Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 49

Sebastiano...

Po ostatnich rewelacjach postanowiliśmy polecieć jednym odrzutowcem. Gabe podstawił jednego ze swoich ludzi i razem z Rothem i trzydziestoma jego żołnierzami, mają wylądować na moskiewskim lotnisku jego samolotem. Wystartują godzinę po nas, co da nam czas na przedostanie się na teren starego.

MacKenna wyglądał, jakby coś go zdrowo pierdolnęło. Przyznam się, że sam jestem cholernie zaskoczony tymi wszystkimi powiązaniami. Jak jedna mała kobietka może najebać w męskim życiu? Konkretnie. Z pierdolnięciem, jak to kobieta.

Mój mały ciekawski intruz, który okazał się moją asystentką. Seksowną małą petardą, która nigdy się mnie nie bała. W zamian za to dostałem w mordę z pięści, rozwaliła mi mój ukochany samochód i jeszcze miała z tego zajebistą radochę. Powinienem być jej wdzięczny, że nie celowała w moje serce, prawda? Jak naprawię w końcu bolida, to jej go dam. Może wtedy przestanie strzelać do moich samochodów, gdy będzie się na mnie wściekać. To jest zajebisty pomysł... Postawi go w garażu i będzie mogła sobie na niego patrzeć, bo nie ma takiej jebanej możliwości, żeby usiadła za kierownicą i ruszyła w miasto!

Na razie jednak byliśmy w odrzutowcu. Nie wiem jak mam się czuć z tym wszystkim. To wszystko jest tak, kurwa, pojebane... Zaczynam się zastanawiać nad tym, co powiedziała matka zanim zginęła. Może to jej szaleńcze pierdolenie miało jednak jakiś sens?

...Nie dopuścimy do tego, żeby je znaleźli...

...Ta mała suka zdechnie, jak każda inna...

Czy miała na myśli tylko Rosę, czy kogoś jeszcze? Przede wszystkim, kim są oni? Mówiła w liczbie mnogiej. Ktoś pomógł jej wyjść ze szpitala, ktoś pomógł jej i nie mam w tej chwili na myśli przeklętej Berty. Szkoda, że nie miałem czasu, żeby przycisnąć ją bardziej. Wyśpiewałaby wszystko, a na razie pozostały mi tylko domysły. To znaczy wiem, kto to był, ale nie znam motywów. Dlatego tak zajebiście się cieszę, że spotkam tego skurwiela w Rosji. Mam nadzieję, że nie wyczuje w powietrzu zapachu zbliżającej się własnej śmierci i jego starcze dupsko będzie na miejscu, gdy tam dotrę. Jebany don Vito!

Gdy tylko znaleźliśmy się w powietrzu, Gabe zaproponował drinki. Przez chwilę miałem wrażenie, że jesteśmy w jego samolocie, a nie moim, ale wzdychając poddałem się, biorąc do rąk niską szklaneczkę. Nie mam siły na kolejne utarczki z Alexandrowem. Zerknąłem na ojca, który jednak leciał z nami do Rosji. To wszystko również jego dotyczy. Ten cały burdel, w którym utknęliśmy. Sant, podobnie jak ja na razie wszystko obserwował. Założę się, że w myślach już ze sto razy obdarł ruskiego psa ze skóry i jak tylko będzie miał okazję dorwać go przed nami, natknie go tu i ówdzie. Nic go tak nie wkurwia, jak to co powiedział Mironov, a ja mogę tylko powtórzyć. Nie ma lepszego consigliore jak Brassi. Każdy, kto twierdzi inaczej nie zna tak naprawdę tego skomplikowanego faceta.

Zastanawiał mnie wciąż milczący Miller. Chwilami, gdy wpatrywał się w MacKennę, albo w Alexandrowa, miał taki wyraz twarzy, jakby wiedział o tym od dawna. Zastanówmy się... Zna Gabe, więc musiał wiedzieć, kim była jego matka. Tym bardziej, że jakby nie było, Maddy Horan była synową pakhana. To kolejny wątek, którego nie rozumiem. Skoro ojcem Gabe był syn starego, dlaczego ma inne nazwisko?

- Powiesz mi coś o niej? – pierwszy odezwał się MacKenna wpatrzony w swoją szklankę. – Szukałem jej tyle lat... Niesamowite...

- Wiem tylko to, co powiedziała mi matka – odpowiedział. – Trafiła do Rosji. Młodo wyszła za mąż. Urodziła mnie jako nastolatka. Kilka lat mieszkaliśmy w Rosji, razem ze starym. Potem ojciec uprosił o przeniesienie do Stanów. Mironov chciał wzmocnić pozycję organizacji, więc pozwolił na przeprowadzkę. Dwa razy do roku przyjeżdżaliśmy do Rosji, czasami on przyjeżdżał.

Czy tylko ja wychwyciłem ten dziwny ton? Pamiętam, co powiedział po porwaniu Alexi... Że stary będzie ją więził, bił i gwałcił, tak jak matkę. Że miał na jej punkcie obsesję, a dziewczyna jest jej wierną kopią, co potwierdził sam MacKenna widząc jej zdjęcie.

- Czy to prawda, że zabił twojego ojca?

- Tak.

Jedno słowo, ale ja wiem, że Gabe coś ukrywa. Kurwa! Mało mamy tego gówna? Chciałbym go złapać za gardło i zmusić do powiedzenia prawdy. Te jebane tajemnice kosztowały nas już tyle, że nic więcej nam nie potrzeba. Przez nie i przez własny porywczy charakter i zazdrość, straciłem moja Alexię.

W tym momencie pochwyciłem spojrzenie Millera. Przyglądał mi się uważnie, po czym prawie niezauważalnie pokręcił głową. Kurwa mać! Teraz zdecydowanie wiem, że Gabe ukrywa coś ważnego. Coś, o czym wie Miller, czy wie Emisariusz? To dwie zupełnie inne sprawy.

Każdy nerw w moim ciele protestował przeciwko temu. Nic nie mam do faceta, ale ja również go nie znam. Kurwa, pojawił się zupełnie niespodziewanie, obserwował mnie od dawna, bo nie uwierzę w to, że zbudował taką organizację w kilka zaledwie tygodni po tym, jak dowiedział się o Alexi. To są długie lata pracy, zdobywania terenu, dostawców i pozycji. Działał za naszymi plecami, więc tym bardziej jest w chuj dobrze przygotowany. Każda jego tajemnica może być zagrożeniem dla mojej kobiety, a jej bezpieczeństwo to dla mnie jebana świętość.

- Czy Maddy... - zaczął MacKenna wbijając wzrok w Alexandrowa.

- Nie... Nie żyje – wyjaśnił krótko.

My już o tym wiemy, a Gabe dowiedział się prawdy zaledwie kilkanaście godzin temu. To wciąż jest tak pojebane. Miałem wrażenie, że najważniejsze karty ktoś trzyma wciąż szczelnie zakryte, a to mnie wkurwiało. Chciałem wiedzieć, z czym możemy się jeszcze zmierzyć. Jakie gówno może jeszcze się na nas wylać.

- Dobry Boże... Nie żyje... Miałem nadzieję, że... Powinienem wiedzieć, że po tylu latach... - spojrzał na mnie ze łzami w oczach. – Uwolnimy twoją kobietę, Riina. Nie pozwolę, żeby skończyła tak jak moja Maddy.

Spojrzał na Gabe i opowiedział tę samą historię co nam. Widać wyraźnie, że poczucie winy przygniotło go do ziemi. To nie jest ten sam zadziorny Irlandczyk, który potrafił pić whisky jak marynarz na morzu, pieprząc bez wytchnienia dziwki, a potem jeszcze rozbić z nami interesy.

- Gdy cię zobaczyłem, chłopcze... - pokręcił głową i tylko dlatego nie widział zaskoczonej miny na twarzy Gabe, który musi się chyba przyzwyczaić do specyficznego poczucia humoru starszego mężczyzny. – Nie dawał mi spokoju kolor twoich oczu. To nie są zwykłe niebieskie tęczówki. Uwierz mi. Widziałem setki tysięcy niebieskich oczu. Żadne nie były takie jak mojej Maddy i twoje. Teraz żałuję, Riina, że nie pojechałem z tobą do klubu, jak wyrwałeś zgarnąć swoją panią.

No raczej nie... Za chuja nie dopuściłbym MacKenny do mojej Alexi. Taki cholernie zaborczy gnojek ze mnie, że ledwo znoszę obecność Santa, nie mówiąc o ochronie, która jej pilnowała.

- Jak to się w ogóle stało? Zawsze mieszkaliście w Stanach? W Nowym Yorku?

- Tak, to od początku był Nowy York – odpowiedział Gabe. Nie wiem, dlaczego odnoszę wrażenie, że opowiadanie o przeszłości jest dla niego ciężkie. To nie tylko fakt, że ukrywa pewne rzeczy dotyczące tego co stary rozbił jego matce. To bardziej dotyczy niego samego... - Był taki okres, kilka tygodni po pogrzebie ojca, gdy wyprowadziliśmy się na drugi koniec kraju. Właściwie uciekliśmy – sprostował zaciskając pięści. – Miałem niespełna sześć lat, nie pamiętam wszystkiego.

- A twoja kobieta? -zwrócił się do mnie.

- To może ja wyjaśnię – ojciec włączył się do rozmowy. Opowiedział jak spotkał Maddy, jak doszło do tego, że zaszła w ciążę, a na koniec to, czego dowiedzieliśmy się od Berty i matki. - Nie wiedziałem, że mam córkę. Gdyby nie te przeklęte obrazki, które rysowała, nigdy bym się nie dowiedział.

- Jak zginęła? Jak do tego doszło? Bo to, że w wypadku już mi powiedzieliście.

- Niall, nie sądzę... - zacząłem.

- Chcę wiedzieć, rozumiesz? – spojrzał na mnie. – Szukałem jej tam, gdy nie trzeba. Skupiłem się na pieprzonej Rosji, bo tam doprowadził mnie ślad, ale potem zniknął. Jakby w ogóle nie istniała. Tego właśnie nie rozumiem.

- Ludzie tam znikają – warknął ochrypłym głosem Gabe. Zapatrzył się w jakiś punkt w białych obłokach widocznych za małym okrągłym okienkiem, zupełnie nie zwracając na nas uwagi. – Uciekliśmy w nocy. Razem z moją nianią, nie pamiętam jej imienia, jedyną osobą, która nam pomagała. Nie wiem, dlaczego akurat Los Angeles, ale to właśnie tam zamieszkaliśmy, w jednopokojowym małym mieszkaniu. Pracowały na zmianę. To pamiętam. Matka wieczorami, sprzątała jakieś biura. Pojawiła się Olenka. Taka malutka... Miałem jej pilnować i obronić przed potworem. Potem pojawili się oni... Obserwowali mieszkanie... To dlatego matka musiała oddać Olenkę. Zabiłby ją.

- Co było dalej? – zapytał ojciec.

- Zostawiły mnie w domu i pojechały gdzieś z Olenką. Matka powtarzała, że tak trzeba... Siedziałem w oknie i czekałem, aż wrócą. Nigdy więcej ich nie zobaczyłem. Ludzie starego znaleźli mnie i obudziłem się w pieprzonej Rosji. Setki kilometrów od Los Angeles. Miałem nigdy nikomu nie mówić o siostrze. Złożyłem przysięgę i dotrzymałem jej.

- Chwileczkę... Powiedziałeś, że pojechały... Kogo miałeś na myśli? Matkę i dziecko?

Alexandrow powoli odwrócił głowę, mierząc mnie tym przeklętym pustym spojrzeniem. Na chwilę, tak krótką jak urwany fragment sekundy pojawił się w jego oczach płomień. Przerażający płomień, z jakim patrzysz w oczy największym koszmarom.

- Wszystkie trzy. Matka, niania i Olenka.

- Ale...

Przypomniałem sobie te bazgroły matki. Wytwór jej chorego umysłu ogarniętego szaleństwem i nienawiścią do ojca. Samochód, w nim uwięziona krzycząca kobieta, która płonęła. Ciało i głowa dziecka... Jedna kobieta, na Boga! Kurwa! Czy mogę teraz wyskoczyć ze swoimi podejrzeniami? To może dać im niepotrzebną i cholernie złudną nadzieję. Kątem oka uchwyciłem spojrzenie ojca. On wiedział, o czym myślę! Przymknął na chwilę oczy, a gdy ponownie na mnie spojrzał, pokręcił jedynie głową. Ja pierdolę! Wstrzymałem oddech, żeby uspokoić walczące we mnie sprzeczne emocje. Chciałem im powiedzieć, ale nie chciałem wzbudzać fałszywej nadziei, która może ich tylko złamać. W tym wszystkim muszę też pamiętać przede wszystkim o mojej Alexi. Jak ona zareaguje, gdy dowie się o wszystkim? To i tak jest wystarczająco popierdolone i bez tego...

- Zastanawiam się... - zaczął MacKenna. – Powiedziałeś, Danielo, że to brzmiało, jakby mówiła o dziewczynkach, mam rację? – ...Nie dopuścimy do tego, żeby je znaleźli... Ta mała suka zdechnie, jak każda inna... Tak to brzmiało?

Nie bardzo wiedziałem, o czym teraz... A tak! Rozmowa z matką. Moja podzielność uwagi całkowicie się spierdoliła. To chyba wina tego przeklętego zmęczenia, pomyślałem. Zmęczenia, a przede wszystkim, cholernego strachu o moją Alexię.

- Dokładnie. Paloma była szalona. Zaczęła bredzić takie rzeczy... - ojciec potrząsnął głową.

- Nie byłbym taki pewien, czy rzeczywiście była szalona – Irlandczyk odezwał się po dłuższej chwili milczenia i dziwnym trafem jego spojrzenie spoczęło na Millerze. – Jesteś z Rady, mam rację? Ty wiesz... Dlaczego im nie powiesz?

Zdziwiony spojrzałem na Santa, na ojca, nawet na Gabe, który wciąż z tym lodowatym spokojem siedział w fotelu wpatrując się w Millera. O czym teraz pierdoli? Niby o czym ma nam jeszcze powiedzieć, do licha?

- Dużo wiesz, MacKenna – mruknął Miller. – Interesowałeś się Radą?

- Swego czasu owszem – odpowiedział. – Jednak zanim doszedłem do swojej pozycji, Rada przestała istnieć. Wiem, że miały zasiąść w niej kobiety, że miały być cztery i miały być tak jak Starcy, powiązane z czterema organizacjami. Cosa Nostrą, Camorrą i Bratvą.

- Wymieniłeś tylko trzy organizacje – sprostował Miller.

- Nie i ty wiesz o tym. Cosa Nostra na Sycylii i w Stanach, to dwie różne organizacje. Mieliście szukać kobiet, które byłyby na tyle silne, aby objąć przywództwo w Radzie.

Alexandrow poruszył się na swoim fotelu, wbijając swoje puste spojrzenie w Millera. Ja pierdolę! Jak ciężko jest, gdy nie znasz faceta na tyle, aby orientować się w jego nastrojach i przynajmniej umieć przewidzieć jego zachowanie. Brat Alexi jest dla mnie całkowitą zagadką. Ta jego cholerna obojętność, z jaką podchodzi do wszystkiego. Jakby zamiast krwi miał w żyłach pieprzone lody Antarktydy.

Przez chwilę widziałem jak Miller bije się z myślami. Nie rozumiem w czym rzecz, do cholery! Jeżeli jest w posiadaniu przydatnych nam informacji, to powinien, kurwa, powiedzieć. Jak mnie wkurwia ten facet!

- Mnie też – mruknął Sant, jakby wiedział o czym myślę.

Spojrzenia pozostałych mężczyzn i nikły uśmiech Millera uświadomił mnie, że powiedziałem to na głos. Pierdolę to! To nie kółko różańcowe, a mafia. Ja pieprzę! Teraz to do mnie dotarło! Wiecie co? Mamy na pokładzie pierdolony szczyt bossów największych organizacji na świecie. Nie ma nikogo z Camorry i raczej dzięki Bogu, bo ich stary boss wkurwia mnie niemiłosiernie, ale spójcie na to co jest! Amerykańska Cosa Nostra... Były i obecny boss, w dodatku jakby nie było, posiadający powiązania z Sycylią. Aktualny consigliore, facet, który wbrew temu, co pierdoli Mironov jest w stanie poprowadzić organizację i to bez żadnego kłopotu. Mamy również szefa Irlandzkiej Mafii, potężnej organizacji działającej zarówno w Europie, jak i w Stanach. Kto jeszcze? Pieprzony Gabriel Alexandrow... Człowiek widmo. Facet, który właśnie wydziera z rąk dziadka przywództwo nad rosyjską Bratvą, który stworzył potężną organizację działając za moimi plecami. Na dodatek... Pieprzony Grayson Miller, Emisariusz Rady. Posiada taki immunitet, że żaden przywódca na świecie nie mógłby mu podskoczyć, gdyby oczywiście pracowali dla nas, a nie przeciwko nam.

- Masz rację, Irlandczyku – odezwał się Miller. – Taki mieliśmy plan. Cztery kobiety, z czterech organizacji. Niestety, po śmierci Rosy musieliśmy zmienić nasze plany – spojrzał na mojego ojca. – Twoja córka nie była jedyną ofiarą, don Danielo, choć jej śmierć była najstraszniejsza. Pozwolono jej się urodzić, pozostałe nie miały takiej możliwości. Wszyscy wiedzieli, kogo szukamy i jak się domyślacie, nie wszystkim spodobało się, że mimo wszystko Rada przetrwała, choć przez lata płacili bez słowa skargi swoja działkę. Nie chcieli ponownych ograniczeń, zaglądania w każdy interes. Nie chcieli kobiet, uważając, że są zbyt słabe, zbyt głupie i zbyt podatne na naciski.

- Chyba nie znają mojej Alexi – parsknąłem śmiechem.

- To prawda, Riina. Nie znają. Ale to się zmieni.

Wyprostowałem się wbijając wzrok w Graysona. O czym teraz pierdoli?

- Nie rozumiem...

- Nie moim zadaniem było doprowadzenie do takiej sytuacji – wskazał na nas ręką. – Jako Emisariusz nie mogę się mieszać, wpływać na rozwój sytuacji. Przyznam, że kilka razy mimo to się wtrąciłem, ale nie żałuję. Bez tego nie byłoby was... Powiem wam. Po śmierci kilkunastu dziewczynek wybranych do Rady, doszliśmy do wniosku, że wcale nie musimy mieć czystej krwi potomków poszczególnych organizacji. Już wam powiedziałem, że na razie nazywamy je Gwiazdami. Don Danielo, Rosa była jedną z nich. Miała zostać członkiem Rady, jedną z czterech Gwiazd.

- Co? Dlaczego o tym nie wiedziałem?

- Twoja żona wiedziała. Nie od nas, niestety. Zanim zorientowaliśmy się, że informacja o Rosie dotarła do niewłaściwych ludzi, twoja córka już nie żyła. Musicie wiedzieć, że spisek mający na celu niedopuszczenie do odrodzenia się Rady, powstał na długo przed jej urodzeniem. Właściwie, to z chwilą, gdy wytypowano rodziny, w których miały przyjść na świat dziewczynki. Sebastiano, twoje poczęcie również było z góry zaplanowane. Z pewnością nie jest to dla was zaskoczeniem, że Sycylijczycy chcą was zniszczyć i przejąć wasze rodziny i wszystko co macie. Te cztery rody, które stanowią siłę amerykańskiej Cosa Nostry były przez lata nie do ruszenia. Dlatego don Vito rozkochał w sobie Palomę Riina, ale dopiero po tym, jak oficjalnie ogłoszono jej zaręczyny. Sam nie miał zamiaru się z nią ożenić, choć był wtedy kawalerem. Chciał mieć pewność, że twój ród, don Danielo przestanie istnieć. Nie masz żadnych innych męskich potomków, choć jesteście najsilniejszą rodziną. Żaden z żyjących członków nie podołałby udźwignięciu takiej odpowiedzialności. W stosownym czasie, jako biologiczny ojciec Sebastiano, mógłby zgłosić swoje roszczenia. Rozbiłby całą siłę, jaką stanowią te cztery rodziny.

Cholera, ma rację... To dlatego matka tak się piekliła, zarzucając mi, że jestem słabym przywódcą, bo wybrałem kobietę? Zawsze ją wybiorę, niech nikt nie ma złudzeń. To zawsze będzie moja Alexia.

- Po tym, co się stało z małą Rosą postanowiliśmy stać z boku i obserwować. Nie ryzykowaliśmy więcej, wybierając konkretne dzieci, ale skupiliśmy się na dorosłych. Zmieniliśmy oczekiwania. To nawet nie muszą być urodzone i wychowane w mafii kobiety. Z pewnością nie szukamy potulnych i słabych kobiet – Miller spojrzał na mnie, aż coś ścisnęło mnie w środku. – Alexandria Alexandrow – Rivas jest Gwiazdą. Pierwszą, którą wybrała Rada. Zasiądzie w niej razem z innymi.

- Za chuja nigdy w życiu! - warknął Alexandrow.

- Po moim, kurwa, trupie! - ryknąłem zrywając się z miejsca.

***

W drodze do Krosnogorska, Moskwa

Mironov...

Nie czekałem w tym przeklętym kraju, aż ten gnojek w końcu zacznie mnie słuchać. Nie mam złudzeń. Gabriel jest niebezpieczny. Zapłaci mi za to co zrobił z moimi ludźmi. Ma szczęście, że wcześniej nie wiedziałem kto ich zabił, w przeciwnym wypadku inaczej bym to wszystko załatwił. Ten szczeniak myśli, że może mnie przechytrzyć. Że zna wszystkie moje sekrety i słabe punkt. Nie miałem ich, przynajmniej jeżeli mówimy o słabościach. Usunąłem je wszystkie, bo za bardzo mnie rozpraszały. Byłem pewien, że żadna bladź więcej się nie napatoczy.

A jednak... Ta mała suka, żona mojego nic niewartego syna i matka Gabriela, puściła się z jakimś sukinsynem i urodziła bękarta. Pieprzony, żywy dowód swojej zdrady. Zdrady, która w tej chwili stała się moją obsesją. Znowu ją mam... Jest jeszcze piękniejsza niż jej matka, gdy lata temu pierwszy raz wziąłem ją do łóżka. Właśnie wtedy, gdy zobaczyłem jej zdjęcie, cały plan od razu ukształtował się w mojej głowie.

Wiedziałem, że Gabriel będzie się stawiał. Wciąż powtarzam, największy błąd z tym chłopakiem, poza tym, że pozwoliłem mu żyć, popełniłem wtedy, gdy zostawiłem go w tym rozbestwionym kraju. Po śmierci mojego syna, który nadzorował jego szkolenie, chłopak wyrwał się spod kurateli. A wszystko to wina przeklętej Cosa Nostry, Franceski D'Angelo i pieprzonego Danielo Rivas.

Mając w rękach tę małą wywłokę, córkę przeklętej Madelyn, mam teraz całkowitą kontrolę nad Gabrielem. Wiedziałem, że ta mała będzie jego słabym punktem. Sam powinien ją usunąć ze swojego życia, ale nie... Chroni ją, wykradł ją spod nosa samego Riiny.

Śmiać mi się chciało, gdy przypominałem sobie, jak ten włoski chłoptaś spojrzał na mnie na lotnisku. Jego ludzie otoczyli dziewczynę, przez co widziałem tylko czubek jej głowy, ale tych pieprzonych złotorudych włosów nigdy bym nie zapomniał. Wiedziałem, że to ona. Natomiast niespodzianką było dla mnie to, że nosiła nazwisko tej przeklętej morderczyni. Zemsta na każdym żyjącym potomku rodu D'Angelo będzie musiała poczekać. Najpierw zrobi to, co do niej należy, czyli da mi syna.

Przez cały lot do domu patrzyłem na nieprzytomną dziewczynę, zastanawiając się nad kolejnym ruchem. Muszę przykrócić smycz Gabriela. Sprawić, że będzie chodził przy mojej nodze, a nie tak jak teraz, działał za moimi plecami. Dopóki mój syn się nie urodzi i nie wychowam go na mojego prawdziwego następcę, ten szczeniak będzie mi potrzebny. Nie ma chyba lepszych Egzekutorów jak Gabriel i ten pieprzony Riina. Szkoda tylko, że obydwaj mieszkają po drugiej stronie oceanu. Hymm... Potarłem palcami brodę. Mając siostrę, mogę zmusić Gabriela do przeprowadzki. Miałbym go na swoich usługach. Jak maszynę do zabijania, taką jaką miał się stać. Wystarczy, że przystawię nóż do gardła jego siostrze, a on zrobi wszystko, czego zażądam.

Jednak w razie, gdyby mimo to zaczął stawać okoniem, mam jeszcze jedną niespodziankę, której się kompletnie gnojek nie spodziewa. To moja ostateczność. Złota karta...

Odetchnąłem głęboko, zaciągając się zapachem Oleny Alexandrow. Nie pieprzonej D'Angelo, ale właśnie Alexandrow. Mój fiut od razu zareagował. Kurwa! Położyłem na nim dłoń i dociskając do brzucha czułem, jak dreszcz przebiega po moim ciele. Ależ bym ją zerżnął. Może i mam swoje lata, ale mój fiut działa jak trzeba. Wciąż potrafiłem zerżenąć do nieprzytomności każdą jedną dziwkę. Tyle, że teraz mam inne cele, niż zaznanie chwilowego zaspokojenia. Chcąc myśleć o zdrowym synu i zapłodnieniu dziewczyny, muszę zachować wstrzemięźliwość. Nie marnować cennego nasienia. Zachować siły na nią. Wygląda na silną i zdolną do rodzenia kobietę, ale muszę się upewnić.

- Kirył! – ryknąłem nawet nie wychylając się ze swojego fotela.

Zajmowałem całą środkową część odrzutowca. Z jednej strony znajdowała się kanapa w kształcie litery U i stolik, na którym jak zwykle czekała na mnie wyśmienita wódka. To rude gówno, które piją te mafijne dupki nie umywa się nawet do porządnej rosyjskiej wódki. Pamiętam jeszcze czasy, gdy pieprząc związaną pode mną dziwkę, piłem samogon, nie zagryzając ani nie popijając. Teraz stać mnie na najdroższe wódki. Na pałace i złoto. Mam władzę, której zazdroszczą mi wszyscy.

Spojrzałem znowu na dziewczynę. Przypięta pasami do jednego z czterech foteli wciąż była nieprzytomna. Te przeklęte włosy doprowadzały mnie do jebanego szaleństwa. Pochyliłem się i odpiąłem zamek bluzy, którą miała na sobie i szarpnięciem obnażając dekolt, wystawiłem jej piękne nagie piersi na wierzch. Musnąłem kostkami szczyt, przesuwając po różowych otoczkach dookoła sutków. Mój fiut boleśnie napierał na zamek w spodniach, aż skręcało mi wnętrzności. Potrzeba orgazmu prawie pozbawiła mnie tchu. Zerżnąłbym ją... Mocno, aż do krwi... Gdyby była przytomna. Lubię patrzeć jak w oczach kobiety pojawia się przerażenie. Uwielbiam jak wtedy krzyczą. Podnieca mnie to. Podnieca mnie zadawanie im bólu. Innego seksu nie znam i nigdy nie uprawiałem. Nawet własną żonę, tę przeklętą Swietę, brałem dokładnie w taki sam sposób.

Jestem przekonany, że każda z tych kobiet, które miałem przez te wszystkie lata, uwielbiała to, co z nimi robiłem. Wszystkie one to tylko dziwki, których zadaniem jest dawać nam, mężczyznom, przyjemność. Niektóre rodzą nam dzieci, ale wszystkie lubią być brane w taki właśnie sposób, w jaki ja już niedługo wezmę tę przeklętą dziewuchę.

Przeklęty Kirył pojawił się przerywając mi delektowanie się miękką skórą piersi Oleny. Nie przerywając głaskania i szczypania różowych sutków, zerknąłem tylko na niego kątem oka. Wyglądał, jakbym ściągną go z dupy jakiejś dziwki. Kurwa! Pieprzona swołocz! Jak nie wydam im rozkazów, od razu myślą tylko kutasami. Ciekawe, z kim się teraz zabawiają?

- Ja się dowiem, że dobraliście się do dziewczynki, to ujebię wam kutasy – warknąłem. – Ta mała idzie na licytację. Wara od niej, sobaki.

- Da, boss. Mała siedzi razem z matką. Jeszcze nie odzyskały przytomności – zapewnił zapinając pośpiesznie rozporek.

- Przyślij mi tutaj jedną z dziewczyn – warknąłem.

Nie mogłem dłużej wytrzymać tego bólu. Nie będę się, kurwa, bawił w jakieś robótki ręczne. Jak jeden raz dojdę nic się przecież nie zmieni, prawda? Uniosłem wzrok, gdy obok mojego fotela pojawiła się jedna z sześciu dziewczyn, obsługujących mój odrzutowiec. Mają szczęście, że rzadko już korzystam z samolotu. Przynajmniej na tych długich trasach. Wypad na Sycylię nie daje takiej frajdy, jak oglądanie dziesięciogodzinnej orgii, którą zrobili sobie moi ludzie, gdy leciałem do Stanów kilka tygodni temu. Każda z nich zaczynała w jednym z kilku moich luksusowych klubów dla bardzo bogatych ludzi. Nie tylko mężczyzn, bo i przychodzą tam również kobiety. Możliwość sprawdzenia się w tej pracy to dla nich jak seks przebieranki. Dziewczyny po prostu lubią się pieprzyć i lubią być pieprzone.

- Przepłucz usta – warknąłem, wskazując dziewczynie butelkę wódki.

Mogę rżnąć dziwki razem z moimi ludźmi, ale nie ma, kurwa, mowy, żebym teraz miał coś załapać. Chuj wie, kogo i co miała ostatnio w ustach.

Oparłem się o oparcie fotela, wysuwając biodra i bez specjalnych emocji przyglądałem się, jak dziewczyna klęka przede mną, wyjmując na wierzch mojego twardego fiuta. W chwili, gdy zatonął w jej ustach aż po jądra, spojrzałem na Kiryła. Ślepia wlepił w klęczącą między moimi nogami dziwkę i oblizując się nie odrywał oczu od jej wypiętego tyłka. Bladź! Chciałby wziąć ją od tyłu, ale nie mam ochoty na takie zabawy. Dziwka musi tylko zrobić co do niej należy, a potem może dać się wypieprzyć Kiryłowi.

- Masz zrobić jej wszystkie badania – odezwałem się lekko ochrypłym głosem.

Kurwa, dobra jest... Ciekawe, jak będę się czuł, gdy to Olena weźmie mnie do swoich ust? Mój kutas momentalnie zrobił się jeszcze twardszy, a czując jak wszedłem głęboko, uderzając w tylną ścianę gardła, jęknąłem z narastającej przyjemności.

– Chcę wiedzieć, kiedy ma dni płodne. Zrobisz mi wszystkie badania, łącznie z badaniem spermy. Głębiej, suko – warknąłem łapiąc dziwkę za włosy na karku, gdy chciała się odsunąć.

Przytrzymałem jej twarz przy biodrach, a odgłos krztuszenia podniecił mnie jak cholera. Zerknąłem na Olenę... Na jej nagi dekolt i te cholerne cycki, którymi będzie karmić mojego syna i z warczącym gdzieś w piersi odgłosem, zacząłem pulsować zalewając usta dziwki ciepłym nasieniem. Skoro samo wyobrażenie sobie Oleny doprowadziło mnie do takiego orgazmu, nie ma chuja, żebym nie mógł zrobić jej dzieciaka. Wciąż jestem w pełni sił witalnych, pomimo wieku.

Ten moment jednak nie przyniósł mi spodziewanej ulgi. Za dużo myśli miałem w głowie, a ani widok Oleny, ani dźwięki orgii dochodzące do mnie z tylnej części odrzutowca nie pozwalały mi się skupić. W końcu zupełnie wyprowadzony z równowagi, zawołałem Miszę, jednego z moich czterech ochroniarzy. Ktoś, kto ma taką władzę i taki majątek musi pilnować własnych pleców. Nie brakowało mi wrogów, nawet na własnym podwórku.

- Powiedz im, że mają pięć minut, żeby schować kutasy i zamknąć te mordy – warknąłem.

Przymknąłem powieki i tym razem, gdy zapadła błogosławiona cisza, byłem na tyle skupiony, że bez problemu dokończyłem w myślach planowanie kolejnych posunięć. Z nikim nigdy nie dzieliłem się swoimi myślami, nigdzie nie zapisywałem planów, celów do osiągnięcia. Mam wszystko w głowie. Tam mi tego nikt nie zabierze.

Dlatego kiedy dotarliśmy do mojej fortecy, pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, było umieszczenie Oleny w kazamatach. Jak posiedzi kilka godzin w ciemnościach, gdzie jedna minuta trwa jak cały miesiąc, będzie milsza i posłuszniejsza. Nie to, że akurat tego od niej oczekuję. Nie musi się nawet do mnie odzywać, byle dała mi syna. Jak będę ją rżnął to przywiążę ją do łóżka, żeby nie tracić zbędnej energii, albo każę ją przytrzymać. Stałem z boku, patrząc bez słów, jak moi ludzie wchodzą do celi, kładą dziewczynę na podłodze i bez słów wychodzą. Uśmiechnąłem się omiatając ciemność spojrzeniem... Będzie, kurwa, niespodzianka!

To będzie kurewsko wspaniałe... Czyż to nie ręka Najwyższego, że postawił na mojej drodze i matkę i córkę? Obydwie tak podobne do siebie, tak kurwa, doskonałe. To moja jedyna słabość. Ta cholerna kobieta. Dla niej zabiłem nawet własnego syna. Nie zawaham się zabić i Gabriela...

Zanim zdążyłem usiąść w gabinecie, dostałem wiadomość, że właśnie niespodziewany gość zjawił się u mego progu. Bladź! Jeszcze tego skurwiela mi brakuje, pomyślałem każąc go wpuścić na teren posiadłości. Jeżeli spodziewał się, że powitam go w progu, to cholernie się zawiódł. Nienawidzę tych włoskich sukinsynów... Uważają się za pierdolonych ojców mafii. Kurwa! Gdy ich przodkowie zaczęli biegać z procami i palić te swoje święte obrazki, w mojej ojczyźnie prawdziwi mężczyźni już od dawna sięgali po władzę. Który chuj w ogóle wpadł na tak idiotyczny pomysł, żeby to właśnie makaroniarzom przypisywać całą chwałę?

- Vito – przywitałem się nie wstając z fotela, gdy ochrona wprowadziła aktualnego capo di tutti capi sycylijskiej Cosa Nostry. - Co cię sprowadza?

- Jak zwykle uprzejmy – parsknął z ironią rozsiadając się na fotelu po drugiej stronie biurka. – Słyszałem, że wracasz, więc postanowiłem zahaczyć o Moskwę. Kontrolowałem nasze lokale. Chcę, żeby wszystko było już przygotowane na przyjazd naszego świeżego towaru ze Stanów.

- Jesteś przekonany, że to wypali? – zapytałem przyglądając się Vito.

Vito Genovese, starszy ode mnie o dwa lata, trzymał swoich twardą ręką i tak jak ja, nie myślał na razie o przekazaniu władzy. Plotki, które od dłuższego czasu krążą w mafijnym świecie to zasługa moich ludzi. Wtedy chciałem zmusić Gabriela do stanięcia po mojej stronie w konflikcie z amerykańską Cosa Nostrą. Ten młody gówniarz, Riina, wkurwiał mnie swoją zarozumiałością. Wszędzie było go pełno. Pierdolili o nim moi sprzymierzeńcy, wypowiadając jego nazwisko ze strachem, zachwycali się nim moi wrogowie, widząc w tym młodym ogierze kogoś, kto może zmieść mnie z powierzchni ziemi. Jak widać, wciąż się mam zakurwiście dobrze, a gdy pomyślę o tym, kogo mam w kazamatach, czuję się jak młody Bóg!

Jedyną osobą, która może strącić Riinę z piedestału jest niestety Gabriel. Myślałem, że skuszę go możliwością przejęcia po mnie władzy, ale kolejny raz udowodnił mi, że inwestowanie w niego było wielkim błędem. Teraz, mając jego siostrę, zmuszę go do wszystkiego. Ślubu z tą pokraczną córką Obana, po którym dostanę obiecane wsparcie w Wielkiej Brytanii i pieprzonej Irlandii, gdzie od dawna miesza mi szyki cholerny MacKenna i jego chłopcy.

- Oczywiście, że tak – odpowiedział. – Powiedz mi lepiej, jak udało ci się zagarnąć Nietykalną – zaśmiał się tym wkurwiająco obleśnym śmiechem.

Ciekawe, co za kutas już mu o tym doniósł? Jeżeli liczył na to, że dam mu się zabawić z Oleną, to się skurwiel bardzo pomylił. Jednak na razie, póki nie mam wszystkich kart w ręku, muszę udawać. Nie jestem głupcem. Doskonale wiem, że Vito tylko czeka, aż się potknę. Chce zagarnąć wszystko co mam, tym samym likwidując Bratvę na terenie Europy. Musiałoby minąć wiele lat, zanim następny pakhan odbudowałby całą organizację i jej pozycję w świecie. Jak to mówią... Trzymaj przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. W naszym świecie każdy jest wrogiem. Nie ma czegoś takiego jak wspólne interesy, gdzie nikt nie rucha cię na każdym kroku. To niemożliwe...

Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że ten stary obleśny cap nie wie, kim jest Olena. Naprawdę niewiele osób wiedziało, że miałem jeszcze jednego syna. Tym bardziej nikt nie wiedział, kogo pieprzyłem przez lata. Plotki na mój temat pozwoliły mi trzymać ciekawskie spojrzenia i jęzory z dala od własnego podwórka. Dla wszystkich, ta cała Nietykalna Cosa Nostry, to nikt inny jak córka D'Angelo. Na tym się skupili, a ja nie miałem zamiaru wyprowadzać nikogo z błędu. Jedyną osobą, którą z wielką niechęcią dopuszczę do tej tajemnicy jest właśnie cholerny Vito. Nie dlatego, że muszę, bo lata mi koło dupy, co on i jego pieski myślą.

Chcę zagrać mu na nerwach. Pokazać, że mam Gabriela w garści, a co za tym idzie, mam po swojej stronie pieprzonego Diabła. Lubię wkurwiać Vito. Do tej pory robiłem to za pomocą małych zwycięstw odniesionych tam, gdzie on albo poległ, albo w ogóle nie dotarł. Tym razem moje zwycięstwo będzie spektakularne. On nie ma żadnej kontroli nad własnym bękartem i to go właśnie tak wkurwia.

- Poczekaj... - wybrałem numer telefonu do Gabriela.

Musiałem się upewnić, że smarkacz jest wciąż w Nowym Yorku. Tutaj czas też miał swoje znaczenie. Czekając aż odbierze, od razu wziąłem na głośnik. Chciałem, żeby Vito dokładnie słyszał każde jedno słowo.

Zmierzyłem Vito wzrokiem, zastanawiając się, jak bardzo będzie wkurzony, gdy zda sobie sprawę, że miał pod nosem kogoś tak cennego. Te jego mięczaki, zięciowie Gottiego, nawet nie próbowali dowiedzieć się, kim jest Nietykalna, tylko myśleli o tym, jak mają ją wypieprzyć. Obleśne świnie! Gdyby zamiast myśleć tylko o własnym fiucie i własnej przyjemności, pomyśleli o tym jak zmusić Riinę do ugięcia karku, mieliby wszystko. Otwarty rynek za zachodzie i w chuj kasy i towaru, który tylko czeka, żeby go zgarnąć z ulic.

- Popełniłeś błąd. Podniosłeś na nią rękę, starcze.

Zauważyłem jak na dźwięk głosu Gabriela stary Vito nieznacznie drgnął. Wiem, że się go boi, ponieważ nie ma jebanego pojęcia, na co go stać. A prawda jest taka, że Gabriel nie ma żadnych zahamowań. Tak został wyszkolony. Poza tym, cieszyła mnie zaskoczona gęba Vito. Nie rozumie, dlaczego Gabe jest wkurwiony za to, że zabrałem mu dziewczynę.

- Ciś, ciś... - zaśmiałem się słysząc jak na mnie warczy. Bezczelny smarkacz. – Uprzedzałem cię, Gabrielu. Nie posłuchałeś mnie, więc nie miałem wyjścia. Jaka jest teraz twoja odpowiedź?

- Czego ty chcesz?

- Tego o czym rozmawialiśmy. Przymierza z Obanem. Poślubisz jego córkę. Może nie jest jakąś pięknością, ale jestem pewien, że przemożesz się i spełnisz swój małżeński obowiązek. Im szybciej ją zapłodnisz, tym większe wsparcie będziemy mieli z ich strony. Potrzebuję ich, żeby zajęli się tymi irlandzkimi śmieciami. Potrzebuję towaru z ich terenu. Poza tym, zaczniesz wypełniać moje rozkazy i zrobisz w końcu porządek z tą włoską swołoczą. Masz pomścić stryja, rozumiesz?

Jak zajmę go czymś, to zanim się zorientuje, jego siostra będzie już w ciąży z moim synem. Wtedy będzie już za późno. Będę miał jego niepodzielną lojalność i posłuszeństwo, bo dla Gabriela najważniejsze są pieprzone więzy krwi.

- Co jeszcze? Może mam zostać prezydentem?

- A to nie jest taki głupi pomysł...

O proszę... Na to nie wpadłem, ale rzecz warta jest rozważenia. Pomyślcie tylko jak wiele dla Bratvy mógłbym zdziałać, gdyby Gabriel wziął się za politykę. Pieniądze otwierają wszystko, łącznie z sumieniem. Kasa na kampanie nie byłaby problemem. Nieprzerwana rzeka wypranych legalnie milionów.

- Na razie jednak, masz zrobić to co ci kazałem, chłopcze. Przygotuję wszystko do twojego ślubu. Powinienem ci pogratulować, że udało ci się wykraść dziewczynę spod nosa Cosa Nostry, ale nie dokończyłeś roboty.

- Mam ich zabić?

- Wściekłe psy się usypia, chłopcze. Mieliśmy inne plany, ale młody Riina sprawia za dużo kłopotów. Wkrocz na ich teren i zrób z tym porządek. Jak zapanuje chaos łatwiej będzie ich zmiażdżyć.

- Riina ma jeszcze Brassiego.

- Nawet nie próbuj, Oleg – syknął wściekły Włoch. – Trzymaj się z dala od moich ludzi.

Tak jak się tego spodziewałem, Vito był niezadowolony. Mało powiedziane. Był wkurwiony i o to właśnie mi chodziło. Nie podoba mu się tok rozmowy i rozkaz, który wydałem. Chce mieć swojego własnego Egzekutora. Chce mieć Sebastiano Riinę, swojego bękarta.

- Mówisz o tym reżyserze? – zaśmiałem się widząc wkurwioną minę Vito. Kolejny raz jestem górą. - Daj spokój, chłopcze. Poza pieprzeniem dziwek nie robi nic. Jest zbyt słaby, żeby po śmierci Riiny samemu objąć władzę.

- Chcę ją zobaczyć.

- Niedługo, chłopcze. Najpierw zrób to, co ci powiedziałem.

- Nie. Nie ruszę palcem, zanim nie zobaczę się z siostrą i nie upewnię się na własne oczy, że jest bezpieczna, rozumiesz?

- Jak zwykle jesteś nieposłuszny, Gabrielu. Naprawdę żałuję, że zostałeś w tym przeklętym kraju. Dobrze. Przyleć, zobaczysz się z siostrą i może zaproszę Obana z córką. Ogłosimy zaręczyny. Tylko nie zrób niczego głupiego. W przeciwnym wypadku będziesz miał jej krew na rękach.

Rozłączyłem nie dając już dojść Gabrielowi do głosu. Teraz już wiem, jak mam z nim postępować. Właśnie tego mi przez lata brakowało. Odpowiedniej broni przeciwko chłopakowi.

- Chyba nie myślisz, że pozwolę ci odstrzelić Sebastiano – warknął zaciskając place na poręczach fotela. – Wiem, co chcesz zrobić, Oleg, ale nie uda ci się. Zaczynasz grać nieczysto. Ostrzegam cię... Nie taka była umowa.

Pokręciłem głową śmiejąc się pod nosem. Wyjeżdża mi teraz z pieprzoną umową, jakby on przez te wszystkie lata nie łamał naszych ustaleń. Na Boga! Wychodzi na to, że znalazłem pieprzony kaganiec na sycylijską Cosa Nostrę, pomyślałem widząc zaciętą minę głupiego Vito. Będę miał, kurwa, wszystko! Cała Europa będzie moja! Jeżeli ten upierdliwy Irlandczyk przestanie robić mi koło pióra i będę mógł działać bez żadnych ograniczeń, nie będę musiał aż tak cholernie pilić w sprawie poszerzenia terenów o Stany. Będę miał do dyspozycji cały świat. Co mi po jednej cholernej Ameryce?

A wszystko to będę miał dzięki Gabrielowi...

- Nie rozumiem, dlaczego aż tak protestujesz, Vito – mruknąłem nalewając sobie pół szklanki zmrożonej wódki. Kieliszki są dla ciot, kapusiów i takich frajerów jak Vito, ze swoją gwardią makaroniarzy. – Nie masz pewności, że ten cały Sebastiano będzie ci jadł z ręki. A Brassi? – pokręciłem głową z odrazą. – Zapewne więcej wie o dziwkach, które tak pieprzy, niż o całej organizacji. Przejrzyj na oczy, Vito. Jeżeli nie masz czegoś, co przykróci im smycz, będą za każdym razem rzucać ci się do gardła. Ja znalazłem sposób na Gabriela. Skróciłem smycz i jednocześnie założyłem mu kaganiec. Zrobi wszystko co mu każę. Powiesz to samo o tych dwóch?

Ten sukinsyn spojrzał na mnie z takim wyrazem na swojej fałszywej gębie, że miałem ochotę wyciągnąć broń i zajebać gnoja. Czy on naprawdę myśli, że można mnie przechytrzyć? Kurwa! Dla mnie nie istnieją rzeczy niemożliwe. Znajdźcie medium i zapytajcie mojego syna. Potwierdzi to. W naszym świecie słabe więzi należy zdecydowanie odciąć. Zniszczyć, aby nie zainfekowały całego organizmu. Zabiłem syna, wielka mi rzecz... Bez znaczenia, że akurat w jego przypadku bardziej chodziło o sprawy osobiste, niż organizacyjne, ale już sam ten czyn powinien być dla moich wrogów wskazówką. Ja nie mam słabych punktów. Jestem pieprzonym, niezwyciężonym, jebanym Carem Bratvy!

- Coś ukrywasz, Oleg – warknął przyglądając się, jak napełniam szklankę wódką. – Dlaczego Gabrielowi tak zależy na dziewczynie?

W tej chwili mogłem zacząć wkurwiać go jeszcze bardziej, unikając odpowiedzi, ale chciałem zobaczyć na własne oczy, jak trafi go szlag. Miał dziewczynę w zasięgu ręki i stracił swoją szansę.

- Ta cała twoja Nietykalna jest przyrodnią siostrą Gabriela – zaśmiałem się z jego zaskoczonej miny. – Ja na twoim miejscu uciąłbym fiuty tym twoim chłopaczkom Gottiego. Może wtedy zaczęliby używać mózgów, a nie myśleć o pieprzeniu.

- Jesteś pewien, Oleg, że trzymasz swojego wnuka za pysk? – zapytał Vito wyraźnie wkurwiony.

Jak nic ten sukinsyn ma ochotę stać się moją zwierzyną, pomyślałem. Przez chwilę rozważałem w myślach wszystkie ewentualne problemy, jakie miałbym, gdybym go dzisiaj ujebał. Może warto? Hymm... Lepiej jak się z tym wstrzymam. Po co mam tracić ludzi, skoro to mogą być makaroniarze? MacKenna to nie chłopak z blokowiska i choć nie pojmuję tej jego zawiści, to wiem, że tak łatwo mi z nim nie pójdzie. Mój błąd, bo nie zauważyłem jak rozbudował organizację, a teraz jest za późno, bo wszedł w układy nie tylko z Riiną.

- Powiedz mi... Wiesz, kim jest ojciec tej dziewczyny?

- A jakie ma to znaczenie? – wzruszyłem ramionami czując jak zimna wódka powoli mnie uspokaja. – Matka Gabriela puściła się z jakimś sukinsynem i tyle. Jedyna dobra rzecz, jaka z tego jest, to ta dziewczyna.

- Ty naprawdę nie wiesz, kogo masz... - zarechotał uderzając dłonią w kolano.

Im dłużej się śmiał, tym bardziej zaczynałem się wkurwiać. Jaki chuj? Tak naprawdę, to nie obchodził mnie dawca spermy. Wystarczy, że byłem wściekły na tę przeklętą Maddy, że pozwoliła się zapłodnić, bo jakby na to nie patrzeć, należała do mnie.

- Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytałem.

- Niech sama ci powie – prychnął jak jebana ciota. – Każ ją przyprowadzić. Jestem ciekawy, czy naprawdę wie, kim jest.

- Co ty kombinujesz, Vito, co?

- Nic, Oleg. Chcesz, żebym przymknął oko na to, że twój wnuk zabije mojego syna. Daj mi coś w zamian. Na razie chcę zobaczyć z bliska dziewczynę, o którą tyle szumu, że moi ludzie całkiem pogłupieli, a bękart się stawia. Pokaż mi ją, Oleg.

Milczałem, zastanawiając się, po co ta cała gra. Wiem, że nie ja jestem ojcem tej dziewczyny. Po tym nieudanym napadzie na nią miałem jej krew i kazałem zrobić badania. Na szczęście dla moich planów, nie jesteśmy spokrewnieni. Nic poza tym wtedy mnie nie obchodziło. Wiedziałem, że prędzej czy później, będę ją miał w swoich rękach. Jak trafiła do Gabriela też mnie nie obchodzi, mam tylko nadzieję, że wykradając ją Riinie, wywoła wojnę między nimi. Czas, aby w końcu włoski skurwiel zapłacił za wszystko. Za śmierć mojego syna, za wszystkie tereny, które straciłem przez niego, za ludzi... Za jebaną akcję sprzed dwóch tygodni, w której straciłem wszystkie kluby w Los Angeles, dobre dziwki i kasyno. Tego numeru z San Francisco też mu nie daruję. Jestem w plecy dobre kilkadziesiąt milionów. Odbiorę to sobie z nadwyżką.

- Gabor! – krzyknąłem.

- Da?

Do gabinetu wszedł klon Miszy. Jeden z czterech. Każdy z nich wygląda dokładnie tak samo. Góra mięśni i tępy wyraz twarzy. Nie trzymam ich przy sobie dla ich inteligencji, o ile takową posiadają. To żywa tarcza. Bezwolne narzędzia w moich rękach, które zasłonią mnie własną piersią. Tak ich wytrenowałem.

- Przyprowadź dziewczynę – rozkazałem.

Mogłem oczywiście zejść na dół. Jednak nie do końca ufałem Vito. Kurwa, tak naprawdę, to nie ufałem nikomu, nawet własnym ludziom. Starałem się trzymać Vito z dala od moich spraw, które nie miały nic wspólnego z naszymi planami. Na dole są rzeczy, o których lepiej, aby nie wiedział.

Jeżeli całe to pierdolenie miało na celu wkurwienie mnie i chęć zobaczenia dziewczyny, to ten sukinsyn pożałuje. Nikt nie zadziera z Olegiem Mironov. Nawet pieprzony capo Cosa Nostry.

***

Lexi...

Kap, kap, kap...

Bezustanne kapanie wody. Każda kropla uderzała w jakiś metalowy przedmiot, a echo niosło ten dźwięk wywołując cholerny ból głowy. Przez chwilę próbowałam ignorować to uporczywe kapanie, które nie pozwalało mi nawet zebrać myśli. W końcu poddałam się, zupełnie opadając z sił. Miałam wrażenie, że poza głową nie mam ciała. Gdy chciałam się poruszyć, przeszył mnie tak powalający wszystkie zmysły ból, że zagryzłam usta aż do krwi, aby nie krzyczeć. Gdzie ja, do jasnej cholery, jestem?

Oddychając głęboko wyczułam w powietrzu zapach mokrych kamieni, wilgoci i jeszcze jakiś inny, który wywoływał mdłości. Może wciąż czuję to świństwo, którym mnie tak załatwili? Jeżeli jeszcze raz, ktoś poda mi jakiś pieprzony usypiacz, to nie ręczę za siebie... Pod warunkiem, że w końcu odzyskam władzę w całym ciele. Na razie jak mi się wydaje, mogę poruszać jedynie głową.

Otworzyłam oczy, przygotowana na oślepiające światło. Ku mojemu zdziwienie, dookoła mnie panowały kompletne ciemności. Jest noc? Czy to ja znajduję się w jakimś pozbawionym słonecznego światła pomieszczeniu? Przesunęłam językiem po spierzchniętych i poranionych ustach przygotowując się mentalnie do kolejnej próby poruszenia ciałem. Biorąc głęboki oddech skoncentrował się na prawej dłoni. Pięć palców... Tylko pięć. Dam radę, prawda? Wydawało mi się, że drgnęły nieznacznie, ale nie widząc kompletnie nic, nie miałam jak tego sprawdzić.

Mój oddech coraz bardziej przyspieszał, gdy wciąż skupiona na własnych palcach delikatnie, zaczęłam przesuwać opuszkiem po czymś szorstkim. Chryste! Ile trzeba włożyć wysiłku, aby poruszyć zaledwie palcem... Jednak zaczęłam czuć coraz więcej. Nie mam na myśli zapachu otoczenia, ale czułam coraz więcej swojego ciała. Wraz z powrotem czucia, atakował mnie narastający ból zdrętwiałych członków. Wydawało mi się, że to tylko ręce. Kilka razy udało mi się poruszyć stopami, ale nie odczuwałam tego porażającego bólu.

Wiem, że leżę na przeraźliwie zimnych kamieniach. Wbijają się w moje plecy jak igły. Kamienie są wilgotne, więc najprawdopodobniej znajduję się gdzieś w głębokiej piwnicy, albo podziemnej sali. Nie widzę żadnego okna. Jasne, cholera! Ja w ogóle nic nie widzę! Ta ciemność działała na mnie klaustrofobicznie. Nie miałam pojęcia, gdzie jest najbliższa ściana, czy nawet drzwi.

W końcu, po wielu próbach udało mi się przekręcić na bok. I to okazało się cholernym błędem. Krzyknęłam, gdy moje lewe ramię zapłonęło tak wielkim bólem, że aż zabrakło mi tchu. Kołysałam się starając się przetrwać ten stan. Miałam wrażenie, że ktoś wyszarpał z mojego ramienia kawał ciała, zostawiając otwartą ranę.

Wtedy to usłyszałam... Szuranie... Cichutkie szuranie po kamieniach. Dochodziło do mnie z każdej strony, a przynajmniej tak mi się wydawało. Przekręciłam głowę w prawą stronę, skąd dźwięk dochodził najgłośniej i wstrzymując oddech starałam się wychwycić to cichutkie szuranie. Jezu Chryste! Tylko nie szczury, błagam! Próbowałam przypomnieć sobie co wiem o tych obrzydliwych zwierzętach, ale byłam tak przerażona zbliżającym się do mnie szuraniem, że niewiele mogłam zdziałać. Wciąż zbyt zdrętwiała aby wstać, mogłam jedynie zacząć cofać się wbijając stopy w zimną podłogę.

Kolejny spazm bólu, gdy szorując ciałem po kamieniach starałam się zwiększyć dystans przed niewidocznym zagrożeniem. Opadłam z jękiem na plecy, płacząc i sapiąc, gdyż każdy ruch kosztował mnie olbrzymi wysiłek. Nie miałam siły... Chryste! Nie miałam nawet na tyle siły, aby usiąść, a cóż dopiero mówić o ucieczce przed szczurami.

- Nie, dobry Boże...

Strach ma swój smak. Pierwszy raz poczułam go, gdy leżąc pod łóżkiem modliłam się w ciszy, żeby Gabriel wrócił wcześniej niż zapowiadał. Żeby wydarzył się jakiś cholerny cud, który sprowadziłby pomoc. Czułam go w każdym dźwięku, każdym krzyku tych kobiet, dobiegającym do mnie z domu, tych ciężkich kroków i ochrypłego głosu, syczącego mi do ucha.

Strach ma również swój kształt. W tej chwili jest masą napierającego na mnie obezwładniającego przerażenia. Jakby wielki ciężar zwalił się na moją klatkę piersiową, dusząc i łamiąc żebra. Jest szorstki jak te mokre kamienie pod moimi dłońmi, którymi starałam się odpychać od kamiennej podłogi. Szukam schronienia. Bezpiecznego miejsca, gdzie nic i nikt mnie nie dosięgnie.

Oddech ugrzązł mi gdzieś w gardle. Tak słaby i płytki. Wyszarpany z zaciśniętego strachem gardła. Z cichym jękiem opadłam na plecy, zwijając się w kłębek na brudnej podłodze. Zacisnęłam powieki i w mojej głowie pojawił się obraz zielonych oczu. Tych przeklętych zielonych tęczówek. Tak często je przeklinałam, gdy ich zarozumiały i cholernie wykurzający właściciel doprowadzał mnie do wściekłości. Tak często powtarzałam, że nie chcę go już widzieć nigdy więcej. Za każdą łzę, którą przez niego wylałam. Za te wszystkie dni, gdy ignorował mnie, traktował jak swoją własność, a potem już jak dziwkę.

To wciąż boli... Chyba nigdy nie przestanie. Jeżeli mam zginąć w tym miejscu, gdziekolwiek teraz jestem, to mam nadzieję, że będę mogła zabrać ze sobą wspomnienie tych zielonych oczu. Nie tych drwiących, nie tych zimnych... Chcę zabrać wspomnienie mężczyzny, który stał się dla mnie wszystkim, marząc, że wcale nie popełniłam grzechu i wolno mi było go pokochać. Mocno, do utraty tchu.

- Jesteś Amerykanką?

W pierwszej chwili nie dotarło do mnie, że te słowa zabrzmiały tuż obok mnie. Świszczący oddech, który wydostawał się z mojego zaciśniętego ze strachu gardła, zagłuszał prawie wszystkie odgłosy rozbrzmiewające dookoła mnie. Nie chciałam słyszeć tego szurania, pisków, jakie wydają szczury. Tak cholernie się bałam...

- Nie zrobię ci krzywdy...

Dopiero teraz, gdy z całej siły starałam się nie poddać panice i unormować oddech, zdałam sobie sprawę, że nie jestem tutaj sama, a to szuranie, to nie szczury, a przesuwanie się po kamieniach. Podpierając się prawą ręką usiadłam na zimnej podłodze. Nic nie widziałam. Kompletna ciemność. Czarna otchłań, w której poza zapachem, który wywoływał mdłości nie było niczego. Żadnych ścian, żadnych okien... Pustka.

- Przyzwyczaisz się do ciemności – zapewnił mnie głos.

- Gdzie jesteś? – wyszeptałam ochrypłym głosem.

Usłyszałam szuranie, ale tym razem nie wywołało we mnie paniki. Spięłam tylko mięśnie, nie wiedząc z której strony mogę się spodziewać tej osoby. Najpierw usłyszałam spokojny oddech. Z lewej strony, więc odwróciłam się w tamtą stronę, starając się przebić wzrokiem tę cholerą ciemność. Zobaczyć coś więcej niż nic.

- Spokojnie, nie panikuj... To przyjdzie z czasem.

- Widzisz mnie?

- Widzę. Może nie tak dokładnie jak w świetle, ale widzę. Ty też będziesz widziała, o ile będą cię tutaj trzymać przez dłuższy czas.

- A ty długo tutaj jesteś?

- Zbyt długo... Jesteś młoda, mam rację? Może masz szansę.

- Szansę na co? – zapytałam zdziwiona.

- Żeby się stąd wydostać. Cicho...

Ten szept wypełniony przerażeniem zmroził mnie w jednej chwili. Zastygłam nasłuchując, z ramieniem owiniętym dookoła lewej ręki, która cholernie mnie bolała. Kroki... Powolne, miarowe człapanie. Schody w dół? Raczej tak, bo poza odgłosem kroków nie słyszałam typowego sapania, jakie wydaje człowiek wchodząc po schodach. Kroki były coraz bliżej, wiedziałam, że za chwilę się zatrzymają... Zanim drzwi zgrzytnęły, usłyszałam ciche kliknięcie. Skojarzyło mi się z zamkiem elektronicznym.

Przez otwarte drzwi do środka dotarła kolejna partia ciemności. Nie tak przerażająco czarnej jak ta w pomieszczeniu, w którym się znajdowałam, ale tam gdzie stał mężczyzna nie była tak gęsta. Widziałam zaledwie zarys wielkiej jak góra postaci.

- Młoda, wychodź.

- Posłuchaj go – usłyszałam cichutki szept za plecami.

Wstałam chwiejnie na nogi, mając jako jedyny punkt podparcia zimną podłogę pod stopami. Idąc w stronę stojącego mężczyzny miałam wrażenie, że całe moje plecy zamieniły się w jeden wielki kawał lodu.

Podskoczyłam, gdy drzwi za mną zamknęły się z metalicznym trzaskiem. Zamrugałam powiekami, gdy nagle, bez ostrzeżenia włączyło się światło na korytarzu. Zasłoniłam oczy dłonią, nie mogąc znieść wbijających się w moje oczy jasnych promieni.

- Dal'she – warknął mężczyzna uderzając mnie w plecy.

Zatoczyłam się na ścianę uderzając w nią lewym ramieniem. Krzyknęłam, gdy ponownie ból mnie ogłuszył. Myślałam, że to wina zimna, że przemarzłam leżąc nie wiadomo jak długo na tej zimnej podłodze, ale wygląda na to, że to nie tylko to. Zagryzając usta objęłam palcami bolące ramię, czując pod opuszkami sztywny materiał bluzy.

- Przestań piskać jak suka – syknął popychając mnie w stronę znajdujących się dalej stromych schodów. – Przyzwyczajaj się.

Zdecydowanie coś było nie tak z moim ramieniem. Ten ból przypominał mi trochę ten, który czułam po zranieniu w windzie. Na szczęście nie wyglądało na to, aby rana krwawiła tak jak biodro. Powinnam zerknąć na to i sprawdzić, ale raczej nie miałam na to żadnych szans. Ten wielki mięśniak za mną nie będzie tak miły i nie zaprowadzi mnie do łazienki, prawda?

Ukryłam uśmiech, gdy idąc za mną zaczął sapać jak lokomotywa. Muszę znaleźć w tej całej popieprzonej sytuacji choć odrobinę czegoś, co pozwoli mi przetrwać do pojawienia się Gabriela. Wiem, że mnie znajdzie. Nie zostawi mnie w łapach swojego dziadka. On jeden się o mnie troszczy. Pewnie teraz wyrzuca sobie, że mimo podjętych środków bezpieczeństwa, znalazłam się tutaj. Jeżeli to co powiedział o pakhanie i to co ja wiem, jest prawdą, prędzej czy później dostałby mnie w swoje starcze łapy.

Wyszliśmy na podest kolejnych schodów. Drzwi za nami zamknęły się z głośnym trzaskiem, odgradzając mnie od tego zapachu, jaki wypełniał powietrze na dole. Wilgoć, mokre kamienie, ziemia i krew. Zamrugałam, teraz zdecydowanie widziałam więcej niż tam na dole. To była jakaś okrągła klatka schodowa. Po prawej, wysoko na ścianie znajdowało się małe wąskie okienko, przez które wpadało do środka niewiele światła. Jest albo wczesny wieczór, albo ranek. Czas zupełnie zatarł się w mojej głowie.

Po lewej znajdowały się kolejne wąskie schody z mosiężną poręczą przy ścianie. To nawet nie ściana, tylko kamienie, połączone czerwonym jak krew tynkiem. Wszędzie ta krew... Czuję ją, jakby wszystko było nią przesiąknięte.

Wiedziałam, gdzie jestem. To Piekło, o którym wspomniał Gabriel. Teraz żałuję, że nie naciskałam na Gabriela, żeby powiedział mi chociaż, gdzie jest to miejsce. Nie wiem, ile czasu upłynęło od momentu, gdy zabrali mnie z jego domu. Nie wiem jak długo leżałam w tej piwnicy, czy raczej... Celi! To podziemne więzienie, dlatego nie ma tam okien i jest tak przeraźliwie zimno. Pamiętam... Wspinając się po schodach miałam pod powiekami dokładny obraz makiety. Każde pomieszczenie, każdy korytarz i drzwi. Gdybym tylko mogła zorientować się, gdzie jestem...

Przez chwilę zastanawiałam się, czy miałabym dostatecznie dużo siły, żeby zepchnąć z tych schodów idącego za mną meżczyznę. Tylko co dalej? Była tylko jedna droga w górę, po tych schodach. Nie wiedziałam, co mogę zastać na ich końcu. Może dwudziestu takich tępych mięśniaków jak ten, który wlepia przez cały czas ślepia w moje pośladki. Faceci są tacy przewidywalni. Podstaw im pod oczy kawałek tyłka, a będą machać ogonem jak psy. Zacisnęłam zęby powstrzymując się przed stosownym komentarzem.

Na górze stanęliśmy w słabo oświetlonym korytarzu. Pod stopami miałam drewnianą podłogę, zamiast zimnych kamieni, a ściany były pomalowane na jakiś ciemny kolor. Kilka lamp zawieszonych pod wysokim sufitem rozjaśniało mrok mdłym, żółtawym światłem.

- Idź – podskoczyłam słysząc nad głową warknięcie.

Posłusznie ruszyłam we wskazanym kierunku. Gdy zwalniałam chcąc dyskretnie przyjrzeć się otoczeniu, ten młot walił mnie w plecy popędzając. Po którymś z kolei razie prawie zaryłam twarzą w ścianę. Facet warknął tylko czekając, aż odzyskam równowagę i kiwnięciem głowy wskazał kierunek. Tym razem skupiłam się na drodze, nie rozglądając się po pustych ścianach w poszukiwaniu wskazówek i ewentualnej drogi ucieczki.

Im dalej wchodziliśmy we wnętrze tego dziwnego domu, tym wyczuwałam w powietrzu dziwna atmosferę. Na dole czułam strach i krew, tutaj coś podobnego. To miejsce było przesiąknięte złą energią. Cholera! Czułam się jak na planie filmowym Egzorcysty, ale ten strach, a właściwie przerażenie, wyczuwałam bardzo intensywnie.

Wielka i ciężka łapa opadła na mój bark zatrzymując mnie gwałtownie w miejscu. Zaskoczona zorientowałam się, że jesteśmy w zupełnie innej części domu. Podłoga błyszczała jak lustro, ściany były wyłożone jedwabiem i taką ilością złota, że w pierwszej chwili myślałam, że znalazłam się w zamku jakiegoś króla. Chyba nawet królowa Elżbieta nie mieszka w takich warunkach. Pod ścianami w pobliżu wielkich podwójnych drzwi stało trzech mężczyzn. Równie umięśnionych jak ten, który mnie przyprowadził. Nim się spostrzegłam, zostałam wciągnięta do pomieszczenia. Spojrzałam przed siebie. W oczy stojącego za biurkiem starszego mężczyzny. W oczy potwora...

Teraz zrozumiałam co miał na myśli Gabriel. Ten mężczyzna był dokładnie tym, za kogo go wzięłam. Potworem w ludzkiej skórze. Dość wysoki i szczupły blondyn, z zaczesanymi do tyłu włosami, miał na sobie elegancki czarny garnitur i białą koszulę. Wyglądał jak bogaty biznesmen. Ale tylko wyglądał. Spójrzcie na jego twarz. Na usta wykrzywione w podłym uśmiechu, na bestialstwo i okrucieństwo płonące w jego oczach.

Usłyszałam z boku szelest i spojrzałam w stronę palącego się kominka. Stał tam kolejny mężczyzna, chyba niewiele straszy od Mironova. Wyglądał egzotycznie. Ciemne włosy, oliwkowa karnacja i prawie czarne oczy, którymi mnie w bezczelny sposób rozbierał. Jeden i drugi patrzyli na mnie, jakbym stała przed nimi zupełnie naga. Wstrząsną mną dreszcz odrazy, którego nie byłam w stanie opanować i ukryć.

- Proszę... Nasza Nietykalna...

Włoch... Nie, miał trochę inny akcent. Bardziej jak tych dwóch, którzy wtargnęli do gabinetu Sebastiano. Ten mężczyzna mówił w taki sam sposób. Sycylijczyk... Czy czasami nie lubią się z Bratvą? Jeżeli tak, to co on tutaj robi? Postanowiłam na razie się nie odzywać. Tak na wszelki wypadek. Jak już zacznę, to raczej się nie powstrzymam. Taka ze mnie uparta baba. Nie obchodzi mnie, kim są ci mężczyźni. Skoro mam zginąć, to tak jak ja chcę, a nie ze strachu. Nie przed nimi, namiastkami mężczyzn. Ten ton miał chyba mnie wystraszyć, ale facet raczej nie znał dobrze Sebastiano. Mam za sobą staż jako asystentka samego Szatana. Taki mały kmiot jak ten, może co najwyżej pogrozić mi palcem.

- Jak widzisz, przyjacielu – zaczął dziadek Gabriela, zwracając się do niego w swoim ojczystym języku i mierząc mnie wzrokiem, - mam ją. Usiądź, Olena – powiedział po angielsku.

Zacisnęłam szczękę słysząc ton, z jakim wydał mi polecenie. Raczej rozkaz, a ja nie jestem jego psem, do którego może się tak zwracać. Spojrzałam na niego unosząc wyżej brodę. W tym momencie, stojący za mną wielkolud walną mnie w plecy, a jego wielkie łapsko popchnęło mnie w stronę stojącego na środku krzesła z wysokim oparcie.

- Ile za nią chcesz?

Poderwałam głowę patrząc z zaskoczeniem na Włocha. Rozmawiali po rosyjsku, choć Włoch z niejakim trudem wymawiał niektóre słowa. Żaden z nich nie zwrócił na mnie kompletnie żadnej uwagi, skupieni na sobie.

- Nie jest na sprzedaż – odpowiedział Mironov.

Siedziałam ze wzrokiem wbitym w jeden punkt na ścianie, jakbym miała tam wielkie okno z drogą ku wolności. Okno było tuż obok, nawet niezasłonięte, ale niestety na zewnątrz panowała kompletna ciemność. Dalej nie wiedziałam, gdzie jestem. Nie wiedziałam, dlaczego tak naprawdę zostałam porwana. To, że starzec chce mieć kontrolę nad Gabrielem to jedno, ale to jak na mnie patrzy, to zupełnie coś innego. Za każdym razem, gdy czuję na swoim ciele to obleśnie spojrzenie, zbiera mi się na wymioty.

Gabrielu, gdzie jesteś?

- Przestań, Oleg. Możemy się nią podzielić. Będziesz miał swoją władzę nad Gabrielem i swoją wielką zemstę. A ja pozwolę ci zabić mojego syna. Nie wiem, czy miałbym z niego pożytek. Jest zbyt samowolny. Nie lubi nad sobą kontroli.

Co? Dobry Boże! Kim jest ten człowiek, że z taką swobodą mówi o czymś tak strasznym? I co? Zamknie oczy i nie będzie się przejmował tym, że ktoś zabije jego dziecko? I tym kimś ma być właśnie Gabriel? Ci ludzie to potwory! Nie tylko ten cały Mironov, pakhan, czy jak go tam zwać, ale i ten drugi. Jak w ogóle można mówić o takich rzeczach?

- Tego nie możesz wiedzieć – mruknął Rosjanin.

- Już nie chcesz go zabić?

- Nie miej złudzeń, Vito. Sebastiano prędzej czy później zginie. Mamy umowę, pamiętasz? Chcę połowę jego terenów, dla tej władzy zabiłabym własnego syna, a nie tylko twojego, a wiesz, że jestem do tego zdolny.

Jezu! Wstrzymałam oddech, gdy słowa pakhana do mnie dotarły. Sebastiano? Czy oni mówią o moim Sebastiano? To musi być tylko zbieżność imion, przecież ten cały Vito mówi o swoim synu, a nie o synu Danielo! Matko jedyna! Zachowanie zdezorientowanego wyrazu twarzy, gdy ci mężczyźni rozmawiali w mojej obecności, nie zdając sobie sprawy, że ich rozumiem, było cholernie ciężkie.

Sama niejednokrotnie miałam ochotę zabić Sebastiano. Kuźwa, trzymałam go na muszce i jak sądzę, byłam pierwszą osobą, której się to udało. Jeżeli ten drugi Sebastiano jest choć w części tak wkurzający jak ten mój, to nie dziwię się tej rozmowie, chociaż słuchanie o tym co planują, jest straszne. Dla nich ludzkie życie jest nic niewarte.

- Spójrz, Oleg – zaśmiał się wskazując mnie ruchem głowy. – Dziewczyna nie ma jebanego pojęcia, że mówimy o tym zarozumiałym bękarcie – wypluł z wściekłością.

- Może ona w ogóle nie wie, kim on jest? – Rosjanin zaśmiał się i obchodząc spokojnym krokiem biurko podszedł do miejsca, w którym siedziałam.

Drgnęłam, czując jak przesuwa paluchem po moim policzku i w stronę piersi. Zagryzłam usta, czując w nich metaliczny smak krwi, gdy łapiąc za zamek, odpiął bluzę rozgarniając na bok. Mlasnął językiem wlepiając swoje niebieskie oczy w moje piersi, które zareagowały w wiadomy sposób na powiew zimnego powietrza.

- Taka, kurwa, piękna... Idealna... To będzie kurewska rozkosz...

- O czym ty pierdolisz, Oleg? Chcesz ją zerżnąć? – zdziwił się Włoch pojawiając się za plecami pakhana. Spojrzał na mnie, a w jego ciemnych oczach pojawiła się przerażająca chuć. Oblizał usta, mierząc mnie wzrokiem, po czym skupił się na piersiach. – Sprzedaj mi ją. Powiedz swoją cenę i sprzedaj ją. Zapłacę tyle, ile zażądasz.

- Po cholerę ci ona potrzebna, Vito? Masz swoje dziwki. Możesz mieć każdą, ale tej ci nie dam. Za żadne pieniądze.

- Chcę ją mieć, Oleg – warknął. – Chcę, żeby Riina skręcał się z wściekłości, gdy zobaczy jak ją pieprzę. Chcę, żeby w końcu zaczął mnie szanować, jako jebanego bossa całej Cosa Nostry i swojego ojca.

- A co jemu do niej? Chronił ją, dał jej status Nietykalnej, ponieważ tak nakazywał mu honor, a jak widzisz i tak udało mi się ją wykraść.

- Chcesz wiedzieć? – zaśmiał się i podszedł do mnie patrząc czarnymi jak piekło oczami. Oblizał usta na widok moich piersi, po czym ponownie wbił wzrok w moją twarz. – To mała dziwka rozłożyła nogi i dała mu się przelecieć. Masz w swoich rękach jego sukę.

- Nieprawda!

- Prawda, Mironov – zaśmiał się Włoch. – Mało tego, wiesz kim jest? To córka Danielo. Tego samego, który wydał wyrok śmierci na twojego synalka, za gwałty i zabójstwa na jego terenie. Czy teraz zdajesz sobie sprawę, kogo tak naprawdę przetrzymujesz? To nie tylko Nietykalna. To nie tylko broń przeciwko temu twojemu Gabrielowi. To córka twojego największego wroga. To z nim puściła się twoja synowa. A ta mała? – złapał mnie za włosy, pociągają do tyłu. Chryste, przysięgam, że zabiję obydwu! – Kto wie? Znając rozwiązłość mojego syna bękarta, pewnie rżnął ją razem z tym cholernym Brassim. Uwielbiają to robić.

- To niemożliwe – zaprzeczył pakhan wbijając we mnie swój szalony wzrok. – Kto ci o tym powiedział, co?

- Paloma. Ta szalona dziwka robiła wszystko, co jej kazałem.

- Jak może być córką tego przeklętego Danielo?!

Spojrzałam na niego z całą nienawiścią, jaką miałam w sercu. Jezu! Nie mogłam uwierzyć w to co powiedzieli...

- Mnie się pytasz?

- Nie wierzę. Po jaki chuj tak pierdolisz? A... Już wiem. Chcesz wmówić mi, że dziewczyna jest bezwartościowa i wyłudzić ją ode mnie za bezcen, co? Chcesz zrobić z niej swoją kochankę? Trochę za stara, jak na twój gust, Vito. Ty preferujesz nastolatki. Ile lat ma ta ostatnia? Szesnaście?

Zaraz zwymiotuję... Zabierzcie mnie stąd, błagam! Im dłużej przysłuchiwałam się tej rozmowie, tym trudniej było mi zachować spokój i nie ujawnić się ze znajomością rosyjskiego. To może być moja jedyna szansa na wydostanie się stąd, ponieważ podejrzewam, iż znajduję się w cholernej Rosji. Ale ileż można?

- A ile miała lat matka Gabriela, gdy ją wziąłeś? – odbił piłeczkę wyraźnie już wyprowadzony z równowagi Vito. – Myślałeś, że nie wiem? Pieprzyłeś się z nią całymi latami. Nie licytujmy się teraz, który miał młodszą, Oleg. Co chcesz z nią zrobić? Poza tym, że masz dzięki niej w garści swojego Egzekutora.

- Urodzi mi dziecko.

- Nie!

O kurwa! O jasna, pieprzona... Chyba właśnie umarłam... Zerwałam się z krzesła rzucając do drzwi. Wiedziałam, że stoją tam ci czterej, ale w chwili, gdy usłyszałam te przerażające słowa, nie myślałam już w rozsądny sposób. Nie... Nie dam się nawet dotknąć temu starcowi! Niech mi ktoś, do cholery, pomoże!

Ciężkie ramię owinęło się dookoła mojej talii i pchnięciem oderwało od drzwi rzucając na najbliższą ścianę. Zamroczyło mnie, gdy uderzyłam się w głowę i zsunęłam na podłogę. Było mi słabo... Dusiłam się ze strachu, z odrazy i z łez, które powstrzymywałam ze wszystkich sił. Nie pokażę jak bardzo mini gardzę. Nie pokażę własnego strachu, który odbiera mi rozsądek. Jezu! Byłam tak przerażona, że rzuciłabym się z okna, gdybym miała pewność, że znajduje się dostatecznie wysoko, abym się zabiła. Nie pozwolę się dotknąć żadnemu z nich. Będą musieli mnie związać, a i tak będę walczyć. Lepiej niech mnie od razu zabiją, ale nie pozwolę na to!

- Ta mała suka przez cały czas udawała – syknął pakhan pochylając się nade mną. Nie zauważyłam nadlatującej w stronę mojej twarzy pięści. Ból był ogłuszający... Wwiercił się w moją obolałą głowę, paraliżując wszystkie członki. – Wstawaj, suko!

- Nie dotykaj mnie, starcze – warknęłam po rosyjsku, wycierając krew z ust. – Nie waż się mnie dotknąć swoimi plugawymi łapskami.

- Słyszałeś to, Vito? Mała suka śmie mówić mi, co mogę robić. Dla twojej wiadomości. Będę cię dotykał, powiem więcej. Zerżnę cię i to niejeden raz. Będę cię tak długo pieprzył, aż będę miał pewność, że spodziewasz się mojego dziecka. A potem też będę cię pieprzył. Jesteś moją własnością, tak jak twoja przeklęta matka.

- To sobie poczekasz, dziadku – zaśmiałam się. – Antykoncepcja. Mówi ci to coś? Szybciej zapłodnisz swoja sukę, którą trzymasz przy budzie, niż mnie.

- Dajesz dziwce się tak do ciebie odzywać? – zakpił Włoch podchodząc do mnie z rękami w kieszeniach. – A z tą antykoncepcją to może być prawda. Tego dnia, gdy była w szpitalu, ta szurnięta dziwka, Paloma, kazała ostrzelać samochody Riiny. Nie wiesz, kim jest Paloma? To matka twojego kochanka, Sebastiano. To ona chciała cię zabić.

- Przestań mnie wkurwiać, Vito! – ryknął wściekły Mironov. – Mów, suko! Czy to prawda, że przeklęty Danielo jest twoim ojcem?

- Tak, to prawda – odpowiedziałam prostując się. – Danielo Rivas to mój ojciec.

- Pieprzyłaś się z Sebastiano? Radzę ci powiedzieć prawdę.

- Też prawda – zaśmiałam się.

Wciąż z uśmiechem słuchałam, jak wyprowadzony z równowagi Mironov sypnął takimi przekleństwami, że nawet nie wiedziałam jak mam je przetłumaczyć. Chyba nawet nie warto. Nie jestem odważna. W tej chwili daleko mi do tego. Dziękuję tylko Bogu za pieprzony zastrzyk. Tylko co teraz... Czy będzie mnie trzymał w tej strasznej ciemności? Czy raczej zacznie torturować?

Gabrielu, błagam... Sebastiano! Potrzebuję cię...

- Vito... Przygotuj się do polowania.

Spojrzałam na mężczyznę, nie bardzo wiedząc, o czym mówi. Zostawią mnie i ruszą na polowanie? Niby gdzie? Jeżeli jesteśmy w jakimś lesie, to czarno raczej widzę moją ucieczkę.

- Żartujesz? – ekscytacja w głosie Włocha dosłownie uniosła moje włosy na karku. – Zapolujemy na nią?

Że co? Matko Święta! Polowanie na ludzi? To mają na myśli?

- Nauczę sukę pokory – syknął Rosjanin. – Idziemy pieszo. Bez psów. Ten, kto ją upoluje będzie mógł zerżenąć ją pierwszy. Skoro jest zabezpieczona i nie może teraz zajść w ciążę, pozwolę ci Vito ją mieć. O ile ją upolujesz. Ze mną się nie zadziera, Olena – wysyczał do mojego ucha, gdy podekscytowany Vito wyszedł z pokoju. – Miałaś być czysta, a dałaś się przelecieć komuś takiemu jak Sebastiano. Tego ci nie podaruję. A to, że twoim ojcem jest przeklęty Danielo, może mi się przydać. Mając ciebie w rękach, trzymam za jaja dwóch groźnych graczy, Olena. Amerykańską Cosa Nostrę i twojego brata. Don Vito może mi naskoczyć. Może i uda mu się ciebie upolować i zerżnie cię, ale na końcu to ja będę kurewskim zwycięzcą.

Złapał mnie za ramię i wypchnął z gabinetu.

- Zabierzcie ją – warknął. – Przygotujcie ją do polowania – zaśmiał się jak szaleniec, którym z pewnością był. – Ruszamy rano!

Kolejne godziny upłynęły mi w kompletnej ciemności. Zostałam wrzucona do celi, ale zdecydowanie innej niż poprzednio. Bez wody, bez jedzenia przesiedziałam na lodowatej podłodze kolejne długie godziny. A może to już dni? Ciemność zabiera rozsądek i odwagę. Nigdy nie byłam odważna. Nikt tak naprawdę nie jest. Każdy z nas ma w sobie ten ułamek strachu, który budził się do życia w takich sytuacjach, jak na przykład ta. Gdy gdzieś niedaleko dzieją się przerażające rzeczy, a do ciebie docierają jedynie krzyki kobiet. Krzyki i płacz, który tak strasznie ranił moje serce. Czy będę kolejną krzyczącą w tym miejscy kobietą? Jak wiele bólu i poniżenia jestem w stanie znieść, zanim ten krzyk opuści moje gardło?

- Wychodzisz...

Podniosłam się, zupełnie zdrętwiała od zimnej podłogi. Wiem, że to jedno z pomieszczeń, które widziałam na makiecie. Jednak jest tak ciemno, że nie wiem, w którym miejscu na niej teraz się znajduję. Jak długo już tutaj jestem? Czy Gabriel mnie szuka? A Danielo? Dobry Boże... Sebastiano... Nie mogłam uwierzyć w to, czego się dowiedziałam. Świadomość tego, że nie ciąży na mnie tak wielki grzech była dla mnie błogosławieństwem. Moje serce już się tak nie zaciskało za każdym razem, gdy myślałam o tym mężczyźnie. Mogłam go kochać. Mogłam i nie skrzywdziłam tym nikogo. Szkoda tylko, że ta moja miłość okazała się dla niego tylko grą. Moje życie było jedną wielką porażką. Z tego co powiedział Gabriel, matka mnie kochała, ale musiała mnie oddać. Rodziny zastępcze zamiast podarować mi namiastkę domu, liczyły tylko na pieniądze z opieki społecznej. Fran kochała mnie, bo tak jej kazano. A Sebastiano? On nie potrafi kochać, a przynajmniej nie jedną kobietę. Chyba nawet nikogo.

Nie ma nikogo, kto kochałby mnie tak naprawdę. Gdyby ktoś taki był... Czy byłabym popędzana jak bydło w stronę ciemnego lasu? Boso, ze związanymi rękami? Za plecami miałam co najmniej kilku ludzi, ale było tak ciemno, że nie widziałam żadnej twarzy.

- Choć na to nie zasłużyłaś, dostaniesz ode mnie fory, Olena.

Drgnęłam słysząc za sobą ten przeklęty głos Mironova. Nienawidzę go! Chciałabym, żeby zdechł. Jak pies. Jak bezdomny wściekły pies. Za wszystko co zrobił innym kobietom. Mojej matce. Doskonale wiem, o czym rozmawiał z Vito. Zrozumiałam to, co mieli na myśli. Dlaczego Gabriel mi nie powiedział? Mój Boże! Była jeszcze taka młoda... Nastolatka, która spotkała na swojej drodze prawdziwego potwora.

- Pierdolę ciebie i twoje fory – warknęłam ochrypłym z odwodnienia głosem. – Niczego od ciebie nie chcę.

- Jeszcze zmienisz zdanie – zarechotał i aż wzdrygnęłam się z odrazy, gdy przesunął językiem po moim policzku. – Będziesz mnie błagała, Olena. Jak każda suka, którą miałem. Jak twoja matka. Uwielbiałem słuchać, jak mnie błagała. Robiła wszystko, takie rzeczy, o których się tobie nie śniło. Nauczę cię, Olena. Będziesz moją zabawką.

- Prędzej cię, kurwa, zabiję!

Szarpnęłam się odskakując na bok. Przez cholerną ciemność nic nie widziałam. Zderzenie z twardą ziemią wydusiło z mojej piersi ostatni oddech. Kuźwa! Chyba połamałam żebra, z jękiem przekręciłam się na bok.

- Masz dwie godziny, suko – warknął pochylając się i szarpiąc mnie za włosy. Jakim cudem ten sukinsyn widzi w tych ciemnościach? – Nie zbliżaj się od ogrodzenia, o ile nie chcesz zginąć usmażona przez wysokie napięcie. Uciekaj, Olena... Uciekaj, a ja i tak cię odnajdę.

Skuliłam się i przekręciłam opierając się na kolanach. Klatka piersiowa z prawej strony wciąż bolała jak cholera. Dysząc, wyprostowałam się i wzięłam głęboki oddech, zaciągając się chłodnym powietrzem. Czułam w nim zapach lasu. Drzew iglastych i mokrego mchu. Zapach nocnego powietrza... Słyszałam z oddali cichy szum transformatora.

Zrobiłam pierwszy krok w ciemność. Potem kolejny... Powoli moje oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności. Było inaczej niż w tej piwnicy, gdzie ciemność była jednolitą masą. Bez żadnych kształtów odbijających się na przedmiotach. Tutaj był las. Pełen wysokich drzew i miękkiego mchu. Małych kamyczków wbijających się w moje stopy. Ostatni raz zamknęłam oczy i przywołałam w pamięci kolejny zapamiętany obraz. Makieta w gabinecie Gabriela. Makieta lasu...

Już wiedziałam, gdzie muszę uciekać...

***

Sebastiano...

Dotarcie do posiadłości starego zajęło nad niespełna godzinę. Gabe zorganizował wszystko zanim wystartowaliśmy z Nowego Yorku. Na miejscu czekały na nas samochody terenowe i broń. Plus czterdziestu ludzi. Irlandczycy mieli dyskretnie podejść pod posiadłość i z ukrycia obserwować co się dzieje na terenie. Tak jak powiedział Gabe, nie mamy pojęcia, ilu ludzi może być w środku, tym bardziej, że jest tam przeklęty don Vito.

Do świtu mieliśmy jeszcze jakieś dwie godziny. Oparłem się o auto, przyglądając się, jak ludzie zaczynają się grupować. W światłach reflektorów przemykali jak cienie. Ja pierdolę! Gdybym nie widział tego na własne oczy nigdy bym nie uwierzył. Wymieszali się. Nie szukali swoich, tylko stanęli jeden obok drugiego, nie przejmując się tym, że mają obok byłego wroga. W zasadzie to nie miałem nic do samego Alexandrowa, bo jak już wspomniałem, działał za moimi plecami, ale nie wpierdalał się na mój teren. Tak naprawdę, to nawet nie mam pojęcia jak duży ma zasięg i czym dokładnie, poza oficjalnym i legalnym interesem, jakim jest ta firma architektoniczna się zajmuje.

- Jest tak jak podejrzewałem – odezwał się nagle Alexandrow podchodząc do nas. – Ogrodzenie jest po napięciem. Trwa polowanie.

Zastygłem... Kurwa! Miałem nadzieję, że jednak Gabe się mylił w swoich przypuszczeniach. Myśli... Te przerażające myśli, że gdzieś tam w tej ciemności ukrywa się moja Alexia, odbierały mi rozum. Zazgrzytałem zębami i odrywając się od samochodu podszedłem do Alexandrowa. To zbrojenie się też już trwało w chuj długo. Ileż można, do kurwy nędzy, wybierać giwerę?

- Na co czekamy? Masz jakiś pomysł?

- Chłopaki? – podszedł do nas MacKenna. Ja pieprzę, wyglądał jak pierdolony Rambo. Z każdej strony wystawała mu jakaś giwera, brakowało opaski na czoło i łuku bojowego, i mamy kolejne wcielenie bohatera. – Zanim skoczycie sobie do oczu, chcę powiedzieć, że czterech moich ludzi zdążyło dostać się na teren, zanim włączyli to pieprzone ogrodzenie.

- I mówisz to, kurwa, dopiero teraz? - warknąłem wkurwiony.

Chryste! Naprawdę staram się nie wybuchnąć. Najpierw te cholernie długie godziny czekania na sygnał z lokalizatora Alexi. Potem długi lot i jebane rewelacje, którymi na dobranoc uraczył nas Miller. Nie ma chuja! Nigdy nie zgodzę się na to, żeby moja kobieta ryzykowała własnym życiem dla tych wszystkich mafijnych kutasów. Mają jakiś problem? A zamknąć jednego z drugim, dając im po nożu i sprawa załatwiona. Na chuj to angażować kobiety? W dodatku taką kruchą i łagodną jak moja Alexia? Nieważne, że rozjebała mi samochód i przypieprzyła w zęby. To nie świadczy o tym, że nadaje się to tej całej Rady.

Dobrze, że Alexandrow jest dokładnie tego samego zdania, co ja. We dwóch mamy większą siłę przebicia. Jak będzie trzeba, to przywiążę to uparte babsko do łóżka i nie wypuszczę do starości. Nie będzie się narażać i zadnia, kurwa, nie zmienię.

Boże, niech to się w końcu skończy!

- Spokojnie, włoski chłopcze – zażartował MacKenna. Gdzie on w tej całej pojebanej sytuacji widzi coś zabawnego, nie mam jebanego pojęcia. – Musieli czekać, aż tamci zaczną i my się ogarniemy.

- Ja jestem gotowy – warknąłem wyciągając zza paska moją giwerę.

- Sebastiano, radzę ci założyć kamizeleczkę – prychnął Sant rzucając we mnie tym sztywnym i ciężkim gównem. – W twoim ulubionym kolorze, boss. Czarna jak twoje serce.

- Żebym ci nie wyrwał twojego, Brassi – ostrzegłem mordując go wzrokiem. – Jestem pewien, że twoje ma identyczny kolor.

- Nie zaprzeczę. Czerń jest cool.

Potrząsnąłem głową...

- Przeszło ci? – mruknął Sant zatrzymując się obok.

- Wiesz, że czasami się, kurwa, boję tego, jak łatwo potrafisz mnie rozczytać?

- Nie robię tego. Stawiam się w twojej sytuacji i dokładnie wiem, co czujesz. Przestań się teraz rozpraszać duperelami i skup na akcji. Tam jest twoja laleczka – wskazał lufą ścianę zieleni, za którą jakieś kilkaset metrów od miejsca, w którym się znajdowaliśmy, przebiegało ogrodzenie. – Ubierz to wdzianko, bo jak cię odstrzelą, to ja nie mam zamiaru się jej tłumaczyć i zbieraj dupę w troki. Wyruszamy.

Zacisnąłem palce na szorstkim materiale kamizelki kuloodpornej obserwując Santa, który podszedł do ludzi, wymieniając z nimi żarty. Szkoda, kurwa, że ten stary cap tego nie widzi, pomyślałem i z sapnięciem wyrażającym zdegustowanie, założyłem to cholerstwo.

- Nie wiem czy ci to mówiłem, ale uwielbiam tego faceta – mruknął Irlandczyk. – Widzę w nim siebie.

Zmarszczyłem brwi. Może i są pewne podobieństwa, pomyślałem. Mają całkiem zjebane poczucie humoru, czasami jak coś jebną to nic tylko rozpierdolić im łby i uwielbiają pieprzyć laski.

- Mnie zmieniła utrata Maddy. A jego kto?

Aż mnie cofnęło. Byłem kompletnie zaskoczony tym co powiedział. Zanim jednak miałem czas zacząć o tym myśleć, Gabe dał znać, że możemy ruszać. Spojrzałem ostatni raz na otwarty bagażnik samochodu i na wszelki wypadek chwyciłem dodatkową broń i dwa noże myśliwskie.

Polowanie i walka w terenie to nie to samo co w zabudowaniach. Tam wpadaliśmy do lokalu, robiliśmy rozpierduchę i wypad. Tutaj, na otwartym terenie, który znałem tylko pobieżnie z planów, jakie dostaliśmy nie miałem pojęcia, gdzie może czaić się wróg. Podeszliśmy pod ogrodzenie, czekając aż Irlandczycy odłączą zasilanie. Rozejrzałem się dookoła. Część ludzi zostawiliśmy na lotnisku, drugą część przy samochodach. Pozostałych, w małych grupkach rozlokowaliśmy na odcinku prawie kilometra.

W ciszy rozległ się sygnał nadchodzącej wiadomości, po której MacKenna podszedł do ogrodzenia i bez wahania złapał za siatkę. Ja pierdolę! Dosłownie zdrętwiałem, bo sukinsyn nawet się nie zawahał. Na cichy gwizd do odrodzenia dopadło czterech ludzi z nożycami do cięcia metalu. Sprawinie rozcięli nam przejście, przez które wślizgnęliśmy się na teren lasu.

Otworzyłem usta, ale nie zdążyłem zadać pytania, gdy ciszę rozdarły wystrzały. Krótkie, pojedyncze, ostre dźwięki, które wypłoszyły ptaki z okolicznych drzew. Zerwały się z wrzaskiem i łopocząc skrzydłami w panice odlatywały w ciemność.

- Kurwa mać – ryknął Gabe zrywając się do biegu. – Znaleźli ją!

Ludzie rozproszyli się i przedzierając się przez zarośla pognali w stronę strzałów, które co chwilę rozrywały ciszę. Nie pytam skąd to wie. To nie ma teraz żadnego znaczenia. Tam jest moja kobieta... A ten stary skurwiel do niej właśnie strzela!

***

Lexi...

Biec z zawiązanymi rękami nie jest łatwo. Tym bardziej w ciemności. Mapa tego terenu przesuwała się pod moimi powiekami, jak cholerny GPS, który prowadził mnie do najbliższego bezpiecznego miejsca. Jeżeli się nie mylę, wkrótce powinnam mieć po swojej lewej stronie wielkie drzewo. Nie takie zwyczajnie, ale pęknięte na pół. Było coraz jaśniej, więc coraz szybciej biegłam, nie obawiając się, że przypieprzę twarzą w jakiś pień. Teraz dopiero zaczęłam żałować, że nie chodziłam na siłownię. Moja kondycja po prostu nie istnieje. Minęłam małą polanę, więc wiedziałam, że jestem już blisko.

Drzewo jest, dokładnie takie jak na makiecie... Dysząc przeszłam pod niskimi gałęziami, szukając ukrytego wejścia do jednej z kliku grot, które znajdują się w tym lesie. Musiałam przecisnąć się, bo w przejściu drogę blokował duży głaz. Opadłam na kolana i ze zwieszoną głową oddychałam ciężko. W środku było ciemno i pachniało mokrą ziemią i liśćmi. Drgnęłam, gdy w ciszy rozległ się strzał. Jeden, a po nim kilka następnych. Czyżby minęły już dwie godziny? Wątpię, pomyślałam. Starzec chciał mnie oszukać. Niedoczekanie twoje!

Chciałam oprzeć się o ścianę i wtedy pod palcami poczułam jakiś długi przedmiot. Przesunęłam palcami wzdłuż sycząc, gdy poczułam pieczenie. Jezu! To jest nóż!

Chwyciłam go w związane ręce i ściskając pomiędzy kolanami próbowałam rozciąć plastikowe kajdanki, którymi miałam związane ręce. Przez głowę przelatywały mi obrazy z makiety. Dobry Boże! Te wszystkie miejsca... Bezpieczne schronienia, które na niej się znajdują. Jestem przekonana, że w każdym z nich znalazłabym przynajmniej nóż. To Gabriel... To on zostawił te rzeczy. Chryste! Polowali na niego?

Z cichym szlochem wreszcie udało mi się uwolnić dłonie. Poza rozciętymi placami, miałam zdecydowanie pokaleczone nadgarstki i wciąż bolała mnie klatka piersiowa. Raczej poczekam, aż zrobi się jaśniej. Może poza nożem znajdę coś, co może mi się przydać? Choćby mapę, bo do licha nie mam pojęcia, gdzie jestem i jak daleko do najbliższego miasta, czy wsi.

Tym razem, gdy rozległy się strzały zwinęłam się w kłębek na ziemi, zasłaniając usta. To brzmiało, jakby myśliwi byli bardzo blisko... Boże, gdzie jesteś, Gabrielu? Wcisnęłam się w najgłębszy kąt, gdy usłyszałam odgłos łamanych gałęzi i ciężkie sapanie.

- Jebana bladź... Jak stary się z nią zabawi, zerżnę sukę. Zapłaci ma za wszystko...

Byłam pewna, że już słyszałam gdzieś ten głos, ale ze strachu nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Tym bardziej, że zbliżał się coraz bardziej, wciąż przeklinając. Nagle ktoś stanął w wąskim otworze, a snop światła z latarki prześlizgnął się po ścianie, sięgając miejsca, w którym leżałam wciśnięta w kąt.

- Tutaj jesteś, suko – warknął.

Zanim zdążyłam poderwać się, wielka ręka chwyciła mnie za nogę ciągnąc w stronę wyjścia. Próbowałam złapać się korzeni, szorując brzuchem po ostrym podłożu, ale śliskie od krwi palce nie miały jak ich chwycić. W ostatniej chwili udało mi się złapać w lewą rękę rękojeść noża.

- Nie, puszczaj psie! – krzyknęłam kopiąc napastnika w nogę i biorąc zamach przecięłam powietrze zostawiając na jego twarzy długie krwawe cięcie.

- Bladź, pierdolona! - warknął wyrywając mi z ręki nóż i zwalił się na mnie, przyduszając do ziemi. Krzyk utonął pod brudną dłonią, którą zasłonił mi usta. – Nie chciałaś po dobroci, to teraz zobaczysz, co ci zrobię.

Poczułam jak ściąga ze mnie spodnie, wciąż zaciskając palce na moich ustach. Łzy leciały mi po policzkach, gdy jego wielkie i ciężkie ciało przyciskało mnie do ziemi. Nie byłam w stanie oddychać, a ból w klatce piersiowej przyprawiał mnie o mdłości. Zakręciło mi się w głowie... Jezu! Zaraz zemdleję, a ten śmieć mnie zgwałci!

Udało mi się przekręcić głowę i otwierając usta zacisnęłam zęby na dłoni napastnika. Mdlący smak ciepłej cieczy wypełnił moje usta. Mężczyzna wrzasnął podrywając się na kolana, a ja niewiele myśląc uniosłam nogę waląc go kolanem w krocze. Chwyciłam głęboki oddech i...

- Sebastiano!

- Milcz, suko!

Tym razem uderzenie pozbawiło mnie prawie przytomności. Straciłam władzę w rękach, nie miałam nawet siły zacisnąć palców... Szarpnięcie... Paznokcie, którymi zostawił na moim brzuchu krwawe ślady...

- Sebastiano... - wyszeptałam, zanim straciłam przytomność.

***

Sebastiano...

Kierowałem się w stronę myśliwych, modląc się, żebym zdążył. Przysięgam, zabije skurwiela, który zrobi jej krzywdę! Teraz już z każdej strony słychać było serie z karabinów i pokrzykiwania ludzi. Znak, że do rozpierduchy dołączyli ludzie MacKenny. Od strony, gdzie znajdował się pałac Mironova, również słychać było odgłosy regularnej strzelaniny. Tak, kurwa, upadają najgorsi, pomyślałem.

- Sebastiano!

Zatrzymałem się nagle, słysząc krzyk. Kurwa! To Alexia. Zerwałem się do biegu odbijając od pozostałych nieco w bok. Ciężkie wojskowe buty radziły sobie z ostrymi kamieniami i gałęziami, przez które przedzierałem się w stronę, gdzie jak miałem nadzieję jest dziewczyna.

- Sant! – krzyknąłem pędząc dalej.

Byłem przerażony... Jeszcze nigdy tak cholernie się nie bałem jak właśnie w tej chwili. Ten krzyk... Tam ktoś jest! Ktoś chce zrobić jej krzywdę! Ja pierdolę, gdzie? Biegnąc rozglądałem się, szukając jakiejś wskazówki, czegoś, co pomoże mi zlokalizować miejsce. Nie jestem jebanym myśliwym, biegnę w stronę, którą podpowiada mi i rozum, i serce, i wiem, że dokładnie tam ją znajdę.

- Milcz, suko...

Kurwa! Tam! Skręciłem odgarniając ramieniem wiszące mi na drodze gałęzie. Tam jest. Widzę jakiegoś wielkiego faceta. Widzę jego wielką jak cegła pięść opadającą na leżącą pod nim drobną postać. W moich żyłach zapłoną jebany pożar. Z potężnym rykiem, przeskakując zwalony konar rzuciłem się na skurwiela zbijając go z kolan. Z warknięciem poderwał się od razu i z dzikim wzrokiem rozejrzał dookoła siebie. Na jego poobijanej mordzie zobaczyłem radość, gdy spojrzał na mnie. Radość, którą z każdą sekundą zmieniała się w przerażenie.

Za plecami poczułem obecność innych. Kątem oka widziałem Santa, z drugiej strony podchodził Gabe i Miller. Stanąłem tak, aby własnym ciałem zasłonić Alexię. Moje serce waliło dziko w piersi, ale słyszałem jej cichutki oddech. Kurwa! Dzieki ci Boże...

Wyprostowałem się patrząc ruskiemu psu w oczy. Komuś musiał już wskoczyć pod pięści, bo wyglądał jak po walce w ringu. Miał świeżą szramę na wrednej mordzie, z której lała się krew. Nie ruszało mnie to. Zajebię, skurwiela...

- Riina... - drgnąłem słysząc za plecami głos MacKenny. - Dziewczyna potrzebuje lekarza.

Zacisnąłem szczękę... Wszystko we mnie kurewsko mocno protestowało przeciwko temu, ale w tej chwili najważniejsza jest Alexia. Chciałbym mieć czas, żeby rozpierdolić gnoja, który podniósł na nią rękę.

Spojrzałem na Alexandrowa i Millera. Jak nie ja, to zrobią to ludzie, dla których jest ważna. Kiwnąłem im głową, wskazując otoczonego przez naszych ludzi Ruska.

- Jest wasz... Zrób tak, żeby go zabolało, Alexandrow.

- Z dziką rozkoszą – warknął takim głosem, że aż przeszedł mnie dreszcz.

Odwróciłem się i klękając obok Alexi, delikatnie odgarnąłem włosy z jej poobijanej twarzy. Ja pierdolę! Całą jedną stronę miała opuchniętą i już fioletową. Niechybnie została uderzona wcześniej, a ten pies powtórzył. Pęknięta skóra na kości policzkowej i rozcięty łuk brwiowy. Popękane usta... Moja dzielna dziewczynka...

- Gabe... Skurwiel uderzył ją w twarz i chciał zgwałcić – warknąłem widząc jej nagie uda i ślady na brzuchu.

Poprawiłem jej ubranie, zasłaniając nagie ciało i wsunąłem ręce pod kolana. Uniosłem w górę, przyciskając do piersi. Od razu kilku ludzi otoczyło mnie ciasnym kręgiem. Idąc do drogi, na której słyszałem już jadące samochody, zerkałem cały czas na twarz Alexi. Zajebałbym go... Jak można podnieść rękę na taką kruszynkę? Kurwa!

- Gdzie doktorek? – warknąłem, gdy wychodząc na ścieżkę obok nas zatrzymały się dwa auta.

Z jednego z nich wyskoczył Roth z wielkim uśmiechem na twarzy, który znikł, gdy zobaczył Alexię. Dał znać ludziom, żeby wracali do Gabe i otworzył mi tylne drzwi.

- Kurwa, mogłem go zabrać – mruknął cicho. – Opatruje naszych. Pałac jest nasz.

- A tych dwóch skurwieli? – warknąłem.

- Czekają na was. Gdy usłyszeli odgłosy walki od strony pałacu, chcieli spierdolić podziemnym przejściem. Na szczęście, Gabe zna każdy centymetr tego terenu. Wiedzieliśmy, gdzie mamy ustawić naszych ludzi. Twoi ludzie, Riina, dołączyli do nas, zaganiając pieski na podwórko.

- Ilu straciliśmy? – zapytał Sant.

- Żadnego. Kilka draśnięć.

To się nazywa zajebiście przeprowadzona akcja, pomyślałem widząc jak zbliżamy się do wielkiego podjazdu. Na końcu drogi widniał wielki pałac. Tak naprawdę, gdy Gabe mówił o tym miejscu pałac, myślałem, że stary mieszka w jakiejś wyrąbistej willi. A to... To prawdziwy, jebany pałac. Z fontanną na dziedzińcu, szerokimi podwójnymi schodami prowadzącymi do złoconych drzwi. Kamienne poręcze ozdobione jakimiś łapami lwów, czy innych zwierząt. Na bogato... Szkoda, że człowiek, który żyje w takim pięknym miejscu, skaził całe otoczenie swoim brudem i szaleństwem.

***

Czekając aż pieprzony doktorek opatrzy moją kobietę ani na chwilę nie oderwałem wzroku od jej twarzy. Za każdym razem, gdy widziałem jak innym mężczyzna jej dotyka, dostawałem pierdolca. Kurwa! Próbowałem sobie tłumaczyć, że to cholerny lekarz i to jego obowiązek, ale spróbujcie to logicznie wytłumaczyć temu zazdrosnemu kutafonowi we mnie. Za chuja wam się nie uda.

- Ja pierdolę, przestań warczeć – syknął Sant waląc mnie w bark. – Ten facet jest lekarzem.

- Jest, kurwa, mężczyzną. No za chuja mi się nie podoba, jak ją maca – wysyczałem z wściekłością przez zęby. – Sant, kurwa, powiedz mu, że jak zaraz nie przestanie, to mu przyjebię.

- Mówiłem, że cholernie zaborczy z ciebie facet?

Odwróciłem się, gdy do pokoju, w którym leżała Alexia, wszedł Gabe z Millerem. Musieli się już przebrać i wziąć przynajmniej prysznic. Przez myśl mi przeszło pytanie, co zostało z tego skurwiela, którego z nimi zostawiłem. Spojrzałem w oczy Gabe.

- Załatwione, Riina.

Tylko tyle chciałem wiedzieć. Wiem, że zanim skurwiel zdechł, cierpiał niewyobrażalne męki. Kiwnąłem tylko głową, po czym ponownie spojrzałem na tego całego Borysa. Ile jeszcze, ja się pytam, zanim go ujebię?

- Borys, spierdalaj, jeżeli chcesz żyć – stwierdził spokojnie Gabe podchodząc bliżej. – Mój przyszły szwagier jest raczej zazdrosnym facetem i założę się, że wcale mu się nie podoba, jak macasz moją siostrę, a jego kobietę.

- Ale... Boss, ja naprawdę...

Parsknąłem śmiechem, gdy przerażony doktorek odskoczył od łóżka. Ma szczęście, że Alexandrow podjął interwencję, pomyślałem.

- Ulżyło ci?

- Nawet nie wiesz jak – mruknąłem pochylając się nad Alexią.

Przesunąłem palcami po opuchniętych ustach. Tak cholernie dawno jej nie całowałem... Kurwa! Ile minęło? Niespełna dwa tygodnie? Nie, kurwa! Całe dziesięciolecia. Swoim zniknięciem pozbawiła mnie co najmniej dwudziestu lat życia, fundując w zamian tysiąc jebanych ataków serca.

- Przyszły szwagier, co? – zakpiłem kręcąc głową. – A chciałeś mnie ujebać.

- Doszedłem do wniosku, że nie jesteś taki najgorszy, Riina – odpowiedział tym swoim wkurwiająco spokojnym tonem Alexandrow. – Ale jak nie chcesz, mogę poszukać lepszego kandydata. Nawet Roth się nadaje, no i podoba mu się moja siostra. W sumie niegłupi pomysł. Miałbym ją w Nowym Yorku.

Przez chwilę nie wiedziałem jak się oddycha... Dosłownie zatkało mnie z wkurwienia. Zacisnąłem pięść, gotowy rozwalić mu twarz i wydrzeć podłe serce z piersi, gdy usłyszałem cichy śmiech. W pierwszej chwili spojrzałem za siebie, bo byłem pewien, że to któryś z tych trzech błaznów. Sant ma kolegów, bo dołączył do niego MacKenna i pieprzony Roth, martwy architekt, Jackson.

- A może ktoś się mnie zapyta o zdanie?

Szarpnąłem głową wbijając spojrzenie w Alexię. Powieki jej drżały, by po chwili umieść się odsłaniając jebaną perfekcję błękitu. Mój ulubiony kolor. Turkus. Odetchnąłem z ulgą. Chyba pierwszy raz od tamtej kłótni i tego całego syfu, który potem na nas spadł. Uklęknąłem dotykając palcami miękkich ust. Chciałem błysnąć jakimś romantycznym gównem. Pokazać jej, że martwiłem się o nią jak cholera i że za nią tęskniłem. Otworzyłem usta.

- Jeszcze jeden taki numer, a tak cię spiorę, że przez rok nie usiądziesz na tyłku, D'Angelo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro