Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 44

Ups... Wróciłam do was, Gwiazdeczki... 

Daleko nie uciekłam, było już późno, a ja boję się ciemności 😂 🤗Dalej jestem z wami i jeżeli wytrzymałyście ze mną aż tyle, to myślę, że kolejnych kilka rozdziałów, które nam zostały do końca historii Lexi i Sebastiano, wciąż tutaj będziecie. 

Jak zawsze po każdym rozdziale, tak i ostatnio mnie nie zawiodłyście. Już od jakiegoś czasu z uśmiechem czytałam wasze komentarze i rozważania nad tajemniczym dziedzicem pakhana. Kilka z was zgadło, kilka wciąż się wahało, gdy pojawił się Roth (celowe zagranie z mojej strony, gdy któraś z was pierwszy raz zwróciła uwagę na Gabriela. To chyba była Julka, ale pewności nie mam). 

Mamy nowego pakhana... To on jest bohaterem trzeciej części, RUTHLESS. 

Nie przedłużając mojego słowotoku...

Jesteście gotowe/i na odkrycie kilku tajemnic? Zapraszam 🤩😏

***

Gabriel Alexandrow...

Milczałem przez całą drogę na prywatne lotnisko, gdzie stał mój odrzutowiec. Konieczne środki bezpieczeństwa, od kiedy stary zwalił się do Nowego Yorku. Stawałem na jebanych rzęsach, żeby tylko zapewnić Olenie bezpieczeństwo. Skrzywiłem się, przypominając sobie, jak zareagowała na moje słowa. Pochyliłem głowę i odgarnąłem z twarzy złotorudy kosmyk włosów. Ja pieprzę! Jest tak podobna do matki... Dosłownie skóra zdjęta.

Nie potrzebowałem tych pieprzonych badań DNA. Wystarczyło, że raz ją zobaczyłem, a wiedziałem, że w końcu ją odnalazłem. Kurwa! Nie odnalazłem, bo jej nie szukałem. Myślałem, że nie żyje. Że zginęła w tym pieprzonym wypadku, razem z matką. Jakim cudem przeżyła? Przecież była niespełna trzymiesięcznym niemowlęciem.

Gdybym wiedział... Gdybym choć podejrzewał, że nie było jej w samochodzie... Odnalazłbym ją wcześniej. Pamiętam dzień, gdy widziałem ją ostatni raz... Pamiętam tę małą dziewczynkę zawiniętą w kocyk i jej śliczne oczy. Trzymała mnie za palec, jakby wiedziała, że się rozstajemy i nie chciała mnie puścić.

Miałem wtedy siedem lat. Złożyłem przysięgę i właśnie jej dotrzymuję.

- Olenko Alexandrow. Wrócę po ciebie i będę cię bronił przed złymi ludźmi. Przysięgam...

Docisnąłem jej twarz do swojego ramienia. Wróciłem i nie pozwolę jej skrzywdzić. Wtedy byłem tylko przerażonym dzieckiem. Teraz... Teraz nie ma rzeczy, której bym dla niej nie zrobił.

- Co z nią?

Spojrzałem na siedzącego obok mnie Rotha, mojego wspólnika i najbliższego przyjaciela. Moją prawą rękę i zastępcę. Zerkał z niepokojem na śpiącą w moich ramionach Olenkę. Nie miałem wyjścia, do cholery! Jak tylko Olena usłyszała jak ją nazwałem, wpadła w panikę. Zaczęła się tak trząść, że naprawdę bałem się, iż odgryzie sobie język. Musiałem podać jej środek nasenny.

- Połącz się z Millerem – poleciłem.

Czekając, aż wypełni mój rozkaz, po raz kolejny spojrzałem na pogrążoną we śnie dziewczynę. Dziwne uczucie... Trzymać kogoś tak blisko, że czujesz bicie jego serca i krew krążącą w żyłach.

- Co się dzieje?

Wewnątrz samochodu rozległ się głos Millera. Nie lubię współpracować z ludźmi, nad którymi nie mam żadnej kontroli. Miller pojawił się znikąd i sam zaproponował pomoc. Nie usługi, ale właśnie pomoc. Ci, którym się wydaje, że mogą go kupić, popełniają kolosalny błąd. Mówią, że jestem potworem. Może i tak, ale Millerowi niewiele do mnie brakuje.

- Mam Olenę. Zabieram ją do Nowego Yorku.

- Chwila... Jak to masz? Ja pierdolę, Gabe, porwałeś ją? Riina ci tego nie daruje. Masz wojnę z Cosa Nostrą, człowieku.

- Nie porwałem jej. Znalazłem ją na drodze.

- O czym ty do mnie teraz mówisz?

- Posłuchaj... Coś wydarzyło się w domu don Danielo. Olena uciekła samochodem, mało się nim nie rozbiła. Chcę wiedzieć, co jej zrobili i kto.

Nie chciałem się przyznać, że ją śledziliśmy. Byłem już zniecierpliwiony czekaniem na nią i trwaniem w ukryciu. Czekałem dwadzieścia pięć lat i za cholerę nie miałem zamiaru czekać dłużej.

- Gabe, bądź rozsądny. Stary jest w Nowym Yorku. Wiesz, że jak się dowie, że masz dziewczynę to...

- Nic mi, kurwa, nie zrobi – warknąłem. – To moje miasto. Tak jak Riina mam sprawdzonych sojuszników. Jedź do don Danielo i wyjaśnij sytuację.

- Zdajesz sobie sprawę, że będę im musiał powiedzieć, kim jesteś i kim jest Alexia.

- Olena – warknąłem. – Ma na imię Olena. Guzik mnie obchodzi, czy poznają prawdę. Nie wróci do nich, niech zrobią najpierw porządek ze swoimi i złapią w końcu tę dziwkę, która chcę ją zabić. Lepiej dla nich, żeby to oni zrobili, bo jak ja wkroczę, to będzie mniej do zbierania, niż przy tych pachołkach, których wynajęła. A wtedy z pewnością będzie wojna. Teraz nie dopuszczę ich do niej. Nie jest z nimi bezpieczna, a ten gnojek Riina nie potrafi o nią zadbać. Pierdolę to i zabieram ją ze sobą.

- W porządku, Gabe. Co mogę im powiedzieć?

- Wszystko - odpowiedziałem bez wahania. - Muszą zdać sobie sprawę, że Olena ma ochronę i nie pozwolę jej skrzywdzić. Bez znaczenia, czy stary będzie chciał ją dorwać, czy Riina odbić. Jak będzie trzeba, to rozpętam jebaną wojnę, rozumiesz?

- Gabe, zdajesz sobie sprawę co to oznacza?

Już wcześniej podjąłem decyzję. Dokładnie tego dnia, gdy starzec powiedział mi o Olence. Wiem, że sukinsyn kłamał, chcąc zmusić mnie do przymierza ze starym Obanem i doskonale wiem, co zaplanował dla Oleny. Coś gorszego niż ślub z pierdolniętym Albańczykiem.

- Miller. Przejmę władzę po starym nad całą Bratvą. Wykończę każdego, kto stanie mi na drodze, ale ochronię ją przed nim. Nie pozwolę, żeby zrobił jej to samo, co naszej matce. Prędzej go zabiję...

***

Sebastiano...

- Czy ty jesteś poważny? – warknąłem wściekły. – Chcesz mi wmówić, że ona jest moją siostrą? – machnąłem ręką za siebie, tam, gdzie stała zapłakana Alexia.

Nie byłem w stanie spojrzeć dziewczynie w oczy. Ja pierdolę! Dlaczego on to wszystko zrobił, na Boga?! A może jest zazdrosny? Zauważył, że przegapił szansę, że Alexia jest moja? Potrząsnąłem głową, bo co jak co, ale nawet jak na mojego starego, taki żart to zbyt wiele.

- Jesteś głupcem! – krzyknął odpychając mnie. – Jezu Chryste, to jest moja wina. Myślałem... Byłem pewien, że co jak co, ale ty nigdy nie złamiesz własnych zasad. Byłeś z nich tak cholernie dumny, Sebastiano.

- Zawsze jest ten pierwszy raz, ojcze - zakpiłem.

- Dobry Boże, zgrzeszyłem! To moja wina, to wyłącznie moja wina! Mieliście się poznać. Zacząć na neutralnym gruncie. Znam twoje zasady, synu i dokładnie wiem, dlaczego nigdy nic nie łączyło cię z żadną kobietą, z którą pracowałeś. Byłem taki pewien...

Widząc jak ojciec zatacza się zaciskając dłoń na klatce piersiowej stanąłem, jakbym wrósł w pierzoną podłogę. Potrząsnąłem głową, zastanawiając się, dlaczego wciąż pierdoli mi takie rzeczy?

- Danielo? – spojrzałem na Alexię, która wycierając płynące z oczy łzy wyprostowała się patrząc na mojego ojca. – O czym ty mówisz?

Oddychając ciężko, ojciec podszedł bliżej i ze zdziwieniem zobaczyłem, że płacze. Ja pierdolę! O co tutaj chodzi? Co on odpierdala za szopkę?

- Przepraszam, il mio piccolo... Tak strasznie cię przepraszam... Powinienem wam powiedzieć... To moja wina, nie byłem gotowy. Chciałem, żebyście się poznali, może polubili. Nie chciałem, żeby wasze pierwsze spotkanie odbyło się podczas odczytywania testamentu. Ja też chciałem cię bliżej poznać. Byłem pewien, że Sebastiano nie przekroczy granicy. Tego jednego byłem cholernie pewien – potrząsnął głową. – Alexia, proszę... Powiedz, że to co powiedział Sebastiano to nieprawda. Błagam cię, dziecko.

- Dlaczego ją pytasz? – warknąłem odpychając Alexię. – Miałem ją. Nawet kilka razy. Miałem prawo...

- Sebastiano, przestań... - pisnęła zapłakana.

- Nie miałeś, kurwa, prawa jej nawet tknąć!

- A dlaczego nie, do chuja? Chciałeś jej dla siebie? To trzeba było trzymać ją przy sobie! A teraz pierdolisz jakieś głupoty, że jest moją siostrą? Nie wierzę w to... Rozumiesz? Nie uwierzę w to! Jeżeli coś jej obiecałeś, jeżeli coś jesteś jej winien, to masz wolną drogę. Nie będę się wpierdalał, ale trzymaj się ode mnie z daleka.

Cofnąłem się nie mogąc stać tak blisko. Mógłbym się nie powstrzymać i zabiłbym go za to, co teraz robi. W uszach wciąż słyszałem szloch Alexi i tym bardziej miałem ochotę zacisnąć palce na spluwie i zakończyć tej cyrk. On nie miał prawa w taki sposób niszczyć nam życia!

Kurwa! Wiecie co to oznacza? Czy wiecie, co on nam właśnie zrobił? To przekracza ludzkie pojęcie... Kątem oka zobaczyłem, jak Alexia wybiega z salonu. Blada, roztrzęsiona, z dłonią na ustach, jakby powstrzymywała torsje. Już za samo to powinienem mu przyjebać. Ja się podniosę, w końcu jestem pieprzonym capo, który powinien mieć zamiast serca jebany głaz. To, że ten głaz zrobił się cholernie miękki i teraz rozpierdala mnie od środka, to mało ważne. Ale Alexia?

Wiem, w potwornym gniewie znowu powiedziałem coś czego nie myślałem. Te wszystkie emocje, to jak na mnie działa ta kobieta... Nie potrafię zapanować nad zazdrością, a właśnie to, kurwa, poczułem widząc, jak mój własny ojciec ją obejmuje. Stałem teraz nad nim, czekając, aż ten szalejący we mnie gniew zacznie słabnąć. Gniew i palące uczucie niewyobrażalnej straty. Jakby mój własny ojciec wyrwał mi serce i rzucił pod nogi. Ciepłe, wciąż krwawiące i bijące ostatkiem sił. Dla niej...

- Dlaczego nam to robisz? – zapytałem podchodząc bliżej, ojciec siedział zupełnie zgarbiony, oddychając ciężko. – Nie widzisz, że to tylko ją zraniło?

- Sebastiano, synu... - ojciec uniósł w górę twarz, patrząc na mnie umęczonym wzrokiem.

Strach... Kurewskie uczucie strachu, jakiego nigdy w życiu nie poczułem sparaliżowało mnie przykuwając do podłogi. Znam go... Wiem, że potrafi łgać tak przekonywująco, że zaczyna sam wierzyć we własne słowa, ale tym razem... Nie, kurwa! Ten sukinsyn nie kłamie! Na rany Chrystusa!

Odrzuciłem głowę do tyłu, starając się ze wszystkich sił nie zacząć wyć, jak udręczona dusza. Minuty mijały jedna za drugą, ale rzeczywistość wciąż trwała w tym samym miejscu. Jeszcze to do mnie nie chce dotrzeć. Jeszcze wciąż wypieram z głowy ten obraz i będę to robić w nieskończoność. To nie może być, kurwa, prawda! Przecież los, Bóg, czy chuj tam wie kto, nie mógł zrobić nam czegoś tak potwornego!

- Gdzie jest Alexia? – zapytał po dłuższej chwili ochrypłym głosem.

- Chyba w toalecie. To co usłyszała... – odpowiedziałem i przełamując się, usiadłem obok niego. Chciałem wiedzieć. Chciałem, żeby powiedział mi to patrząc prosto w moje oczy. Żeby powiedział, że spałem z własną cholerną siostrą! – Powiedz mi... Muszę wiedzieć, rozumiesz?

- Nie wiedziałem, że mam córkę... - wyszeptał. – Nawet nie podejrzewałem, że matka Alexi zaszła w ciążę.

- Kim była? Dlaczego powiedziałeś, że jesteśmy winni jej śmierci? Co to ma wspólnego z nami i tym, że Alexia została adoptowana?

Zanim zdążył otworzyć usta, drzwi wejściowe trzasnęły, a z holu dobiegł do nas tupot butów. Po chwili w progu stanął Santino, a za jego plecami zobaczyłem Ignacio wraz z kilkoma moimi żołnierzami. Już z tego jak na mnie spojrzeli wiedziałem, że coś się stało.

- Co jest, kurwa? – podniosłem się wbijając w nich wzrok. Zdałem sobie również sprawę, że coś wyjątkowo długo nie ma Alexi. Zdenerwowany ruszyłem w stronę Santa. – Zaczekaj na mnie. Muszę poszukać Alexi.

- Stary... - odchrząknął. – Jej tutaj nie ma.

- Jak to, kurwa, nie ma?! – zatrzymałem się w miejscu. – Co ty pierdolisz?

- Sebastiano... Jechałem do ciebie, gdy minął mnie nasz SUV. Zapierdalał tak szybko, że nawet nie zauważyłem, kto siedzi za kierownicą. Zaraz za nim leciały czarne terenówki, pięć czy sześć. Dopiero tutaj dowiedziałem się, że zaginął nasz samochód.

- Co ty pierdolisz?! Jak to zaginął, do chuja? – spojrzałem na Ignacio. - To nie jebany resorak, tylko pieprzony samochód pancerny. Jak mógł zaginąć?

- Szefie... Zgodnie z rozkazem sprawdzaliśmy posesję. Nikogo nie było od frontu, a w stacyjce został kluczyk, jak w każdym jednym wozie, taka procedura. Jednego wozu nie ma.

Złapałem się za głowę i mijając mężczyzn rzuciłem się w głąb domu, otwierając każde jedne drzwi. Lodowate uczucie paniki... Tak często ostatnio je czułem, że teraz nawet nie próbuję z nim walczyć. Wpadałem do pokojów, jeden po drugim i wystarczył jeden rzut oka na puste pomieszczenie, żeby panika zaczęła przeradzać się w cholerne przerażenie.

- Alexia, do cholery! – ryknąłem dobiegając do schodów

- Sebastiano! – wrzasnął Sant łapiąc mnie za ramię i zatrzymując w miejscu, gdy chciałem wbiec na piętro i poszukać jej w sypialniach na górze. – Tracisz czas. Ona zabrała samochód. Co się tutaj, kurwa, wydarzyło?

Strząsnąłem z siebie rękę Santa i z dzikim gniewem ruszyłem na Ignacio. Stał w miejscu, czekając na to co zrobię. Miałem ochotę rozjebać ich wszystkich. Ten bezrozumny, duszący mnie gniew pozbawił mnie możliwości rozsądnego myślenia. Gdzieś z tyłu głowy miałem świadomość, że żaden z moich ludzi nie popełnił błędu. Zawsze zostawiają kluczyki w aucie, w razie, gdybyśmy trafili pod ostrzał, a kierowca dostał kulkę. W takich chwilach wydostanie się spod linii ognia jest priorytetem i nie mamy czasu szukać w kieszeniach trupa jebanych kluczyków.

- Zlokalizuj ją – warknąłem wściekły. Ile mogło minąć od chili, gdy wybiegła z salonu? Kilka minut? Kilkanaście? Nawet, kurwa, nie wiem! - Macie ją, kurwa, znaleźć! Chcę mieć obraz z kamer przy wjeździe. Jeżeli ją śledzą, to od domu. Czekali na nią.

Chciałem jechać z moimi ludźmi... Chciałem odnaleźć Alexię i, kurwa, przysięgam, zamknąłbym ją w czterech ścianach do późnej starości. Wolę, żeby mnie nienawidziła, niż miała zginąć, albo wpaść w łapska pakhana i jego wnuka.

Pojechałby, gdyby nie ojciec... Wpadłem do salonu i podrywając go z miejsca potrząsnąłem, patrząc na niego z gniewem. Jebie mnie to! Teraz chcę znać prawdę!

- Mów, kurwa!

- Sebastiano, ja pierdolę, uspokój się – Sant interweniował łapiąc mnie za ramię.

- Nie masz pojęcia, co ten skurwiel nam zrobił – warknąłem przez zaciśnięte gardło potrząsając głową. – Nie masz, jebanego pojęcia, stary.

- Cokolwiek to było, to...

- Cokolwiek?! – ryknąłem. – Zakochałem się i pieprzyłem z własną siostrą! Uważasz, że to jest cokolwiek?

- Dobry Boże, synu...

- Ja pierdolę! - chwyciłem się za głowę. - Z własną siostrą...

Zacisnąłem powieki nie czując nawet, jak z kącików oczy płyną mi łzy. To się, kurwa, nie dzieje naprawdę! Wypierałem to, w przeciwnym wypadku zupełnie oszaleję. Rozjebię każdego, kto stanie mi na drodze i oszaleję! Nie, kurwa! Nie my, na Boga!

- Don Danielo? – Sant zwrócił się do mojego ojca, gdy ja jak zastygły kolos umierałem od środka.

Otworzyłem oczy słysząc kroki. Ojciec podszedł do kamiennego kominka i wziął do ręki leżącą na gzymsie teczkę. Następnie podszedł do stołu i kładąc ją na blacie, otworzył. Podszedłem bliżej, gdy z teczki zaczął wyciągać jakieś dokumenty.

- Matka Alexi pracowała w moim biurze. Sprzątała w nocy. Ponad dwadzieścia pięć lat temu, gdy zmarła Rosa, jeden jedyny raz nie mogąc wytrzymać w domu, pojechałem w nocy do biura.

- Kim była Rosa? – zapytał Sant.

- Moją córką – wydusił kładąc zdjęcie. – Twoją siostrą, Sebastiano.

- Kolejna siostra? Żartujesz sobie ze mnie? – parsknąłem, choć do śmiechu było mi daleko. – Teraz wiem, że to wszystko to jeden wściekły stek bzdur. Nie miałem siostry. Nigdy.

- Skończyłeś cztery latka, gdy się urodziła – powiedział wpatrując się w zdjęcie, które trzymał trzęsącą się dłonią. – Zmarła, gdy miała trzy miesiące.

- Powiedz mu prawdę, don Danielo – zagrzmiał za nami głos. – Ma prawo ją znać.

Odwróciłem się i moim oczom ukazał się nie kto inny, jak skurwiel Miller. Mam go dość! Wszędzie się wpierdala i nie mam pojęcia dlaczego to robi. To nie powinno go dotyczyć!

- Co tutaj, kurwa, robisz? – warknąłem robiąc krok w jego stronę. – To prywatna rozmowa. Wypierdalaj!

Miller nie przejmując się moim tonem wszedł do salonu i stanął pomiędzy mną, a moim ojcem. Przez chwilę spoglądał na zdjęcie, które stary trzymał w dłoni, a potem odwrócił się w moją stronę.

- Nie jestem twoim wrogiem, Sebastiano – stwierdził wkładając ręce do kieszeni. Mignął mi jego tatuaż na przedramieniu zanim stanął do mnie bokiem. – Poproszono mnie o coś, więc przyjechałem. Wygląda na to, że w odpowiednim momencie.

- Poproszono?

***

Grayson...

Dobrze, że nie musiałem gnać do don Danielo aż z Beverly Hills. Byłem zaledwie kilka kilometrów od jego domu, gdy zadzwonił Gabe, więc powinienem dotrzeć na czas, zanim Riina wywoła kolejną wojnę, tym razem światową. Miał kurewsko krótki zapalnik, jeżeli chodzi o tę małą kobietkę. Najpierw działał, a dopiero potem myślał. Pewnie już nieraz wpędziło go to w cholerne kłopoty, sądząc z tego, że Mała Iskierka rozjebała mu auto i ukrywała się przez prawie dwa tygodnie. Jego ostatni wyskok pociągnął go po kieszeni. Parsknąłem śmiechem przypominając sobie, jak mu przypieprzyła z pięści. Ta dziewczyna za cholerę się go nie boi. To dobrze, z uwagi na to, co ją jeszcze czeka.

Wracając do młodego... Jeżeli powiem, że spodziewałem się takiego obrotu spraw, z pewnością nie skłamię. Obserwowałem poczynania Gaba i zastanawiałem się, kiedy zrobi pierwszy ruch. Nie chodziło mi o to, co zrobił z tym psem starego, który chciał zgwałcić, a potem zabrać do swojego bossa Małą Iskierkę. Należało mu się i gdybym ja mógł interweniować, zostawiłbym po sobie równie ładny bałagan. Inne metody, ale równie skuteczne. Potem wynikła sprawa tych sukinsynów, którzy ostrzelali samochody.

Mieli kurewskiego pecha, że Gabe z Rothem i ich ludźmi, byli wtedy w Los Angeles. Przylecieli zaledwie dzień wcześniej, nie spodziewając się całej akcji. Wieść o planowanej zemście Cosa Nostry za ostrzelanie klubów i śmierć dwóch ich ludzi, rozeszła się lotem błyskawicy. Gabe chciał się upewnić, że w tym młynie nic złego nie stanie się jego siostrze. Myślę też, że wtedy jeszcze nie spodziewał się, że zemsta Riiny będzie tak wyglądała.

W jeden wieczór stary stracił kurewską kontrolę nad swoimi ludźmi i interesami. Do tego prochy i jeżeli mam wierzyć powtarzanym plotkom, to również kontenery z bronią, które zniknęły z portu w San Francisco. Nikt się tego nie spodziewał, a nowy boss Cosa Nostry pokazał, że nie będzie się pierdolił nawet z Bratvą. To była pierwsza akcja z jego sprzymierzeńcami. Teraz wszyscy wiedzą, że jeżeli wystąpią przeciwko Riinie, będą mieli na karku Irlandczyków i cholernych motocyklistów. Zajebiście nieprzewidywalne połączenie. Mironov tak szybko się nie podniesie. Jeżeli Gabe rzeczywiście chce to zrobić, z pewnością zlikwiduje wszystkich przydupasów starego. Jak ciąć zgniłą gałąź to raz, a dobrze. Będzie miał wtedy w chuj wielki teren i będzie potrzebował sojuszy. Dobrych sojuszy, dodam.

Odetchnąłem z niejaką ulgą. Martwiłem się o Małą Iskierkę. Ta zadziorna dziewczyna jakoś dziwnie trafiła do mojego serca. Pragnąłem jej jak powietrza, ale wiedziałem, że nie jest dla mnie. Może zawalczyłbym o nią, gdyby nie to, że ona już wybrała. W jej sercu jest ten głupi Włoch, który zanim zrozumie, co do niej czuje, będzie się szarpał jak zza ciasnym krawatem. Zamiast poluźnić węzeł, żeby nie czuć uścisku, będzie próbował zdjąć go przez głowę, ryzykując, że ją sobie, kurwa, urwie. Kobietom jakoś łatwiej idzie z tą całą miłością, stwierdziłem zbliżając się do posiadłości don Danielo. Nie walczą tak jak my, faceci...

Zaparkowałem swoje Maserati obok czerwonego Porsche Brassiego. Tych dwóch rzadko można dorwać oddzielnie. Dokładnie tak jak tamtych dwóch z Nowego Yorku. To coś więcej niż relacja boss i zastępca. Pieprzona przyjaźń na śmierć i życie.

Widząc zamieszanie na podjeździe zacząłem się zastanawiać, czy aby się nie spóźniłem. Już mówiłem, Riina i jego krótki zapalnik... Podwinąłem rękawy koszuli aż do łokci, niepewny tych wszystkich ludzi. Mimo wszystko nie każdy mnie zna i nie każdy wie, kim naprawdę jestem. Dopiero wychodzimy z ukrycia, ku wielkiemu zaskoczeniu tych, którym nie w smak będą nowe prawa. Pod obstrzałem zaniepokojonych spojrzeń wysiadłem z wozu i wolnym krokiem ruszyłem w stronę wejścia.

- Przesuńcie się – powiedziałem, gdy na mojej drodze stanęło trzech młodych żołnierzy.

Chyba Riina nie byłby zadowolony, gdybym zabił mu jego ludzi, pomyślałem, ale na wszelki wypadek niezauważalnie zmieniłem ciężar ciała. Bez problemu zabiłbym ich i to bez użycia tych metalowych pukaweczek dla dużych chłopców.

- Chłopcy, to jest rozkaz – zabrzmiał głos.

Spojrzałem w bok, na idącego w naszą stronę Juana i Guido, ludzi don Danielo. Prawie biegli... Chciało mi się śmiać, gdy dopadli do swoich posyłając ich na ścianę.

- Powiedziałem, kurwa, rozkaz – warknął Juan w twarz zaskoczonego żółtodzioba. – Czego w tym słowie nie zrozumiałeś, gnoju?

- Spokojnie, Juan. Chłopiec popełnił błąd – interweniowałem.

- Który mógł kosztować go życie – syknął i prostując się spojrzał na mnie przez ramię. – Są w salonie. Nie jest dobrze.

Kiwnąłem mu głową i już bez przeszkód wszedłem do wnętrza domu. Nigdy wcześniej tutaj nie byłem, ale podniesione głosy poprowadziły mnie jak po sznurku. Stanąłem w progu, zupełnie niewidoczny dla znajdujących się w pomieszczeniu trzech mężczyzn, przysłuchując się ich rozmowie. Nie lubiłem być posłannikiem złych wiadomości. Jednak już zbyt długo trwa ta pieprzona szopka. Najwyższy czas, żeby don Danielo zrobił pierwszy krok i powiedział prawdę.

Prawdę, która może połączyć rozerwane więzy, albo ostatecznie wszystko zniszczyć.

Jestem w tym tylko obserwatorem i nie spodziewałem się, że kłamstwa zaszły aż tak daleko...

***

Sebastiano...

- Poproszono? – zapytałem Graysona.

- Szefie! – do salonu wbiegł Ignacio, przerywając nam. Trochę się zmieszał na widok Millera, ale po chwili spojrzał na mnie. – Mamy ją. Samochód stoi niecałe osiem kilometrów od domu. Chłopcy zaraz będą na miejscu.

- Jedziemy – rzuciłem i w ostatniej chwili spojrzałem na milczącego ojca. – Jak wrócimy, dokończymy rozmowę – ostrzegłem.

- Sebastiano?

- Nie mam czasu na ciebie, Miller – warknąłem kierując się już ku wyjściu.

- Jej tam nie ma.

Stanąłem i jak w zwolnionym tempie odwróciłem się wbijając morderczy wzrok w Millera. Musiałem się, kurwa, przesłyszeć. Powoli podszedłem do niego, zupełnie bezwiednie sięgając za plecy, co nie umknęło czujnemu wzrokowi każdego z obecnych mężczyzn. Zacisnąłem palce na chłodnym metalu, czując coraz szybsze bicie serca.

- Powtórz, bo chyba się przesłyszałem – poprosiłem cichym, wypranym z uczuć głosem, po którym Ignacio wzdrygnął się, jakby wpadł do lodowatej wody. Połączcie się z zaświatami i zapytajcie każdego jednego skurwiela, którego tam wysłałem, czy poznają ten ton. – Powtórz, Miller.

- Nie znajdziesz tam Alexi – odpowiedział absolutnie niezrażony moim głosem. Wciąż stał z rękami w kieszeniach spodni, obserwując mnie z tym kamiennym wyrazem twarzy. – Jest bezpieczna, to na tę chwilę musisz tylko wiedzieć. Pozwól ojcu wyjaśnić sytuację.

- Sebastiano, bracie – tym razem Sant pojawił się chwytając mnie za prawe ramię, które miałem uniesione w stronę cholernego Millera. Widziałem jego twarz na przedłużeniu lufy mojej czterdziestki czwórki. Jeżeli ktoś ma dzisiaj zginąć, równie dobrze mogę zacząć do niego. – Opuść, do chuja, giwerę.

- Posłuchaj swojego consigliore, Riina. Są sprawy, o których nie wiesz.

- Jeżeli skłamałeś... Jeżeli coś się jej stanie... Zębami wyrwę ci pieprzone serce, rozumiesz mnie, Miller? – warknąłem, a ten tylko kiwnął głową i spojrzał na mojego ojca, który przez cały czas przyglądał się zaskoczony temu, co się działo. – Kontynuuj, ojcze – rzuciłem z ironią. – Wyczarujesz mi może jeszcze jakieś rodzeństwo?

- Don Danielo, Sebastiano ma prawo poznać prawdę – odezwał się z tą samą śpiewką Miller.

O co im, do chuja, chodzi? Jaką prawdę? Może być coś gorszego niż to, co mi powiedział? Ojciec kiwnął jedynie głową, a ja po raz kolejny zacząłem się zastanawiać. Kim, do kurwy nędzy, jest Grayson Miller?

- Miałeś siostrę, synu. Możesz tego nie pamiętać, ale spójrz na to.

Podszedłem bliżej biorąc do ręki zdjęcie, które wcześniej trzymał ojciec. Spojrzał na mnie takim cholernie dziwnym wzrokiem... Nie wiem jak mam to opisać, ale zrobiło mi się jakoś diabelnie nieswojo. Opuściłem wzrok na mały kawałek błyszczącego papieru. Przedstawiał dwoje dzieci. Małego czarnowłosego chłopca, który siedząc na fotelu trzymał w swoich małych ramionach dziecko. Małą dziewczynkę, jeżeli sukieneczka, w którą była ubrana mogła potwierdzić płeć. Chłopiec patrzył na dziewczynkę, uśmiechając się, gdy ta trzymała go za palec.

- To Rosa. Tydzień później już nie żyła – szarpnąłem głową, gdy głos mu się załamał. Płakał... Płakał trzymając się za pierś, jak zrobił to już wcześniej. – Została zamordowana.

- Zamordowana? Ale przecież to małe dziecko! – wykrzyknąłem. – Dziewczynka.

Nie mieściło mi się w głowie, żeby ktoś mógł zamordować taką kruszynkę. W końcu to przede wszystkim dziewczynka. W naszym świecie władza była przekazywana z ojca na syna. Były przypadki, gdy nie posiadając męskich potomków, zwracano się z prośbą o wyrażenie zgodny na dziedziczenie przez córkę, ale chodziło głównie o nazwisko, nie o majątek. Jesteśmy dumnym narodem, który na emigracji, przez lata piął się w górę po szczeblach mafijnej drabiny. Chcieliśmy utrzymać nasze dziedzictwo, przekazując je kolejnym pokoleniom.

Nie zabijamy, gdy nie musimy, na Boga. Te czasy już się skończyły. Zabicie Rosy nie miało sensu, bo to nie ona miała dziedziczyć, a poza tym, moi rodzice byli na tyle młodzi, że mogli doczekać się jeszcze tuzina potomków, nie tylko jednego chłopca. To wszystko było cholernie niejasne...

- Do tej pory tego nie rozumiem, synu... - ojciec pokręcił głową. – Po jej śmierci... Franco zabrał cię do siebie. Nie byłem w stanie zając się tobą. W dniu pogrzebu prosto z cmentarza pojechałem do biura. Nie planowałem tego co się stało, Sebastiano. To się po prostu stało. Matka Alexi zastała mnie w biurze. Była noc, trochę wypiłem. Potrzebowałem pocieszenia i... Stało się. Gryzłem się tym przez wiele tygodni, a potem chciałem odnaleźć ją i przeprosić, że wykorzystałem sytuację i ją samą, ale okazało się, że już nie pracuje. Zwolniła się kilka tygodni po tamtej nocy. Mówiąc szczerze... Nawet jej nie szukałem. Miałem na wychowaniu ciebie, nie myślałem o tamtej nocy. Chciałem zapomnieć, bo przede wszystkim kojarzyła mi się ze śmiercią Rosy.

Ojciec podszedł do okna. Wyglądał na pokonanego. Nie tylko tym, co się właśnie działo. Widziałem przecież te zmiany w jego wyglądzie. Szarą twarz, zmarszczki, których jeszcze niedawno tam nie było, szpakowate włosy, pochylone plecy i ten dziwnie ciężki oddech. Jest chory? Przyjrzałem się uważnie jego sylwetce, odsuwając na bok swój gniew i nienawiść... Ja pierdolę, on jest chory!

Spojrzałem przez ramię wyczuwając wbity w plecy wzrok Millera. Jakby wiedział, o czym myślę, skinął głową wskazując na ojca. Kurwa! Teraz ta jego pieprzona gadka o testamencie nabiera sensu...

- Kiedy dowiedziałeś się, że tamtej nocy spłodziłeś dziecko? – zapytałem.

- Jedenaście lat temu.

- Jak? Ta kobieta zjawiła się na progu twojego domu? Zobaczyłeś ją? Jak? – chciałem wiedzieć.

Zauważyłem jak ojciec usztywnił ramiona, kręcąc głową. Milczał tak długo, że nie spodziewałem się już odpowiedzi. Odwrócił się i podszedł do stołu, wyjmując z teczki jakieś zabazgrane kartki. Tyle zdążyłem zobaczyć, zanim stanął przede mną.

- Z tego – podał mi kilka kartek, wyglądających jak jedna wielka czarno-czerwona plama.

Uniosłem je wyżej przyglądając się tym mazajom i dopiero po dłuższej chwili zacząłem rozróżniać kształty.

- O kurwa! – wyszeptałem przerażony.

To nie były bohomazy jakiegoś dziecka, czy efekt narkotycznej wizji końca świata. Na każdej z tych kartek był jeden i ten sam rysunek. Płonące auto, z krzyczącą w środku kobietą i ciało małego dziecka leżące poza samochodem. Z boku kartki duża ludzka dłoń. Z krwią kapiącą na dziecięcą główkę, którą trzymały zaciśnięte na jasnych włoskach palce. Dziecko miało szeroko otwarte oczy. Niebieskie jak pieprzone niebo, prawie turkusowe.

- Sebastiano... Twoja matka nie zginęła w wypadku. Tamtego dnia to ona spowodowała wypadek i od dwudziestu pięciu lat przebywa w szpitalu. To twoja matka zabiła matkę Alexi.

Chciałem zaprzeczyć. Powiedzieć, że po raz kolejny chce zagrać na moich emocjach i tylko dlatego powiedział coś takiego. Zaczęła narastać we mnie ślepa, wściekła furia. Na ojca za jego kłamstwa, za to, że przez tyle kurewskich lat mnie okłamywał, bo jeżeli choć przez chwilę zwątpię w to, w co wierzyłem przez tyle lat, okaże się, że on odebrał mi matkę, a tego nie wybaczę!

- To nieprawda – zaprzeczyłem zaciskając palce na tych nieszczęsnych kartkach. – Nie, nie uwierzę w to, słyszysz?! Nie uwierzę... Kto w ogóle to rysował? Jakieś dziecko? Poprosiłeś o to ćpunów, czy sam to narysowałeś? Chcesz teraz wciągać w to wszystko matkę?

- Synu, proszę – zwrócił się do mnie, ale miałem dość tych wszystkich rewelacji. Traciłem czas na jakieś pierdolety, podczas gdy Alexia jest chuj wie gdzie.

- Don Danielo, to nie czas na ukrywanie prawdy – Miller zwrócił się do ojca. – Sebastiano nie jest już małym chłopcem. Poradzi sobie z tym.

- Co ty masz z tym wspólnego? – warknąłem. – Krążysz dookoła jak sęp i nie wiem po co. Nie dostaniesz jej, rozumiesz? Prędzej cię, kurwa, zabiję!

- Zawsze mi się wydawało, że jesteś zimnym skurwielem, Riina – odezwał się. Albo tracę wyczucie, albo ten kutas naprawdę ma w dupie to, kim jestem. – Invictus, czy nie tak mówią o Egzekutorze Cosa Nostry? – pokręcił głową. – Niesamowite, jak bardzo facet może się zmienić przez jedną, właściwą kobietę.

Chciałem wyrwać mu ten plugawy język za to tylko, że wspomniał o Alexi. Jeszcze nie pogodziłem się z tym wszystkim. Może nigdy tego nie zrobię, ale nie ma prawa, kurwa, mówić o niej! Każde jej wspomnienie należy do mnie... Dobry Boże, jak mogłeś na to pozwolić? Nie mogę... Nie potrafię tego zrozumieć, do licha!

- Nie skomentuję tego, Miller – warknąłem. – Ale jeszcze jedna podobna uwaga, a bez wahania cię rozjebię – obiecałem.

- Sebastiano, na Boga! – sapnął ojciec słysząc moje słowa.

- Spokojnie, don Danielo. To nie pierwsza taka rozmowa między mną, a twoim synem i jak podejrzewam nie ostatnia. Nie dziwię się, że jest zazdrosny o taką kobietę, jak Alexia.

- Zamknij, kurwa, ryj!

Rzuciłem się do przodu waląc go pięścią w szczękę. Nie spodziewał się ataku i w ostatniej chwili chciał się odsunąć, jednak moja pięść trafiła go, a pierścień rozciął skórę. Sant rzucił się na mnie odciągając od Millera, a Ignacio zajął pozycję pomiędzy nami, gotowy powstrzymać Millera przed atakiem. Chciałem się bić... Chciałem się wyżyć na Millerze za ten cały pojebany dzień. Na nim skupiłem te wszystkie kurewskie emocje, dokładając do tych wszystkich sytuacji, gdy sapał nad moją kobietą. Moją, kurwa!

Nazwijcie mnie chorym psychicznie degeneratem... Jest mi wszystko jedno. Wiem tylko to, że bez Alexi po prostu mnie, kurwa, nie ma! Chcę mieć ją blisko siebie. Wiem, że żaden inny, intymny, związek między nami jest niemożliwy, a patrzenie na nią z innym mężczyzną rozjebie mnie na strzępy, ale nie wyobrażam sobie życia bez tej kobiety.

- Nie myśl sobie, że teraz możesz mi ją zabrać – warknąłem szarpiąc się w uścisku Santa. Ja pierdolę, skurwiel ma parę w łapie, bo za chuja nie mogłem się uwolnić. – Nie dostaniesz jej. Może i nie może być moja, ale ty jej nie dostaniesz!

- O czym ty mówisz? – zapytał wycierając krew płynącą z rozcięcia na brodzie. Skurwiel miał nawet chusteczkę w kieszeni, pewnie z monogramem.

- Nie wiesz? Dzisiaj jest dzień jebanych cudów – rzuciłem i ruchem głowy dałem znać Santino, że może mnie puścić. Wciąż chciałem mu przyjebać, że mnie powstrzymał przed zmasakrowaniem Millera, ale postanowiłem odłożyć to na inną okazję. – Pogadaj z moim ojcem. Pewnie i tobie znajdzie jakąś siostrę. Ma w tym niemały talent.

- Sebastiano, twój ojciec nie skłamał, Rosa była twoją siostrą...

- Nie mówię o niej – parsknąłem. – Nie wiesz? A sprawiasz wrażenie kogoś, kto wie, kurwa, wszystko – zakpiłem. – Co powiesz na to? Pieprzyłem się z własną siostrą. A przepraszam... Z przyrodnią siostrą, owocem jednej nocy. To bez znaczenia. Alexia może i jest moją siostrą, ale tobie wara od niej. Tym razem nie będę się powtarzał, Miller. Jebie mnie to, kim jesteś.

Miller zatrzymał się w pół gestu, z jebaną chusteczką uniesioną ku twarzy i z całkowitym szokiem spojrzał najpierw na mnie, a następnie na mojego ojca.

- O czym ty mówisz? – zapytał ochrypłym głosem.

- Nie chcę znowu o tym gadać, więc odpuść – warknąłem.

- Kurwa! To już przestało być zabawne – mruknął, po czym wbił we mnie spojrzenie tych prawie czarnych oczu. – Usiądź, Riina – wskazał mi miejsce, jakbym był gościem w jego kurewski domu. – Don Danielo, proszę usiąść. Ktoś w końcu musi powiedzieć prawdę.

- Grayson, to nie ma sensu – odezwał się mój ojciec, ale zauważyłem, że usiadł przy stole kładąc dłoń na tej cholernej teczce. Jeżeli miał w niej jeszcze jakieś rewelacje, to niech je zatrzyma dla siebie. – Sebastiano mi nie uwierzy.

- Masz rację – otrząsnąłem się patrząc na ojca, jak na obcego człowieka. – Nie powiecie mi nic ciekawego, a ja nie mam czasu bawić się z wami w jakieś durne kalambury. Sant, spierdalamy. Musimy odnaleźć Alexię.

Odwróciłem się i zostawiając za sobą ten cały burdel skierowałem się do wyjścia. Zdążyłem przejść zaledwie kilka kroków, gdy po raz kolejny ten wkurwiając ucho głos Millera zatrzymał mnie w miejscu. Ja pierdolę, zanim go zabiję, wyrwę mu język, żebym nie musiał słuchać jego pierdolenia.

- Riina!

Uniosłem ramię pokazując gnojowi środkowy palec. Wiem, niezbyt wyszukany gest, ale pieprzony Sant wciąż miał moją giwerę i nie uważam, żeby chciał mi ją teraz oddać.

- Alexia D'Angelo nie jest twoją siostrą. Ani przyrodnią, ani rodzoną. Nie łączą was więzy krwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro