Rozdział 2
Lexi...
Pierwszy dzień czegoś nowego zdefiniuje każdy kolejny...
Zawsze trzymałam się tej zasady. Tak naprawdę to nawet nie wiem, czy to zasada, a jeżeli tak, to kto był na tyle mądry, żeby trafić w sedno. Ogólnie, bez znaczenia, czy to prawda, czy wytwór czyjejś wyobraźni, ważne, że od lat zawsze się sprawdzała. Przynajmniej, jeżeli chodzi o mnie i moje życie.
Szkoda, że nie znałam tej mądrości pierwszego dnia szkoły. Może wtedy postarałabym się, żeby ten dzień był inny. Rzecz w tym, że wtedy nie wiedziałam, a mój pierwszy dzień był naprawdę fatalny. Jak każdy kolejny, dopóki nie wyprowadziłam się z Dallas do Los Angeles.
Wiecie o co chodzi, prawda? Idziesz do nowej szkoły i już na starcie jesteś przegrany, jako świeżak. Jak dasz sobą pomiatać jak miotłą, to lepiej zacząć nauczanie indywidualne. Niestety, nie każdego stać na taki luksus. Dlatego musiałam nauczyć się walczyć, co nie przyszło mi łatwo.
Nie mam pojęcia, dlaczego właśnie to bez przerwy chodzi mi po głowie, ale od wczorajszego wieczoru nie mogę wybić sobie tych słów z głowy. Jakbym już w podświadomości przyjęła ofertę Danielo Rivas.
- Dam ci kilka dni na zastanowienie, ale liczę na to, że się zgodzisz. Jutro przyjedzie po ciebie mój kierowca. Porozmawiamy w biurze i wytłumaczę ci wszystko.
Te słowa Danielo, rzucone zanim wsiadłam do czekającego na mnie czarnego jak noc samochodu terenowego, całkowicie już odebrały mi ochotę na sen. Przez całą drogę siedziałam wpatrzona w boczną szybę, od czasu do czasu czując na sobie baczne i zaciekawione spojrzenie kierowcy.
Po nieprzespanej nocy, w podłym nastroju zjawiłam się jak zwykle przed ósmą rano w firmie. Miałam w głowie taki kołowrót, że chwilami nie wiedziałam nawet jak się nazywam.
Danielo powinien być mi wdzięczny, że wczoraj zostałam po godzinach, ponieważ zupełnie nie potrafiłam się skupić na pracy. Zamiast robić swoje siedziałam ze wzrokiem wbitym w komputer, na którym widniało milion otwartych okienek wyszukiwarki. A na każdym jednym z nich jedna i ta sama osoba.
Pieprzony Szatan...
Naczytałam się przez ostatnich kilka godzin o młodym Rivas, choć przyznam szczerze, brukowce to nienajlepsze źródło informacji. Niestety, nie miałam innego. Wszystkie asystentki, łącznie z tą ostatnią, którą zwolnił po cholernych dwunastu dniach, zapadły się nagle pod ziemię. To znaczy, nie nagle, ale za każdym razem, gdy któraś z nich rezygnowała bez podania wyjaśnienia, a ja chciałam porozmawiać i dowiedzieć się przyczyn ich nagłych decyzji, dziwnym trafem telefony, które miałam zapisane, milczały.
Wcześniej nie budziło to tak mojego zaniepokojenia. Fakt ten zwalałam na traumatyczne przeżycia z samym rogatym. Wiecie, po czymś takim, zmiana numeru telefonu to najmniej co można zrobić. Pewnie gdyby tylko to było możliwe, właśnie kolonizowałyby inną planetę.
Do przerwy na lunch niczego konkretnego się nie dowiedziałam, poza tym, że imprezowy chłopak uwielbia towarzystwo pięknych kobiet, i gdy w progu moich drzwi stanął wielki jak szafa facet, podskoczyłam z dłonią na sercu. Pierwsze co przyszło mi do głowy, to fakt, że zapewne Szatan dowiedział się o mojej skromnej osobie i teraz szpieguje co robię. Jednym słowem, sprawdzanie sukinsyna w czasie godzin pracy, nie jest najlepszym posunięciem.
- Panienka D'Angelo? Mam zawieźć panią na spotkanie.
Przeszły mnie ciarki na dźwięk dudniącego głosu, który brzmiał, jakby jego właściciel rzadko używał strun głosowych, albo palił cztery paczki fajek dziennie. Przejście przez pokój, w którym pracowało ponad trzydzieści osób, a wszystkie one odprowadzały mnie wzrokiem, nie należał do przyjemności. Zapewne zaraz po moim wyjściu zaczną spekulować i zakładać, że właśnie jestem na wykopie z firmy. Następnie zaczną ciągnąć zapałki, losując, kto zajmie teraz moje biuro.
Zdecydowanie szybciej doszłabym do głównego biurowca pieszo, szczególnie w godzinach lunchu, gdy ze wszystkich biur wylegało tysiące pracowników, a taksówki pędziły na złamanie karku. Zmarnowaliśmy ponad pół godziny na dotarcie do budynku i kolejne bezcenne minuty na dostanie się na najwyższe piętro.
Elegancka kobieta, na oko czterdziestokilkuletnia, siedziała za okazałym biurkiem, stukając zawzięcie sztucznymi paznokciami w klawiaturę. Przy takiej zaciekłości, z jaką to robiła, to albo właśnie pisała własne wypowiedzenie, albo na nowo Deklarację Niepodległości. Chwała Bogu za mojego towarzysza, który nawet nie zatrzymując się podszedł do dwuskrzydłowych drzwi. Odezwanie się w tej chwili do tej kobiety mogłoby być samobójstwem...
Jak na tak potężnego faceta, zapukał cicho i nie czekając na odpowiedź otworzył czekając, aż przekroczę próg gabinetu Danielo Rivas.
- Witaj, moja droga.
Za plecami usłyszałam prychnięcie, ale nie odwróciłam się. Asystentka Danielo najwyraźniej mnie nie polubiła, choć nie mam pojęcia dlaczego. Spojrzałam na zbliżającego się w moją stronę Danielo i nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Ten mężczyzna zadziwiał mnie charyzmą i zachowaniem, jakie nie przystoi właścicielowi takiej firmy.
Tym razem nie przejmował się krawatem, czy porządnie zapiętą marynarką. Ubrany w spodnie materiałowe, kremową koszulę i eleganckie buty, z włosami w nieładzie wyglądał tak... zwyczajnie.
Podchodząc do mnie zmierzył uważnie mój strój. Jak zwykle płaskie buty, jeansy i wygodna koszulka. Niczym specjalnym się nie wyróżniałam. Daleko mi do okładkowych piękności, z którymi pokazuje się młodszy Rivas i nie mam zamiaru nawet z nimi konkurować. O ile zgodzę się na propozycję Danielo, rzecz jasna, chcę pozostać tak niewidoczna, jak to tylko możliwe. Na razie jednak, nie podjęłam jeszcze decyzji.
- Dzień dobry.
- Wejdź, moja droga – wskazał mi ręką, żebym usiadła na kanapie. – Jesteście na razie wolni. Zadzwonię, gdy panna D'Angelo będzie gotowa do powrotu. Berto? Poprosimy dwie kawy. Dziękuję.
Z zaciekawieniem rozejrzałam się po obszernym gabinecie. Ściany utrzymane w ciepłych kremowych barwach, ciężkie drewniane meble, masa półek i regałów, na których oprócz książek widziałam zdjęcia w ramkach. Duże biurko zawalone dokumentami, jakby przed moim przybyciem Danielo pracował, otwarty laptop, kilka segregatorów. Po lewej stronie od wejścia stała narożna kanapa w kolorze złocistego karmelu, z dużym niskim stolikiem ustawionym wzdłuż i dwa fotele z wysokimi oparciami. Za nimi stał stół, za mały na konferencyjny, ale wystarczający na odbywanie szybkich zebrań w niewielkim gronie. Wszystko to na tle pięknej panoramy Los Angeles, widocznej przez wysokie od sufitu do samej podłogi okna i widoku na drugi z biurowców firmy, Two California Plaza.
Usiadłam we wskazanym miejscu i obserwowałam z uśmiechem Danielo. Naprawdę nie wyglądał na wielkiego bogacza. Był bardzo miły, nawet dla tej obrażonej na cały świat kobiety mordującej klawiaturę. Zauważyłam to już wczoraj. Dla Danielo bez znaczenia było, kim jesteś i jaką zajmujesz pozycję, jeżeli ciężko pracujesz i w każdej sytuacji jesteś człowiekiem, a nie maszyną, odwdzięczy się tym samym.
- Jak tam, moja droga? Widzę, że nie spałaś zbyt dobrze – uśmiechnął się kącikiem ust, siadając naprzeciwko mnie w fotelu. – Mam teraz wyrzuty sumienia, że zrzuciłem na ciebie coś takiego. Przepraszam, że przeze mnie nie spałaś całą noc - uniósł wzrok patrząc w stronę drzwi i delikatnie zmarszczył brwi na widok wchodzącej do pomieszczenia asystentki. – Dziękuję, możesz wyjść na swoją przerwę, Berto – zwrócił się do kobiety, gdy postawiła przed nami tacę z kawą i kilka ciasteczek na talerzu.
Prostując się, spojrzała na mnie z taką odrazą, że aż zachłysnęłam się powietrzem. Czyżby usłyszała co powiedział Danielo? Zabrzmiało to dwuznacznie, to prawda. Co mi tam... Nie znam tej kobiety i to co o mnie w tej chwili myśli, niewiele mnie obchodzi.
Jeżeli Danielo widział zachowanie kobiety, nie zwrócił na nie uwagi. Spojrzenie ciepłych brązowych oczu utkwił we mnie, wybijając niecierpliwy rytm na oparciu fotela. Chyba naprawdę jest zdesperowany, pomyślałam. Ja też bym była, gdyby moja wymarzona emerytura dryfowała po wzburzonym morzy fochów Szatana.
- Zastanowiłaś się nad moją propozycją?
- Dlaczego ja? – zapytałam opierając się o oparcie. – Nie mam odpowiednio wysokich kwalifikacji, aby być asystentką, a tym bardziej głównego bossa.
- Masz wszystko, co będzie ci potrzebne – zapewnił pośpiesznie.
- To ja znalazłam poprzednie. Wszystkie osiem – przypomniałam. – Każda z nich ukończyła studia na wymaganych kierunkach, a przede wszystkim, miała doświadczenie na tym stanowisku, którego ja nie mam.
- Alexandrio... Sama powiedziałaś, że miały wszystko, a jednak nie wytrzymały dłużej niż trzy miesiące – przyznał przeczesując włosy. – Domyślasz się chyba, że Sebastiano nie jest łatwym człowiekiem. Jest wymagający i nieprzejednany. Nigdy nie daje drugiej szansy i jeżeli zawiedziesz jego zaufanie, to znaczy, że na nie nie zasłużyłeś. Ma swoje... firmy, którym musi poświęcić dużo czasu, dlatego musi mieć odpowiedzialną asystentkę, która w czasie, gdy on będzie zajmował się swoimi interesami, bez problemu będzie miała pieczę nad Konsorcjum. Nie będę mógł spokojnie odejść na emeryturę, nie mając pewności, że wszystkie firmy będą zarządzane z tą samą uwagą co dotychczas.
Cholera! Właśnie wjechał mi na sumienie. Pomiędzy wierszami dał mi do zrozumienia, że dla Sebastiano bardziej liczą się jego firmy, a nie te, które przejmie po ojcu. Z trudem przełknęłam, wiedząc doskonale, że w grę wchodzą setki tysięcy pracowników na całym świecie. Szatan, balując tak jak dotychczas, nie znajdzie czasu i energii, aby należycie doglądać interesów, a co za tym idzie, firmy zaczną upadać, konkurenci pojawią się, jak stado wściekłych hien, gotowych rozszarpać niepilnowane i zaniedbane aktywa.
Jednym słowem, wszystko to, na co pracował Danielo Rivas może pójść w diabły.
- Odnoszę wrażenie, że przejęcie Konsorcjum i związanych z nim obowiązków jest bardziej...
- Prawdopodobnie masz rację – odezwał się Danielo, gdy nie miałam odwagi dokończyć i powiedzieć, że dla Sebastiano to kara. – Musisz wiedzieć, Alexandrio, że rozumiem Sebastiano. Ma swoje firmy i poświęcił im wszystko. Stworzył swoje własne imperium, a kolejne firmy, którym będzie musiał poświęcić swój czas, będą stanowić dla niego duży problem.
Z tego, czego zdążyłam się dowiedzieć, żona Danielo zginęła w nieszczęśliwym wypadku, gdy ich syn był jeszcze małym dzieckiem. Nigdy ponownie się nie ożenił, co nie znaczy, że stronił od towarzystwa pięknych kobiet. Nazwisko Danielo łączono z takimi sławami, że czytając te nazwiska mrugałam z niedowierzaniem. Ponoć był nawet w związku z hiszpańską księżniczką, daleką kuzynką króla Hiszpanii. Pieniądz ciągnie do pieniądza, a władza do władzy, pomyślałam. Ludzie tacy jak Danielo, czy nawet jego syn, nie zainteresowaliby się jakąś zwykłą dziewczyną, mając dookoła siebie księżniczki, top modelki, czy córki milionerów i dziedziczki.
- Czego dokładnie ode mnie oczekujesz? Oczywiście, o ile zgodzę się na twoją propozycję – dodałam.
Wciąż nie byłam pewna... Nie jestem strachliwą panienką, która z krzykiem ucieka, gdy coś jej w życiu nie wyszło. Jednak dwanaście miesięcy z mężczyzną, który stał się moim koszmarem, to było wyzwanie.
- Pomóż Sebastiano. Przez pierwsze sześć miesięcy będzie musiał poznać, jak działa Konsorcjum i wprowadzić zmiany, prowadząc jednocześnie swój biznes. Potrzebuję cię, Alexandrio, żebyś pomogła mu przejść przez ten proces. Wbrew temu co mówisz, znasz każdą jedną firmę, managerów i dyrektorów. Wiesz, gdzie zmiany są nieodzowne, a gdzie jeszcze mogą poczekać. Nie chcę wszczynać paniki na rynku, gdy informacja o przejęciu firm przez Sebastiano zostanie podana do wiadomości publicznej.
- Dlaczego? Przecież połączenie dwóch tak potężnych firm powinno wzbudzić tylko zachwyt. Staniecie się potęgą.
Nie wiem, czym dokładnie zajmują się jego firmy, ale on sam na opinię bardzo dobrego biznesmena. Nie rozumiałam obaw Danielo.
- Tak... To cały Sebastiano – mruknął pod nosem. - Być może masz rację. Zapewniam, że nie będziesz musiała uczestniczyć w zarządzaniu tamtymi firmami. Z tym Sebastiano rodzi sobie doskonale i ma odpowiednich do tego ludzi. Natomiast to Konsorcjum... Zrozum, proszę. Mój syn jest bardzo cierpliwym człowiekiem, ale nie lubi, gdy coś idzie nie po jego myśli, a ty jesteś jedyną osobą, która może sobie z nim poradzić. W zamian, tak jak powiedziałem ci wczoraj. Dostaniesz wszystko, żeby po tych dwunastu miesiącach, od razu móc wystartować z własną firmą. Mój prawnik spisze umowę, będzie nie do ruszenia. Zabezpieczę w niej wszystko, również ciebie.
Cholera! Zabrzmiało to tak, jakby Danielo spodziewał się, że Sebastiano w jakiś sposób może chcieć anulować umowę pomiędzy mną a Danielo. Czy rzeczywiście? Z krążących gdzieś po kątach biurowych plotek, których staram się nigdy nie słuchać, dotarło do mnie, że jest jakiś zatarg pomiędzy ojcem i synem. Dopóki Danielo nie zdecydował się na emeryturę, jego syn nigdy wcześniej nie pokazał się w żadnym z biurowców należących do Konsorcjum. Mówiąc szczerze, to nawet nie wiem, gdzie znajduje się główna siedziba jego firmy... Czy trafiłam na tę informację w sieci? Zmarszczyłam brwi... Dziwne. Przecież tak podstawowe informacje o tak wielkim potentacie na rynku pracy w Stanach powinny być ogólnie dostępne.
- Może zanim udzielisz mi odpowiedzi, pokażę ci twoje nowe miejsce pracy? Oczywiście, o ile się zgodzisz – dodał widząc moją minę. - Potem zapraszam cię na lunch. Odpowiem na każde twoje pytanie.
Na szczęście w sekretariacie nie było nikogo, poza czekającym na nas ochroniarzem. Skąd, u licha, wiedział, że właśnie w tej chwili będziemy wychodzić? A może został tu, czekając na mnie? Słowo daję, zaczynam czuć się jak jakaś celebrytka, która bez obstawy nie ruszy się nawet do toalety.
Przy windzie czekał kolejny milczący wielkolud. Obserwował bacznie otoczenie, jakby w każdej chwili zza wielkich roślin doniczkowych, wyskoczyć miała armia zamaskowanych terrorystów. Po raz kolejny zostałam odprowadzona przez zaciekawione spojrzenia nielicznej garstki pracowników, którzy swoją przerwę na lunch postanowili spędzić przed biurkiem. Jak w moim departamencie, słowo daję!
Zmarszczyłam się, widząc, że jedziemy na podziemny parking.
- Coś nie tak, moja droga?
- Nie, wszystko... Ach, do licha! Jest ładna pogoda. Możemy się przecież przejść. Do Two Plaza jest tylko kilka minut pieszo – wyrzuciłam z siebie patrząc w górę na Danielo.
Zwolnić mnie nie zwolni, chyba że zaraz nawrzucam mu jobów, ale raczej nie liczyłabym na to. Za bardzo jest zdesperowany znalezieniem asystentki dla synalka kanalii i sadysty. Gdybym teraz powiedziała, że przyjmę propozycję, pod warunkiem, że przepisze na mnie połowę udziałów, to zapewne by to zrobił.
Nie dopuszczam do siebie myśli, że praca z tym człowiekiem, to będzie piekło za życia... Dwanaście miesięcy... To nie wieczność... Hymm, może warto rozważyć propozycję?
W lustrzanej ścianie zauważyłam odbicie Danielo i minę ochroniarza, który marszcząc brwi, wyraźnie zdenerwowany rzucał w moją stronę groźne spojrzenia, powtarzając słowo pericoloso. Słowo daję, chyba przysiądę nad słówkami, bo to zaczyna być frustrujące. Do tej pory tak bardzo nie przeszkadzało mi to, że nie mówię biegle po włosku, czy hiszpańsku. Nie miałam z kim rozmawiać.
Jednak teraz... W obliczu tych wszystkich spotkań, w których zapewne będę uczestniczyła... Lepiej chyba wiedzieć, czy rozmówca chwali moją inteligencję, czy proponuje numerek w męskiej toalecie.
Winda zatrzymała się, otwierając na obszerne lobby na parterze. Poczułam dłoń Danielo na swoich plecach, gdy delikatnym naciskiem skierował mnie do wyjścia. Uśmiechnęłam się, gdy dotarło do mnie, że Danielo postanowił najwyraźniej spełnić moją prośbę i drogę do Two Plaza odbędziemy pieszo, a nie marnując czas na przejechanie autem kilku przecznic, oddzielających nas od biurowca. Miejsca, którym zawładnął Szatan.
Jak na koniec maja była gorąco. Zdjęłam kardigan, przerzucając go przez torebkę i przekrzywiając głowę zerknęłam na Danielo. Wyglądał trochę niepewnie rozglądając się dookoła, podczas gdy staliśmy otoczeni nieprzerwanym strumieniem ludzkich jednostek, spieszących w każdą stronę. Ochroniarze za to wyglądali, jakby mieli za chwilę dostać udaru. Ich dzikie rozgorączkowane ruchy świadczyły o tym, że nie bardzo wiedzą, jak mają się zachować w takim tłumie przechodniów.
Potrząsnęłam głową i ze wzrokiem wbitym w widoczny z oddali szklany budynek, ruszyłam do przodu. Przyda im się trochę ruchu, pomyślałam zakładając przeciwsłoneczne okulary. Za sobą słyszałam tupanie butów, a po chwili, obok mnie pojawił się Danielo.
- Umiesz postawić na swoim – roześmiał się zerkając na mnie z zainteresowaniem. – Dlatego uważam, że jesteś najlepszą kandydatką na to stanowisko. Mój syn jest uparty, ale ty masz charakterek, z którym sobie nie poradzi. A co do tego – wskazał za siebie na milczące cienie podążające za nami. - Moja ochrona nie lubi niespodzianek.
- A nie możesz bez nich?
- Niestety nie... - westchnął wyraźnie zaskoczony moim pytaniem. – Powiedz mi, Alexandrio... Kiedy dasz mi odpowiedź?
- Najpierw chcę zobaczyć biuro – odpowiedziałam.
Właściwie, chyba już wiedziałam. Przeciągałam nieuniknione, jeszcze trochę się miotałam, ale już wczoraj wiedziałam, co odpowiem Danielo. Ta dziwna gra na czas, to tylko taki wybieg z mojej strony. Odwlekanie nieuniknionego...
Gdy po kilkunastu minutach spaceru dotarliśmy do Two Plaza, zatrzymałam się patrząc na wzniesiony przede mną budynek. Cały ze szkła, w którym odbijało się błękitne kalifornijskie słońce, zdecydowanie przyciągał wzrok. Wyższy od One Plaza, był główną siedzibą Konsorcjum, od kiedy Szatan postanowił przejąć interesy.
Na zewnątrz, poniżej budynku znajdował się mały kompleks wypoczynkowy, z ławkami i pergolami otoczony wodą. Niesamowite miejsce, które nawet w upalne dni, może podarować chwilę ochłody i odpoczynek od korporacyjnego pędu i to na łonie natury.
Wspięliśmy się po schodach podchodząc bliżej głównego wejścia, przy którym już czekali na nas kolejni ochroniarze. Wnętrze przywitało nas upragnionym chłodem i olbrzymią przestrzenią. Minęliśmy bez zatrzymywania się stanowisko głównej recepcji i odprowadzani zaciekawionymi spojrzeniami, przemknęliśmy do windy i chociaż była to pora, gdy pracownicy biur wracali już z lunchu, nikt z nami do środka nie wsiadł. Jakby sama obecność kilkunastu groźnych z wyglądu mężczyzn wystarczyła, aby zrezygnować z pośpiechu.
Piętro, gdzie rezydował Szatan przywitało mnie o dziwo jasnością i ciszą. Jeżeli liczyłam na to, że panuje tu taka sama atmosfera, jak w moim biurowcu, albo w One California Plaza, gdzie Danielo miał swoje biura, to spotkałam się z wielkim rozczarowaniem. Było dziwnie... Pojawienie się tak licznej grupy wzbudziło zrozumiałe zainteresowanie, które mogłam tylko usłyszeć, w narastających szeptach przekazywanych sobie pomiędzy pracownikami. Otoczona przez Danielo i jego ochronę, nie miałam szansy zobaczyć czegokolwiek poza wysokim sufitem, zawieszonych na nim nowoczesnych lamp i podłogą, która była tak wyczyszczona, że czarne kafle lśniły jak lustro.
Dziękuję, to wszystko co udało mi się zobaczyć...
Sapnęłam, gdy dotarliśmy do kolejnego pomieszczenia, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie po nagłej ciszy, która nas otoczyła. Ochrona rozstąpiła się, dając mi zaczerpnąć powietrza.
Rzeczywiście, znajdowaliśmy się w szerokim korytarzu, skąd otwarte wejście prowadziło do obszernego biura. Zrobiło mi się zimno na widok klinicznej bieli ścian i może i drogich, i supernowoczesnych mebli, ale z pewnością niewygodnych jak diabli. Dwie surowe ściany naprzeciwko siebie wyglądały, jakby były wytapetowane miękkim materiałem. Nawet w dotyku były dziwnie miłe, ale zdecydowanie nie był to materiał.
- To beton strukturalny – wyjaśnił Danielo, robiąc zabawną minę. – Mój syn, zdaje się, lubi nowoczesne aranżacje wnętrz. Znajdziesz to we wszystkich hotelach, które przeszły już w ręce Sebastiano.
Dziwne, ale zabrzmiało to, jakby nie wiedział o tych upodobaniach wcześniej. Coraz bardziej dziwił mnie ich nietypowy, jak na ojca i syna brak kontaktu, i takiej podstawowej wiedzy o tym, co który lubi.
Ściany były kapitalne. I to byłoby wszystko w temacie, co podoba mi się w tym pomieszczeniu. Szkoda mi młodego Rivas. Pracować w takim bezosobowym pomieszczeniu, z wielkim szklanym biurkiem na dziwnych chromowanych nogach i jeszcze dziwniejszym w kształcie fotelu, musi sprawiać ból. Może dlatego tak często nie ma go w firmie, a jak już jest, znęca się nad swoimi asystentkami.
Jednym słowem, zamiast wymienić fotel, od siedzenia na którym boli go dupa, wymienia kolejne asystentki.
- I jak ci się podoba?
Rozejrzałam się jeszcze raz, może umknęło mi coś, co przemawiało na wielki plus tego pomieszczenia, ale nie, wciąż to samo ohydztwo. Zero kolorów, zero roślin, zero charakteru... Mój wzrok spoczął na szklanej ścianie, zajmującej całą szerokość biura. Ciekawe, co jest za nią? Sala tortur?
- Oczywiście, możesz poczynić niezbędne zmiany – pośpieszył z wyjaśnieniami Danielo na widok mojej miny. – Cokolwiek sobie zażyczysz, Alexandrio.
- Zaraz, zaraz... To tutaj ma być moje biuro? – zapytałam nie potrafiąc zapanować nad zaskoczeniem.
Pomieszczenie było tak duże, że z łatwością można by zrobić z niego cztery niezależne ze sobą biura, każde z oddzielnym wejściem. Wyjrzałam na korytarz, który prowadził chyba do prywatnej łazienki i kolejnego oszklonego pomieszczenia. Gdzie nie spojrzałam, tam ten sam efekt pracy zdesperowanego dekoratora wnętrz.
Odwróciłam się do Danielo stojącego na tle szklanej ściany, za którą jak się teraz domyśliłam, jest królestwo Szatana. Opierając się o ścianę, uśmiechnęłam się wyobrażając sobie jego minę, gdy wprowadzę w swoim gabinecie wszystkie potrzebne zmiany. Trafi go szlag? A może okaże się zimnokrwistym sukinsynem, któremu nawet brew nie dygnie, tylko rozkaże mi tym swoim śmierdzącym siarką głosem przemalować wszystko?
- Zdaje się, że musimy poważnie porozmawiać o moim nowym gabinecie i obowiązkach...
Dopiero w domu przypomniało mi się słowo, którego użył, ochroniarz Danielo. Chwyciłam telefon wpisując w tłumacza. Pericoloso – niebezpiecznie. Zamrugałam powiekami... Nie rozumiem. Dlaczego spacer w ciepły słoneczny dzień miał być niebezpieczny?
Piątek przeleciał mi jak błysk światła. Nawet nie zauważyłam, gdy wszyscy pracownicy wyszli, zapewne aby rozpocząć imprezowy weekend. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że w moim biurze wciąż pali się światło. Mogłabym leżeć tam w stanie rozkładu i nikogo by to nie obeszło, ani nie zainteresowało, dopóki zapach rozkładanego się ciała nie zepsułby im powietrza nad poranną kawą.
Przecież D'Angelo ciągle tylko pracuje... Ona żyje tą pracą...
No cóż, po części to prawda, ale teraz moje priorytety zmieniły się i to bardzo. Dokładnie o godzinie osiemnastej, usłyszałam ciężkie kroki zbliżające się do mojego gabinetu. Zdenerwowana, przełknęłam gulę wielkości piłeczki tenisowej, wmawiając sobie, że podjęłam słuszną decyzję. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, prawda?
Pytanie czysto retoryczne... Jak bardzo wdychanie siarki może być szkodliwe?
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł szeroko uśmiechnięty Danielo Rivas, a zaraz za nim czterech mężczyzn. Myślałam, że Danielo weźmie ze sobą jedną z naszych firm do przeprowadzek, a nie tych samych milczących mężczyzn w czarnych gajerkach, którzy od środy ciągle są w zasięgu mojego wzroku.
- Gotowa, moja droga?
Westchnęłam, bo za cholerę nie czułam się gotowa na ten krok. Nie lubiłam zmian, chyba jak większość ludzi, ale u mnie było to spowodowane wielkim bałaganem, jaki panował w moim życiu, gdy byłam dzieckiem. Dlatego w dorosłym życiu, tak bardzo ceniłam spokój i ład.
- Pokaż, co mają zabrać. Jesteś pewna, że żadnej z tych rzeczy – wskazał dłonią na mój maleńki gabinet, - nie będziesz chciała zabrać ze sobą?
Chcieć może i bym chciała, ale nie uważałam, żeby to było rozsądne. Im mniej Szatan będzie wiedział o moim prywatnym życiu, tym lepiej dla mnie i ogólnie dla świata, w tym Danielo.
- Jestem pewna – odpowiedziałam. – Obiecuję, że dokończę to, co mam rozpoczęte.
Przez tydzień będę pracowała, jako asystentka Danielo. W tym czasie, zapozna mnie z najważniejszymi rzeczami, jakie powinnam wiedzieć i ogólnie przygotuje do starcia ze swoim synem. Sam Szatan siedzi sobie spokojnie w Hongkongu, skąd wykopał ósmą asystentkę i nie zjawi się w biurze wcześniej niż za dwa tygodnie.
Jak dla mnie może nie wracać wcale. Powietrze w mieście jest zdecydowanie zdrowsze bez jego obecności.
- Wiesz, że nie musisz. Petersen zrobiłby to za ciebie. W końcu to należy do jego obowiązków. Nie rób takiej miny, moja droga. Mało jest rzeczy, o których nie wiem, tym bardziej, jeżeli dotyczy to moich pracowników. To co? Zabieramy cały ten majdan do One Plaza. Kierowca odwiezie cię do domu, może chociaż raz będziesz wcześniej.
Jakbym słyszała ojca... Tak myślę, że mówiłby w ten sposób. Nigdy go nie miałam, więc moje spostrzeżenia dotyczą tego, co zaobserwowałam u rówieśników. Ale moja mama zdecydowanie powiedziałaby dokładnie to samo. Uśmiechnęłam się na wspomnienie małej, wiecznie rozgadanej kobietki, której włoski temperament był równie gwałtowny, jak cyklon.
- Jest jeszcze jedna sprawa, Alexandrio – wyraźnie zmieszany wręczył mi niewielką kopertę. – To karta kredytowa. Proszę, żebyś poczyniła niezbędne dla twojej nowej pozycji zakupy. No wiesz... Hymm... No, sukienki i tego typu rzeczy.
- Mam szafę pełną ubrań – zaprotestowałam, choć przyznać muszę, że poza kilkoma sukienkami, których nie ubrałam od miesięcy, nie ma w niej nic godnego uwagi.
- Musisz zrozumieć... Będziesz towarzyszyła Sebastiono na oficjalnych spotkaniach i biznesowych kolacjach. Będą rauty i bankiety, na których, jako właściciel Konsorcjum będzie musiał się pokazać. Przeczytaj kontrakt. Zrozumiesz, o czym mówię.
Wizja zakupów wprowadziła mnie w stan bliski panice. Nienawidzę zakupów! Przymierzania, konieczności podjęcia decyzji, jaki fason, kolor będzie mi pasował.
- Hej, nie będzie tak źle, moja droga. Wszystkie kobiety lubią zakupy, prawda? Pamiętaj o swojej nowej pozycji. Żadnych ubrań z sieciówek. Wszystko musi być najlepszej jakości.
Pokiwałam tylko głową, przyjmując na klatę wyzwanie.
Wstałam wskazując kilka kartonów i poczekałam, aż wszyscy opuszczą biuro, po czym zamknęłam je dokładnie sprawdzając za sobą drzwi. Musnęłam palcami klamkę, czując jak chłodny metal rozgrzewa się od mojej dłoni. Ogarnęło mnie wzruszenie... Przez tyle lat moje życie było związane z tym miejscem... Nawet nie powiedziałam nikomu, że odchodzę. Taki był warunek Danielo, a ja zgodziłam się z nim. Niepotrzebne były plotki, które towarzyszyłby mojemu awansowi. Jedyną osobą, która wiedziała o tym, gdzie teraz będę pracowała był Petersen i tak miało pozostać.
- Będzie dobrze – zapewnił Danielo widząc jak stoję ze łzami w oczach. – To tylko dwanaście miesięcy i spełnisz swoje marzenia. Obiecuję.
- Powiedziałeś, że przez pół roku mam pomagać twojemu synowi ogarnąć sprawę przejęcia konsorcjum. Co z pozostałymi sześcioma miesiącami?
- Przez ten czas znajdziesz i przeszkolisz godną siebie zastępczynię. Jestem przekonany, że tej Sebastiano tak szybko nie zwolni, w końcu będzie twoją podopieczną, prawda? To co? Do domu, a w poniedziałek spotkamy się w moim biurze z prawnikiem?
- Tak.
- Pamiętaj. Przeczytaj dokładnie kontrakt. Jeżeli jest jeszcze coś, na czym ci zależy, albo czego nie chcesz ujawniać w dokumentach, mamy jeszcze czas, żeby nanieść poprawki. Sebastiano dopiął sam sprawę kontraktu w Hongkongu. Będę potrzebował twojej pomocy, a tobie przyda się mała zaprawa. Zobaczysz, jak on pracuje. Zanim mój syn wróci, będziesz na bieżąco ze wszystkimi sprawami.
Danielo pokłada we mnie więcej wiary niż ja jej mam. Nie boję się nowego wyzwania. Nie boję się nawet spotkania z Szatanem. Tak po ludzku, przeraża mnie perspektywa pracy z kimś, kto nie szanuje nikogo. Mój temperament może nie wytrzymać tego i w końcu Szatan dowie się, co myśli o nim reszta świata.
Poza tym, z bardziej praktycznego punktu widzenia, lepsza pensja, którą zaproponował mi Danielo, to szansa na szybsze spłacenie kredytu studenckiego. Za dwanaście miesięcy, licząc od poniedziałku, nie będę miała żadnych długów.
A tam... Jest o co się bić. Raz kozie śmierć...
- Jeszcze jedno.
Danielo stał otoczony jak zwykle armią milczących mężczyzn. Podszedł do mnie wyciągając w moją stronę dużą kopertę. Zmarszczyłam brwi zaciskając odruchowo palce na sztywnym papierze.
- R.R.Corporations spłaciło w całości twoją pożyczkę studencką.
Otworzyłam usta, ale żadne słowa z nich nie wypłynęły. Jakim cudem? Przecież dopiero o tym myślałam, obliczając w głowie, ile miesięcznie będę mogła przeznaczyć na raty, żeby wyjść na prostą przed otwarciem własnej firmy. A teraz, tak zwyczajnie, Danielo informuje mnie, że firma spłaciła mój dług!
- Powinienem powiedzieć ci o tym wcześniej. To ja opłaciłem twoje studia i przyznałem ci stypendium. Nie chciałem, żebyś czuła się zobowiązana przyjąć moją propozycję z uwagi na to wszystko. To miała być tylko i wyłącznie twoja decyzja, ale nie mogłem dłużej ukrywać tego przed tobą.
- Ale... Dlaczego ja? – wyszeptałam rozglądając się zdezorientowana, jakby puste o tej porze pomieszczenie podziemnego parkingu mogło udzielić mi odpowiedzi.
- Widziałem w tobie potencjał - odpowiedział, jakby tym jednym słowem mógł wytłumaczyć swoje postepowanie. - Gdybyś tylko chciała, od lat zajmowałabyś jedno z czołowych stanowisk managerskich w firmie, ale szanowałem twoje zainteresowania. Wiedziałem, że prędzej czy później nas opuścisz i chciałem zapewnić ci odpowiedni start.
- To w dalszym ciągu nie wyjaśnia, dlaczego ja? – potrząsnęłam głową.
Cholernie coś mi się w tym nie podobało... Za dużo tajemnic, które dotyczyły mnie i mojego życia. Przyszło mi na myśl, że powinnam domyślić się, że coś jest na rzeczy w chwili, gdy w środowy wieczór Danielo zwrócił się mnie moim pełnym imieniem. Zmieniłam je sądownie w wieki piętnastu lat, gdy oficjalnie stałam się córką Franceski D'Angelo. Nikt nie miał prawa wiedzieć, że moje pełne imię brzmi Alexandria. Nikt, nawet ktoś tak bogaty, kogo stać na ufundowanie stypendium i opłacenie kilkuletnich studiów zupełnie obcej osobie.
Po prostu, Alexandria Leonard nigdy nie istniała...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro