Rozdział 20
Sebastiano...
Pochyliłem się dysząc jak wściekły pies gotowy do ataku. Nie ona, kurwa, nie ona! Odwróciłem się ignorując zaniepokojonego Santa i jak burza wpadłem do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi, aż jęknęły w zawiasach. Zatrzymałem się na środku pokoju, wciąż ciężko dysząc, bo ten cholerny uścisk w piersi trzymał mnie w pieprzonej klatce, nie pozwalając swobodnie oddychać. Dzikim spojrzeniem rozejrzałem się po sypialni...
Gardłowy warkot zabrzmiał w moim gardle, gdy z furią ściągnąłem z łóżka pościel. Chwyciłem nocny stolik, strącając z niego lampę i roztrzaskałem na najbliżej ścianie, robiąc w niej wielką dziurę. Kawałki tynku odpadły od ściany, spadając na łóżko, jak gruz po wybuchu. Chciałem niszczyć... Chciałem dorwać skurwiela, który jej dotknął. Który ją uderzył... Naćpał i chciał... Ja pierdolę! A jeżeli Dario przybył za późno? Jeżeli temu pieprzonemu śmieciowi udało się... Boże, nie!
Wpadłem do łazienki i odkręcając zimną wodę stanąłem z odrzuconą głową pod deszczownicą, opierając dłonie na ścianie. Lodowate krople jak igły wbijały się w moją skórę. Powinienem czuć zimno, ale jedyne co czułem, to wrzącą we mnie jebaną furię. Uderzyłem z krzykiem pięścią w ścianę, wciąż nie mogąc wymazać z pamięci tych cholernych zdjęć. Mieszały się w mojej głowie z zapamiętanymi urywkami, gdy pieprzyłem się z tą małą dziwką. Chwyciłem żel i przekręcając termostat, zmyłem z siebie jej zapach i dotyk, szorując, jakbym chciał zmazać swoją winę.
To nie jest takie proste, jakbym chciał... Byłem winny. Czułem tę winę w każdym jednym urywanym oddechu. Paliła mnie, jak kwas...
Nie miałem czasu... Musiałem się ogarnąć i zapolować na skurwiela. Chryste, jeżeli dorwę go w swoje ręce... Będzie zdychał długimi godzinami. Połamię mu wszystkie kości, upierdolę każdy jeden palec, będę przypalał go żywym ogniem...
Mokry wyszedłem z łazienki i nie zatrzymując się skierowałem do garderoby, zostawiając za sobą kałuże wody na lśniącej podłodze. Ubrałem się, szarpiąc z ciuchami, które przylgnęły do mokrego ciała i zapinając pasek przesunąłem dłonią na plecy, w miejscu, gdzie właśnie powinna znajdować się moja giwera. Pierdolony Santino... Otworzyłem szafę stojącą w rogu garderoby i przesuwając ukrytą dźwignię odsłoniłem sejf. Zeskanowałem dłoń i drzwi odskoczyły ukazując cztery głębokie półki wypełnione kasą i zapasową bronią. Taki mój mały podręczny schowek. Większy kaliber znajdował się w ukrytej skrytce w siłowni, ale na razie nie było sensu latać po Los Angeles z bronią automatyczną.
Wróciłem do salonu, kiwając głową Santino i razem ruszyliśmy do wyjścia. Jazda windą trwała w moim mniemaniu całe jebane lata, ale na szczęście powstrzymałem się przed strzelaniem w ściany. Stałem z zaciśniętą szczęką, wpatrując się tępo w migające na wyświetlaczu cyfry, aż w końcu kabina raczyła zatrzymać się na podziemnym parkingu.
- Sebastiano, jeszcze jesteś pijany – Sant zwrócił mi uwagę, gdy otworzyłem swoje auto. Czarne Bugatti nadawało się wręcz idealnie na dzisiejszy dzień. – Ja pierdolę, będzie dym...
Zajął miejsce obok, bo pijany czy nie, chcę zobaczyć Alexię, i to kurwa, natychmiast. Nie zostanie w domu Santa, nie ma takiej jebanej opcji. Kurwa! Najlepiej, żeby wróciła do swojego domu, tylko kto się nią zajmie?
- Wyślij kogoś, żeby naprawił ścianę w mojej sypialni. Niech sprzątaczka ogarnie ten burdel – rzuciłem ruszając z piskiem opon z podziemnego parkingu.
Na zewnątrz czekały już na nas trzy SUV-y, które zgrabnie przyłączyły się do mojego auta. Jedno jechało przede mną, dwa zabezpieczały tyły. Przez całą drogę uderzałem palcami w kierownicę, wkurwiając się na jadącą przede mną obstawę. Wolniej się, kurwa, nie da? Ulice puste, jak flaszka po imprezie, a ten się wybrał na jebaną pielgrzymkę? Docisnąłem pedał gazu, czując wibracje silnika...
- Sebastiano...
- Nic nie mów – ostrzegłem. – Jeszcze nie jestem w stanie o tym rozmawiać.
- Zaczynasz szaleć. Jestem od tego, żeby właśnie w takich chwilach trzymać rękę na pulsie i teraz mówię ci, że jeżeli się nie uspokoisz, osobiście cię wyślę w śpiączkę.
Zerknąłem na niego kątem oka, na chwilę odrywając spojrzenie od jadącego przede mną emeryta za kierownicą naszego samochodu... Szlag mnie zaraz trafi... Albo Ignacio weźmie ich w karby, albo ja zrobię z nimi porządek. Wkurwiony ślamazarnym tempem, w którym się poruszaliśmy, uderzyłem pięścią w kierownicę.
- Właśnie o tym mówię, stary. Jeżeli chcesz urządzić polowanie, zachowaj spokój. Jak przejedziesz przez miasto jak furiat, od razu będzie wiadomo, że coś się szykuje, a wtedy wszystkie szczury pochowają się do nor. Nie dorwiesz skurwiela...
Odetchnąłem zaciskając palce na kierownicy i zdjąłem nogę z gazu. Ma gnój rację, ale tak kurewsko ciężko jest mi przyjąć to do wiadomości. Już teraz rozpętałbym piekło w mieście, żeby tylko dorwać tego kutasa.
- Sant... - zatrzymałem oddech w piersi, po czym na wydechu zadałem pytanie, które miałem w głowie. - Chcę wiedzieć... Czy ona... Czy on ją...
- Nie wiem... Nie widziałem twojej laleczki. Najpierw kazałem wezwać doktorka, bo Dario nie wiedział, czy można ją ruszyć. Prawdopodobnie spadła ze schodów, ale tego nie wiemy na pewno, a potem od razu kazałem ją zawieźć do mojego domu, a ja przyjechałem do ciebie. Nie wiem, w jakim jest stanie, poza tym, że wciąż była nieprzytomna, gdy Dario zabierał ją do samochodu.
Poradzę sobie z tym. Byłem tego pewien. Widziałem i robiłem takie rzeczy, że normalnemu człowiekowi odebrałyby spokojny sen po wsze czasy. To ta kurewska wściekłość, że ktoś jej dotknął!
Po raz pierwszy w życiu, tak po ludzku cholernie się boję. Nie przyznam się do tego, ale ten strach mnie paraliżuje. Boję się, że ten sukinsyn naćpał ją i zdążył zgwałcić, zanim Dario się pojawił i go spłoszył. Boję się, że ona będzie to pamiętała i ten kurewski uraz zostanie w niej do końca życia.
Jeżeli będzie wymagała tego sytuacja, jestem gotów kazać doktorkowi trzymać dziewczynę w śpiączce tak długo, aż wszystkie rany świadczące o gwałcie nie znikną. Potem można jej wmówić, że miała wypadek i po prostu spadła ze schodów. To chyba najlepsze rozwiązanie, bo za chuja nie chcę widzieć strachu w jej cholernych oczach. Nie tego rodzaju strachu!
Parsknąłem cichym śmiechem, gdy przypomniało mi się, jak zaledwie kilka godzin temu zarzekałem się, że w każdej chwili mogę cofnąć jej status i to beż żadnego problemu. Rzeczywistość nijak się ma niestety do moich idiotycznych, pijackich przemyśleń. O czym to świadczy? Że jeżeli chodzi o Alexię D'Angelo, jestem w chuj miękki. Nienawidzę tej cholernej słabości, którą odkryłem w sobie. Jeżeli ktoś dowie się, że ona jest moim kurewsko słabym punktem...
- W końcu, kurwa! – warknąłem wjeżdżając na podjazd przed domem Santa.
- Poczekaj – złapał mnie za ramię, zanim otworzyłem drzwiczki. – Wiem, że sytuacja jest w chuj nieciekawa i jesteś wkurwiony, ale pamiętaj, że jesteś bossem. Nie możesz okazać słabości przed ludźmi, bo jeżeli coś pójdzie nie tak, Ruscy postrzelą któregoś z naszych, ktoś przejmie naszą dostawę, cokolwiek... To ją będą winić za to.
- Nie cofnę statusu – warknąłem wbijając w Santa wściekłe spojrzenie.
Wiem, że ma cholerną rację. To jest właśnie to, o czym chwilę wcześniej myślałem. Słabość do Alexi może okazać się zgubna dla mnie i dla organizacji. Cosa Nostra to wszystko czego pragnę, to wszystko, kim jestem. Urodziłem się w niej. Wychowałem i poznałem każdy jej mroczny fragment. Może i ojciec był chujowym ojcem, ale był zajebistym capo. Nauczył mnie wszystkiego, stawiając poprzeczkę coraz wyżej, aż przerosłem go we wszystkim. Pewnie jest wściekły z tego powodu, ale nie mam zamiaru przepraszać, że jestem od niego lepszy.
Nie zaryzykuję teraz tego wszystkiego dla żadnej kobiety, nawet dla niej...
- Nie musisz. Mówiąc szczerze, to że jest twoją asystentką może być idealnym wytłumaczeniem. Ma dostęp do cholernie ważnych dokumentów i jako druga osoba w naszych firmach, jest ważna dla organizacji.
- Chwila... Czy ty sugerujesz właśnie, że powinienem wciągnąć Alexię w nasze sprawy? - parsknąłem kręcąc głową na ten absurdalny pomysł. – Zapomnij!
- Pomyśl o tym, Sebastiano. Jak się rozejdzie, że nadałeś jej status Nietykalnej, rzucą się na nią jak hieny, myśląc, że jest twoją kochanką. Od lat żaden capo nie używał tego statusu, nawet dla swoich kochanek. Wszyscy wiedzą, że do tej pory miałeś wyjebane na wszystkie kobiety i nagle nadajesz status Nietykalnej komuś zupełnie niezwiązanemu z organizacją i to na krótko przed przejęciem władzy, gdy wszem wiadomo, że zacząłeś szukać żony? Chcesz, żeby ta suka Melinda, albo Natalia dorwały ją w swoje szpony?
- Nic jej nie zrobią – rzuciłem. – Ale pomyślę o tym, Sant.
Kiwnął mi tylko głową i już bez słów wysiedliśmy z samochodu. Ignacio ze swoimi ludźmi stali na zewnątrz, pilnie obserwując otoczenie. Mimo tego, że były późne godziny nocne, przed domem Santa było jasno jak w dzień. Na schodach stali nasi żołnierze, jakbyśmy spodziewali się przyjazdu pieprzonego prezydenta Stanów Zjednoczonych. W równym szeregu, jak cholerne Secret Service.
Ze wzrokiem wbitym w drzwi, z Santino po prawej stronie i Ignacio po lewej, wszedłem spokojnie po schodach i dalej przez otwarte drzwi do środka. W środku było jeszcze więcej ludzi niż na zewnątrz i czułem jak mnie obserwują. Gdybym pokazał teraz jak naprawdę się czuję i rozjebał w szale wszystko co wpadłoby mi w ręce, straciłbym ich szacunek. Okazałbym słabość, a boss nie może sobie na to pozwolić.
Pamiętając słowa Santa, zatrzymałem się na środku hallu i spojrzałem na Ignacio.
- Ustaliłeś już coś? – zapytałem krzyżując ramiona na piersi.
- Ściągnęliśmy nagrania z monitoringu w hallu budynku i z zewnątrz. Udało się nam potwierdzić, że zasilanie windy i oświetlenia na schodach zostało specjalnie odcięte. Próbujemy ustalić, kiedy do tego doszło i chłopcy właśnie przeglądają wszystko.
- Co jeszcze?
- SUV, o którym wspominał Dario miał fałszywe blachy, szefie. Próbujemy teraz prześledzić trasę, jaką pokonał odjeżdżając spod budynku, ale to może potrwać.
- Skontaktuj się z naszymi ludźmi w policji. W końcu biorą za coś kasę, to niech w końcu ruszą dupy i porządnie na nią zapracują, dając nam nieograniczony dostęp do miejskiego monitoringu. Wysłałeś kogoś do mieszkania D'Angelo?
- Nie, nie było rozkazu.
- To teraz jest – warknąłem. – Macie doskonałą okazję. Kamery wszędzie, gdzie tylko możliwe. Apartament ma być dwadzieścia cztery godziny na dobę pod ścisłą obserwacją. Do odwołania. Informatorzy?
- Puściłem ludzi w teren – przyznał niezrażony moim tonem. – Jednak bez rysopisu niewiele jesteśmy w stanie zdziałać.
Miałem ochotę przypierdolić mu w pysk! Jebie mnie to, że nie ma rysopisu. To już drugi raz, w niespełna kilka dni, gdy jakiś gnój chciał podać Alexi narkotyki. Ścisnąłem palcami nasadę nosa, oddychając... Może to nie jest przypadek? Dobra, ten ruski piesek, którego rozwaliłem w klubie, pieprzył coś o blondynkach. Wtedy wydawało mi się, że po prostu facet wybrał Alexię z tłumu, bo była kurewsko seksowna. Przyszła bez faceta i bawiła się tylko z koleżankami. Idealna ofiara do zniknięcia...
Jednak w świetle tego, co się dzisiaj stało, zaczynam zastanawiać się, czy... Nie, to bez sensu, pomyślałem kręcąc głową. Ruscy tak nie działają. Jeżeli mają popyt na blondynki, będą kosić te, które łatwo wpadną im w ręce. Nie sądzę, żeby mieli z góry upatrzone kandydatki, bo na to, aby je zgarnąć, potrzebują od cholery czasu i ludzi, żeby śledzić dziewczyny.
- Wiemy, że ostatnio znikają dziewczyny. Sprawdź nasze nocne kluby, niech twoi chłopcy przejrzą nagrania. Szukamy takich okazów, jak ten ostatni i dziewczyn, które mogły stać się ofiarami. Od tej chwili podwajamy ochronę w klubach.
Usłyszałem zbiorowy pomruk wyrażający wkurwienie moich ludzi. Żadnemu z nas nie podobało się to, że Bratva działa na naszym terenie i porywa kobiety. Już pomijam fakt, że robią to w naszych klubach, ale łamanie naszych praw, to jawne wypowiedzenie wojny. Jeżeli siedzieliby z wrednymi pyskami na swoim podwórku, pilnując swoich interesów, nie przeszkadzałoby mi aż tak, że handlują ludźmi. Jednak, gdy wchodzą ze swoimi działaniami na teren Cosa Nostry, tego nie możemy zlekceważyć.
Z dnia na dzień robią się coraz bardziej bezczelni. To już nie są pojedyncze akcje, jakaś strzelanka na obrzeżach miasta, pobity diler, czy przejęty transport. Obawiałemm się, że ten cholerny duch, którego szukamy w Stanach, właśnie przejął władzę i w ramach inicjacji, postanowił wywołać wojnę i zagarnąć nasze tereny. Wynika z tego, że stary pakhan przyleciał do Stanów na przekazanie władzy. Skoro zadekował się w Nowym Yorku, to właśnie tam powinniśmy szukać nowego pakhana i póki nie urósł jeszcze w siłę, rozpieprzyć. Skurwiel... Chyba nie wie, na kogo podnosi rękę. Szybciej i zdecydowanie łatwiej rozbiłby słabsze rodziny, a jest ich kilka. A ten od razu porwał się na największe i tego właśnie, za cholerę, nie rozumiem...
Sant chyba myślał podobnie. Stanął obok mnie kiwając głową.
- Będziemy musieli na spokojnie zastanowić się nad problemem - zwróciłem się do niego. - Zdaje się, że mamy mniej czasu niż pierwotnie zakładałem, a Bratva ma już swojego nowego pakhana. Tylko w tym upatruję wzmożonej aktywności na naszych terenach. Chcą pokazać, że wraz z nowym bossem będą pieprzoną potęgą. Po moim, kurwa, trupie! - Ignacio tylko mruknął, ale wiem, że zapytany nie ograniczyłby się tylko do tego. - Do roboty – warknąłem.
Poczekałem, aż wszyscy wyjdą i dopiero wtedy z zaciśniętymi pięściami ruszyłem w stronę bocznego skrzydła, gdzie mieścił się gabinet lekarski. Tak naprawdę, to doktorek miał swoją prywatną praktykę w dzielnicy, gdzie swoje domy kupowali aktorzy i inny celebryci. Oficjalnie i na papierze obsługiwał ich, kasując horrendalne pieniądze za wypisanie recepty na syrop na kaszel, albo tabletki na sraczkę. W końcu każdy z nich to taki sam człowiek jak ten mieszkający w gorszej części Los Angeles i dręczą go dokładnie te same przypadłości.
Nieoficjalnie, był jedynym lekarzem, który zszywał i wyjmował kule naszym ludziom, a czasami operował ich w takich właśnie gabinetach. W swoim domu miałem podobny, tak jak i mój ojciec w swojej rezydencji. Konieczność w naszym świecie, gdzie nie z każdą raną można zasuwać do lekarza.
Każdy krok, niosący się echem w długim korytarzu brzmiał jak wystrzał. Kroki Santa, dopasowane do moich, jak w pierdolonym wojsku. Z każdym pokonanym metrem rosło moje wkurwienie i rozsadzająca mnie furia. Jakim kurewskim cudem wytrzymałem rozmawiając z Ignacio, nie mam pieprzonego pojęcia. Przymus, żeby w pierwszej kolejności upewnić się, że Alexi nic nie jest, był cholernie trudny do opanowania. Będę musiał nauczyć się reagować, bo w tej chwili rządziły mną emocje, a na nie, nie było miejsca w moim życiu. Nie, gdy wszyscy obserwowali mnie, szukając słabych punktów.
I nie mam na myśli moich ludzi...
Bez pukania wszedłem do pokoju, który używał doktorek do swoich znachorskich celów. Na biurku paliła się lampka, oświetlając siedzącego starszego mężczyznę. Chyba zdrzemnął się w fotelu, bo gdy wszedłem, zerwał się z miejsca rozglądając w panice po pokoju. Moje spojrzenie skierowało się w prawą stronę, na łóżko, w którym leżała Alexia. Zazgrzytałem zębami, widząc stojak na kroplówki i pieprzone rurki wbite w jej rękę.
- Sebastiano...
Szarpnąłem głową wbijając wzrok w lekarza. Widać, że nieprzespana noc i jemu dała się we znaki. Sant chyba wyciągnął go z łóżka, sądząc po niechlujnym wyglądzie i górze od piżamy wystającej spod swetra.
- Co z nią?
- Nieprzytomna. Żadnych złamań nie stwierdziłem, ale po przebudzeniu może mieć z problem ze swobodnym oddychaniem i czasowe zaniki pamięci. Dziewczyna prawdopodobnie spadła lub została zepchnięta ze schodów na plecy i ma tam rozległego siniaka. Musiałem ponownie zszyć kolano i raczej będzie miała dość sporą bliznę. Napastnik dusił ją, więc kilka brzydkich zadrapań i siniaki na szyi.
Zmieliłem w ustach przekleństwo. Ja pierdolę! Mów do mnie człowieku! To wszystko jebane drobiazgi w porównaniu z tym, co chcę wiedzieć i to chcę wiedzieć teraz! Zacisnąłem palce zwijając w pięść...
- Wydaje mi się, że nie doszło do najgorszego...
- Wydaje ci się? – warknąłem robiąc krok do przodu. – Wiesz, gdzie mam twoje, wydaje mi się? Chcę wiedzieć, czy ten skurwiel ją zgwałcił, czy nie!
- Sebastiano, nie jestem ginekologiem. Przyznam, że widząc ją w takim stanie, pomyślałem o tym samym, ale poza porwaną bielizną i śladami zadrapań na udach, nie zauważyłem niczego, co świadczyłoby o tym, że doszło do penetracji.
Wypuściłem powietrze, nie zdając sobie wcześniej sprawy, że od dłuższego czasu wstrzymywałem oddech. Dobry Boże... Zapytajcie mnie, co bym zrobił, gdyby odpowiedź na moje pytanie była inna... Kurwa!
- Dlaczego jest nieprzytomna?
- Została podana jej jakaś substancja. Dario znalazł pustą strzykawkę i wraz z próbką krwi wysłałem do badania w laboratorium. Za kilka godzin powinienem mieć wyniki, ale stawiałbym na GHB lub podobnie działający, z dodatkiem środka nasennego. Na razie podaję jej leki przeciwbólowe oraz płyny i czekamy, aż prochy przestaną działać. Nie ukrywam, że najlepiej byłoby, gdybym zabrał ją do szpitala i...
- Nie mam mowy. Masz się nią zająć, ale nie wyrażam zgody na szpital.
- Sebastiano... Ta młoda dama trafiła do mnie dzisiaj z dość głębokim rozcięciem na kolanie i jak ci zapewne wiadomo, po założeniu szwów doradziłem pozostanie kilka dni w domu i oszczędzanie nogi. Nie wiem, dlaczego tego nie zrobiła i...
- Mauricio... - zwróciłem się do niego po imieniu, choć był starszy od mojego ojca. – Zajmij się dziewczyną, to wszystko co masz zrobić.
Tylko tego teraz brakuje, żeby ten poczciwy człowiek zarobił kulkę tylko za to, że właśnie wkurwił mnie, jak cholera. Głuche warknięcie zawibrowało w głębi mojego gardła, gotowe wydostać się na zewnątrz, jak ostrzegawczy ryk wściekłej bestii.
- Myślę, że Mauricio zrobi wszystko co w jego mocy, prawda? – interweniował Sant, uściskiem ręki powstrzymując mnie przed wyciągnięciem broni i roztrzaskaniem głowy doktorkowi.
Widząc moje ewidentne wkurwienie doktor zaczął się wycofywać w stronę drzwi wejściowych.
- Zrobię sobie krótką przerwę – rzucił zanim spieprzył z pokoju.
Odetchnąłem głęboko, przygotowując się do zobaczenia na własne oczy, co zrobił jej ten skurwiel.
Gdyby nie cholerna kroplówka, Alexia wyglądałaby, jakby spała. Burza roztrzepanych włosów na poduszce, blade ręce na kołdrze... Podszedłem bliżej siadając na łóżku. Odsunąłem z jej twarzy splątane kosmyki włosów, pocierając pojedyncze pasma między opuszkami. Wciąż takie miękkie jak zapamiętałem. Ciepłe, jakby były żywą istotą, zdolną do oddychania.
Alexia D'Angelo była kurewsko piękna. Nawet taka potargana jak teraz. Bez śladu makijażu, z lekko rozchylonymi czerwonymi wargami. Przesunąłem palcami po dolnej wardze, dziwiąc się, że usta Alexi są tak kurewsko doskonałe i miękkie.
Na policzku zauważyłem opuchliznę i zasinienie, efekt uderzenia w twarz. Prawdopodobnie pięścią, pomyślałem muskając opuszkami skórę. Dotknąłem każde jedno zadrapanie i każdy siniak. Odsunąłem kołdrę i zassałem powietrze przez zęby, widząc Alexię w za dużym T-shircie.
Warcząc i przeklinając pod nosem, ściągnąłem z siebie koszulkę.
- Pojebało cię? – zaśmiał się stojący za moimi plecami Sant.
Zupełnie zapomniałem o jego obecności. Teraz cholernie było mi nie rękę, że jest w tym samym pokoju co nieprzytomna i prawie naga Alexia.
- Wyjdź, Sant – powiedziałem trzymając swoją koszulkę, - i zawołaj doktorka.
- Stary, przecież...
- Po prostu wyjdź – mruknąłem cicho, odwracając się do niego.
To chyba pierwszy raz, gdy użyłem tego tonu na Santino. Tego wibrującego groźbą śmierci mruknięcia, na dźwięk którego najgroźniejsze mendy podwijały ogony spieprzając przede mną.
- Serio, Riina? Zawołaj, jak przejdzie ci ten pierdolec. Będę w salonie – rzucił, gdy nie odezwałem się.
Zgrzytałem zębami, czując wściekłość za każdym razem, gdy spoglądałem na koszulkę Santa. Nie wiem, kto wpadł na tak chujowaty pomysł, żeby ubrać ją w jego ciuchy, ale kurewsko mi się to nie podobało. Najchętniej porwałbym na niej to badziewie, ale wtedy leżałaby zupełnie naga. Dopóki kręci się tu doktorek, za chuja nie pozwolę na to, żeby widział ją bez ubrania.
Kurwa! Tylko kto ją przebrał? Nie Sant, bo był u mnie. O tej porze w tym domu nie ma żadnej służby, tylko ochrona. Ja pierdolę! Jeszcze tego mi brakowało! Podniosłem wzrok, gdy drzwi ponownie się otworzyły i wszedł doktorek. Chyba Sant przekazał mu, że delikatnie mówiąc, właśnie dostałem pierdolca...
- Pielęgniarka, Sebastiano – rzucił od razu podchodząc do łóżka i patrząc na mnie jak zaszczuty bezdomny pies. – Przebrała ją pielęgniarka, z którą przyjechałem. Santino uprzedził mnie, że ta młoda dama jest... Hymm... Pod specjalną ochroną?
Kiwnąłem jedynie głową tłumiąc warknięcie i wskazałem ręką na te wszystkie cholerne rurki i przewody.
- Czy to konieczne?
- W zasadzie, to już chyba nie. Po takiej dawce leków nie powinna odczuwać bólu przez najbliższe godziny.
- Odłącz to.
Odsunąłem się, przyglądając się, czy doktorek nie przekracza swoich kompetencji. Po chwili dotarło do mnie, że zachowuję się jak pierdolnięty. Kurwa mać! Przecież to lekarz, na litość boską. Naprawdę mam najebane we łbie i to przez małą pyskatą blondynkę, która doprowadza mnie do szewskie pasji.
Dopiero, gdy doktorek ponownie wyszedł, zostawiając mnie sam na sam z Alexią, ściągnąłem z niej kołdrę. Nie będzie leżała w czymś należącym do innego mężczyzny. Szlag by to trafił... Zamknąłem oczy, przyciskając język do podniebienia. Te cholerne nogi... Długie jak cholera i takie kurewsko seksowne.
Ja pieprzę! Ślinię się nad nieprzytomną dziewczyną, z twardym kutasem, przypominając sobie, jakie to zajebiście wspaniałe uczucie być w niej. Potrząsnąłem głową, starając się wyrzucić, albo przynajmniej nie myśleć za dużo o piątkowej nocy i tym, co robiliśmy. Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż mój wiecznie sterczący w jej obecności kutas. Albo zapanuję nad nim, albo...
Albo chuj wie co zrobię, pomyślałem ze złością.
Mimo targających mną gwałtownych uczuć, delikatnie zdjąłem z Alexi koszulkę, starając się nie patrzeć na jej nagie piersi i nic poniżej. Czy to moja wina, że mimo wszystko okazałem się tylko człowiekiem, z jego cholernymi słabościami? Wystarczyło, abym raz spojrzał i przepadłem... Stałem jak zamurowany, patrząc na zupełnie nagą dziewczynę. Jej ciało było zjawiskowe. Wprost idealne dla mnie...
Wciąż przeklinając pod nosem założyłem Alexi swoją koszulkę. Złapałem się na tym, że stoję nad nią uśmiechając się jak debil, tylko dlatego, że ma na sobie coś należącego do mnie.
- Zaczyna mi się to kurewsko podobać – mruknąłem kładąc się obok.
Objąłem ją ramieniem, kładąc na swojej nagiej piersi i dopiero wtedy spokojnie odetchnąłem. Teraz jest dobrze...
Dlaczego wszystko tak cholernie się pieprzy? Od ponad tygodnia mam wrażenie, że zapierdalam w jakiejś durnowatej kolejce górskiej i nie jestem w stanie zatrzymać przeklętego wagonika. Jedno spotkanie, jedna dziewczyna i wyjebało mój świat. Najbardziej nieodpowiednia osoba na tym świecie.
- Sebastiano? – przeszkodziło mi pukanie.
Zamknąłem oczy, mieląc w ustach kolejną porcję przekleństw. Czy już naprawdę nie mogę mieć jednej jebanej chwili przerwy? Czy za każdym razem muszą mi przeszkadzać?
Przycisnąłem usta do chłodnego czoła i delikatnie położyłem Alexię na poduszce, upewniając się oczywiście, że nie widać za wiele nagiej skóry. Sant zapukał ponownie, jakbym był głuchym prykiem i nie usłyszałem poprzedniego walenia w drzwi. Ma szczęście, że Alexia jest pod wpływem środków nasennych.
- Co jest? – szarpnąłem drzwi.
- Wrócili ludzie z apartamentu twojej laleczki. Nie spodoba ci się to, co tam zastali.
Bez słowa wróciłem do sypialni i złapałem koszulkę, w którą ubrała Alexię pielęgniarka. Ubierając się, minąłem Santa i wszedłem do salonu, w którym poza Ignacio stało pięciu ludzi, odpowiedzialnych za monitoring we wszystkich naszych klubach. Potrafiliby podrzucić pluskwę w Białym Domu, a co dopiero zainstalować kamery w pustym mieszkaniu. Jest tylko jeden kurewsko mały problem, który właśnie teraz przyszedł mi do głowy.
Jezu, kurwa, Chryste! Będą bez przerwy obserwować Alexię...
Nie znam jej zwyczajów, ale już sama myśl, że chodziłaby po mieszkaniu ubrana tylko w koszulkę doprowadzała mnie do wścieklizny. Nawet nie chcę myśleć o tym, gdyby wyszła w bieliźnie, albo... Kurwa! Chyba ten pomysł jest zjebany już na starcie. Nie pozwolę nikomu oglądać jej w niekompletnym stroju.
- Zrobione?
- Niedokładnie, boss – odezwał się Ignacio w imieniu swoich ludzi. – Ktoś włamał się do apartamentu. Wszystko jest zdemolowane.
- Włamanie? – zapytałem spoglądając na każdego z pięciu mężczyzn, którzy jak na zawołanie przytaknęli. Ignacio podał mi tablet.
- Mamy zdjęcia z mieszkania. Najbardziej zniszczona jest sypialnia na dole, wraz z salonem. W tej chwili apartament w ogóle nie nadaje się do zamieszkania.
Przesuwałem zdjęcia, jedno po drugim, czując jak wściekłość ponownie zaczyna mnie dusić. Albo wciąż jestem pijany i naćpany, albo w mojej głowie zapanował kompletny burdel. Nie przychodziło mi na myśl nic, co wyjaśniałoby to, co się wydarzyło. Mieszkanie wyglądało, jakby ktoś w szale zdemolował je, próbując zniszczyć, co tylko się dało, łącznie z pozrywanymi podłogami i wyrwanymi kuchennymi szafkami.
To się, kurwa, nie trzyma kupy!
- Rozejść się – wydałem rozkaz, zatrzymując jedynie Ignacio. – Musimy pogadać.
Chodząc wzdłuż ściany w gabinecie Santa analizowałem ostatnie wydarzenia. Czułem, że to wszystko w jakiś sposób łączy się ze sobą, ale za chuja nie mogłem znaleźć wspólnego ogniwa.
- Ignacio, twoja grupa ma skupić się na nagraniach z budynku. Chcę jak najszybciej mieć zdjęcia każdej osoby, która wchodziła i wychodziła. Sant, o której Rogers miał lot?
- O siódmej trzydzieści musiał być już na lotnisku.
- Zawęźcie czas, powiedzmy od godziny piątej. Może ten skurwiel myślał, że dziewczyna wróci z pracy jak zwykle i czekał na nią? Przyciśnij informatorów, ale bez wszczynania niepotrzebnej paniki. Nie chcę, żeby sukinsyn prysnął z miasta. Mam mieć gnoja żywego, czy to jasne?
- Tak, boss.
- Możesz wracać do swoich obowiązków. Przekaż wszystko Umberto, do niego należy bezpieczeństwo klubów. Macie wymieniać się informacjami i przekazywać bezpośrednio do mnie, albo do Santa.
Usiadłem na kanapie, opierając ramiona o uda, palcami masując głowę i skronie. Miałem pieprzonego kaca, który dosłownie paraliżował mój umysł.
- Myślisz o tym samym, co ja? – zapytał Santino siadając naprzeciwko mnie.
W normalnych okolicznościach właśnie raczyłbym się pierwszorzędną whisky w ramach powiedzenia klin, klinem... Zerknąłem na zegar wiszący na ścianie i w pierwszej chwili myślałem, że jestem bardziej pijany niż czułem, bo wszystkie cyfry wyglądały, jakby zrobione z topiącego się wosku spływały po ścianie. Ja pierdolę, Sant i jego zjebane poczucie estetyki.
- Wyjeb to gówno, bo przysięgam, kiedyś właduję w ścianę cały magazynek, bo będę myślał, że to jakieś tarantule zapierdalają.
Nawet trudno powiedzieć, która może być teraz godzina. Mogła być druga w nocy, lub szósta rano. Ten pieprzony zegar to jakaś abstrakcja.
- Nie pierdol. Poza tym, to pamiątka po całkiem owocnej współpracy z milutką, choć cholernie zboczoną dekoratorką. Mówię ci, stary... Prawie urwała mi... Hymm... Właściwie...
Sant zaczął się plątać i wcale mu się nie dziwię. Prawdopodobnie patrząc na mnie, widział już własną śmierć, bo akurat w tym momencie jego zjebane poczucie humoru wkurwiało mnie niemiłosiernie.
- Masz rację. Powinniśmy skupić się na problemie.
- W porządku. Wiem, co chcesz zrobić, Sant, ale uwierz mi... To za chuja nie zadziała. Uspokoję się dopiero wtedy, gdy będę miał ścierwo tego skurwiela, który śmiał dotknąć Alexię.
- Sebastiano, mam przeczucie, że te dwie sprawy jakoś się ze sobą łączą. To nie może być przypadek, że w zaledwie kilka dni były zaplanowane dwa ataki na twoją laleczkę.
- Też tak myślę – westchnąłem opierając się o kanapę.
Byłem wciąż kurewsko pijany, a przynajmniej tak się czułem. Ja pierdolę! Nawet naćpany, bo przypomniałem sobie właśnie, że coś wciągałem w klubie. To chyba przez te prochy nie mogę się na niczym skupić. Nie mogę działać, jak w jakimś amoku. Każdy krok powinien być przemyślany i odpowiednio przygotowany.
Za trzy tygodnie przejmuję władzę. Kurewsko nie w czas, żeby robić rozpierdol, ale nie podaruję!
- Sant, zorganizuj spotkanie z MacKenną, o ile wciąż bawi w mieście, pieprząc nasze dziewczyny. Myślę, że mamy już nowego pakhana i w tej chwili priorytetem jest uzyskanie informacji o nim. Potrzebujemy zdjęć, informacji, obserwacji. Wszystkiego, co możemy na niego znaleźć. Uruchom ludzi w Waszyngtonie. Myślę, że wraz z organizacją, młody przejął wszystkie kontakty Mironova, dlatego stary zjawił się w Stanach. Mamy kilku, którzy pracują dla tych skurwieli.
- Masz na myśli senatora? Tak myślałem – powiedział, gdy potwierdziłem kiwając głową. – Pracuje dla nich?
- Na razie wiem tylko, że spotkał się kilka razy z jakimś Avtoritetem, który przyleciał z Moskwy. Dziwnym trafem, po każdym z tych spotkań, na prywatnym koncie naszego senatora pojawiła się większa gotówka.
- Skurwiel! – warknął Sant. – Mamy go rozjebać?
- Na razie go nie tykajcie. Wydaje mi się, że dostał jakieś zadanie, bo dziwnie często zaczął bywać w Los Angeles i w naszych klubach. Dlatego chcę, żeby obserwować gnoja. Nie pracujcie schematycznie, zmieniajcie ochronę o różnych porach, wymieniajcie ludzi pomiędzy klubami. Nikogo nowego, to ma być sprawdzona ekipa.
- Przekażę Umberto. Sebastiano... Co zrobisz z laleczką?
Wciągnąłem powietrze przez nos, zastanawiając się nad pytaniem Santa. Co mam z nią zrobić? W tej chwili jej mieszkanie nie nadaje się do zamieszkania. Nie myślałem, że kiedykolwiek to powiem, ale w jakimś niewielkim stopniu zaczynam żałować, że przeklęty Rogers będzie tak cholernie daleko. Zamiast wysyłać jego kutasa do Lizbony, mogłem kazać przywieźć gnoja do klubu i grzecznie wytłumaczyć aktorzynie, co ma robić, żeby dożyć każdego kolejnego dnia.
A tak, Rogers leci sobie do Europy i to na mój koszt, Alexia została sama i w chuj nie podoba mi się, że miałaby teraz wrócić do siebie. Oczywiście po tym, jak wyremontuję apartament. W końcu jestem właścicielem budynku i to należy do moich obowiązków. Rozwalę każdego, kto ma odmienne od mojego zdanie. Hotel odpada, za dużo w nim obcych ludzi. Nie ma mowy, że zostanie u Santa! Zostaje tylko mój apartament, albo dom...
- Na razie nie mam chyba wyjścia... Zabiorę ją do siebie. Zorganizuj ekipę, która doprowadzi jej mieszkanie do porządku. W lobby chcę mieć recepcję, z całodobową obsługą i zaufanymi ludźmi.
- A może... Lepiej nie – zreflektował się widząc moja wkurwioną minę. – Posłuchaj, przecież mamy wolne jakieś firmowe apartamenty, prawda?
Spojrzałem zaskoczony na Santa, bo to akurat nie przyszło mi do głowy. Nie to, że nie chciałbym zatrzymać Alexi u siebie. Chciałbym i to kurewsko bardzo. Problem jest taki, że mając ją tak blisko... No właśnie, dobrze kombinujecie. Dokładnie tak, jak mój przeklęty kutas. Zmieniłem pozycję, poprawiając jebańca w spodniach. Spektakularna erekcja i rozsądne myślenie nie idą w parze, możecie mi zaufać w tej sprawie.
- Mamy. Nawet jeden w moim apartamentowcu, dokładnie naprzeciwko moich okien.
Budynek miał kształt podkowy, ale tylko na obydwu krańcach znajdowały się apartamenty. Pozostałe mieszkania mieściły się na niższym poziomie, przez co miałem ze swoich okiem doskonały widok na cały kompleks, łącznie z basenem na dachu. Cały budynek był pilnie strzeżony przez naszych ludzi, a kamery były w każdym rogu i schowku. Nikt, powtarzam, nikt nieupoważniony nie dostanie się do środka, nie mówiąc już o dotarciu na najwyższe piętro.
Miałbym ją na oku...
Praktycznie na wyciągnięcie ręki, w wielkim jak magazyn apartamencie, z zainstalowanymi kamerami i podsłuchem...
Kusi jak sukinsyn, ale...
Przemyślenia przerwał mi dzwoniący telefon.
- Co jest, Ignacio? – od razu przełączyłem na głośnik.
- Boss, znaleźliśmy tego skurwiela. Ukrywał się w opuszczonym domu za miastem.
Uśmiechnąłem się czując, jak z ekscytacji moje serce uderza coraz szybciej. Wizja tortur i jego krzyków wypełniła moje myśli. Tak, kurwa!
- Zawieź go do naszego magazynu pod miastem.
- Jest mały problem... Facet, a raczej to, co z niego zostało, nie nadaje się do podróży i zdecydowanie nie jest w stanie odpowiedzieć na żadne pytanie.
- Nie żyje? Chcę mieć dupę tego, który nie wykonał rozkazu – warknąłem podrywając się z miejsca.
- Boss... To żaden z naszych. Gościu musiał narazić się komuś, bo to co z niego zostało, to jedna krwawa miazga rozbryzgana na ścianach.
- Egzekucja? – spojrzałem zaskoczony na Santa. – Jesteś pewny?
- Jak tego, że skurwiel miał w domu jej zdjęcia. To nie był przypadkowy napad. Ten gnój miał na nią zlecenie.
Warknąłem, czując niewyobrażalną wściekłość. Do tej pory myślałem, że to tylko pieprzony przypadek, nawet w świetle tego, że dwa ataki na Alexię dzieliło zaledwie kilka dni. Skoro za pierwszym stała Bratva, mam prawo przypuszczać, że za drugim również. Właściwie, dopóki nie dostanę informacji, że jest inaczej, uznaję, iż tak właśnie jest.
- Ignacio. Zbierz wszystko, co pomoże nam ustalić, dla kogo skurwiel pracował i spal gnoja razem z jego budą. Kto go znalazł?
- Bracia z Shadow Riders MC*.
Odetchnąłem wymieniając spojrzenia z Santino. Dobrze... Nie będziemy musieli wprowadzać ich w sprawę, skoro od początku w niej siedzą. Poza tym, raczej trudno byłoby ukryć coś takiego przed najgroźniejszym i najliczniejszym klubem motocyklowym w mieście. Handlowali naszym towarem, w zamian za ochronę i kilka innych przywilejów.
- Rozumiem. Zatrzyj ślady, Ignacio. Ludzie mają teraz nowe zadanie. Chcę mieć skurwiela, który wydał zlecenie. Puść informację w miasto – wydałem rozkaz widząc jak Sant kiwa głową. To już przestała być zabawa. – Żywego, Ignacio.
Nie chciałem wciągać Alexi w mój świat, ale wygląda na to, że wbrew sobie ona już w nim się znalazła. Nie miałem jebanego pojęcia jak to się stało, ale tylko w tym jest wytłumaczenie, że ktoś chciał się do niej dobrać.
Ktoś wiedział, że Alexia D'Angelo najeży do mnie, ale nie zdawał sobie sprawy, że podniósł rękę na Nietykalną...
- Przenoszę ją do siebie – rzuciłem do Santa chowając telefon. – Zorganizuj przejazd i ochronę.
Po minie Santa wiedziałem, że po tym, czego się dowiedzieliśmy, jest zgodny, że to jest jedyne wyjście. Wyszedłem z gabinetu i mijając po drodze ochronę wróciłem do pokoju, w którym leżała Alexia. Doktorek siedział grzecznie za biurkiem, a na mój widok podniósł się i wyszedł. Podszedłem do łóżka. Dziewczyna leżała dokładnie w takiej samej pozycji, przykryta praktycznie pod szyję. Wciąż spała, a raczej była nieprzytomna. Ułatwi mi to przewiezienie jej do mojego penthousu. Pewnie, gdy otworzy oczy i zorientuje się u kogo jest, rozpęta pierdolone piekło.
Zmierzę się ze wszystkim, gdy przyjdzie na to pora. Nadszedł czas, żeby Alexia D'Angelo przekonała się, kim naprawdę jestem. Może popełniam zajebisty błąd, ale nie mam wyjścia. Krok po kroku pozna wszystkie panujące w moim świecie zasady. Pozna i zaakceptuje, bo innego wyjścia w tej chwili nie widzę.
Pochyliłem się nad dziewczyną i odsunąłem z bladego policzka kosmyk włosów, przesuwając palcami po skórze. Czułem na opuszkach to cholerne iskrzenie, które przepływało wzdłuż mojego ramienia. Jęknąłem zagryzając wargę, gdy mój kutas przypomniał o swoim istnieniu, robiąc po raz kolejny burdel w moich spodniach.
Piekło i szatani, co ta kobieta ze mną robi!
Patrząc na jej śliczną twarz zauważyłem jak jej długie rzęsy trzepoczą jak skrzydełka motyla, a po chwili przepastne turkusowe tęczówki zderzyły się z moimi. W pierwszej chwili, zupełnie nieprzytomne i zamglone przez narkotyk, jak sądzę. Alexia zamrugała, a w jej spojrzeniu pojawił się jakiś dziwny błysk. Uśmiechnęła się, a ja odruchowo odpowiedziałem tym samym, pochylając się nad nią.
Tak cholernie dobrze pachnie...
- Zabieram cię do siebie, aniołku – wyszeptałem.
Pochyliłem się biorąc ją na ręce. Była tak cholernie lekka, taka krucha... Schowała głowę w zagłębienie mojej szyi, ogrzewając ją swoim oddechem. Mruknęła coś, czego nie zrozumiałem, więc zwróciłem twarz w jej stronę patrząc na dziewczynę.
Miała zamknięte oczy, oddychając spokojnie. Tylko te cholerne usta wciąż się poruszały, jakby...
- Co? – wyszeptałem zaskoczony zatrzymując się w miejscu.
- Sebastiano...
Shadow Riders* (z ang.) – Jeźdźcy Mroku, w książce klub MC, największy w Los Angeles.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro