Rozdział 18
Lexi...
To nie żart. Ten facet naprawdę powinien się leczyć i to raczej w jakimś ośrodku zamkniętym, ponieważ jego nieobliczalne zachowanie zaczyna być przerażające. Chyba wolałam, jak na mnie wrzeszczy, bo z tym doskonale bym sobie poradziła. Jednak, gdy słyszałam ten cichy, ochrypły głos, szept, który sprawiał, że serce zamierało w mojej piersi, a zimny pot oblewał całe ciało, miałam ochotę spieprzać, gdzie mnie oczy poniosą.
To powinno podlegać pod pracę w warunkach szczególnie szkodliwych!
Po tym jak w bardzo subtelny sposób wywalił mnie z biura, wyszłam na zewnątrz przez główne wejście do budynku. Powinnam chyba zadzwonić do kierowcy Danielo i dać mu znać, że skończyłam pracę, ale musiałam przewietrzyć się i uspokoić myśli, zanim wrócę do domu. Niepotrzebne mi kolejne kłótnie, tym razem z przyjacielem, który z pewnością kazałby rzucić w diabły robotę u Szatana.
Chciałam to zrobić... Już tyle razy, gdzieś tam w podświadomości, walczyły sprzeczne ze sobą myśli. Nie zasłużyłam na takie traktowanie. Facet jest świrem, który nie szanuje innych. Albo na mnie wrzeszczy, albo obraża. Raz chce mnie zmusić do złożenia wypowiedzenia, a zaraz potem obiecuje zerżnąć.
Jestem w potrzasku. Nie chcę rozmawiać na ten temat z Danielo. Co mam mu powiedzieć? Że jego syn zarzucił mi, że jestem jego kochanką? Że dostałam posadę, bo rozłożyłam nogi? Traktuje mnie jak dziwkę, a sam zrobił burdel w swoim gabinecie i jeszcze kazał mi tego słuchać. Bez znaczenia, że tylko osoba z bardzo wyczulonym słuchem mogła usłyszeć te miażdżące uszy fałszywe tony, gdy ta czarnowłosa flądra dochodziła. Biuro to nie miejsce na takie rzeczy, a ja nie pisałam się na oglądaniem, czy słuchanie odgłosów seksu.
Skrzywiłam się, czując pulsowanie w kolanie. Chyba powinnam wziąć tabletki przeciwbólowe, które dostałam od tego miłego lekarza. Ten cały Santino bardzo mile mnie zaskoczył. Nie tym, że nie przyłączył się do rozbestwionej parki buszującej w Piekle, ale że zaprosił mnie do miłej i kameralnej restauracji, gdzie zostaliśmy potraktowani jak jacyś celebryci, a następnie nie zważając na moje zastrzeżenia, zawiózł do swojego lekarza. Gdybym miała jechać do szpitala, dałabym sobie spokój. Nie na moje nerwy było dzisiaj użeranie się z kolejkami, jakie niewątpliwie są teraz we wszystkich szpitalach. Rozumiecie, poniedziałek, po weekendzie... Pewnie amatorów nocnego życia w Los Angeles dzień zastał daleko od domu i raczej nie byli zdolni do stawienia się do pracy...
Młodość i głupota ma swoje skutki, a ja powinnam wykorzystać niespodziewane kilka godzin wolnego. Ciesząc się pogodą i popołudniem bez konieczności wdychania zapachu siarki i znoszenia koszmarnych humorków Rivas, postanowiłam zadekować się w biurze Danielo. Co prawda już w niedzielę zrobiłam porządek z dokumentacją, jaka przyszła na moją pocztę, ale wolałam siedzieć tam, czując na sobie spojrzenie tej całej Berty, niż wrócić tak wcześnie do domu. Grant z pewnością zauważyłby opatrunek na kolanie, a wtedy musiałabym gnoja zakneblować, żeby przestał mi truć.
Spacerkiem przeszłam odległość pomiędzy biurowcami. Przydałaby mi się teraz butelka wody, przynajmniej mogłabym wziąć tabletki, a tak szłam wolno, starając się nie zginać kolana, co wyglądało raczej komicznie. Dotarcie do One Plaza zajęło mi trzy razy tyle czasu, niż normalnie i byłam wykończona.
Po przejściu bramek, na mój widok główna recepcjonistka uśmiechając się uniosła brwi. Miała na imię Stella i była jedną z nielicznych osób, które nie patrzyły na mnie, jak na drugie wcielenie Szatana, które pojawiło się, aby wchłonąć dusze biednych urzędasów. Na marginesie dodam, że śpiewająco przeszłą rekrutację i to ja podpisałam z nią umowę o pracę. Za rok, gdy skończy studia, zaproponuję jej awans. Szkoda dziewczyny do takiej pracy.
- Ciężki dzień? Dopiero pani od nas wyszła – zaśmiała się. – Jak widzę nie potrafi pani żyć bez tej pracy.
- Nie potrafię żyć bez wody – wysapałam opierając się o kontuar.
- Już się robi – rzuciła i po chwili podała mi jednorazowy kubek. – Kropla wody dla ochłody.
Wyłuskałam dwie tabletki z blistra, który dostałam od lekarza i połknęłam popijając lodowatą wodą. Poprzednie zadziałały ekspresowo i miałam nadzieję, że i tym razem tak będzie. Kolano tak mnie rwało, że z bólu ciemniało mi w oczach. Zagryzając zęby, wyprostowałam się i ze wzrokiem wbitym w srebrne drzwi windy ruszyłam przed siebie, dziękując uśmiechem Stelli.
Wyjeżdżając na ostatnie piętro, modliłam się, żeby tej wściekłej baby nie było za biurkiem. Nie miałam siły ponownie użerać się z jej nienawiścią. Nie mam pojęcia co ma do mnie, zamieniłam z nią raptem kilka słów, ale już od pierwszej minuty, gdy zjawiłam się w tym biurze, wyraźnie dała mi do zrozumienia, jak mną gardzi. Pewnie tak jak młody Rivas uważa, że jestem kochanką Danielo, ale szczerze? Wali mnie to!
Moje szczęście dzisiejszego dnia chyba zostawiłam w domu, ponieważ pełen lodowatego gniewu wzrok Berty odnalazł mnie, gdy tylko pojawiłam się w zasięgu jej wzroku. Obserwowała mnie, jak zbliżałam się do gabinetu Danielo, w którym na czas jego nieobecności pracowałam. To nie był mój pomysł, zaznaczam. Osobiście wolałabym pracować zdalnie, bez konieczności patrzenia na twarz tej kobiety.
Minęłam jej biurko, nie zaszczycając nawet spojrzeniem. Ta niema wojna pomiędzy nami była dziecinna, ale nie ja ją wywołałam i nie ja pierwsza będę wywieszała białą flagę. Co nie oznacza, że pozwolę sobie na kolejne uszczypliwości, czy insynuacje. Nie sądzę, żeby posunęła się aż do takich metod, jak młody Rivas, ale kto ją tam wie, do czego jest zdolna. Przyszło mi do głowy, że jej zachowanie może być podyktowane przez zazdrość. W końcu Danielo jest bardzo przystojnym mężczyzną, w kwiecie wieku i bardziej zbliżony wiekowo do niej, niż do mnie. Z tego co mówił jego syn, zdecydowanie woli młodsze kobiety, ale nie wyczułam w zachowaniu mężczyzny, że traktuje mnie jak swego rodzaju kandydatkę do roli jego kochanki.
Usłyszałam za plecami sapnięcie Berty, znak, że udało mi się ją wyprowadzić z równowagi. Przynajmniej jakiś mały bonus w tym koszmarnym dniu.
Zaraz za drzwiami zrzuciłam diabelne buty ze stóp błogosławiąc chłodne lśniące kafle. Co za ulga... Usiadłam za biurkiem zastanawiając się, co ja, u licha, będę robiła, skoro wszystkie dokumenty są na bieżąco wyprowadzone. Nie minęła chwila, gdy do drzwi ktoś zapukał i w progu stanął Franco, prawnik i przyjaciel Danielo. Jak na prawnika przystało, miał poważny wyraz twarzy i patrzył mi prosto w oczy. Jeżeli szuka w nich przyznania się do winy, to szczerze powiem, że jestem grzeczna jak aniołek.
Od piątkowej nocy, zaznaczam...
Zacisnęłam usta na wspomnienie tego co się wydarzyło w klubie. To naprawdę nie jest odpowiedni moment na samobiczowanie, czy ekscytację magazajebistym seksem. Nie poukładałam jeszcze w swojej głowie tych wszystkich pogmatwanych myśli. Jestem pewna, że za kilka dni, gdy emocje opadną, będę potrafiła bez tego szaleńczo bijącego serca upchnąć wszystko w przeszłości i nigdy więcej do niej nie wracać.
- Jak widzę, ciebie trudno odgonić od roboty. Słowo daję, jesteś taka sama jak Danielo.
Zdziwiona tym dziwnym powitaniem spojrzałam na Franka. Tak naprawdę nie miałam z nim jakiś częstych kontaktów. Spotkaliśmy się zaledwie kilka razy, z czego wszystkie sytuacje były związane z pracą dla firmy i odbyły się w obecności Danielo. Jednak za każdym razem czułam się nieco dziwnie pod bacznym spojrzeniem jego ciemnych oczu. Wiem, że jako jakby nie było obca osoba, która pojawiła się praktycznie znikąd, dostałam nagle szeroko posunięte pełnomocnictwa i dostęp do wielu ważnych informacji. Miał prawo być nieufny. Rozumiałam to doskonale, jednak ten dziwny dyskomfort osoby obserwowanej wciąż we mnie tkwił i nie sądzę, abym szybko się tego pozbyła i przyzwyczaiła do nowej rzeczywistości.
- Nieoczekiwanie dostałam wolne popołudnie, więc wpadłam, żeby sprawdzić, czy wszystko gra.
- Nie może być inaczej, skoro razem z Sebastiano trzymacie rękę na pulsie.
O tak, zdecydowanie młody Rivas trzyma rękę, ale raczej w majtkach swojej czarnowłosej modelki, a nie na dopilnowaniu biznesu jego ojca, pomyślałam z ironią. Milcz, Lexi. Nikt nie chce znać twojej opinii na ten temat.
- Powiedz mi, moja droga, czy Danielo wspominał o tym nowym programie genetycznym, który będziemy sponsorowali?
Wyprostowałam się, patrząc z ciekawością na mężczyznę. Przynajmniej będę miała co robić, bo patrzenie na ściany jest frustrujące.
- Tak, przed samym wyjazdem. Miałam dostać jakieś namiary na specjalistów, żeby zorganizować wykłady dla tych, którzy nie bardzo orientują się, na czym polega bycie 'bliźniakiem genetycznym' i z czym się to wiąże, ale chyba zapomniał.
W zasadzie, wcale mu się nie dziwię. Wyjazd Danielo nastąpił w chwili, gdy wiele się działo i to głównie za sprawą Sebastiano. Teraz już wiem, że nie będę miała za dużo pracy, mam na myśli to, że raczej nie będzie obciążał mnie obowiązkami, więc mogłabym poświęcić wolny czas na zorganizowanie imprezy, o której rozmawiałam z Danielo. Idea jest szczytna, a gdyby rozpropagować ją we wszystkich firmach wchodzących w skład Konsorcjum, mielibyśmy naprawdę solidne zaplecze ewentualnych dawców. Nie łudzę się, że każdy będzie skłonny poddać się przeszczepowi szpiku kostnego, ale w gruncie rzeczy problem tkwi bardziej w ludzkiej niewiedzy, niż w ogólnej niechęci.
- Przepraszam, to prawdopodobnie moja wina – Franco podszedł do biurka i sadowiąc się naprzeciwko mnie spojrzał w oczy z nieszczęśliwą miną. – Chyba zapomniałem, że nie jesteś przypięta mailowo do tej sprawy i wygląda na to, że żadne informacje do ciebie nie dotarły.
- Co masz na myśli?
- Danielo polecił utworzyć specjalną grupę, w której skład wchodzą wszystkie osoby powiązane z tym projektem. Wymieniamy się wszystkimi danymi i właśnie dopiero dzisiaj zorientowałem się, że do ciebie nic nie dochodzi. Błąd został już naprawiony, wystarczy, że sprawdzisz pocztę, ale nie tą związaną z aktualną pracą. Masz wszystko na prywatnym adresie mailowym. Ułatwi to pracę, bo jak znam życie, twoja firmowa poczta jest zapchana.
- Masz rację - parsknęłam śmiechem. - Czasami nie wiem za co mam się najpierw wziąć, a i tak po kilku godzinach pracy wygląda to, jakbym zupełnie nic nie robiła. OK, zaraz się za to wezmę. Czy wiesz może, na kiedy zaplanować imprezę dla pracowników? Chciałam ogarnąć sprawę tak do miesiąca, ale Danielo w zasadzie nie wyraził ostatecznej opinii.
- Miesiąc? – zaczął dziwnie kręcić się unikając mojego wzroku. – Myślę, że będziemy potrzebowali więcej czasu.
- To znaczy ile?
- Powiedzmy tak. Zrób wszystkie plany, porozmawiaj ze specjalistami, może nawet z osobami, które są już po takich przeszczepach. Im więcej uzyskamy informacji, tym większe szanse, że odniesiemy sukces. Danielo wróci pod koniec czerwca, niech on podejmie decyzję.
- Nie będzie go cały miesiąc? – chciałam się upewnić.
- Nawet dłużej. Ma ważne sprawy i wpadnie tylko na kilka dni i znowu niestety będzie musiał wyjechać. Tak więc, moja droga, zacznij działać, a na dany przez Danielo znak, będziemy gotowi ruszyć z akcją. Masz wszelkie upoważnienia i to od ciebie zależy, jak zorganizujesz imprezę. Jesteś osobą decyzyjną i nie musisz nikogo pytać o zdanie, czy pozwolenie. Jeżeli potrzebujesz pomocy, zawsze możesz się ze mną skontaktować. Jak nie ze mną, jest jeszcze Berta.
Skrzywiłam się słysząc imię tej kobiety, co nie umknęło mężczyźnie. Zerknął na mnie z uśmiechem i muszę powiedzieć, że był to chyba pierwszy prawdziwy uśmiech, jaki zobaczyłam na jego zwykle poważnej twarzy.
- Coś nie tak, Alexio?
- Gdzieżby znowu – parsknęłam wzruszając ramionami. – Po prostu, jakoś nie bardzo się polubiłyśmy z Bertą. Zawsze patrzy na mnie wilkiem i naprawdę nie mam pojęcia, o co jej chodzi.
- Mówiąc szczerze, to wcale nie jestem zdziwiony jej zachowaniem. Jedno co musisz o niej wiedzieć, to to, że jej siostra była żoną Danielo i matką Sebastiano. Po jej śmierci starała się, jak mogła zapewnić chłopcu matczyną opiekę i pomóc Danielo w wychowaniu Sebastiano. Tym bardziej, że zaledwie kilka tygodni po śmierci siostry, sama została wdową. Przez to traktuje ich jak członków rodziny, jeżeli wiesz co mam na myśli.
Jasne... Tylko głupi by nie zrozumiał, co chciał przez to powiedzieć. Jednym słowem, po śmierci starszej siostry, młodsza miała nadzieję zająć jej miejsce w życiu i w łóżku szwagra, oferując daleko idącą pomoc przy wychowaniu małego chłopca. Ciekawe, czy wredny charakter odziedziczył po matce, czy to ciotka tak zaraziła niewinną duszę dziecka, że jako dorosły mężczyzna nie liczy się z nikim i jest takim kutafonem.
- Chyba raczej oszczędzę sobie tych emocji -westchnęłam.
- A tak w ogóle, to jak ci się pracuje? Sebastiano daje ci w kość, czy wręcz przeciwnie?
O cholera! W życiu nie spodziewałabym się po tym mężczyźnie, że będzie potrafił żartować i to w takiej sprawie. Zawsze sprawiał wrażenie sztywnego i zimnego urzędnika, któremu nic nie umyka.
- Jak widzisz, dalej mam się nieźle – tym razem to ja wysiliłam się na żart.
- Nasuwa się pytanie, jak ma się Sebastiano.
- Wychodząc z biura przed niespełna godziną, zostawiłam go żywego. Ale na serio. Co oprócz ploteczek sprowadza cię do mnie?
- Wiem, że Danielo już rozmawiał z tobą na ten temat. Proszę – wyjął z kieszeni kluczyki i położył na biurku, przesuwając w moją stronę. – To twój samochód służbowy. Danielo był niepocieszony, że nie chciałaś Porsche, ale ten jest przypisany na stałe do twojego stanowiska i nie możesz odmówić. Jako osobista asystentka Sebastiano, będziesz potrzebowała niezależnego środka transportu.
- Ale ja wcale...
- Chyba, że chcesz, aby woził cię Guido – dodał przerywając moje zastrzeżenia do samego pomysłu posiadania służbowego auta. – Tak myślałem. Już od kilku dni auto czekało na ciebie na naszym parkingu, ale zapomniałem podrzucić ci kluczyki. Wszystkie dokumenty znajdziesz w schowku. Będziesz mogła wrócić sama do domu. Tylko pamiętaj. Nie szarżuj, w przeciwnym wypadku...
Dobra, nie musiał kończyć. Doskonale wiedziałam, co będzie jak zostawię auto na jakiejś przydrożnej lampie, albo nie daj Boże, zarysuję lakier. Faceci i ich mania odnośnie samochodów. Zerknęłam na kluczyki. Ok, mogło być gorzej, pomyślałam widząc znajome kółeczka tworzące znak Audi. Najważniejsze, że to nie Porsche, albo inny luksusowy samochód.
Franco pożegnał się po kilku minutach, zostawiając mnie w błogiej ciszy. Włączyłam laptop, tupiąc stopą z niecierpliwości. Nareszcie coś ciekawego, a nie tylko listy i listy... Rzeczywiście, tak jak powiedział, na mojej prywatnej poczcie pojawiły się dziesiątki wiadomości. Przeszło godzinę zabrało mi przeczytanie ich wszystkich.
Podskoczyłam słysząc dzwoniący telefon, ale na widok uśmiechniętej miny Granta na ekranie, oparłam się odbierając połączenie.
- Cześć pijaczyno – zaśmiałam się.
Chociaż raz mogę sie odwdzięczyć ironicznym komentarzem. Grant wrócił nad ranem, totalnie zalany. Pewnie odbierał sobie za piątkową noc, kiedy to zmusiłam drania do roli naszego szofera. Gdzie się szlajał dwie noce z rzędu nie mam pojęcia, ale na szczęście oszczędził mi odgłosów ze swojej sypialni. Jakbym dodała do tego to, czego byłam świadkiem dzisiaj, miałabym traumę do końca życia.
- Bardzo śmieszne – warknął, ale zaraz w jego głosie pojawiła się ekscytacja. – Nie uwierzysz! Dostałem rolę! Dużą rolę!
- Nie żartuj? Kiedy? Gdzie?
- Nie żartuję, mała. Cały dzień dobijał się do mnie mój agent. Dzwonili do niego z wytwórni, dla której pracuje Bradley Collins! Dasz wiarę, że potem zadzwonił do mnie? Lexi, rozmawiałem z samym Collinsem!
Odsunęłam telefon słusznie obawiając się o całość moich bębenków, ale radość Granta i mi się udzieliła. Mogłam być kompletną ignorantką w tym, co się dzieje w świecie show-biznesu, ale nawet ja wiedziałam, kim jest Bradley Collins. W przeciągu ostatnich kilku lat ten facet zgarniał wszystkie możliwe nagrody. Miał na swoim koncie trzy statuetki Oscara, wygrane nagrody na kilku festiwalach filmowych i dziesiątki innych wyróżnień dla niego, jak i dla aktorów, którzy z nim pracowali. Praca z nim to gwarantowany awans na najwyższy level w Hollywood i otwarte drzwi do pracy z innymi reżyserami.
- Boże, Grant. Tak się cieszę!
- Ja też. Nawet nie masz pojęcia... Boże, Lexi, to jak spełnienie wszystkich moich snów, listów do Mikołaja i prezentów urodzinowych. Jestem megazajebiście przeszczęśliwy!
- Co teraz? Musisz przejść jakiś casting, czy coś?
- Właśnie to jest najwspanialsze, Lexi. Ja już mam tę robotę, rozumiesz?
- Ale... Jak? Przecież...
- Nieważne jak, ważne, że właśnie pakuję się i lecę do Lizbony na zdjęcia. Nie będzie mnie kilka miesięcy. Będę dzwonił, Lexi. Pamiętaj, jeżeli będziesz mnie potrzebowała, od razu do mnie dzwoń, słyszysz?
- Jasne, jasne... Za każdym razem, jak nie będę mogła zasnąć – parsknęłam śmiechem.
- Nie żartuję, skarbie. Ale jak chcesz, to możemy urządzić sobie małe seks sesje przez telefon. Ty pomożesz mi się odstresować, a ja tobie.
- Grant, do licha! - parsknęłam śmiechem oczami wyobraźni widząc jego łajdacką minę. - Pakuj się i przestań zawracać mi głowę, ty niewyżyty seksualnie erotomanie. Pamiętaj, chcę zobaczyć twoją przystojną twarz na czerwonym dywanie, w drodze na scenę po odbiór Oscara. Nie zawiedź mnie i daj z siebie wszystko.
- Nawet więcej. Dobra, lecę dokończyć pakowanie, bo za pół godziny będzie taksówka. Jesteśmy w kontakcie i nie martw się o rachunki.
- Nie martwię się, czubku. Leć już i powodzenia.
- Kocham cię, mała.
- Ja ciebie też.
Rozsiadłam się zaplatając palce na brzuchu i przez chwilę siedziałam pogrążona w myślach, a na mojej twarzy wciąż był obecny wielki uśmiech. Cholera! Wiedziałam, że Grant od dawna marzył o spotkaniu Collinsa. W głowie mi się nie mieści, że ten sławny reżyser osobiście zadzwonił i zaproponował pracę nie komu innemu, jak Grantowi. Może jestem stronnicza, bo to mój przyjaciel, albo nie znam się na tym, co w gruncie rzeczy jest prawdą, ale dla mnie Grant to mega talent. Szkoda było patrzeć jak szarpie się z jakimiś rólkami i sesjami fotograficznymi.
Czyli, najbliższych kilka miesięcy spędzę sama... Nie powiem, będę czuła się trochę dziwnie w pustym mieszkaniu. To będzie tak naprawdę pierwszy raz, od kiedy rozpoczęłam studia, gdy będę mieszkała zupełnie sama, ale ile rysuje się przede mną możliwości? Koniec z półnagimi laskami kręcącymi się po salonie o każdej porze dnia i nocy, koniec tych dzikich odgłosów dobiegających z sypialni Granta. To, że ma całkiem udany seks nie oznacza, że ja muszę wysłuchiwać tych wszystkich jęków.
Tym bardziej, że po ostatnim piątku, na razie postanowiłam dać sobie spokój z tego typu rozrywkami. To znaczy, doszłam do wniosku, że powinnam skoncentrować się i znaleźć jakiegoś odpowiedniego faceta. W końcu mam już prawie dwadzieścia pięć lat, więc najwyższy czas wziąć się do tego jak dorosła osoba, a nie jak małolata, która po kilku drinkach dała się przelecieć w toalecie i nawet nie wie, jak wyglądał facet, któremu pozwoliła dobrać się do majtek. Wiem jedno, czy na trzeźwo, czy pod wpływem alkoholu, moralniak pozostaje, możecie mi wierzyć.
Biuro opustoszało kilka minut po piątej. Chwała Bogu, bo teraz mogłam w ciszy i spokoju popracować nad planem imprezy dla pracowników. Pomyślałam, że w pierwszej kolejności powinnam dowiedzieć się, czy żaden z naszych pracowników nie brał już udziału w przeszczepieniu szpiku kostnego. Zawsze informacje z pierwszej ręki i od osoby, którą wszyscy znają są bardzie wiarygodne niż przytaczane ze statystyk dane, czy spotkania z obcymi ludźmi. Niestety, wiara ostatnimi czasy mocno została nadwyrężona, nie tylko w sferze duchowej.
Wysłałam informację do wszystkich podległych konsorcjum firm, z prośbą o rozpowszechnienie informacji o planowanej imprezie wraz z prośbą o kontakt tych osób, które same, lub w rodzinie, miały przypadek białaczki szpiku kostnego. W taki sposób najszybciej dotrę do takich osób, niż miałabym korzystać z pomocy szpitala, licząc na to, że po zapewne ciężkich miesiącach walki z chorobą, ktoś zdecyduje się wesprzeć nas swoim doświadczeniem i przeżyciami.
Minęła już dziesiąta trzydzieści wieczorem, nim ogarnęłam się z całym tym bałaganem. Jednocześnie umówiłam się na przyszły tydzień, żeby porozmawiać z lekarzem, który z ramienia szpitala będzie z nami współpracował.
Przez tych kilka godzin prawie nie myślałam o Szatanie. Teraz zaczęłam zastanawiać się, po jakie licho chce, żebym leciała z nim do Nowego Yorku. Siedzenie z nim w jednym pomieszczeniu będzie nieznośne, nawet w towarzystwie innych osób, które zapewne będą z nami leciały w biznes klasie. Najlepszym rozwiązaniem byłoby, żebym poleciała innym lotem, ale raczej się na to nie zgodzi. Dręczenie mnie sprawia mu jakąś chorą satysfakcję, a ja nie mam zamiaru dawać mu dodatkowej sposobności. Wezmę tabletki i prześpię cały lot, albo zajmę się pracą. To tylko ponad pięć godzin lotu. W Bogu nadzieja, że ten człowiek potrafi odpowiednio się zachować przy ludziach i oszczędzi mi wysłuchiwania jego obraźliwych tekstów.
Zasiedziałam się, najwyższy czas wrócić do domu, pomyślałam zamykając laptop. Na biurku wciąż leżały kluczyki do audi. Z uśmiechem chwyciłam je w dłoń i wymaszerowałam z biura. Doskonała pora na pierwszą przejażdżkę. Powiedzmy, że puste ulice, więc świadków moich zmagań z pewnością nie będzie tylu, ile w biały dzień w godzinach szczytu, tym bardziej, że nie wiem, jak moje kolano zniesie takie doświadczenie, jak prowadzenie samochodu.
Wsiadłam do windy i dopiero wtedy zorientowałam się, że nie mam pojęcia, gdzie dokładnie stoi auto. Podziemny parking ma trzy piętra i na każdym z nich Guido mógł je dla mnie podstawić. Nie, chwileczkę... Jak już, to zostawił je na najwyższym poziomie, w strefie przeznaczonej dla Danielo. To tylko przypuszczenia, ale znając jego manię opiekuńczą, nie zaniedbałby takiego szczegółu. Tam zawsze czekała na nas ochrona Danielo, gdy ten opuszczał budynek. Przyszło mi coś do głowy... Sprawdziłam telefon, który wyciszyłam na czas pracy i rzeczywiście, Guido przesłał mi informację, gdzie znajdę auto.
Winda zatrzymała się na ósmym piętrze i do środka wsiadł mężczyzna. Sądząc z tego, jak był ubrany, pracował jako pracownik ochrony. Spod daszka czapki naciągniętej na głowę posłał mi blady uśmiech i wybrał najniższy poziom. Oparłam się ramieniem o ścianę, czując wbijającą się w biodro poręcz. Kolano po zażyciu leków pulsowało, ale nie było to nic takiego, co w dokuczliwy sposób przeszkadzałby mi w chodzeniu.
Windą delikatnie szarpnęło, gdy zatrzymała się na moim piętrze i rzucając spojrzenie na ochroniarza, kiwnęłam głową wychodząc na zewnątrz. Drzwi windy zamknęły się za mną odgradzając mnie od mężczyzny. Rozejrzałam się szukając jakiegoś auta, które w moim wyobrażeniu przypominałoby auto służbowe. Jednak w środkowej części, przeznaczonej dla Danielo, stał samotnie tylko jeden samochód. Samochód? Raczej cholerny czołg! Zrezygnowana zamknęłam oczy modląc się o cierpliwość. Jakim cudem uda mi się okiełznać taką bestię? Auto było tylko nieznacznie mniejsze od tego, którym przyjeżdżał po mnie Guido, na litość najwyższego!
Zrezygnowana i zła na samą siebie, że nie dopytałam Franco o szczegóły, podeszłam do tej wielkiej bryły metalu. Nie znam się na modelach, ale ten nie dość, że wyglądał na drogi, to zdecydowanie był zupełnie nowy, a jego biała karoseria ze srebrną literką Q5 aż kuła w oczy. Wielka biała bryła...
Nagle usłyszałam szuranie... Serce zaczęło tak szybko bić, że miałam wrażenie, jakby wyskoczyło z mojej piersi i utknęło w gardle. Obejrzałam się za siebie, zaciskając dłoń na torebce. Do cholery! Powinnam nosić gaz pieprzowy, albo inny środek. Po jakie licho, pętam się po pustym parkingu o takiej godzinie? Nie myślałam o tym wcześniej, ponieważ nawet jak się zasiedziałam w pracy, zawsze czekał na mnie Guido, a wcześniej miałam blisko do stacji metra, a i tak zazwyczaj odprowadzał mnie jeden z nocnych strażników. Teraz, przez własną głupotę, znalazłam się na pustym parkingu, gdzie oprócz mnie ktoś jeszcze chowa się w ciemnościach.
Kolejne szuranie, tym razem znacznie bliżej wydusiło ze mnie drżący oddech. Z dziko bijącym sercem odblokowałam samochód, wskakując od razu do środka. Zdążyłam zamknąć za sobą drzwi, gdy na ścianie parkingu zobaczyłam poruszający się cień... Zbliżał się, sunąc wzdłuż betonowej ściany, coraz większy... Przełknęłam strach i trzęsącymi palcami próbowałam włożyć kluczyk do stacyjki. Cholera! To auto to jakiś krążownik, pomyślałam sobie. Pisnęłam cicho, gdy ciemność rozbłysła czerwienią kontrolek. To nie był czas na podziwianie tych wszystkich gadżetów i miliona funkcji, jakie posiadało. Zsunęłam się niżej, gdy cień przykrył auto...
Krzyknęłam, gdy w szybie po mojej stronie ukazała się uśmiechnięta twarz mężczyzny. Jezu Chryste! Położyłam dłoń na piersi, wyczuwając pod palcami szybkie uderzenia serca. Ależ mnie wystraszył. Podskoczyłam słysząc pukanie i spojrzałam na stojącego po drugiej stronie mężczyznę. Poruszał ustami, ale przez zamkniętą szybę nie słyszałam ani słowa. Upewniłam się, że drzwi są zablokowane i odrobinę opuściłam szybę.
- Przepraszam, jeżeli wystraszyłem panienkę – odezwał się zdejmując czapkę z daszkiem i przygładzając włosy. – Miałem oko na auto panienki i czekałem, aż pani skończy pracę.
Był już starszym mężczyzną, jeżeli srebrny kolor włosów mógł być jakąś wskazówką, bo jego twarz zachowała młodzieńczą żywotność, z nielicznymi zaledwie zmarszczkami. Dopiero po chwili rozpoznałam go i posłałam uśmiech. Oczywiście... Przecież on pracował na zmianę w obydwu biurowcach.
- Wystraszyłam się – przyznałam opuszczając niżej szybę. Nie zdecydowałam się wysiąść na zewnątrz, czując jak moje nogi trzęsą się jak galareta. – Robi pan obchód?
- Nie, nie musimy. Wszędzie są kamery, więc nie ma potrzeby patrolowania terenu.
- To co pan tutaj robi?
- Miałem przykazane czekać na panienkę i dopilnować, żeby bezpiecznie odjechała.
Nawet nie było sensu pytać, kto wydał takie polecenie. Danielo nie ma, ale wciąż czuję jego obecność. To naprawdę miłe, że tak dba o moje bezpieczeństwo, ale czasami jego nadopiekuńczość posunięta jest do granic absurdu. Weźmy na przykład to auto... Jeszcze pachnie świeżością i wydanymi tysiącami dolarów, bo z całą pewnością nie jest to wersja podstawowa. Nie chcę sprawdzać, ale te szyby są chyba kuloodporne, dokładnie jak w aucie, którym woził mnie do tej pory Guido.
- Spokojnej pracy – rzuciłam do mężczyzny.
- Niech panienka jedzie ostrożnie. Na drodze nie brakuje wariatów.
Roześmiałam się podnosząc w górę szybę. Kolejny mężczyzna, który wziął sobie za punkt honoru dbać o moje bezpieczeństwo. Do licha, czy ja naprawdę wyglądam, jakbym potrzebowała męskiej opieki? Taka ze mnie kruszynka?
Śmiejąc się uruchomiłam silnik i jak na zawołanie uruchomiła się również nawigacja. Widząc wpisany adres docelowy uśmiechnęłam się do tej dobrej duszy, która zadbała o taki drobiazg, przynajmniej nie będę błądziła po ulicach. Czując głębokie wibracje ukrytej pod maską mocy, na moich ustach pojawił się diaboliczny uśmiech. Szczerze? Mam cholernie ciężką nogę i nie jest to spowodowane rozciętym kolanem. Uwielbiam szybką jazdę i to był głównie powód, dlaczego nie zgodziłam się na Porsche. Oczywiście poza tym, że absolutnie nie nadaje się na auto służbowe. Ale pomyślcie, jakie miałabym możliwości?
Powoli wyjechałam z parkingu, starając się wyczuć auto. Dzięki Bogu miało automatyczną skrzynię i nie musiałam szarpać się z biegami. Wyjeżdżając na ulicę rzuciłam spojrzenie we wsteczne lusterko, a widząc odbijający od krawężnika samochód, przewróciłam oczami. Byłam pewna, że mino zapewnień, nie zrezygnują z ochrony. Tylko po co mi ona? Żadna ze mnie CEO, którą można porwać i wykorzystać do okupu. Nie mam wglądu w naprawdę tajne informacje, zawierające na przykład numery firmowych kont bankowych i haseł dostępu. Przydzielenie mi takiej ochrony to tylko paranoja Danielo, ale co ja mogę teraz zrobić, skoro winowajcy nie ma?
Dopiero gdzieś w połowie drogi przypomniało mi się, co powiedział ochroniarz na parkingu. Jeżeli faktycznie nie sprawdzają parkingów, co w takim razie robił w windzie ochroniarz jadący na najniższe piętro? Dobra, teraz to ja popadam w paranoję, pomyślałam wyrzucając z głowy idiotyczne teorie. Wyjaśnienie może być tak cholernie śmieszne, jak na przykład to, że miał tam swoje auto i po prostu zjechał na dół, bo czegoś z niego potrzebował. Nie wiem... Zostawił kanapki, albo paczkę fajek...
Jadąc, oczywiście zgodnie z przepisami, ulicami Los Angeles, odbiłam nieco z wyznaczonej trasy i dłuższy czas krążyłam po ulicach, tupiąc stopą w rytm muzyki płynącej z radia. Będę musiała zgrać sobie jakieś ulubione kawałki, skoro już posiadam auto. Oczywiście tylko czasowo, podkreślam.
Tak super się jeździło, że dopiero gdy spojrzałam na konsolę zdałam sobie sprawę, że minęła już północ. O cholera! Teraz już grzecznie wysłuchałam nawigacji, która poprowadziła mnie do domu. Zaparkowałam na jednym z wolnych miejsc i sprawdziłam w lusterku, czy ochrona dotarła za mną. Zatrzymali samochód przy krawężniku, zaledwie kilka metrów za mną i jak się tego spodziewałam, nie wysiedli na zewnątrz. W aucie z przyciemnianymi szybami wyglądali jak agenci służb specjalnych. Wysiadając machnęłam tylko do nich ręką, mając nadzieję, że nie będą koczowali pod budynkiem. Teraz, gdy mam tymczasowe auto, nie potrzebuję korzystać z uprzejmości Guido i sam będę jeździła do pracy.
Minęłam stojący przed wejściem samochód i weszłam do budynku. Niestety, na koniec tego po części parszywego dnia okazało się, że winda jest zepsuta. Spojrzałam ze złością na kartkę przyczepioną do drzwi, a następnie przeniosłam spojrzenie na moje buty. Ładne, ale raczej nie nadają się do wspinaczki i to po czternastu godzinach pracy. Przytrzymując się ściany dla zachowania równowagi, zdjęłam buty, przeklinając Szatana, że jako właściciel budynku nie pomyślał o jakimś miejscu do siedzenia w holu. Proste. Wracasz człowieku z roboty, czy z zakrapianej imprezki i nie masz gdzie przycupnąć, żeby chwilkę odsapnąć. Przewiesiłam torebkę przez ramię, wrzucając do niej buty i z mocnym postanowieniem, że nie będę robiła sobie przerw pomiędzy piętrami, weszłam na schody.
Lepiej mówić niż potem dotrzymać słowa. Tym bardziej, gdy jak się okazało, wchodzenie okazało się bolesnym dla mojego kolana doświadczeniem. Zaciskając zęby pięłam się w górę. Byłam prawie na swoim piętrze, do przebycia zostały mi tylko jedno półpiętro, gdy nagle na klatce schodowej zapanowała ciemność.
- Jasne, czemu nie... - mruknęłam opierając się o ścianę.
Zsunęłam z ramienia torebkę, po omacku szukając w niej telefonu. Mruczałam pod nosem wszelkie znane mi przekleństwa, kierując go do producenta windy, jak i do samego Szatana, tak na wszelki wypadek, gdyby to on był odpowiedzialny za awarię i wykręcenie bezpieczników.
To była dosłownie chwila. Moje ciało dało mi znać o niebezpieczeństwie na ułamek sekundy wcześniej. Usłyszałam dochodzący z góry szelest odzieży i ciężki oddech... Szarpnęłam głową upuszczając torebkę i telefon, który już trzymałam w dłoni w chwili, gdy bezkształtna masa składająca się z cienia spadła na mnie, uderzeniem w pierś odrzucając od ściany. Krzyknęłam uderzając prawym biodrem w poręcz. Kolano zaprotestowało przeciwko nagłemu skręceniu i noga załamała się pode mną. Upadłam na plecy na podest na półpiętrze, a zetknięcie z twardą betonową powierzchnią wydusiło z mojej klatki piersiowej oddech.
Zanim zdążyłam zareagować, postać dopadła do mnie dociskając kolanem do podłogi. Jęknęłam, gdy moje żebra zaprotestowały przeciwko temu kłującym bólem. Szorstkie dłonie chwyciły mnie za gardło wbijając paznokcie w szyję. Zaczęłam walczyć, drapiąc napastnika i starając się zwolnić uścisk. Nie mogłam nawet krzyknąć, przyduszona do twardej podłogi.
- Waleczna suka – w moim zamglonym bólem i brakiem powietrza mózgu rozbrzmiały ochrypłe słowa. Jeszcze próbowałam odepchnąć duszące mnie dłonie, ale następnym co poczułam był cios w policzek i ukłucie w szyję. – Zobaczymy, czy po tym też będziesz tak walczyć, dziwko.
Leżałam jak marionetka, czując jak lodowata substancja wtłaczana do mojego organizmu zaczyna powoli odbierać mi siłę. Kręciło mi się w głowie, podczas gdy żaden mięsień nie zaprotestował, gdy mężczyzna zaczął szarpać na mnie ubrania...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro