowania na pieprzonych ulicach. Dobrze strzela, więc równie dobrze może prowadzić samochód, jak cholerny pirat.

- No w końcu, kurwa! – warknąłem widząc połączenie od Santino. – Gdzie, ty, kurwa, jesteś?

- Nawet mnie nie wkurwiaj, Sebastiano. Nietykalna czy nie, jak dorwę ją w swoje ręce, to tak ją spiorę, że mnie popamięta!

- Powiedz mi, że ona jest teraz z tobą – zapytałem cichym, spokojnym głosem, a widząc jak brama w końcu zaczyna się otwierać, dałem ludziom znać, żeby ładowali tyłki do samochodów. – Powiedz, że zabrałeś jej ten pierdolony pistolet i leży teraz związana w bagażniku.

- Chciałbym. Wierz mi, że chciałbym zobaczyć jej wściekłe oczy, gdy będę ją do niego wrzucał – warknął. Słyszałem jego ciężki oddech i miarowy tupot butów. – Jestem jakieś dwadzieścia, może dwadzieścia pięć kilometrów od rezydencji. Przyjedź po mnie, bo zaraz chuj mnie strzeli.

- A gdzie jest D'Angelo?

- Jak to gdzie, kurwa?! Zostawiła mnie na jebanej drodze, w tym pieprzonym upale i wydarła zrywając prawie asfalt. Riina, albo ty zrobisz z tą babą porządek, albo ja.

- Odjechała, a ty jej na to pozwoliłeś? Kurwa, Sant!

- Nie teraz, dawaj mi tutaj samochód, bo zacznę kurwa strzelać do ludzi, tak jestem wkurwiony.

Czyli jest nas dwóch...

Zauważyłem Santa idącego poboczem drogi i już z daleka wyglądał, jakby był gotów podpalić jebany świat. Musiała nieźle zaleźć mu za skórę, bo co jak co, ale ten dupek uwielbia kobiety. Chyba już mu przeszło oczarowanie Alexią, pomyślałem zatrzymując na poboczu Porsche.

- Dzięki, dłużej się, kurwa, nie dało? – sapnął wyciągając butelkę zimnej wody ze schowka. – Ja pierdolę! Nigdy więcej! Przysięgam, Sebastiano. Uduszę ją. Uduszę, a potem poćwiartuję!

- Po kolei. Ile ma nad nami przewagi?

- Powiedziałbym, że nie więcej niż dwadzieścia pięć minut, ale ta baba jeździ jak pieprzony Szatan!

- Pewnie nie powiedziała, gdzie jedzie?

- A jak myślisz? – wysapał opróżniając butelkę. – Słuchaj, mogę być na nią wkurwiony, ale nie popełnię błędu i tobie radzę to samo. Jest w chuj inteligentna. Namierzanie samochodu nic nie da, bo od razu kazała usunąć GPS – wyciągnął z kieszeni dwa niewielkie urządzenia rzucając pod nogi. – Tak samo, jak telefonów Franka i Guido – tym razem do GPS-ów dołączyły dwa iPhony. - Poza tym, przygotuj się na niezłą jazdę bo jest tak wkurwiona tym numerem w klubie, a wcześniej na przyjęciu, że radzę ci chronić fiuta, bo ci go odgryzie.

- Jak najpierw dobrze...

- Możesz zapomnieć, stary – parsknął. – Ma w chuj dobre oko, szkoda, że Francesca nie miała czasu, żeby przygotować ją na swoje miejsce.

- Czy ciebie już zupełnie pojebało? - warknąłem zaciskając palce na kierownicy, żeby nie chwycić jebańca za szyję. – Nie ma mowy, żeby dorwała się do broni. Widziałeś co zrobiła? Rozjebała mi kurewskiego Maclarena! Poza tym, możesz mi, do jasnej cholery wytłumaczyć, dlaczego wsiadłeś do tego pieprzonego samochodu?

- Sebastiano...

- Masz, kurwa, pięć jebanych Porsche! Możesz kupować sobie każdego pieprzonego dnia jeden, a i tak nie zbiedniejesz. Więc wytłumacz mi, do kurwy nędzy, dlaczego dałeś się wpieprzyć do tego samochodu i wywiozłeś jej tyłek poza teren?!

- Widziałeś ją? – zapytał zerkając na mnie. – Ona nie była tylko wkurwiona. Ona była gotowa cię zajebać, ryzykując to, że nasi ludzie ją zastrzelą. Nie wiem, jak długo stała, gdy rozmawiałeś z Franco, ale cholernie ją wkurwiłeś, więc podejrzewam, że usłyszała o ostatniej nocy. Wiem, że sam nie wydałbyś rozkazu, więc przepraszam cię, kurwa, uprzejmie, ale chroniłem tę twoją blond zołzę!

Cholera... Sant ma rację. Sam wiem, że była na mnie nieźle wkurwiona. Chyba z początku mnie nie poznała. Pamiętam, jak przyglądała mi się marszcząc brwi i jak w jej oczach rozpalił się płomień, gdy spojrzała na pierścienie. Kurwa! Musiała je zauważyć w klubie, a ja byłem kurewsko przekonany, że nie ma pieprzonej opcji, aby kiedykolwiek się dowiedziała, kim jest Dev.

Czyli co?

Z tego co powiedział Sant, Alexia wie, że podałem jej narkotyki. Pamięta moją twarz. Jest jeszcze bardziej wściekła za ten numer, który jej wywinąłem w klubie. Nie mam zamiaru przepraszać. Zrobiłbym to jeszcze raz, gdybym mógł. To był najlepszy seks, jaki miałem w życiu i nie będę żałował ani jednej sekundy, nawet gdyby miała mi za to urwać fiuta. Hymm... Z tym urwaniem, to chyba jednak się pospieszyłem, powiedzmy, że nawet gdyby miała na mnie wrzeszczeć do usranej śmierci.

- Riina?

- Hymm?

- D'Angelo wie, że jesteś przyszłym capo di tutti capi Cosa Nostry.

Otworzyłem usta, po czym zamknąłem zaciskając szczękę. No ja pieprzę! Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?

Jak się okazało, może. Nie tylko gorszy. Ten dzień okazał się jakąś pieprzoną tragedią. Kurwa! Jeszcze niedawno żyłem sobie spokojnie, mając wywalone na wszystko. Bez problemu funkcjonowałem w dwóch światach, zmieniając skórę w zależności od tego, kim w danej chwili musiałem być. Panowałem nad tym, nad swoim życiem i nad każdym innym aspektem tego, kim jestem.

Jedno spotkanie, jedna blondynka i mam najebane i to ostro.

W tym pieprzonym mieście stał się jebany cud! D'Angelo zniknęła! Tak po prostu wjebało dziewczynę i śladu po niej nie ma. Kurewski Franco milczy, jakby mu zaszyto usta, tak samo i ten gnój, Guido. Swoją drogą ma szczęście, że nie miałem okazji się z nim rozprawić. Co prawda niewiele mogę mu zrobić, bo jest żołnierzem mojego starego, ale pomarzyć zawsze mogę.

Alexia nie pojawiła się ani w swoim apartamencie, ani w żadnym z dwóch biur. Franco zapewnia, że nic jej nie jest, więc wie, gdzie ona się ukrywa. Jak to możliwe, że w mieście kontrolowanym przez Cosa Nostrę, zniknęła dziewczyna i nikt nie może namierzyć jej tyłka? Mijają dni, a jej wciąż nie ma.

Jej przyjaciółki, z którymi bawiła się w pamiętny piątek w moim klubie są pod obserwacją, ale Alexia nie kontaktowała się z żadną z nich. Jestem tak wkurwiony na tych patałachów pracujących dla mnie, że tylko dzięki Santino nie rozpocząłem jebanych egzekucji. Zbliża się przekazanie władzy i pieprzony najazd Oryginałów, a ja zamiast skupić się na tym, wciąż szukam Alexi.

- Słuchaj stary, może to i marne pocieszenie, ale pomyśl... Skoro my, na swoim terenie, nie możemy znaleźć twojej laleczki, to tym bardziej ruska swołocz nie znajdzie. Dziewczyna ma głowę na karku. Już mówiłem, że jest w chuj inteligentna.

- Jakoś mnie to specjalnie nie pociesza – warknąłem szarpiąc się za włosy. – Gdzieś jest. Pracuje, więc ma dostęp do Internetu i laptopa. Skąd? Gdzie? Sant, kurwa! A jeżeli dopadli ją?

- Riina, znowu zaczynasz szaleć. Daj sobie na wstrzymanie. Sam powiedziałeś, że ona pracuje, prawda? Gdyby wpadła w ręce Ruskich byłoby o tym głośno. Pakhan osobiście dopilnowałby, żebyśmy dowiedzieli się o tym, że mają D'Angelo. Dostali ostrzeżenie, na razie podkulili ogony i wleźli do budy. Słuchaj... Pojedziemy do któregoś z naszych klubów. Odstresujesz się, napijesz. Może wyrwiemy jakieś dupeczki. Zabawisz się i od razu będzie lepiej.

Stanąłem w panoramicznym oknie swojego penthousu patrząc na panoramę miasta. Kurwa! Mam dość... Dość ganiania za tyłkiem D'Angelo i martwieniem się o nią. Nie cofnę statusu, dalej będzie chroniona przez organizację. Jest członkiem rodziny i jako takiej należy się ochrona.

Może stary ma rację? Przerzucę na nią odpowiedzialność za Konsorcjum, a sam zajmę się sprawami organizacji. Teraz, gdy wiem, że nie jest cholerną pretendentką do tytułu kociaka miesiąca mojego ojca, nie obawiam się, że rozpieprzy firmę. Obserwowałem przez ostatnie dni jak pracuje i muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Niestety, nie raczyła odpisać na żaden email, który jej wysłałem, jeżeli nie dotyczył spraw służbowych. Jest cholernie profesjonalna, nie wychodzi poza sztywne ramy stosunków szef-podwładna, co wkurwia mnie jak cholera. I doprawdy nie mam pojęcia, jak ta mała zołza ukryła IP komputera. Moi ludzie za cholerę nie mogą jej namierzyć.. Obłęd...

- Masz rację... - spojrzałem po raz ostatni na pogrążające się w ciemności miasto i odwróciłem do Santino. – Idziemy do klubu.

***

Lexi...

Oparłam się plecami o szybę, a właściwie szklaną ścianę biegnącą dookoła apartamentu. Wznosząc toast uśmiechnęłam się.

- Miłego wieczoru, Szatanie!

Pod latarnią najciemniej... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro