Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Lexi...

Powinnam mieć szansę na przygotowanie się na widok tego mężczyzny. Powinnam umieć się zachować, jak na profesjonalistkę przystało i bez mrugnięcia okiem stanąć z nim twarzą w twarz. Zauważyłam, jak nagle zmieniła się atmosfera w pomieszczeniu, gdy tylko stanął w drzwiach, a że spodziewałam się jego wtargnięcia, nie powinnam być zaskoczona. Przez chwilę stałam tyłem do niego obserwując jego odbicie w szybie. Czułam jego wzrok na swoim ciele, jakby dotykał mnie swoimi dużymi dłońmi. Włoski na karku uniosły się w górę, gdy szacował mnie, jak klacz na wystawie. Przeklęty facet!

Kilkanaście minut temu potraktował mnie, jak śmiecia, a teraz wlepiał we mnie swoje gały ukryte za ciemnymi szkłami okularów przeciwsłonecznych. Kto, do licha, nosi przez cały czas okulary? Przypomniałam sobie wszystkie zdjęcia, na jakie natknęłam się w sieci i faktycznie, na każdym z nich ukrywał się za lustrzanymi szkłami.

Z satysfakcją zauważyłam, jak zesztywniał patrząc na telefon. Nie byłam zadowolona, gdy przyjmując tę posadę musiałam podłączyć się do bezpośredniej poczty Szatana, z której o ile wiem, nie musiały korzystać moje poprzedniczki. Po jego długiej tyradzie w gabinecie zrozumiałam, że właśnie w ten sposób będzie się ze mną komunikował, a po tym pokazie chamstwa, jakie mi zaserwował, byłam więcej niż szczęśliwa, przystać na takie relacje z Szatanem.

Teraz dodatkowo byłam zadowolona, ba wręcz przeszczęśliwa, gdy z niedowierzaniem wpatrywał się w telefon. Pomachałam swoim, na wypadek, gdyby jego szare komórki doznały jakiegoś chwilowego zaćmienia.

- Kim pani jest? – powtórzył.

'Tymczasowa asystentka' odpisałam na zadane mi pytanie, podkreślając pierwsze słowo. Niech wie, że nie pałam miłością ani do niego, ani do tego stanowiska. Tylko wizja własnej firmy utrzymywała mnie w tym miejscu.

- To pani?

'Gdyby raczył pan porozmawiać ze mną rano, jak normalny człowiek, nie musiałby pan aż tak się dziwić', odpisałam.

- Może przestać się pani bawić, jak dziecko? Zadałem pani pytanie i oczekiwałbym w zamian werbalnej odpowiedzi – warknął patrząc na mnie, a przynajmniej wydawało mi się, że patrzy mi w twarz, a nie na moje biodra czy cycki.

Cycki, które niech licho porwie Granta i jego spaczony humor, nieujarzmione stanikiem wyraźnie odznaczały się od obcisłej bluzki. Zabiję gadzinę, jak tylko wrócę do domu, postanowiłam, z trudem powstrzymując się przed skrzyżowaniem ramion, gdy Szatan odrobinę obniżył głowę. Dam głowę, że w tej chwili na nie patrzył, a te dwie zdradliwe małpy właśnie teraz nabrały ochoty, żeby poświecić twardymi sutkami.

- Napatrzył się już pan? – tym razem to ja warknęłam, gdy zauważyłam na jego twarzy zarozumiały uśmieszek. – Jak wspomniałam, chusteczki są tam – machnęłam dłonią w stronę ekspresu do kawy. – Niech się pan wytrze, nie do twarzy panu ze śliną na brodzie.

Zwarliśmy się spojrzeniem. Miałam ochotę podejść i zerwać mu z twarzy te cholerne okulary. Do szału doprowadzało mnie to, że nie widzę jego oczu. Zamiast tego uniosłam dłoń do swojej twarzy pokazując mu, gdzie się zaślinił. Środkowym palcem.

Spiął się, jakby pal tkwiący w jego arystokratycznym tyłku przypomniał mu o swoim istnieniu i szarpnięciem otworzył drzwi.

- Do mojego gabinetu – wysyczał. – Natychmiast.

Powinnam go olać. Powinnam dużo różnych rzeczy, jak na przykład, rozwalić mu tę jego zakutą głowę o tą cholerną szybę, ale zamiast tego odepchnęłam się od blatu i najspokojniej w świecie dolałam sobie najpierw kawy, a dopiero potem wolnym krokiem wyszłam na korytarz.

Szatan pozostawił za sobą zapach drogiej wody kolońskiej, choć był tak wściekły, że w powietrzu powinien unosić się raczej smród palonej siarki i smoły. Krocząc jak po wybiegu, wróciłam do swojego biura. Szklane wrota do piekła były otwarte, nieomylny znak, że Szatan na mnie czeka. Mogłam założyć na siebie jedną ze służbowych marynarek, które trzymałam w biurze na wszelki wypadek, ale z czystej przekory zrezygnowałam z tego pomysłu. Najwidoczniej moje dziewczynki rozpraszały uwagę Szatana na tyle skutecznie, że nie był w stanie oderwać od nich wzroku. Gdy nie ma się dostatecznie dużego kalibru, trzeba sięgać po broń, jaką daje nam natura.

Weszłam do środka, jakbym była u siebie i tak jak poprzednio usiadłam na tym wynalazku zdesperowanego dekoratora. Przysięgam, każę wstawić tutaj odpowiednie krzesło, w przeciwnym wypadku, mój tyłek nigdy więcej nie będzie narażony na tę ohydę.

- Mogę wiedzieć, dlaczego się pani tak wierci? – rzucił ze złością, patrząc, jak staram się znaleźć najwygodniejszą pozycję do siedzenia.

- Mogę wiedzieć, dlaczego kazał pan wstawić to cudo do swojego gabinetu? – odszczeknęłam podkreślając jednocześnie ironicznie brzmienie słowa cudo.

- Jak pani nie pasuje, to proponuję przynieść sobie coś wygodniejszego.

Nawet nie musiałam patrzeć w jego oczy, żeby wiedzieć, że właśnie rzucił mi wyzwanie. Podejrzewam, że nigdy wcześniej nikt mu się nie sprzeciwił, nawet, gdyby miał tym ocalić własny tyłek. Podniosłam się i wymaszerowałam z gabinetu, wracając po chwili z własnym fotelem. Był diabelnie ciężki, ale przy tym anielsko wygodny.

Widząc, jak Szatan otwiera usta z niedowierzaniem, pogratulowałam sobie impertynencji. Nie będę skakała na każde jego zawołanie. Nie jestem jego służącą ani niewolnicą, żeby miał mi rozkazywać.

- Może pan zaczynać – powiedziałam zakładając nogę na nogę i przytrzymując przy ustach kubek z kawą.

- Kurwa! Trafiła mi się pieprzona księżniczka na ziarnku grochu!

Otrząsnął się, jak pies po kąpieli. Tylko, że zamiast zwinąć się przed kominkiem i dać mi spokój, zaczął krążyć wzdłuż okna. Podążałam za nim wzrokiem, jakbym siedziała na trybunach oglądając tenis ziemny. Dwadzieścia cztery kroki w jedną stronię, nawrót jak modelka na wybiegu, po czym dwadzieścia cztery kroki do kamiennej ściany. Przyszło mi nagle do głowy, że ten gabinet wydaje się mniejszy niż powinien być. Zajmował całą jedną ścianę budynku, więc jego powierzchnia powinna być co najmniej trzykrotnie większa.

Tymczasem moje rozważania nad tajemnicą powierzchni tego gabinetu, przerwał groźny warkot. Spojrzałam na galopującego z wściekłości Szatana, który teraz dosłownie miotał się chodząc wzdłuż okna. Może szykuje się do jakiegoś maratonu?

- Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! Nie dość, że muszę niańczyć jego protegowane, to jeszcze trafiła mi się kompletna kretynka!

- O, przepraszam bardzo. Jeżeli mówi pan o kimś innym, to niech pan sobie nie żałuje, ale jeżeli mówi pan o mnie, to z całą stanowczością muszę zaprotestować przeciwko tym kalumniom. Można o mnie powiedzieć wiele rzeczy i z niektórymi nawet się zgodzę, ale podważać mój poziom inteligencji, to panu nie przejdzie. Skończyłam studia.

- Naprawdę? Ciekawe na jakim kierunku? – szydził rzucając mi spojrzenie.

- Nie pańska sprawa – warknęłam.

- Tak się pani wydaje? Pracuje pani dla mnie. Co miesiąc będzie miała pani na swoim koncie okrągłą sumkę, więc uważam, że to, jak najbardziej moja sprawa.

- Gwoli ścisłości. Radzę panu przeczytać mój kontrakt. To taka moja rada, zanim zrobi pan z siebie większego głupka, niż do tej pory.

W Szatana, jakby strzelił piorun. Zatrzymał się w miejscu, a w jego lustrzanych szkłach odbiło się słoneczne światło. Podszedł do biurka i pochylając się w moją stronę obniżył głowę, wpatrując się w blat. Umięśnione ramię uniosło się do twarzy.

Wstrzymałam oddech, czując jak wszystkie moje mięśnie tężeją. Zdejmie te przeklęte okulary? Powoli wypuściłam powietrze, gdy powolnym ruchem poprawił oprawki. Jednak nie... Z jakiegoś dziwnego powodu poczułam się rozczarowana. Chciałam zobaczyć jego oczy. Do szału doprowadzało mnie to, że wciąż ukrywa się za tymi diabelnymi okularami.

- Chyba się przesłyszałem – mruknął takim głosem, że wzdłuż kręgosłupa przeszły mnie lodowate dreszcze czystego przerażenia.

W mojej głowie rozwyły się wszystkie alarmy, a ten cholerny pulsujący ból ponownie się pojawił. Tylko, że tym razem w zupełnie innym miejscu. Pulsowanie pomiędzy nogami, jakie czułam, było najbardziej nieoczekiwaną rzeczą, jaka mi się ostatnio przydarzyła. Ten facet wkurzał mnie, jak nikt inny. Był chamski i niewychowany. Traktował mnie, jak służącą, oczekując, że będę spełniała wszystkie jego rozkazy. Pożądanie, jakie teraz płonęło w moim ciele, powinno być ostatnią rzeczą! Już wolałabym wytarzać się w smole, do licha ciężkiego, niż myśleć o nim w taki sposób.

- Raczej nie – rzuciłam Szatanowi w twarz.

- Czy naprawdę jest pani tak głupia, czy po prostu stara się mnie zirytować? Nie będę tolerował takiego zachowania, czy to jest dla pani jasne? Przypominam, że to ja tutaj jestem szefem, a pani tylko pracownikiem. To ode mnie zależy, jak długo będzie pani tutaj pracowała, a dodam, że najchętniej wywaliłbym panią na bruk już w tej chwili.

- Proszę bardzo – rzuciłam wstając z miejsca. – Ponownie proponuję, żeby przeczytał pan uważnie mój kontrakt. Jeżeli potem będzie miał pan jakieś pytania, z chęcią na nie odpowiem, o ile potrafi pan się zachować, jak cywilizowany człowiek.

- Dość tego! Jest pani bezczelna i niewychowana. Proszę stąd się wynosić i nie pokazywać mi na oczy. Niech się pani do mnie nie odzywa, o ile nie chce pani, żebym panią udusił za jej impertynencję. Czy to jest dla pani jasne?

- Właśnie spełnił pan moje największe marzenie – popchnęłam fotel w kierunku otwartych drzwi, ale jeszcze przystanęłam w progu uśmiechając się na widok jego furii. – Nie powiem, żeby było mi miło z tego spotkania, signor Rivas. Nigdy nie kłamię. A żeby udowodnić swoją dobrą wolę, powiem, że nazywam się D'Angelo. To tak na wypadek, gdyby przyszło panu do głowy zadzwonić do biura HR.

Usłyszałam parskniecie, a na jego twarzy pojawiło się złośliwy uśmiech.

- Doprawdy? Czy to nie zabawne? Anioł pracuje dla Szatana! Kurwa! Z chęcią obejrzałbym taki film.

- Proszę się tak nie podniecać – rzuciłam. – Jak obydwoje dobrze wiemy, więcej jest tych, którzy wierzą w Boga, niż w pana. Z drugiej strony, cieszę się, że jest pan świadomy tego, kim w rzeczywistości jest. Radzę docenić mój gest. Nigdy więcej nie będę aż tak uprzejma. A żeby zakończyć miłą konwersację, dodam, że wychodzę. Proszę do mnie nie dzwonić w żadnej sprawie. Będę nieosiągalna.

Ustawiłam fotel na właściwym miejscu, chwyciłam torebkę i podśpiewując pod nosem wyszłam z biura. Tę firmę czekała kolejna długa przerwa. Rozpoczynam nowy rozdział, taką pieprzoną tradycję.

Ciekawe, jak zniesie to Szatan.

Jadąc windą tupałam nogą wściekła jak cholera. Diabli nadali tego przeklętego faceta! Że też musiał pojawić się właśnie dzisiaj! W najgorszym dniu mojego życia. Pomijam już to, że ten cholerny kac wcale nie przechodził, przez co trudno mi było skoncentrować się na tyle, żeby posłać go do diabła, czyli tam, gdzie jego miejsce. Jak ktoś tak niewychowany i dupkowaty mógł być synem Danielo? Czart podmienił go w kołysce? A może złe wróżki rzuciły na niego czary?

Ktokolwiek maczał w tym palce, odwalił niestety kawał dobrej roboty. Sebastiano Rivas był najgorszym koszmarem normalnej kobiety. Grubiański, impertynencki i irytujący, jak jasna cholera! Jego cholerne ego pewnie widać było z kosmosu! Jak ja mam wytrzymać z kimś takim dwanaście miesięcy?! Po tym wszystkim, o ile przeżyję i pozostanę na wolności i przy zdrowych zmysłach, powinnam dostać aureolę!

Nie ukrywam. Wyprowadził mnie z równowagi. Gdyby nie obietnica złożona Danielo, moja noga nigdy w życiu ponownie nie stanęłaby w tym budynku, że o biurze nie wspomnę. Stanęłam na chodniku, próbując uspokoić wrzącą we mnie złość. Na każdego jest przecież sposób... Wystarczy tylko pomyśleć...

- Panienko?

Szarpnęłam głową, gdy tuż przede mną pojawiła się sylwetka mężczyzny. Mrużąc oczy przed ostrym słońcem, rozpoznałam kierowcę Danielo, który przywiózł mnie do pracy. Jak on miał na imię?

Zobaczyłam za jego plecami zaparkowany SUV.

- Czy pan tutaj czekał na mnie od rana? – zapytałam zakładając okulary, żeby dać wytchnienie moim oczom.

- Niedawno podjechałem. Pomyślałem, że może będzie chciała pani pojechać na lunch.

Dziwne. Do lunchu zostało jeszcze sporo czasu.

- Zrobiłem coś złego?

- Nie, wszystko w porządku – zapewniłam słysząc w jego tonie zaniepokojenie.

Nie dawała mi spokoju jego obecność pod biurem. Wyglądało, jakby mnie śledził. Czy to Danielo wydal mu takie polecenie? Jeżeli tak, to w jakim celu?

Stałam na chodniku, wciąż bijąc się z myślami. Dlaczego ja? Danielo mógł przecież zatrudnić osobę z wyższymi kwalifikacjami, niż moje. Poza tym, bądźmy szczerzy. Kompletnie nie nadawałam się na czyjąkolwiek asystentkę, a tym bardziej tego gbura na górze. Nie potrafię trzymać jerzyka za zębami i nie pozwalam ciosać sobie kołków na głowie. Szybciej pozabijamy się, niż dogadamy w jakiejkolwiek sprawie.

- Chce pani pojechać na lunch?

Zupełnie zapomniałam o obecności kierowcy Danielo. Przez tego faceta tracę swój zdrowy rozsadek.

- Nie wiesz, czy signor Danielo jest w swoim biurze?

- Jest. Rozmawiałem przed chwilą z jego... kierowcą.

Nie mogłam jeszcze wrócić do domu, bo Grant od razu zorientuje się, że coś się wydarzyło i zacznie mnie przesłuchiwać. Gdy wpadał w ten nastrój, był gorszy niż KGB. Obedrze mnie ze skóry, tylko po to, żeby udowodnić mi, iż nie powinnam zgadzać się na propozycję Danielo.

Potrzebowałam informacji.

- Nie będę cię potrzebowała – powiedziałam ruszając w stronę biurowca, w którym znajdowała się główna siedziba konsorcjum.

- Panienko D'Angelo, proszę! – złapał mnie za ramie, ale od razu puścił, gdy odskoczyłam do tyłu. – Przepraszam, proszę o wybaczenie. Nie chciałem pani przestraszyć, ale mam wyraźne rozkazy.

- Jakie rozkazy? – widząc, jak zaciska usta ogarnęła mnie wściekłość.

Czy to jakaś gra, o której zasadach nie mam zielonego pojęcia? Może Grant miał rację? Może za propozycją Danielo kryło się coś więcej? Tylko co, na litość boską?

Zdążyłam zrobić krok, żeby wyminąć blokującego mi drogę kierowcę Danielo, gdy ten ponownie stanął przede mną. Tym razem, zachowując odpowiednia odległość i nie dotykając mnie.

- Proszę, wszystko wytłumaczę, tylko niech panienka wsiądzie do samochodu. Szef mnie zabije, jeżeli się dowie, że szła panienka sama.

Trochę teatralnie, ale zrobiło mi się go szkoda, widząc, jak ze zdenerwowania trzęsą mu się ramiona. Guido... Właśnie przypomniałam sobie, że ma na imię Guido, bo tak podpisał się pod wiadomością, którą przesłał mi rano.

- Przecież to obłęd – mruknęłam podchodząc do zaparkowanego przy krawężniku auta. - Szybciej dojdę pieszo, niż ty dojedziesz samochodem. To zaledwie kilka przecznic stąd.

Chwilę później siedziałam już w klimatyzowanej przestrzeni luksusowego samochodu. Rano nie miałam czasu i głowy, żeby przyjrzeć się dokładnie, ale teraz, gdy czekając, aż Guido zajmie swoje miejsce, rozejrzałam się po wnętrzu, otworzyłam szeroko oczy. Każdy szczegół, aż krzyczał, że właściciel tego auta jest niesamowicie bogaty. Perłowo szara skórzana tapicerka była tak miękka, że nie oparłam się pokusie pogładzenia jej palcami. Dwie kanapy naprzeciwko siebie oddzielała od kierowcy przyciemniona szyba, opuszczona w tej chwili do połowy. Konsola, za która właśnie usiadł Guido, wyglądała, jak w jakimś statku kosmicznym. Było na niej pełno różnych przycisków i migających lampek, a duży ekran ukazywali widok przed autem i to co się działo za nim. Nie znałam się na tych wszystkich wymyślnych rzeczach, ale ten samochód nie wyglądał normalnie.

- Czy to kuloodporne szyby? – zapytałam pukając paznokciem w czarną powierzchnię tuż obok mojej głowy.

Mężczyzna odwrócił się w moją stronę, opuszczając do końca dzielącą nas szybę. Jego spojrzenie pobiegło w stronę mojej dłoni, po czym spojrzał na mnie ciemni oczami. Każdy jego ruch był powolny i wyćwiczony, jakby oceniał wszelkie możliwe zagrożenia. Jego zachowanie kompletnie się zmieniło. Było władcze, a spojrzenie wypełnione ostrzeżeniem.

Na studiach zajęłam się zagadnieniami mowy ciała. Bardzo fascynował mnie ten przedmiot, który później okazał się szalenie pomocny, gdy powierzono mi obowiązki zatrudniania nowych pracowników. W końcu panowie Rivas nie prowadzili wesołego miasteczka, tylko potężne konsorcjum. Każdy pracownik musiał przejść bardzo szczegółową weryfikację, jeżeli chciał w nim pracować.

Teraz, mowa ciała Guido mówiła, że ten przystojny mężczyzna, z którym dzielę niewielką przestrzeń samochodu, to w rzeczywistości niebezpieczny mężczyzna. Jego ciemne oczy nie ominęły żadnego mojego gestu, czy oddechu.

- Tak. Signor Rivas bardzo dba o bezpieczeństwo.

- Dlaczego tutaj jesteś? Dlaczego przyjechałeś po mnie rano?

Uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu nie było nawet odrobiny wesołości. Wyglądał groźnie.

- Nie na wszystkie pytania mogę odpowiedzieć. Obowiązuje mnie tajemnica służbowa.

No i tyle, jeżeli chodzi o odpowiedzi na moje pytania. Podstępem nakłonił mnie do wejścia do samochodu, bo raczej dziwnie to by wyglądało, gdyby miał mnie na siłę do niego zaciągnąć.

- Proszę nie wysiadać – powiedział spokojnie, gdy moja dłoń dotknęła chłodnej klamki. – Nie chcę się później tłumaczyć szefowi, dlaczego musiałem zamknąć panią w samochodzie.

Sapnęłam patrząc na niego z niedowierzaniem. Co to, do licha, miało znaczyć? Jestem więźniem? Zostałam porwana?

- Przepraszam, zabrzmiało to trochę... - potrzasnął głową, a gdy ponownie na mnie spojrzał, w jego oczach nie było już tego mroku, którym tak mnie przestraszył.

- Kim jesteś? – zapytałam z trudem przemykając.

- Jestem pani kierowcą. Mam dbać o pani bezpieczeństwo.

- Nie potrzebuję kierowcy! A tym bardziej ochroniarza!

- Szef uważa inaczej – wzruszył szerokimi ramionami. – Bardzo się... zdenerwował, gdy dowiedział się, że nie ma pani samochodu i wraca późnym wieczorem, korzystając z metra. Los Angeles to niebezpieczne miasto, a pani pracuje dla bardzo wpływowego człowieka.

- Robię tak od wielu lat!

- Już nie - rzucił mi spojrzenie w lusterku. - Od teraz będę osobiście dbał o pani bezpieczeństwo.

- Jezu! To chyba jakiś żart! Co to jest? Plan jakiegoś filmu? Nie jestem cholerną gwiazdą kina, nie czyha na mnie żaden pseudo wielbiciel! Jestem kadrową!

Zacisnęłam pięści, czując jak moje dotychczasowe spokojne życie wymyka mi się z rąk. Miałam dość! Najpierw ten Antychryst na górze, a teraz to...

- Zawieź mnie do swojego szefa – rzuciłam odwracając się w stronę czarnej szyby.

Byłam koszmarnie wściekła. Na wszystkich facetów. I chociaż bardzo szanowałam Danielo, to jak mi Bóg miły, jak tylko go zobaczę, usłyszy ode mnie kilka słów. Żaden potomek Adama nie będzie mówił mi, jak mam się zachowywać i co mi wolno, a czego nie. Może za wyjątkiem Granta, ale nie zawsze.

Tak jak się spodziewałam, dotarcie do Two California Plaza zajęło nam więcej czasu, niż gdybym zdecydowała się iść tam pieszo. Nawet w tych cholernych butach, których stukot odbijał się echem na parkingu biurowca. Guido wjechał na podziemny parking i wcale się nie zdziwiłam, gdy zaparkował w wydzielonej sekcji, tuż obok identycznie wyglądającego SUV-a i towarzyszył mi w windzie, która zabrała nas na najwyższe piętro.

Już wcześnie byłam tutaj kilka razy, a ostatni tydzień spędziłam w przydzielonym mi tymczasowo gabinecie, zapoznając się ze sprawami, nad którymi obecnie pracował Danielo i jego syn. Wiedziałam, że miał zamiar niedługo odejść na emeryturę, a wcześniej zaplanował długie wakacje. Zaproponował mi tę posadę, żeby mieć pewność, że w czasie jego nieobecności ktoś rozsądny i zaufany będzie pracował z Sebastiano, pomagając mu przy przejmowaniu odpowiedzialności za konsorcjum.

Tak przynajmniej powiedział mi podczas naszego spotkania. Zaczynam myśleć, że cała ta sprawa jest co najmniej dziwna.

No bo powiedzcie sami. Zjawia się boss i proponuje mi brylantową marchewkę, w zamian za kilka miesięcy pracy z Antychrystem. Ryzyko jest znikome, bo znam swoje mocne strony. Poza tym, po tym, jak przez ponad rok, był moim największym koszmarem, chciałam dać mu nauczkę. Uznajcie to za kobiecy kaprys, ale temu gościowi należała się porządna szkoła dobrych manier i kilka kopniaków w dupę.

A do tego wszystkiego, nagle znalazłam się w świecie, gdzie muszę jeździć kuloodpornymi samochodami, mieć ochronę i każdy mój krok jest obserwowany. Albo wpadłam w paranoję, albo jeszcze mam cholernego kaca, albo wpakowałam się w poważne kłopoty.

Na mój widok, sekretarka Danielo uśmierciła mnie wzrokiem. Co za wstrętne babsko! I co ona ma do mnie, że od pierwszej chwili, gdy przekroczyłam ten próg jawnie okazuje swoją wrogość?

- Czy mogę się zobaczyć z...

- Alexandria?

W drzwiach pojawił się sam Danielo. Bez wahania podeszłam do niego i rzucając przez ramię spojrzenie na mojego samozwańczego obrońcę, dałam mu wzrokiem znać, że może iść w diabły. Ten tylko uśmiechnął się i jak nigdy nic, rozsiadł się w fotelu naprzeciwko wciąż wściekłej sekretarki.

- Zaczekam, aż pani skończy – mrukną sięgając po gazetę.

Wściekła na wszystkich mężczyzn, minęłam Danielo i weszłam do środka. Na mój widok dwaj mężczyźni siedzący przed biurkiem, wystrzelili z miejsc, na których siedzieli. Tak jak Danielo, ubrani w czarne garnitury wyglądali, jak typowi prawnicy. Przeszyli mnie spojrzeniem ciemnych oczu, aż zrobiło mi się zimno.

Paranoja, jak nic...

- Przepraszam – wyjąkałam czując jak ciepło pokrywa moje policzki. – Nie wiedziałam, że jest pan zajęty. Wrócę później.

- Zaczekaj, moja droga – odezwał się Danielo, dając mężczyznom znać, żeby wyszli. – Właśnie skończyliśmy. Panowie – zwrócił się do nich. – Wiecie co macie robić.

- Oczywiście, signor - minęli mnie nie patrząc mi w oczy. – Signorina...

- Cieszę się, że mnie odwiedziłaś – oznajmił uśmiechając się do mnie, gdy zostaliśmy sami.- Usiądź. Napijesz się czegoś?

- Nie, dziękuję. Nie zajmę wiele czasu.

Usiadłam na kanapie i dopiero wtedy Danielo zajął miejsce naprzeciwko mnie..

- Już ci mówiłem, nigdy nie będziesz mi przeszkadzać. W każdej dowolnej chwili możesz mnie odwiedzić, albo do mnie zadzwonić. Naprawdę nie chcesz nic do picia? Może chociaż wodę?

- Nie, nie... Naprawdę niczego nie chcę – zapewniłam. – Nie wiedziałam, że ma pan spotkanie. Naprawdę nie chciałam przeszkadzać.

- To nie było nic ważnego. To znaczy było, ale nie na tyle, żebym nie mógł odłożyć tego na później. W zasadzie, mogłabyś mi pomóc, moja droga – wyznał patrząc na mnie. – Kilka organizacji charytatywnych zwróciło się do mnie z zapytaniem, czy mogliby przez nas rozpropagować jeden ze swoich programów. Słyszałaś o akcji Bliźniak Genetyczny?

- Obiło mi się o uszy. To bank dawców szpiku, prawda?

- Dokładnie, moja droga. Powiedz mi, czy mogłabyś pomóc mi w tej sprawie? Nie chcę w żadnym razie wymuszać, czy naciskać na pracowników, żeby poddali się badaniom, skoro później nie będą chcieli pomóc chorym.

- Na pewno będą potrzebowali więcej informacji o samej procedurze pobrania szpiku kostnego. To głównie zapewne ich martwi.

- Zorganizuję to – oznajmił podekscytowany. – Jakieś szkolenia, spotkania z lekarzami i osobami, które poddały się tej procedurze, wszystko oczywiście w czasie pracy. Myślisz, że to wystarczy?

- Można by zaplanować wielką imprezę i zaprosić przedstawicieli z innych stanów. Na przykład, po czwartym lipca. Ludzie zazwyczaj po święcie niepodległości są bardziej otwarci na innych. Możemy zorganizować imprezę w plenerze, ustawić markizy, a w nich punkty do badań. To tylko wymaz, prawda?

- Tak. Pierwszy etap to badanie genetyczne. Czy ty byłabyś chętna wziąć udział w tej akcji?

Zaskoczył mnie tym pytaniem. Mówiąc szczerze, nigdy nie myślałam o tym, dopóki moja mama nie zachorowała na nowotwór. Co prawda nie był to rak krwi, ale w tamtym czasie przeczytałam o wszystkich typach nowotworów, szukając jakiejś pomocy. Niestety, gdy rak trzustki został zdiagnozowany, był już w zbyt zaawansowanym stadium, żeby coś z tym zrobić. Nastąpiły przeżuty i po kilku miesiącach bolesnej walki, mama odeszła.

- Oczywiście – zapewniłam.

- Wspaniale. Jak to mówią, przykład idzie z góry. Zaczniemy od nas i będziemy zachęcać do badań naszych pracowników. Prześlę ci materiały i nazwiska osób, z którymi możesz się kontaktować w tej sprawie. Masz wolną rękę we wszystkim.

Co się, do cholery, dzieje z moim życiem? Byłam zwykłą kadrową, jak powtarza to Grant. Siedziałam w biurze, szukając odpowiednich osób na stanowiska kierownicze i nigdy nie miałam do czynienia z wyższą kadrą kierowniczą. Przynajmniej nie osobiście. A teraz? Jestem osobistą asystentką cholernego Rivas, mam ochroniarza, kartę kredytową z kosmicznym limitem i mam odpowiadać za akcję charytatywną wspieraną przez konsorcjum?

Przyjrzałam się mu uważniej i ze zdziwieniem zauważyłam, że od naszego ostatniego spotkania, jakby poszarzał na twarzy. Sine kręgi pod oczami i głębsze zmarszczki dookoła ust wyraźnie wskazywały, że coś jest nie tak. Z miejsca zapomniałam o własnych głupich myślach.

- Dobrze się pan czuje? – zapytałam pochylając się w jego stronę.

- Oczywiście, Alexandrio. Jestem tylko trochę przemęczony. Nie mogę już się doczekać wyjazdu, żeby w końcu odpocząć. A wracając do ciebie. Jak sądzę, mój syn raczył się w końcu pojawić w firmie, mam rację?

Wzięłam głęboki oddech. Trochę mi przeszła złość na Danielo, ale nie uspokoił mnie gadką o przemęczeniu. Jednak nie byłam upoważniona do roztrząsania tego tematu. Był moim szefem, a dalsze drążenie tematu byłoby grubym nietaktem i bardzo nieprofesjonalne.

- Skąd pan wie? – wypuściłam powietrze uśmiechając się widok jego miny.

- Nie trzeba mieć kryształowej kuli, żeby domyśleć się celu twojej wizyty, tym bardziej, że jest środek dnia, a ty nigdy wcześniej nie opuściłaś biura o tak wczesnej porze – roześmiał się splatając ramiona na klatce piersiowej. – Widziałem się z nim wczoraj, ale nie sądziłem, że zjawi się w biurze. No to powiedz mi, jak pierwsze wrażenia?

Najwyraźniej nie był zły, że przerwałam mu spotkanie, choć jak się domyślałam, było ważne. Sprawiał wrażenie, że moja wizyta rzeczywiście sprawia mu przyjemność. Tych dwóch mężczyzn wyglądało na prawników, a widząc ich miny, gdy opuszczali gabinet, mogłam się tylko domyśleć, że nie zajmowali się błahostkami.

- Mam być szczera, czy polityczna? – zapytałam splatając palce na brzuchu.

- Polityczna – rzucił.

- Zawsze może być gorzej.

- A szczerze?

- Mówiąc szczerze, to do dupy.

Danielo zaczął się śmiać na cały głos. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Nie wiem dlaczego, ale od początku czułam się w jego towarzystwie swobodnie. Traktował mnie z szacunkiem, którego próżno by szukać u jego pierworodnego.

- Wiedziałem... Wiedziałem, że ty, jako jedyna poradzisz sobie z moim synem – wysapał ocierając policzki. – Teraz powiedz mi, co było do dupy.

Najuprzejmiej jak potrafiłam, streściłam mu spotkanie z Szatanem, pomijając kilka szczegółów, takich jak to, że jego syn wywoływał we mnie dziwne uczucia i bezczelnie gapił się na moje cycki.

- Sebastiano jest raczej...

- Alexandrio, powiem ci coś. Cenię w tobie właśnie twoją szczerość. Nigdy nie obawiaj się powiedzieć mi, co naprawdę myślisz. Wolę brutalną prawdę, niż polityczne słodzenie. Tego miałem już w życiu wystarczającą ilość – powiedział.

Biorąc głęboki oddech postanowiłam spełnić jego życzenie. W końcu był moim szefem, choć nie dla niego pracowałam.

- Jest dupkiem – rzuciłam. – Potraktował mnie, jak swoją służącą, która czeka na rozkazy. Mam się nie odzywać, być niewidoczna, a najlepiej, żebym w ogóle nie istniała. No, może poza tymi chwilami, gdy żąda podania kawy. Nie jestem baristką w Starbuks, na litość boską!

- Niestety, muszę przyznać ci rację i przyjąć częściowo na siebie winę, za jego zachowanie. Wychowywałem go, po tym, jak opuściła nas jego matka i teraz widzę, że nie najlepiej mi to wyszło. Sebastiano jest rozpuszczony przez kobiety. Od małego potrafił okręcić sobie każdą dookoła małego palca. Może i jest humorzasty i dupkowaty, jak stwierdziłaś, ale jedno muszę mu przyznać. Jest naprawdę dobrym biznesmenem. Wiem, że zostawię firmę w bardzo dobrych rękach. Dzięki tobie, tych kilka pierwszych miesięcy będzie dla niego znacznie łatwiejszych. Ma wiele swoich własnych firm, które zajmują mu bardzo dużo czasu. To, że ty będziesz przy jego boku, napawa mnie spokojem. Potrafisz jak nikt inny ustawić do pionu mojego syna.

Dopiero po chwili zorientowałam się, że miałam otwarte usta. Co to, do licha, miało znaczyć? Czyżby Danielo chciał mnie wyswatać z Szatanem? Niespodziewanie przeszłam jakiś casting na przyszłą synową Danielo? Jeżeli taki właśnie pomysł przyświecał jego propozycji, to od razu muszę sprowadzić go na ziemię. Nigdy, przenigdy nie będzie mnie łączyło z tym Antychrystem nic więcej, jak praca i niechęć oraz tak duża przestrzeń, jak to tylko możliwe. Co do niechęci... Czuję, że uczucie jest odwzajemnione szczególnie po tym, co się dzisiaj stało.

- Przepraszam, ale... Chyba pan się nie spodziewa, że między mną i pańskim synem do czegoś dojdzie, prawda? – wydukałam.

- Dobry Boże! Nawet mi to do głowy nie przyszło – wykrzyknął wyraźnie speszony, machając rękami. – Nie takie miałem intencje. To się nie może zdarzyć, zapewniam cię! Poza tym, doskonale znam zasady, jakimi kieruje się Sebastiano. Dużo można o nim powiedzieć, ale nigdy nie łączyły go żadne związki z kobietami, z którymi pracuje. Postawił wyraźną granicę i choć zdaję sobie sprawę, że niejedna z chęcią by spróbowała, to wierzę w mojego syna. Dla niego zasady są najważniejsze. Nie złamie ich, dla żadnej kobiety.

To było cholernie żenujące! Wypaliłam jak z pistoletu na kapiszony i zrobił się tylko wielki dym. Chyba całkowicie poprzestawiało mi się w głowie, skoro taka myśl przyszła mi do głowy. Nie mówiąc, że te słowa wypłynęły z moich ust. Co jest ze mną, do licha, nie tak?! Skutek uboczny paranoi?

- Przepraszam, Alexio. Nie zabrzmiało to najlepiej – Danielo złapał mnie za dłoń, z przepraszającym wyrazem twarzy. – Jesteś piękną i cudowną kobietą. W innych okolicznościach, byłbym szczęśliwy, gdyby mój syn i ty... Ale tak, jak powiedziałem, to się nie może wydarzyć. Zdaję sobie sprawę, że reputacja Sebastiano jest właściwie własnością publiczną, ale naprawdę nie masz się o co martwić. Będzie traktował cię tak, jak trzeba.

Nagle Danielo zerwał się z miejsca przeczesując nerwowo włosy i mrucząc coś pod nosem po włosku. Udało mi się jedynie usłyszeć kilka słów, ale przecież nie mógł nazwać samego siebie idiotą, prawda?

- Może się napijesz? Albo wiesz, co? Zapraszam cię na lunch, o ile nie musisz wracać do biura. Co ty na to?

Po raz kolejny doszłam do wniosku, że zachowanie Danielo jest bardzo dziwne. Miotał się po gabinecie, jakby nie wiedział, co ma jeszcze powiedzieć, albo za wszelką cenę chciał odwrócić moją uwagę od tego, co powiedział.

- Nic się nie stało – powiedziałam podchodząc do milczącego mężczyzny. – Wygłupiłam się tym, co powiedziałam, przepraszam.

- Nie, to ja przepraszam. Mogłaś odnieść wrażenie, że uważam cię za nieodpowiednią kobietę dla mojego syna. To nieprawda. Byłbym przeszczęśliwy, gdyby ktoś tak wspaniały jak ty... Ale... Dio mio!

Danielo był blady i zdenerwowany. Nie wiem co było tego przyczyną, ale nadszedł czas na zmianę tematu.

- Nie muszę wracać do biura, więc z chęcią zjem lunch – oznajmiłam z uśmiechem. – A tak na marginesie, nie wiedziałam, że przyjmując tę posadę, dorobię się kierowcy i ochroniarza.

Na twarzy Danielo, gdy spojrzał mi w oczy, pojawił się nieśmiały uśmiech.

- Muszę dbać o swój największy skarb – oznajmił z powagą podchodząc do drzwi. – Jeszcze konkurencja sprzątnie mi cię sprzed nosa i co ja biedny pocznę? Moja emerytura pójdzie w zapomnienie. Dobra robota, Guido – powiedział na widok czekającego na zewnątrz ochroniarza, całkowicie ignorując sekretarkę. – Jak widzę, dobrze się tobą opiekuje. Wspaniale. Zdjęłaś z moich barków ogromny ciężar.

- Niby czym? – zapytałam, gdy drzwi windy zamknęły się za nami, pozostawiając Guido na zewnątrz.

- Będę szczery, Alexio. Nie zdawałem sobie sprawy, że codziennie wracasz metrem po zapadnięciu zmroku. Jesteś pracoholiczką, zupełnie, jak Sebastiano, ale on jest mężczyzną. Nigdy bym sobie nie darował, gdyby stało ci się coś złego. To miasto jest niebezpieczne dla samotnej, pięknej kobiety.

Potrząsnęłam głową dziwiąc się tym głupim myślom. Kto miałby tracić czas na zwykłą kobietę, jak ja? I dlaczego nagle nabrałam przekonania, że to nie miasto może być dla mnie niebezpieczne?

Mruknęłam z niezadowoleniem. Ta nagła opieka nade mną była irytująca. Nie byłam przyzwyczajona do tego, żeby ktoś woził mnie do pracy wypasionym autem, wartym zapewne tyle, ile mieszkanie, w którym mieszkam.

- Nie potrzebuję ochroniarza – zaprotestowałam wychodząc przez lobby na zewnątrz. Ponownie panująca na dworze temperatura prawie zwaliła mnie z nóg.

- Jestem przeciwnego zdania – zripostował, spokojnie przytrzymując przede mną drzwi czekającego na nas bliźniaczego SUV-a. – Jest to coś, o czym porozmawiamy przy lunchu, dobrze?

Nagle poczułam, jak zimny dreszcz zaczyna pełznąc po moich plecach. Szarpnęłam głową w bok, patrząc na otaczających nas ludzi, ale niczego niepokojącego nie zauważyłam.

- Wszystko w porządku, Alexio? – zapytał Danielo, wyraźnie zaniepokojony moim zachowaniem.

Z trudem udało mi się ruszyć do przodu. Wciąż czułam na plecach dziwny dreszcz. Na zajęciach z samoobrony, na które kiedyś namówił mnie Grant, uczyli nas, żeby nie lekceważyć sygnałów, które wysyła nasze ciało. To mogło nam uratować życie. Do tej pory ani razu nie przydarzyło mi się coś równie niepokojącego.

Byłam pewna, że ktoś patrzył na mnie. I wcale nie miał dobrych zamiarów...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro