Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Boss #1 - Prolog

Życie jest piękne... Każdego ranka, gdy przez okna mojej sypialni zaglądały pierwsze promienie wschodzącego słońca, otwierałam oczy i byłam przekonana, że nic nie może zepsuć mi tego dnia.

Powtarzałam to sobie każdego jednego dnia. Jak mantrę. Szczególnie przez ostatnie czternaście miesięcy, gdy nad moją głową bez przerwy wisiała jedna i ta sama chmura, a na twardej stalowej powierzchni tego, kim byłam, pojawiła się rdzawa plamka. Była jak cholerny kwas, który przeżerał w mgnieniu oka to, co udało mi się zbudować. Moją zawodową reputację.

Przez czternaście miesięcy, kiedy wchodziłam rano do swojego gabinetu, moje spojrzenie biegło od razu do biurka. Jeżeli na jego powierzchni nie widziałam żółtej teczki, dzień nabierał zupełnie innego wymiaru. Przyszłość była jasna i pełna wyzwań, którym bez problemów sprostam. Jednym słowem...

Pieprzony Raj w mieście Aniołów.

Jednak, gdy była tam żółta teczka... Gdy harmonia wszechświata została zaburzona tym podstępnym wymysłem piekielnych sił... Wówczas całe zło, jakie istniało na świecie, wyłaziło z każdego ciemnego kąta. Tak, jakby Szatan rezydujący w swoim królestwie, postanowił opanować świat.

Mój świat. Świat, który budowałam w pocie czoła i który w każdej chwili mógł runąć, jak domek z kart.

Zaczęło się zupełnie niewinnie. Pierwsza żółta teczka pojawiła się dokładnie czternaście miesięcy i dwanaście dni temu. Była pierwszą rzeczą, którą zauważyłam po otwarciu drzwi do mojego gabinetu. Zaciekawiona nieoczekiwanym zaburzeniem doskonałości mojego biurka, spojrzałam przez ramię na moją asystentkę, unosząc brwi w namiastce pytania.

Anna, drobna i wiecznie uśmiechnięta Azjatka, z którą pracowałam od dwóch lat, wzruszyła szczupłymi ramionami.

- Nie pytaj. Dopiero przyszłam i jeszcze się porządnie nie obudziłam. Chcesz kawy? – zapytała oglądając się przez ramię, jakby pojawienie się tej teczki było najnormalniejszą sprawą na świecie.

- Nie, dzięki – odpowiedziałam ponownie kierując wzrok na intruza na moim biurku.

Zdecydowanie nie było tego wczoraj wieczorem, gdy zamykałam drzwi. Nikt nieupoważniony nie miał dostępu do tego biura. Przechowywaliśmy w nim wszystkie teczki personalne naszych pracowników, a że było ich naprawdę dużo, szafki zajmowały dosłownie całe sąsiadujące z moim gabinetem spore pomieszczenie, do którego wchodziło się bezpośrednio z mojego gabinetu.

Podeszłam do zamkniętych na kod drzwi, czując jak serce zaczyna mi szybko bić. Jeżeli ktoś dostał się tutaj... Napięcie opuściło mnie, gdy zorientowałam się, iż drzwi są zamknięte, a tajemnice skrywane za nimi bezpieczne. Wszystko tak, jak powinno być.

Poza żółtą teczką...

Gdybym wtedy choć przez chwilę pomyślała... Rozważyła wszystkie za i przeciw, a na koniec jednym ruchem ręki posłała intruza do niszczarki, moje cudowne życie dalej jaśniałoby pięknymi barwami. Ale nie... Moja wrodzona ciekawość, niech ją licho porwie, skusiła mnie do otwarcia tej Puszki Pandory.

Od tego czasu, ta sama teczka pojawiła się na moim biurku jeszcze siedem razy.

Zawsze rano...

Dostarczona przez niewidzialnego posłańca...

Wymagająca ode mnie działania...

Wzniesienia się na wyżyny moich zawodowych umiejętności...

Oraz unikania wszelkich ostrych przedmiotów, którymi z miłą chęcią poderżnęłabym gardło Szatana...

Osiem razy wystawiano mnie na próbę. Osiem razy przez czternaście miesięcy. Znalazłam doskonałych pracowników, których umiejętności i doświadczenie powinny uszczęśliwić każdego pracodawcę na świecie. Każdego! Poza tym jednym jedynym.

Szatanem we własnej osobie, rezydującym w szklanej fortecy, nie do zdobycia dla zwykłego śmiertelnika. Strzeżonej przez Ogary Piekielne i najnowocześniejsze systemy bezpieczeństwa.

Mojej osobistej Nemezis.

Doszło do tego, że każdego dnia wślizgiwałam się do własnego cholernego gabinetu, jak potencjalny włamywacz, a mój wzrok jak laser prześwietlał powierzchnię biurka i wszystkie ciemne kąty. To istny cud, że ten biedny mebel stał w nienaruszonym stanie, bo siła, z jaką to robiłam, powinna już dawno przepalić na wylot twardą powierzchnię.

Zaczynając od początku...

Miałam nad sobą trzech szefów. Mojego bezpośredniego przełożonego, pana Petersena, który był moim mentorem i studnią doświadczeń, którymi dzielił się ze mną przez wszystkie te lata. Dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem.

Szef numer dwa to Bóg, który z niewiadomych mi powodów, wziął mnie pod swoją ochronę. Zaopiekował się osieroconym dzieckiem dając mi pierwszy prawdziwy dom, którego nigdy nie miałam i szansę na lepsze życie. Dostałam stypendium, które pozwoliło mi ukończyć studia psychologiczne. Dodam, że stypendium od anonimowego prywatnego przedsiębiorcy.

Szef numer jeden... Danielo Rivas. Nigdy nie spotkałam się z nim twarzą w twarz, chociaż pracuję w firmie do kilku lat. Nie znaczy to, że nie wiem, jak wygląda. Jego nazwisko znają chyba na całym świecie i każdemu kojarzy się nie tylko z niezmierzonym bogactwem, ale z wpływami i władzą, o jakiej marzą prezydenci większości państw, którego niemały majątek zaczął się pomnażać, gdy jego jedyny syn postanowił robić coś więcej niż dotychczas.

Sebastiano Rivas...

Jest jak ten Midas naszych czasów. Czegokolwiek by się nie podjął, w jakikolwiek biznes by nie zainwestował, kasa wracała do niego pomnażana razy kilka. Dotychczas, poza bardziej niż sporadycznymi wizytami w firmie, udzielał się raczej towarzysko i nie mam tu na myśli obiadów z zarządem.

Nie, Sebastiano preferował zupełnie inne towarzystwo, a godziny jego 'urzędowania' zastawały innych ludzi we własnych, albo tak jak w jego przypadku, w cudzych łóżkach. Był największym playboyem i największym bad boyem, jaki widział ten świat.

Imprezował w najlepszych klubach, latał po świecie prywatnym odrzutowcem i sypiał z najpiękniejszymi kobietami świata. Jego nazwisko pojawiało się częściej w kolorowej prasie, niż w rubrykach poświęconych biznesowi. Jakim cudem prowadził jednocześnie własną firmę, której zasięg był równie duży jak Konsorcjum jego ojca, nie mam pojęcia. Wiódł cudownie rozpasane życie bogatego faceta. Jednego dnia bawił się w najlepsze w Monte Carlo, a następnego kazał przygotować sobie biuro i zjawił się w firmie.

Od tamtej pory śmiało mogę powiedzieć, że na 350 South Grande Avenue w Los Angeles, rządzi sam Szatan...

Czternaście miesięcy i dwanaście dni, jakie przeżyłam, gdy Sebastiano Rivas postanowił poświęcić się czemuś więcej niż wiecznej zabawie, dla mnie były koszmarem. Jego wymagania co do kwalifikacji pracowników były tak wysokie, że tylko w Niebie mogłabym znaleźć odpowiednich kandydatów. Zrobił totalną czystkę w podległych sobie biurach i departamentach, przenosząc pracowników ze swoich firm.

Zaczęły się dla mnie mroczne czasy, gdy pierwsza żółta teczka trafiła na moje biurko, a wątpliwy zaszczyt znalezienia asystentki głównego bossa, spoczął na moich barkach. Gdyby chociaż zdecydował się przyjąć na stanowisko swojego asystenta mężczyznę... Myślę, że wówczas miałabym większe szanse. Ale nie...

Młody Rivas uwielbiał pokazywać się w towarzystwie pięknych kobiet. Nawet jego asystentka musiała wyglądem przypominać modelkę Victoria's Secret, a nie absolwentkę jakiejkolwiek uczelni. Przynajmniej ostatnia sprawiała takie wrażenie.

Od ostatniego razu minęło zaledwie dwanaście dni. Dwanaście cudownie spokojnych i szczęśliwych dni. Nie było żadnego schematu działania Szatana. Pierwsza osoba, moje osobiste zwycięstwo, jak lubiłam wtedy o tym myśleć, zrezygnowała bez podania przyczyn po dwóch miesiącach. Kolejne utrzymywały się mniej więcej tyle samo, ale żaden rekord jeszcze nie padł, żebym mogła wiwatować z butelką szampana.

Niemniej, miałam wielkie nadzieje w związku z ostatnim moim nabytkiem, które podebrałam z rynku, gdy tylko pojawiły się pogłoski, że będzie dostępna. Skosiłam ją sprzed nosa wielu firmom i szczerze wierzyłam, że tym razem, Szatan w końcu zaspokoi swoje łaknienie świeżej krwi. Była najbliższa ideałowi, jaki w swoim pokrętnym umyśle wykreował Rivas. Istne boskie stworzenie.

Miał wszystko. Doskonałego pracownika, którego doświadczenie mogło pokierować nawet do Białego Domu. Asystentkę władającą biegle czterema językami, z trzech przez Szatana wymaganych, osobę oddaną pracy i bez jakichkolwiek zobowiązań, mogących przeszkodzić w wykonywanych obowiązkach. Lojalna, uczciwa i tak jak Szatan, bez reszty oddana temu, co robi. Nic, tylko trzymać kogoś takiego w szponach aż do emerytury i każdego dnia wznosić do Boga dziękczynne modły, że w swojej wielkiej łaskawości, stworzył kogoś tak idealnego.

Zapomniałam o jednym. A mianowicie o tym, że szatański pomiot ma wywalone na boże dzieło, a królestwo, w którym on niepodzielnie rządzi, wypełnione jest morzem krwi i krzykami agonii jego wrogów.

Królestwo, do którego wślizgnęłam się, nawet nie zdając sobie sprawy z przekroczenia granic. Jeden ruch, a mrok zaczął mnie pochłaniać...

Nieodwracalnie. Ostatecznie. Do ostatniego tchu miałam należeć do tego świata.

Byłam Królową Piekła!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro