Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

# 2 Rozdział 26

W tym miejscu zaczyna się tom 2, czyli Nietykalna. Powoli będę przenosiła rozdziały, więc przepraszam za niedogodności. Nie chcę usuwać tekstu, ponieważ stracę również wasze cudowne komentarze, a to coś, co chcę zachować FOREVER  ❤️🥰

Powiem wam, że w pierwszej chwili, gdy zdałam sobie sprawę, gdzie dokładnie jestem, ogarnęło mnie przerażenie. Stałam, jakbym wpadła w lodową zaspę i nie potrafiłam zrobić nawet jednego kroku. Gdyby ta cała Bratva zawitała w tamtym momencie do mieszkania, mieliby mnie, jak na talerzu. A raczej, jak zamrożoną szprotkę...

Zaczęło się spokojnie. Z gotówką od Franko oddaliłam się spacerowym krokiem, zostawiając za sobą niewątpliwe piekło, które wkrótce się rozpęta, gdy do Sebastiano dotrze informacja, gdzie znajdują się Franco z Guido. W pierwszej kolejności musiałam zadbać o własne bezpieczeństwo. W sklepie z jakimiś duperelkami i widoczkami z Los Angeles, kupiłam sobie klapki, a do tego kapelusz z dużym rondem i przeciwsłoneczne okulary. Rzutem na taśmę dorzuciłam pasek i jak gwiazda Hollywood, w japonkach za dwa dolary, ruszyłam spacerkiem chodnikiem, podziwiając wystawy sklepowe. Każdy mijający mnie SUV z przyciemnianymi szybami powodował zatrzymanie się akcji serca. Czy tylko mi się wydaje, czy wyjątkowo dużo kręci się ich po ulicach?

Miałam w głowie setki innych pytań, których zapomniałam zadać. Na część z nich znajdę zapewne odpowiedzi w Internecie, dlatego zakup laptopa stał się na chwilę obecną priorytetowy. Gdyby nie obietnica dana Danielo, leżałabym każdego dnia na plaży i miała wywalone na ten cały zakłamany świat. W tym momencie miałam ochotę przywalić sobie czymś ciężkim w głowę. Czy ja się słyszę? Obietnica? Jaka, do cholery, obietnica? Powinnam pryskać z tego cholernego miasta jak najszybciej, zaszyć się w jakiś dziurze bez prądu i mediów i modlić się, żeby żaden z moich sąsiadów nie okazał się członkiem jakiejś pieprzonej mafii.

Ten świat mnie przeraża. Czy chcę być jego częścią? Nigdy w życiu! Najgorsze w tym wszystkim jest to, że za cholerę nie jestem w stanie rozpoznać, kto jest kim. Rozumiecie. Gangi uliczne mają swoje tatuaże, chusty, czapki, czy kolory. Powiedzcie mi, jak rozpoznać członka mafii, to będę wniebowzięta.

Miałam już chyba taką paranoję, że każdy mijający mnie na chodniku mężczyzna był potencjalnym włoskim mafiosem. Czekam tylko, aż wyciągnie swoją strzelającą zabawkę i pif, paf... Ale chwila, moment! Przecież Fran też była w tej ich całej mafii! Czyli... Dobry Boże! Jestem otoczona przez mafię!

To nie Los Angeles! To Los Mafiosas!

Im bliżej byłam apartamentowca, w którym miałam się zatrzymać, tym bardziej docierało do mnie, że pojawienie się jak damesa bez bagażu może wzbudzić podejrzenia. Nie zapomnijmy, że to dalej są apartamenty należące do pieprzonej Cosa Nostry! Schowałam się w cieniu, bo czarna kiecka, którą za pomocą paska sobie sprawiłam, nie jest najlepszym ciuszkiem na taki upał. Nawet jak ma na metce Armani, choć po nim spodziewałabym się czegoś bardziej przewiewnego.

Przeliczyłam pieniądze i o dziwo, zostało mi coś koło trzystu dolarów. No ja cię sunę! Ta mafia nieźle sobie radzi, skoro Franco nosi takie drobniaczki w portfelu. Ja najwyżej mogę się pochwalić dwudziestoma dolarami. A przepraszam... Nieszczęsny wypad do klubu z dziewczynami, skąd wróciłam z całą gotówką, jaką zabrałam do klubu. Tam to dopiero zdobiłam deal życia.

Wejście za free... Drinki za free... Zajebisty seks za free... Mafia forever!

Nic tylko wpuście mnie do kolejnego klubu, a właściciel pójdzie z torbami...

Chryste, chyba ten upał mnie tak wykończył, bo za cholerę nie rozumiem, co się dzieje w mojej głowie. Jedno jest pewne... Wpadłam do mafijnego szamba, sytuacja jest z lekka śmierdząca, bo w tym gówienku, jak się okazuje, pływają dwie piranie z gatunku Ukatrupikus na amentus Lexius. Jeden chce mnie ukatrupić, bo ma w cholerę wolnego czasu i dobrą pamięć. No ludzie! Jak ja bym zaczęła rozliczać się z ludźmi, którzy zaleźli mi za skórę dziesięć lat temu, wykosiłabym połowę męskiej populacji, plus kilka przedstawicielek mojej płci. Jedna pirania ma dobrą pamięć i dla sportu zaczęła na mnie polować, druga natomiast, pała do mnie jakąś dziwną awersją za to śliczne autko. No wielkie mi hallo! Jakbym mu odstrzeliła fiuta miałby powód do takiej złości, ale oponka? Bez przesady... Ludzie mają gorsze tragedie.

Ok... Jestem głodna, jestem zmęczona i koniecznie muszę napić się wina. Albo najpierw kawy, a potem wina. Dobra, mam plan na życie i żywą szeleszczącą gotówkę. Market na jedenastej, a i proszę, kolejna perełka, której na gwałt potrzebuję. Second Hand!

Czterdzieści minut później, uzbrojona w małą walizeczkę na kółkach, wypełnioną zakupami i kilkoma innymi drobiazgami, weszłam do holu apartamentowca, w którym Franco załatwił mi chwilowe schronienie. Na szczęście, żadnych facetów w czerni nie widać na horyzoncie, co nie znaczy, że gdzieś się tutaj nie czają.

Miły starszy porter wręczył mi kartę do apartamentu na ostatnim piętrze. Wszystko odbyło się sprawinie i bez niepotrzebnej wymiany słów, w tym mojego nazwiska. Pewnie pomyślał, że Franco ulokował w penthousie swoją kochankę, ale na to, co myśli porter, to ja już wpływu nie mam.

Apartament okazał się... Zabrakło mi słów, gdy stanęłam w salonie. Otwarta przestrzeń i tyle światła, jakby słońce wchodziło do środka. Z salonu miałam widok na znajdujący się po drugiej stronie bliźniaczy budynek. Dopiero po chwili zorientowałam się, że są one połączone niższym budynkiem, tworząc w całości literę C. Jest nawet basen na dachu i coś czuję, że będę tam częstym gościem.

Wpakowałam się z walizką do sypialni, kolejnego cudu. Wszędzie szklane ściany i zapierający dech w piersiach widok na Los Angeles. Przez brak ścian miałam wrażenie, że apartament jest zawieszony w powietrzu. Rozpakowałam swoje skarby, wino do lodówki, żelki na później i jakieś jedzenie, na koniec zmywając z siebie pod prysznicem całe zmęczenie i stres w przestronnej łazience, wyposażonej we wszystko, czego potrzebowałam. Oto co znaczy mieć pieniądze...

Zawinięta w puszysty szlafrok, usiadłam z kieliszkiem ulubionego wina na podłodze w salonie. Najpierw to co najważniejsze, a mianowicie laptop i telefon. Korzystając z telefonu Guida, zamówiłam potrzebny mi sprzęt, płacąc kartą Centurion. Dobrze mieć fotograficzną pamięć, pomyślałam z zadowoleniem, przypominając sobie, jak Grant niejednokrotnie pedałował po mieszkaniu szukając portfela, gdy chciał zapłacić za coś online. Ta nerwowość i panika wymalowana na twarzy na myśl, że jeszcze sekunda, a trzeba będzie zadzwonić do banku i zablokować karty.

Też tak macie? Te wszystkie cyferki mogą doprowadzić człowieka do jakiegoś szaleństwa. Całe nasze życie to cyfry. Daty urodzin, piny do kart, numery telefonów, numery domów, ubezpieczenia, butów, ubrań. Nawet szyfr do walizki! Jak jesteś singlem, to jeszcze spoko, problem jest do ogarnięcia. Ale jak masz już rodzinę, to ludzie kochani! Trzeba zapamiętać nie tylko swoją, ale i małżonka familię, a tylko popełnij ten błąd i złóż teściowej życzenia urodzinowe o jeden dzień za późno... Cholera! Przygotuj się dziewczyno na test białej rękawiczki podczas każdej następnej wizyty oraz degustację, jak przy przyznawaniu gwiazdek Michelin. Jak ci się trafi fanka Facebooka albo innych portali społecznościowych, to problem rozwiązany. Mądry serwis powiadomi cię z wyprzedzeniem.

Chwila, chwila... A jeżeli mimo wszystko Sebastiano namierzy kartę Centuriona? Siedzę sobie w jakimś wypasionym apartamencie, w centrum miasta rządzonego przez pieprzoną mafię i myślę o cyferkach, zamiast zastanowić się, jak do cholery, wydostać się z tej pułapki!

Zastanawiam się, dlaczego Fran zdecydowała się na adopcję, wiedząc, że po jej śmierci stanę się celem jej wrogów? Dlaczego wzięła niczego nieświadomą czternastolatkę i zostawiła ją zdaną na samą siebie. Nie... Cholera! Przygotowała mnie. Na tyle, na ile mogła, nie wyjawiając, kim jest. Te lekcje strzelania, nauka jazdy samochodem... A przede wszystkim, ochrona rodziny, do której chcąc nie chcąc należę. To nie Francesca D'Angelo mnie adoptowała. Adoptowała mnie Cosa Nostra i już na zawsze zostanę w jej objęciach.

Poluje na mnie mafia... Rosyjska i ta cała Cosa Nostra. Nie jestem całkowitą ignorantką, doskonale wiem, z kim przyjdzie mi się zmierzyć. Przynajmniej, jeżeli chodzi o towarzyszy zza żelaznej kurtyny. Jednak Riina, Rivas... Diabli wiedzą, jak powinnam o nim myśleć, ale ten facet jest raczej wielką niewiadomą. Media to potężna broń, a jednak nikt, na całym cholernym świecie nie ma pojęcia, kim tak naprawdę jest Sebastiano Rivas. Nikt nie wie, że za lustrzanymi okularami skrywa się ktoś tak potężny i niebezpieczny. Oszukał cały świat...

Mając już laptop, który dostarczono mi jeszcze tego samego dnia, w pierwszej kolejności zaczęłam poszukiwania informacji dotyczące rosyjskiej mafii. Ilość i różnorodność artykułów przyprawiła mnie o cholerną migrenę. Podreptałam do kuchni, wymieniłam buteleczkę i z nowym zapałem w płynie, wróciłam do salonu.

Wygląda na to, że... Mam przesrane.

Oparłam się ramieniem o szybę, patrząc na znajdujący się po przeciwnej stronie budynek. Apartament na jego końcu wyglądał jak bliźniaczy tego, w którym się znajdowałam. Nie wyglądał na zamieszkany, we wszystkich oknach było ciemno, a zresztą, kogo stać na takie luksusy?

Co teraz, cholera? Nie mogę na razie wrócić do pracy, bo ten piekielny facet znowu zamknie mnie w swojej posiadłości i tym razem przypilnuje, żebym nie wystawiła nosa poza celę, w której będzie mnie przetrzymywał. Urządzanie dzikich awantur nic nie da.

Zsunęłam się na podłogę i obejmując kolana, oparłam na nich brodę. Za oknem światłość chowała się przed mrokiem. Kolejny dzień, który mogę odhaczyć na swojej linii życia. Ile jeszcze ich będzie? Jakie mam szanse w tym nierównym wyścigu? Czułam żal do tylu osób, które w jakiś sposób mnie zawiodły.

Francesca... Nigdy nie powiedziała mi wprost, kim naprawdę jest. Nie powiedziała mi, że jest chora na nowotwór, a wiedziała o tym już w chwili adopcji. Dała mi cudowny dom, troskę i miłość, rzeczy, których nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Gdy odeszła myślałam, że się nie pozbieram. Po raz kolejny miałam zostać sama na tym świecie. Z jedną małą różnicą. Teraz miałam przyjaciół. Miałam przyjaciółki i tego szurniętego Granta. Gdyby nie oni, nie ukończyłabym studiów.

Fran... Nie mogę uwierzyć, że byłaby w stanie skrzywdzić kogokolwiek. Nie była takim typem człowieka. Może nie utrzymywała jakichś specjalnie ciepłych stosunków międzysąsiedzkich, ale zawsze była miła i pomocna. Odeszła, zostawiając mnie ze swoimi sekretami.

W tym momencie na scenę wkroczył Danielo Rivas, szef pieprzonej mafii. Gdy teraz o tym myślę, dociera do mnie, że całe moje wykształcenie zawdzięczam cholernej mafii! Jezu Chryste! W chwili śmierci Fran, stałam się własnością Cosa Nostry. Z mafii nie ma ucieczki, ona jest na zawsze. Dostałam od Fran kurewsko wspaniały spadek. Dlaczego mi to zrobiła?

A sam Danielo? Czy naprawdę musiał wciągnąć mnie głębiej? Nie mogłam być taką zwykłą pracownicą, nie mającą pojęcia, dla kogo tak naprawdę pracuje? Kto o tym jeszcze wie? Kto wie, że to całe Konsorcjum, to jedna wielka mafijna piaskownica?

Danielo... Wydawał się taki szczery i troskliwy. Pierwszy raz pomyślałam nawet, że to byłoby cholernie fajnie mieć takiego ojca, jak on. Teraz okazało się, że to wszystko było jednym wielkim kłamstwem. Zobowiązaniem, które wypełniał po śmierci kogoś, kto zrobił tak dużo dla organizacji. Jego niby szczere słowa wydają się teraz takie puste, jak pusta jest butelka po winie.

Przez cały czas staram się nie dopuścić do siebie tych myśli, które sprawiają mi najwięcej bólu. Tych, które raz wypowiedziane, raz usłyszane, zostały w każdym zakamarku mojej podświadomości.

Sebastiano... Dev...

Zamknęłam oczy, czując złość na nieoczekiwaną wilgoć, która pojawiła się w kącikach i spłynęła w dół po policzkach. Wystarczyła jedna, aby poczuć ten ból, który przez cały czas blokowałam w sobie. Jedna, by na nowo wszystkie słowa, które dzisiaj usłyszałam wróciły do mnie w powtarzającym się szepcie.

Większej głupoty niż ta, którą zrobiłam w piątkową noc w tym cholernym klubie, nie mogłam popełnić. Dałam się przelecieć nieznajomemu. O, przepraszam... Znałam imię. Serio?! Czy można popełnić większą głupotę? Jasne, że tak. Jestem takim pieprzonym dzieckiem szczęścia, że zgarniam wszystko jak leci. Nieznajomy okazał się moim szefem... Facetem, którego cholernie nie znosiłam. Aroganckim, egoistycznym i seksistowskim draniem, traktującym mnie jak swoją służącą... Pierdolonym mafiosem. Dlaczego to zrobił? Dlaczego podszywając się pod kogoś innego, złamał własne zasady. Dokładnie pamiętam, co powiedział: mam zasady... Nie maczam kutasa w firmowych cipkach... A jednak to zrobił...

Tyle, że od razu pokazał mi, jak niewiele to dla niego znaczyło, pieprząc się z tą swoją Melindą w poniedziałek. Szlag by go trafił! Dwa dni wydzwaniał i pisał wiadomości, nie pozwalając mi zapomnieć o tym, co się wydarzyło. A potem tak spokojnie kazał mi słuchać, jak zabawia się ze swoją modelką. Zrobił mi awanturę o jakąś duperelę, wywalił z biura, a potem co? Uśpił mnie i uwięził w swoim domu, całą noc pieprząc się z dziwkami. Kolejny dowód na to, że jestem dla niego nikim więcej, jak jednorazowym numerkiem. Wygląda na to, że w jego życiu wszystko i wszyscy są na raz, jak prezerwatywy. Zużyta, do kosza...

Czy już wtedy wiedział, kim tak naprawdę jestem? Że jestem takim pieprzonym podrzuconym im zobowiązaniem? Chcą, czy nie, muszą mnie chronić przed rosyjską mafią, ponieważ honor w ich pełnym przemocy i krwi życiu to coś, czego będą bronić do ostatniego tchu. A ja jestem właśnie tym... Honorowym zobowiązaniem...

Mam taki mętlik w głowie... Nie wiem dlaczego wciąż mam wrażenie, że o czymś nie wiem. Coś mi w tym wszystkim nie pasuje, jakby w grze był co najmniej jeden gracz więcej i to właśnie on trzymał wszystkie najważniejsze karty, w tym sekrety, które powinny zostać na zawsze zapomniane.

Jestem taka głupia... Ze złością wytarłam łzy, które wciąż na nowo pojawiały się w moich oczach. Chyba doprowadziłam się do takiego stanu, że nic mądrego nie wymyślę, a głupie pomysły mogą sprowadzić na mnie jeszcze więcej kłopotów. Zapłakana poczłapałam do sypialni, obiecując sobie, że to był ostatni raz, gdy ten mężczyzna doprowadził mnie do takiego stanu. Od jutra wezmę się ostro do roboty.

A Szatan? Niech sobie galopuje na swoich ognistych rumakach, szukając mnie jak opętany. Wiem, że szuka. To ten jego mafijny honor podpowiada mi, że nie odpuści. Zwiałam mu sprzed nosa na jego służbie i sami powiedzcie, jakby to wyglądało, gdyby Rosjanie dorwali mnie w swoje łapy? Głupia! Przecież na dzisiaj miał te swoje trzy blondynki i ich ciasne tyłki, nie będzie zawracał sobie głowy jedną uciekinierką.

Zapatrzyłam się na odbijające się w szybie budynku naprzeciwko nocne niebo...

***

Budzenie się na kacu nie należy do przyjemności. Dzięki Bogu za luksusy w apartamencie i porządnie wyposażoną apteczkę. Bez paracetamolu byłabym gotowa przegryźć ściany. Po porządnej dawce kofeiny i kacowym śniadaniu, czyli nie jemy nic aż do południa, usiadłam z laptopem w kuchni.

Zaczęłam od podstaw. Ponownie płacąc kartą Centuriona zamówiłam sobie nową garderobę. Łącznie z pieprzoną bielizną, o której wczoraj zupełnie zapomniałam. Jeszcze nie wiem, ile dni spędzę na tej dobrowolnej banicji, ale jestem raczej stworzeniem wolnożyjącym, a nie kanarkiem, który najszczęśliwszy czuje się w klatce. Przez kilka najbliższych dni nie muszę odzywać się do Franco, bo wczoraj dałam mu znać, że szczęśliwie i w jednym kawałku dotarłam do apartamentu. Miałam również nowy telefon, więc korzystanie z tego, który dał mi Guido, nie miało sensu.

Dokładnie o ósmej rano połączyłam się z firmową pocztą. Z ilości wiadomości, które ją zalały wnioskuję, że zapracowany Szatan raczej nie raczył pokazać się w biurze i to od kilku dni. Ostatnią wiadomość wysłał do tej nowojorskiej firmy, przekładając spotkanie. Czyli nie mam co liczyć na to, że w najbliższych dniach mafijny dupek wybędzie z miasta. Wysłałam emaila z prośbą o wyznaczenie kolejnego spotkania, najlepiej pod koniec przyszłego tygodnia. Nie jestem na tyle decyzyjną osobą, żeby podpisywać tak ważne umowy, jak na budowę tego obiektu, ale mogę spokojnie przeprowadzić negocjacje. Sprawdziłam tę firmę wcześniej i naprawdę ma bardzo dobre notowania na rynku, choć do tej pory w Stanach działała głównie na Wschodnim Wybrzeżu. Bez akcjonariuszy, którzy wtrącaliby się do wszystkiego, przez co współpraca mogłaby okazać się problematyczna.

Zajęty pieprzeniem przypadkowych lasek pan prezes raczej niewiele zrobił od ubiegłego piątku. W poniedziałek, tu jestem w stanie człowieka zrozumieć, zbyt zajęty był swoją prawie narzeczoną, bo poza odwołaniem tego spotkania w Nowym Yorku, nie zrobił nic.

Po kilku godzinach pracy, z kolejną kawą stanęłam przed oknem podziwiając Los Angeles w słońcu. Tak to ja mogę pracować, aż do emerytury. Żadnych stresów, szefa piekielnika, który traktuje mnie jak wycieraczkę, audiobooków Kamasutry i wrednych modelek.

W poniedziałek chodziłam już po ścianach. Wgapianie się w ekran laptopa, oglądanie Netfixa i ignorowanie każdego jednego emaila od Sebastiano wykończyło mnie psychicznie. Dorwał mnie już w czwartek... Jak to w jego przypadku, zaczął od straszenia mnie, a słowa typu D'Angelo, masz pół godziny, żeby przywlec swój tyłek do mojego domu, zaczną śnić mi się po nocach. W międzyczasie, doszły groźby, wszystkie skierowane przeciwko moim pośladkom i pomału dochodzę do wniosku, że ten facet ma jakaś paranoję dotyczącą damskich tyłków. Dla własnego bezpieczeństwa, niech się lepiej trzyma jak najdalej od mojego, dobrze mu radzę.

Z nudów i dla zabicia roznoszącego mnie wkurzenia na Sebastiano, po raz pierwszy od bardzo dawna przywitałam się z siłownią w apartamencie. Kolejny raz użyty Centurion i byłam przygotowana do profesjonalnego treningu, po którym władowałam swoje obolałe mięśnie do wielgachnej wanny z widokiem na miasto. Uwielbiam to mieszkanie. Poza wewnętrznymi ścianami, oddzielającymi kilka pomieszczeń, wszystko otacza szkło. Z sypialni miałam widok na sąsiedni budynek, tak jak i z salonu. To właśnie tam, leżąc w łóżku w niedzielny wieczór, ponad tydzień po mojej ucieczce, spostrzegłam, gdzie dokładnie umieścił mnie Franco.

Uniosłam wzrok znad telefonu, w którym przeglądałam jakieś wiadomości i moje spojrzenie jak przyciągane magnesem spoczęło na przeciwległym budynku. Wszędzie paliły się światła, sprawiając wrażenie, że sam apartament zawisł w powietrzu wśród nocy. Czyli tamten penthouse nie jest niezamieszkany, jak dotychczas sądziłam. Zaciekawiona wstałam z łóżka i podreptałam do okna, opierając się ramieniem o szybę, podziwiałam bliźniaczą doskonałość, ale w ciemnych barwach. Mój apartament urządzony był w bieli i w brązie, tamten w ciemnych, prawie czarnych kolorach.

Zobaczyłam mężczyznę... Z trudem przełknęłam ślinę na widok tej doskonałości. Mimo, że apartamenty dzieliła spora odległość, widziałam jego sylwetkę bardzo wyraźnie. Poruszał się po penthousie i gestykulując rozmawiał przez telefon. Zupełnie nie przeszkadzała mu w tym jego całkowita nagość. Dobry Boże! To niesprawiedliwe wystawiać się na taki widok, pomyślałam, zastanawiając się, kto jeszcze w tej chwili podgląda atrakcyjnego sąsiada i rozważając zakup porządnej lornetki. Korzystając z chwili, gdy zniknął w głębi mieszkania, przyniosłam z kuchni butelkę wina. Pamiętając ostatniego kaca, na wszelki wypadek wzięłam ze sobą kieliszek. Dolewając co jakiś czas wina, z jakąś chorą fascynacją obserwowałam meżczyznę. Szkoda, że już się ubrał, pomyślałam z żalem, choć dokładnie nie byłam w stanie zobaczyć jego ciała, ale od czego kobiety mają bujną wyobraźnię?

Zastanawiało mnie, dlaczego jest taki zdenerwowany. Nie przestawał przemierzać apartamentu, a z każdego jego kroku i gestu, gdy rozmawiał przez telefon, emanowała pierwotna siła i złość. Powiem więcej, wściekłość... Co chwilę przeczesywał włosy wolną ręką, odgarniając długie pasma z twarzy. Zaczynałam współczuć osobie po drugiej stronie.

- Dokładnie wiem, jak się teraz czujesz, nieszczęśniku – wyszeptałam w ciemności. – Na własnej skórze odczułam podobne... O kurwa!

Wyprostowałam się, zaciskając palce na kieliszku. Nieprzyjemne uczucie zaczęło narastać w moim żołądku... Nie... To przecież niemożliwe! Nie zrobiłby tego! A jednak... Im dłużej przyglądałam się mężczyźnie, tym znajome trzepotanie w brzuchu narastało.

Znam te gwałtowne ruchu, na Boga! Założę się, że wcale teraz nie krzyczy, tylko mówi tym swoim specyficznym szeptem, mrożącym krew w żyłach swoją mocą i obietnicą śmierci. Ja pieprzę! Gdzie ten cholerny Franco miał rozum, gdy lokował mnie w tym apartamencie? Nie wiedziałam co robić. Instynkt przetrwania kazał mi brać nogi za pas i spieprzać w siną dal. Nie czułam się jeszcze na siłach, aby stanąć twarzą w twarz z Sebastiano. Ten gniew, który bez przerwy w sobie podsycałam, przywołując w pamięci tę noc w klubie i to jak mnie uśpił, pieprząc w tym czasie panienki w klubie, był słabą tarczą. Z drugiej strony wolałam ten gniew, niż te wszystkie inne uczucia, które wywoływał we mnie ten mężczyzna.

Wiedziałam już, kim jest. Od pierwszego spotkania wyczuwałam w nim z trudem kontrolowaną moc i siłę. Powinnam trzymać się od niego jak najdalej i następne miesiące spędzić zamknięta na cztery spusty, w jakimś bezpiecznym miejscu. Chryste! Bardziej obawiam się Sebastiano, niż tej całej rosyjskiej watahy, która według słów Santino czyha na mnie w mieście.

Jeżeli żywiłam płochą nadzieję, iż to jednak nie on, na widok mężczyzny, który pojawił się w tamtym apartamencie przestałam mieć złudzenia. Santino... Jak zwykle razem. Pokręciłam głową, czując narastającą w ustach żółć.

Boli... Jestem głupia, że dopuściłam do siebie jakieś uczucia, ale nie miałam nad tym kontroli. Gdybym mogła, gdybym wiedziała kim jest, postawiłabym na czas tarczę i nie musiałabym teraz czuć tego palącego uczucia zdrady, zazdrości i poniżenia... Głupia ja!

Przypomniała mi się rozmowa z dziewczynami w piątkową noc w klubie, zanim tak spektakularnie zjebałam swoje życie seksualne. Co powiedziały? Alexio D'Angelo, ty już jesteś jego zdobyczą... Miały rację. Szatan puścił się na łowy, a ja nawet tego nie spostrzegłam.

Zapamiętasz to doświadczenie do końca życia. Bo nikt nigdy cię tak nie pieprzył, jak ja ci zerżnę...

Też miał rację i za to nienawidzę go jeszcze bardziej. Wierzcie mi, nienawiść to w gruncie rzeczy dobre uczucie. Oczyszcza i pozwala skupić się na zemście. Pragnę jej, za to co mi zrobił, za to, że potraktował mnie jak jedną z tych swoich kurewek. Sukinsyn...

Widząc jak szykują się do wyjścia, oparłam się plecami o szybę, a właściwie szklaną ścianę biegnącą dookoła apartamentu. Wznosząc toast uśmiechnęłam się.

- Miłego wieczoru, Szatanie!

D'Angelo? Walcz, lubię jak walczysz. Ale już jesteś moja...

To się jeszcze okaże, Sebastiano Rivas- Riina...

***

Mówiąc, że miałam dobry plan skłamałabym i to bardzo. Przez całą niedzielną noc i poniedziałek, biłam się z myślami. Najczęściej w siłowni, waląc w worek. Mam takie zakwasy, że chyba rzeczywiście posłucham Granta i zacznę systematycznie ćwiczyć. Jestem dobra w planowaniu i uwierzcie, nie ma nic gorszego, niż wkurwiona kobieta.

Jest tylko jeden, zdawałoby się, mały problem... Facet, z którym chcę się zmierzyć, to cholerny boss mafii. Nie wiem, jak daleko sięga ten cały status nietykalności, który mi nadał, ale zapewne nie mam co liczyć na to, że ochroni mnie przed nim. To chyba tak nie działa.

Mówiąc szczerze, chyba samym swoim zniknięciem przysporzyłam mu niezłego wkurwienia. Obserwowanie z bezpiecznej odległości, jak każdego dnia miota się po swoim apartamencie, sprawia mi dziką frajdę. Szybko rozpracowałam też dzienną i niestety nocną rutynę Szatana.

Król mroku raczył w końcu wrócić do roboty. Wciąż niestety bombardował mnie swoimi wiadomościami, ale zlewam wszystkie, które nie dotyczyły spraw firmy. To chyba najbardziej go wkurwiało, że nie może wyżyć się na mnie werbalnie za lekceważenie jego poleceń. Rozkazywać to on może swoim ludziom i tym dziwkom, które pieprzy każdej nocy ze swoim przyjacielem. To, że robią to każdej nocy też jest mi wiadomo. Wieczorem zjawiał się Santino, pili po kilka drinków, a potem znikali na całą noc. Zapewne Szatan wracał nad ranem, albo późno w nocy, ale rano był już u siebie. Zawsze sam, czyli nie przynosi roboty do domu. Ciekawe...Potem znikał przed ósmą rano, a zaraz potem zaczynało się napastowanie mnie wiadomościami, czyli pracuje. W tym czasie zabierałam laptop i smażyłam się nad basenem.

Wiem, jak to może wyglądać z boku. Jakbym go stalkowała, ale przysięgam, że tak nie jest. Poznaję swojego wroga, tyle w temacie. Jasne... I dlatego ustawiłam sobie stół przed samym oknem... Zaczyna mi odwalać, pomyślałam i chyba w związku z tym nadszedł czas na wyjście z ukrycia. Siedząc tutaj niczego nie mogłam się dowiedzieć. To znaczy mogłam, wystarczy, żebym zadzwoniła do Franco, ale jak znam Sebastiano, wykorzystuje wszystkie dostępne środki, żeby kontrolować, kto do niego dzwoni. Z dwojga złego, wolę sama pojawić się niezapowiedziana, niż pozwolić chełpić się draniowi, że mnie dorwał.

Spakowałam wszystkie swoje nowe rzeczy, przyślę po nie Guida, żeby zawiózł je do mojego mieszkania. To kolejna sprawa, której dalej nie rozumiem i raczej nie dowiem się szczegółów od Franco. Nie mam pojęcia, co wydarzyło się w tamten poniedziałek, poza tym, że ktoś mnie napadł i podał jakieś prochy. Z tego co się zorientowałam, to chyba sprawka Bratvy i ich pamiętliwego szefa. Zaczynam podejrzewać, że to kobieta, bo tylko my drogie panie, mamy tak dobrą pamięć i chowamy urazę przez lata. Dokładnie, tak jak w przypadku Sebastiano, nie mam zamiaru do końca życia ukrywać się przed nim i jego ludźmi.

Gotowa stawić czoła swoim wrogom, we wtorek, prawie dwa tygodnie po tym, jak zniknęłam z radaru Sebastiano, zjawiłam się w biurach Danielo. Na razie miałam do załatwienia kilka rzeczy związanych z planowanym przez Danielo sponsorowaniem i rozpropagowaniem akcji 'bliźniak genetyczny', żeby tracić czas na niepotrzebne starcia.

Tanecznym krokiem przemierzyłam lobby i posyłając uśmiech Stelli ruszyłam prosto do wind. Wysiadając na ostatnim piętrze, od razu skierowałam się od gabinetu Franco. Jego sekretarki nie było, więc zapukałam do drzwi i słysząc z wnętrza męskie burknięcie weszłam do środka.

- Mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać – mruknął nawet nie podnosząc wzroku znad sterty papierów.

- A myślałam, że się za mną choć trochę stęsknisz.

Słysząc mój głos, mężczyzna poderwał się z miejsca, a jego prawa dłoń powędrowała pod marynarkę. Ja pieprzę! Zapomniałam, że on też jest w tej całej mafijnej zgrai, co to biega z pistolecikami ukrytymi pod marynarką.

- Mam pytanie... Czy wy zamawiacie specjalne marynarki? No wiesz, w zwykłej od razu widać, że masz pod pachą broń. Franco, to już paranoja. Jaki zamachowiec najpierw by zapukał?

- Jezu Chryste! Alexia, wystraszyłaś mnie... - sapnął opadając na wysoki fotel. – Nie spodziewałem się ciebie. Wpadłaś z wizytą?

- Nie do końca – usiadłam naprzeciwko, zakładając nogę na nogę. – Wracam do pracy.

- Co? Wracasz... Ale, że teraz? – zbladł wyraźnie wystraszony.

- Jak widzisz – wskazałam dłonią na siebie. – O co ci chodzi? Zachowujesz się dziwnie.

- Alexia... - wysapał szarpiąc za kołnierzyk koszuli. – Mówiąc szczerze, wolałbym, żebyś poczekała z powrotem do firmy jeszcze jakiś tydzień.

- Twoje 'mówiąc szczerze' i 'wolałbym' jakoś do mnie nie przemawiają. Poczekaj, mam pytanie... Czy Sebastiano wciąż mnie szuka?

Frank był wyraźnie zmieszany. Strzelał oczami po ścianach obwieszonych prawniczymi dyplomami i zdjęciami z wieloma znanymi osobami ze świata polityki i biznesu, unikając patrzenia na mnie. Jeżeli zaraz się okaże, że bez sensu siedziałam w tym pieprzonym zamknięciu, to naprawdę się wścieknę!

- Franco?

- Nie szuka – wyznał z trudem. – A przynajmniej nie tak, jak na początku.

- Co masz na myśl?

- Posłuchaj... Za kilka dni przylatuje Danielo. Powinnaś z nim porozmawiać.

- Już ci powiedziałam wcześniej. Powiedział, że mam się zwracać do ciebie, więc to robię.

- Alexio, teraz nie jest najbezpieczniejszy czas, żebyś pokazała się w firmie, ok? Jak wiesz, Sebastiano przejmuje władzę po Danielo. Wiąże się to z szeregiem spotkań i przyjazdem do Los Angeles wielu... Wpływowych ludzi.

- Waszych wpływowych ludzi, tak? – coraz bardziej byłam zaciekawiona. – Tych capo wszystkich rodzin?

Frank spojrzał na mnie unosząc w zdziwieniu brwi. Na jego twarzy pojawi się zalążek uśmiechu, gdy kręcąc głową oparł się łokciami o biurko.

- Jak widzę, nie zmarnowałaś czasu – parsknął. – Tak, przejeżdżają z całego kraju, ale nie tylko oni. Twój status Nietykalnej gwarantuje ci bezpieczeństwo wśród naszych, ale niestety są ludzie, którzy nie uznają naszych praw.

- Kim oni są?

- Sycylijczycy. Pochodzą z pierwszych rodzin, które wiele lat temu założyły w kraju Cosa Nostrę. Mówimy na nich Oryginały. Oni wciąż kultywują stare prawa, które my zmieniliśmy po przyjeździe do Stanów.

- Są gorsi?

- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo. To, że Sebastiano nie szukał cię tak jak na początku nie oznacza, że przestał się o ciebie martwić. Po prostu doszliśmy do wniosku, że będzie dla ciebie bezpieczniej, gdy w czasie ich pobytu w Los Angeles, będziesz dla nich niewidoczna.

- Nie rozumiem... Co ja mam do nich? Nie jestem nikim szczególnym, a ten cały status bardziej mnie wkurza, niż uspokaja. Mam przez to wrażenie, że na moim czole pojawiła się tarcza strzelnicza.

- Zrozum, Alexio... Ci ludzie mają swoje prawa. Wiele lat temu Danielo siłą wprowadził pewne zmiany, co nie spodobało się Sycylijczykom, ale i niektórym tutejszym rodzinom. Wszyscy wiedzą, że Sebastiano nie jest tak ugodowy jak ojciec. Będą szukać sposobu, żeby go osłabić.

- I niby ja mam być tym słabym punktem? – parsknęłam śmiechem. – Daj spokój. Ten mężczyzna ma swoje mroczne życie i nie wciskaj mnie do niego, bardzo cię proszę.

- Ty wciąż nic nie rozumiesz. Chcesz, czy nie, ty jesteś w tym życiu od dawna. Wiesz, na czym zbudowana jest lojalność rodziny. W chwili, gdy Francesca zaadoptowała cię, trafiłaś pod nasze skrzydła. Gdyby teraz, na oczach pozostałych członków Cosa Nostry, któryś z Sycylijczyków podniósł na ciebie rękę, Sebastiano musiałby zareagować. W przeciwnym wypadku, uznaliby go za zbyt słabego do bycia capo całej organizacji.

Poderwałam się z miejsca... Naprawdę nie jestem tępakiem, za jakiego mnie mają i rozumiem, przynajmniej na tyle, na ile posiadam wiedzę o tym całym mafijnym piekiełku, że dla tych ludzi honor i więzy krwi to najważniejsze przykazania. Jesteś lojalny i uczciwy, możesz liczyć na wdzięczność i ochronę całej organizacji. Pomogą ci we wszystkim, nawet gdy będziesz potrzebować nerki do przeszczepu.

Może trochę przesadzone, ale mniej więcej na tym się to całe mafijne życie opiera. Nie z własnej woli znalazłam się w centrum tego całego cyrku. Chryste! Najpierw Sebastiano, potem Bratva, a teraz jeszcze Sycylijczycy. Już to mówiłam, jestem jakimś pieprzonym dzieckiem szczęścia!

- Kiedy mają przyjechać? – zapytałam.

- Już zjeżdżają. W sobotę jest przekazanie władzy. Do tego czasu byłoby dobrze, żebyś trzymała się jak najdalej od Sebastiano i firmy. Będą nachodzić go w biurze i lepiej, żeby cię nie zauważyli.

- Cztery dni... - mruknęłam do siebie. – Tak naprawdę to nie miałam zamiaru wcale wracać do Two Plaza – przyznałam. – Ogarniam wszystkie sprawy zdalnie, nie ma potrzeby, żebym przesiadywała w tamtym biurze, skoro więcej pracy mam tutaj.

- Chwila moment... Chcesz pracować tutaj?

- Oczywiście, że tak – usiadłam z powrotem posyłając mu szeroki uśmiech. – Mam już umówione spotkania.

- Czy ty zrozumiałaś chociaż jedno słowo z tego co ci powiedziałem? – westchnął.

- Wszystko, co do jednej literki. Daj spokój, Franco. Ci ludzie nawet nie będą wiedzieli o moim istnieniu, poza tym, po co mieliby przychodzić tutaj, skoro biuro Sebastiano jest w Two Plaza.

- Alexia...

- Nie zmienię planów – odpowiedziałam twardo. – Mam dość siedzenia w zamknięciu, nawet, gdy jest tak luksusowe. Zajmę swoje stare biuro.

- Nie zmienisz zadania? – zapytał.

Z każdego słowa przebijała skrywana nadzieja. Jestem naprawdę złą kobietą, pozbawiając go tej ulotnej pewności i wiary, że ma nade mną jakakolwiek kontrolę. Potrząsnęłam głową otwierając drzwi.

- W takim razie przygotuj się, moja droga. Najdalej za godzinę będzie tu Sebastiano.

Stojąc w progu, odwróciłam się posyłając mężczyźnie zadziorny uśmiech. Gdyby wiedział, w jaki sposób spędzał czas ten jego super duper boss, złapałby się za głowę. A może i nie... To w końcu facet i jestem pewna, że w wieku Szatana był dokładnie taki sam, a może i gorszy? Nieważne... Sebastiano Riina ma swoje sprawy i niech tak zostanie. Wciąż nie pozbierałam w całość własnej dumy i tego kruchego organu w piersi. Wciąż czuję, jak przesypują się pokruszone kawałki...

Nie odpowiedziałam. Co mogłam powiedzieć? Rozlokowałam się w biurze, z dala od ogólnego zgiełku pracujących tutaj ludzi, a przede wszystkim, z dala od wścibskich oczu Berty. Nie mam siły na jej humorki. Spojrzałam na zegarek. Za dziesięć minut mam umówione pierwsze spotkanie. Powinnam skoncentrować się na pracy, ale słowa Franco wciąż do mnie wracały. Ponad tydzień, z jakąś chorą fascynacją obserwowałam Sebastiano. Każdego dnia i każdego wieczoru, dopóki nie pojawiał się Santino i razem opuszczali apartament. W mojej głowie odtwarzałam bez przerwy jego słowa, które wypowiedział do Franco przed swoim domem i słowa Mauricio, rozmawiającego z nieznajomą mi kobietą.

Chryste! Mam taki bałagan w głowie...

Podskoczyłam, gdy telefon na moim biurku odezwał się z przejmującym terkotem. Przez to cholerne zamknięcie zupełnie odwykłam od zwykłych biurowych dźwięków, pomyślałam odbierając.

- Tak, Stella?

- Lexi? Mam dla ciebie naprawdę przystojną niespodziankę – zamruczała w słuchawkę. – Wysyłam na górę wraz z poleceniem, żebyś zdobyła numer telefonu.

- A sam nie mogłaś? – zaśmiałam się słysząc jej zdyszany głos.

- Zaniemówiłam na jego widok – przyznała. – Zrobisz dokładnie to samo, zobaczysz.

- Nie sądzę. Zobaczymy, co da się załatwić w sprawie numeru, desperatko. Kończę, bo ten twój adonis już zapewne dotarł na piętro i teraz odpiera zmasowany atak wszystkich kobiet. Pa!

Wyszłam z pokoju i od razu uderzyła we mnie panująca w głównej recepcji atmosfera. Wszystkie kobiety wyglądały, jakby właśnie doznały jakiegoś objawienia. Jezu! Jeżeli Stella nie kłamała, zaraz będę miała do czynienia z kolejnym wcieleniem pokus wszelakich. Za jakie grzechy, Boże?

Przyczyna całego tego zamieszania stała do mnie tyłem, opierając się łokciem o kontuar recepcji. Ubrany w materiałowe spodnie opinające długie nogi i całkiem niezłe pośladki oraz koszulę, skupiał na sobie wzrok wszystkich kobiet. Rozanielona mina recepcjonistki mówiła sama za siebie. Spijała każdy oddech z ust mężczyzny, jakby umierała z niedotlenienia. Czy ja też tak się zachowywałam, gdy po raz pierwszy stanęłam twarzą w twarz z Sebastiano?

Odchrząknęłam zirytowana na swoje głupie myśli. Mężczyzna odwrócił się moją stronę i unosząc w górę jedną brew, zmierzył wzrokiem całą moją postać. Nie to, żebym przejmowała się takimi duperelami, ale zamawiając nową garderobę, mimo wszystko pozostałam przy swoim nowym stylu, dodając mu nieco zadziorności. Biała obcisła sukienka do połowy uda z małym dekoltem i czerwone sandałki na wysokim obcasie to nienajlepszy strój do pracy. Ale, jakby tu powiedzieć... Chwilowo zastępuję Danielo, więc mogę pozwolić sobie na nieco luzu.

- Doktor Mitch? – zapytałam.

Mężczyzna otrząsnął się z chwilowego zawieszenia i posyłając w moją stronę olśniewający uśmiech, kiwnął tylko głową. Nie będę zdzirą i nie powiem mu, że nie robi to na mnie wrażenia. Takie sztuczki to ja miałam na co dzień, gdy pracowałam z Szatanem. Ten facet, choć niewątpliwie przystojny, nie dorasta Sebastiono do pięt. Za to doskonale widać, że urwał się dokładnie z tego samego drzewa rozpusty.

- Jestem Lexi. Zapraszam – wskazałam dłonią kierunek.

Czułam wlepione w moje plecy oczy mężczyzny. Cholera! Ja to mam pieprzone szczęście do dupków. Coś czuję, że współpraca z tym facetem będzie wybitnie wkurwiająca. Pewnie nie widzi dalej niż czubek własnego nosa, przekonany o swojej boskości. Coś jak Sebastiano...

Dotarliśmy do mojego biura. Wskazałam mężczyźnie miejsce i zamykając za nami drzwi obeszłam biurko.

- Co się pani stało w kolano?

Wzdrygnęłam się słysząc głęboki baryton. W moim małym gabinecie zabrzmiał wyjątkowo wyraźnie i głośno. Spojrzałam w ciemne oczy mężczyzny, który stając przede mną z założonymi na piersi ramionami, wbił we mnie swoje spojrzenie. Spojrzałam w dół i miałam ochotę trzepnąć się w głowę. Zupełnie zapomniałam o tych szwach. Powinny zostać zdjęte w ubiegłym tygodniu, ale sami powiedzcie, trochę było to utrudnione, gdy trzeba się ukrywać, prawda?

- Nic wielkiego – próbowałam zbagatelizować sprawę, ale chyba bez powodzenia. – Zaledwie kilka szwów do zdjęcia.

- Niech pani usiądzie – wskazał mi dłonią odsunięte od biurka krzesło. – Przyjrzę się temu bliżej.

- Z całym szacunkiem, doktorze...

- Nie jestem doktorem – odezwał się ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku. – Profesor Grayson Miller, jestem ordynatorem oddziału onkologii. Doktor Mitch miał pilną konsultację, więc postanowiłem go zastąpić.

Zamrugałam powiekami, czując dziwne ciepło rozlewające się na moich policzkach. Cholerka! On naprawdę jest diabelnie przystojny. Czarne włosy, krótsze po bokach, ułożone w jakiś artystyczny bałagan na górze, ciemna karnacja i równie ciemne oczy. Niewątpliwie miał w swoim drzewie genealogicznym rdzennych mieszkańców Ameryki, o czym świadczyć mogą odziedziczone po nich indiańskie rysy twarzy.

- Naprawdę, nie warto zawracać sobie tym głowy – odpowiedziałam ochrypłym głosem. – Jestem umówiona z lekarzem.

- Mimo to nalegam.

No ja pieprzę! Co za uparty facet! Poddałam się z głośnym sapnięciem opadając na krzesło. Spojrzałam na mężczyznę prostując prawą nogę, jakbym chciała wbić mu obcas w niewątpliwie nieźle umięśnioną klatkę piersiową. Dochodzę do wniosku, że byłam znacznie bezpieczniejsza pracując w HR, niż teraz. No sami powiedzcie... Nie dość, że miałam mafię i jej bossów na karku, to w dodatku na mojej drodze pojawiają się cholernie przystojni faceci.

- Nie lubi pani rozkazów? – zaśmiał się ochrypłym, głosem kręcąc głową.

- Chyba nikt nie lubi.

Ku mojemu zaskoczeniu, klęknął przede mną na jedno kolano. Długie ciepłe palce chwyciły moją stopę w kostce, obejmując ją delikatnie. Rozpiął paski sandałka i odkładając but na podłogę, postawił moją stopę na swoim udzie. O ludzie! Dosłownie skamieniałam...

- Profesorze – wyszeptałam zażenowana niecodzienną sytuacją, starając się zdjąć stopę. – To nie wypada...

- Dlaczego? – zapytał, przekrzywiając głowę na prawe ramię. – Przede wszystkim jestem lekarzem. Zdejmę pani szwy, bo wygląda na to, że powinny być usunięte co najmniej kilka dni temu – mruknął z naganą przesuwając palcami wzdłuż rany.

- Byłam zajęta...

Posłał mi potępiające spojrzenie, po którym postanowiłam się więcej nie odzywać. Przynajmniej w sprawie mojego kolana. Profesor okazał się czarodziejem, który miał nawet ze sobą elegancką torbę, a w niej wszystkie te lekarskie precjoza, którymi posługują się lekarze. Przemył ranę jakimś ostrym środkiem odkażającym, po czym wziął się za usuwanie szwów. Syknęłam kilka razy, gdy je wyciągał, czując napinającą się skórę.

- Wygląda na to, że będzie miała pani małą bliznę – odezwał się.

- Pewnie nie pierwsza i nie ostatnia – wzruszyłam ramionami.

- Przez kilka dni może pani odczuwać niewielkie napięcie skóry w tym miejscu. Proszę smarować jakąś maścią, może być z antybiotykiem.

- Dziękuję, profesorze. To naprawdę nie było konieczne.

Chciałam cofnąć stopę, ale wciąż przytrzymywał mnie pod kolanem, przesuwając kciukiem po bliźnie. Chyba zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego co robi, wpatrzony w moje oczy. Widziałam jak zaczynają błyszczeć pod wpływem targających nim emocji. Zanim zorientowałam się co chce zrobić, pochylił się nad moją nogą.

- Najszybciej zagoi się jak pocałuję – wyszeptał dotykając ustami mojej skóry.

Dokładnie w chwili, gdy usta mężczyzny dotknęły mojego kolana, drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem, uderzając o ścianę. Szarpnęłam głową patrząc na stojącego w drzwiach mężczyznę. Ja pierdolę! Jeszcze jego mi tutaj brakowało, pomyślałam i dopiero na widok furii na jego twarzy, zdałam sobie sprawę z dwuznacznej sytuacji, w jakiej się znalazłam.

Przełknęłam z trudem... Jednak się pofatygował osobiście. Tym razem będę miała do czynienia z samym bossem Cosa Nostry, pomyślałam widząc rozpuszczone na ramionach włosy.

A miało być tak spokojnie...  

Sebastiano

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro