Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Lexi...

***

- Fran?

- Tak, skarbie?

- Czy ja mogłabym mieć twoje nazwisko?

- Ale... Masz na myśli, że chciałabyś nazywać się D'Angelo?

- No... Tak... Bo wiesz... Wszystkie dziewczyny w szkole śmieją się ze mnie, mówią że nawet moja matka mnie nie chciała. Nie obchodzi mnie to, ale...

- Czułabyś się lepiej, gdybyśmy miały takie samo nazwisko, prawda?

- Tak... Ale wiesz, jeżeli ty nie chcesz, to nie ma sprawy... I tak za trzy lata skończę osiemnaście lat i pójdę na studia...

- Lexi, kochanie... Z największą radością. Choć, mówiąc między nami, nazwisko D'Angelo nie jest zbyt... dobre.

- Dlaczego? Mnie się bardzo podoba, ma anioła w środku.

- Wiesz, kochanie... Czasami tak się zdarza w życiu, że spotykasz na swojej drodze różnych ludzi. Nie wszyscy są mili, tak jak nasza sąsiadka z naprzeciwka. Czasami spotykasz tych złych i wiesz... Twarz może się zmienić, ale nazwisko zostaje z tobą na zawsze. Ale nie martw się, skarbie. Będzie dobrze...

***

- Lexi, tak sobie pomyślałam... Może chciałabyś nauczyć się strzelać?

- Ale... Masz na myśli strzelać - strzelać? Na strzelnicy?

- No, prawie... Wiesz... Kiedyś trenowałam strzelectwo... To fajna zabawa.

- Z dużego karabinu?

- Nie, kochanie – zaśmiała się. – Z pistoletów, takich małych, że mogłabyś nosić je w torebce.

- Sama nie wiem... Nie lubię broni...

- Ja też – wyszeptała. – Pomyślałam tylko, że fajnie byłoby spędzić trochę czasu razem.

***

- Pamiętaj. Jeżeli nie masz zamiaru nacisnąć spustu, nigdy nie podnoś broni. Ręka się meczy, zaczyna się trząść od ciężaru pistoletu, a wtedy, gdy będziesz musiała wystrzelić, będzie zbyt słaba i chybisz.

***

- Doskonale, Lexi! Masz oko, skarbie.

- Przypadek – odpowiedziałam.

- Nie, kochanie. Dawno nie widziałam takiej precyzji. Jesteś fenomenalna. Mogłabyś trenować strzelectwo zawodowo, albo zostać...

- Płatnym zabójcą – uśmiechnęłam się do Fran. – Wyobraź sobie mnie na dachu, obserwuję przez celownik laserowy swój cel, jakiegoś groźnego mafiosa, a potem trach i zły człowiek idzie do piekła. Wszyscy szukają zamachowca, a ja spokojnie odchodzę stukając szpilkami. Zarabiałabym tyle, że kupiłabym nam każdą jedną parę, która by się nam spodobała. Musiałybyśmy zmienić dom, żeby pomieścić wszystkie nasze buty... Fran, dobrze się czujesz?

- Co? A tak, tak... Zamyśliłam się tylko. Wracamy do domu...

***

- Lexi, posłuchaj... Kiedy odejdę... Pamiętaj o jednym... Bez względu na to, czego się dowiesz i co inni będą mówić, pamiętaj, że kocham cię najbardziej na świecie, skarbie. Jesteś moją małą córeczką i choć masz już skończone osiemnaście lat, dla mnie zawsze będziesz malutką dziewczynką.

- Fran... Proszę, nic nie mów. Musisz oszczędzać siły... Poproszę pielęgniarkę o coś przeciwbólowego...

- Nie... To już nic nie da... Zasłużyłam, Lexi...

- Przestań, proszę...

- Lexi, posłuchaj... Mogę nie mieć więcej czasu... Nie, skarbie, nie przerywaj mi... Pozwól mi w końcu... Lexi, pamiętaj... Kocham cię i gdybym tylko mogła, oszczędziłabym ci tego... Posłuchaj... Jeżeli pewnego dnia zaczną się dziać dziwne rzeczy... Nie lekceważ tego, Lexi... Chciałabym móc cofnąć czas i nie musieć zostawiać tego wszystkiego na twoich barkach... To nie twoja wina, kochanie... To wszystko będzie się działo przeze mnie...

- Nie rozumiem, Fran. Mówisz zagadkami...

- Lexi, ten świat nie jest taki, jakim go widzisz... Pamiętaj, nic co się wydarzy w przyszłości, nie będzie twoją winą... Żałuję... że... mnie... nie... znaleźli...

- Fran? Fran! Doktorze!

***

Znajome uczucie tępego pulsowania w skroniach... Ten sam ból wszystkich mięśni, jakbym tańczyła całą noc na torach z nadjeżdżającymi pociągami. Na próbę spróbowałam uchylić powieki, ale powalił mnie kolejny wrzynający się w głąb czaski ból. O Boże! Znowu się napiłam? Przede wszystkim, nie wiedziałam, gdzie jestem. Przez sekundę, zanim ból głowy mnie obezwładnił, widziałam nad sobą piękny baldachim. To zdecydowanie nie moja sypialnia.

Spięłam się słysząc, że ktoś otworzył drzwi. Leżałam z zamkniętymi oczami, starając się oddychać spokojnie, jak pogrążona we śnie osoba.

- Jak widzisz, Mauricio. Wciąż śpi – usłyszałam cichy głos jakiejś kobiety.

- Nie podoba mi się to, moja droga. Próbowałem przemówić Sebastiano do rozumu, ale znasz go. Jest uparty gorzej niż jego ojciec.

- Don Danielo dobrze przygotował swojego następcę.

- Pytanie, jak my wszyscy przeżyjemy, gdy Sebastiano Riina przejmie władzę – mruknął mężczyzna.

- Będzie doskonałym capo, wspomnisz moje słowa, Mauricio.

- W to nie wątpię.

Poczułam dotyk i z trudem powstrzymałam się przed wyrwaniem ręki i ucieczką. Myśli tak szybko kotłowały się w mojej głowie, że nie nadążałam z ich zrozumieniem. O czym oni rozmawiają?

- Ma trochę podwyższony puls. Chyba zaczyna się wybudzać.

- Mam podać jej zastrzyk? Sebastiano przed wyjściem kazał trzymać ją w stanie uśpienia tak długo, aż zadecyduje inaczej.

- Właśnie to mi się nie podoba... Mam jej wyniki. To świństwo, które wstrzyknął jej napastnik to GHM, tabletka gwałtu. Nie wiem, jak zareaguje jej organizm na dodatkową dawkę środków chemicznych, w postaci kolejnego zastrzyku.

- Kim ona jest? – dopytywała kobieta. – Znam Sebastiano od małego. Praktycznie wychowałam go po śmierci matki. Nigdy nie przejmował się nikim innym, tym bardziej kobietą. A jednak postawił wszystkich na nogi, a Marco powiedział, że ona ma status Nietykalnej.

- Aida, naprawdę...

- Mauricio, nie będziesz mnie zbywał. Ten chłopak zostawił ją pod moją opieką bez słowa wyjaśnienia. Niby dba o nią i zapewnia ochronę, ale jednocześnie szaleje w klubach z tym drugim nicponiem.

- Jak każda kobieta chcesz zobaczyć w tym wątek romantyczny – parsknął. – Nie wiem, kim jest. Poznałem ją w poniedziałek, gdy Sant przyprowadził ją do mojego gabinetu. Miała rozcięte kolano. Myślałem, że to raczej jakaś z jego znajomych, ale wiesz, jaki on jest.

- Wiem, taki jak Sebastiano. Dziwki i panienki na jedną noc i to całe ich życie - marudziła.

- Raczej na jeden numerek – wymruczał doktor pochylając się nade mną. – Dobrze, kobieto. Ta młoda dama z pewnością pośpi jeszcze kilka godzin. Zostawiam tabletki przeciwbólowe, w razie, gdyby Sebastiano zdecydował, że dziewczyna powinna się wybudzić. Z pewnością będzie bolała ją głowa po tych prochach.

- A co z tymi zastrzykami?

- Hymm... Niech zostaną, na wszelki wypadek. Wrócę pod wieczór. Idę do kuchni, może zasłużyłem na twoją pyszną kawę?

- Zaraz ci zrobię – zaśmiała się cicho. – Muszę tylko powiesić pranie w garderobie tego nicponia.

- Zostaw. Zdążysz to zrobić, zanim przyjedzie. Maja kawa ważniejsza...

Odczekałam, aż miałam pewność, iż jestem sama. Otworzyłam oczy, zaciskając zęby na pięści, gdy ostre światło poraziło moje źrenice. Chryste Panie! Usiadłam na łóżku, choć o niczym innym nie marzyłam niż o przykryciu się kołdrą i przespaniu tego wszystkiego. Mrużąc oczy rozejrzałam się po pokoju.

Wielka sypialnia, składająca się co najmniej z dwóch sporych pomieszczeń, w tym łazienki. Piękne meble i wszechobecny luksus. Sypialnia pani domu... Za cholerę nie mam pojęcia, jak trafiłam do tego miejsca. Masując palcami pulsujące skronie, starałam się uporządkować wszystko, czego się dowiedziałam od tych ludzi.

Mężczyzną był ten przemiły starszy doktor, który w poniedziałek zszył mi kolano. Spojrzałam w bok, na stolik nocny i leżące na nim dwie strzykawki i blister. Przypominał ten, który dostałam poprzednio, wyłuskałam jedną tabletkę i zataczając się skierowałam w stronę otwartych drzwi do łazienki. Nie miałam czasu podziwiać marmurowych płytek, ani kryształowych luster i zlewów. W każdej chwili ktoś mógł wrócić do sypialni, a ostatnią rzeczą, na którą byłam gotowa, było starcie z kimkolwiek.

Szybko przeszukałam szuflady, ale poza pastą do zębów nie znalazłam w nich niczego co mogłoby mi się przydać. Ogarnęłam się na ile to było możliwe i popiłam tabletkę wodą, licząc, że przynajmniej w tej płynącej z kranu nie ma żadnych świństw, po których znowu zapadłabym w pieprzony sen. Przyłożyłam mokre dłonie do policzków, zastanawiając się, jak do cholery, mam wydostać się z tego domu. Jedno spojrzenie w lustro i odechciało mi się wszystkiego.

Pomijam to, jak wyglądają moje włosy, to już temat na dodatkowe kilka godzin użalania się nad tym buszem. Moja twarz wyglądała, jakbym stoczyła walkę stulecia. Opuchnięta kość policzkowa, otoczona tworzącym się już siniakiem, zadrapania na szyi i... A to co, do jasnej cholery?

Spojrzałam na wielki męski T-shirt, który kończył się w połowie ud. Cholernie miły i już na pierwszy rzut oka wygląda na diabelsko drogi. Poza tym pachniał cholernie rozkosznie i znajomo... Z łoskotem, wszystkie elementy zaczęły wskakiwać na swoje miejsce.

Jeszcze nie wiem, jak znalazłam się w tym domu, ale jedno jest pewne. Właśnie poznaję od środka rezydencję Szatana. Ze słów, które wymienił doktor z nieznajomą kobietą wnioskuję, że z jego rozkazu zostałam uśpiona, a wcześniej ktoś nafaszerował mnie tabletką gwałtu. Nie podejrzewam samego Szatana, bo w końcu, dajcie spokój, jestem jego asystentką, a jak powiedział w czasie naszej rozmowy zapoznawczej, nie macza fiuta w firmowych cipkach. Bóg jednak istnieje!

Przynajmniej zostanie mi oszczędzone stanie w kolejce do laboratorium, żeby sprawdzić, czy nie zaraziłam się czymś od męskiego znawcy cipek w Los Angeles. Powinien zmienić zawód i zostać ginekologiem...

Wyszłam z łazienki, rozglądając się za swoimi ubraniami. Nie było ani butów, ani bluzki czy spódnicy, nie wspominając nic o bieliźnie. I co teraz? Mam wybiec z domu i biegać po mieście bez majtek? Pies drapał brak stanika, w końcu to pieprzone miasto, gdzie bez stanika chodzi ponad połowa kobiet, jak twierdzi Grant.

Widok z sypialni rozpościerał się na łąkę, a raczej zadbany trawnik i gęsty szpaler drzew wyglądających, jakby obejmowały całość swoimi zielonymi ramionami. Prawdopodobnie jestem z dala od centrum miasta, a to po raz kolejny nasuwa pytanie, jak, do jasnej cholery, wydostanę się z tego domiszcza? Nasłuchując, czy nikt się nie zbliża, przeszłam do kolejnego pomieszczenia, które okazało się być salonem. Zwiedzanie zostawię sobie na stypę, gdy czarci pomiot wyzionie ducha. Zgłaszam się na ochotnika, żeby rozpalić ogień i spalić szczątki. Chcę się upewnić, że faktycznie odszedł na amen, a ustne relacje naocznych świadków, to w jego przypadku, mało wiarygodne źródło informacji.

Jeszcze do mnie nie docierało to, czego się dopuścił. Jeżeli zacznę analizować strzępki informacji, jakie posiadam i to co pamiętam, utknę w tym miejscu, a z tego co mówił doktor, Szatana nie ma w domu. Mam jedną niepowtarzalną szansę na ucieczkę, bo jak wróci...

Z zaskoczeniem zobaczyłam stojący na podłodze dość spory kosz z praniem. Wszystko ładnie poskładane i pachnące. Spojrzałam na miękki trykot, który ktoś, nie będę analizować kto, ubrał mi, gdy byłam nieprzytomna. Hymm... Nie sądzę, aby paradowanie w czymś takim było najlepszym wyjściem.

Znalezienie odpowiedniej, nazwijmy to, kreacji zajęło mi dosłownie chwilę. Czarna koszula od Armaniego była równie miła w dotyku na moim ciele jak trykot. Rozejrzałam się, bo może jakaś dobra dusza zostawiła w salonie moje rzeczy, ale niestety nic nie znalazłam. Mój wzrok spoczął na łóżku z baldachimem widocznym przez otwarte drzwi...

Gonitwa myśli rozpoczęła się w chwili, gdy bez problemu dotarłam na dół i stojąc w oknie w salonie widziałam to, co dzieje się przed domem. Czarno srebrny bolid, który właśnie zaparkował przed domem przyciągał wzrok swoim widokiem. Ucieczka nie będzie już taka łatwa, jak przypuszczałam. O bok bolidu, w swoich barwach narodowych, stał oparty mężczyzna. Mimo świecącego w oczy słońca wiedziałam, że to facet, przez którego coraz częściej nachodzą mnie myśli o torturach. Tym bardziej po tym, czego się przypadkiem dowiedziałam.

Po chwili przed domem zatrzymały się kolejne samochody. Wielkie czarne SUV-y, a po chwili znajome skądinąd czerwone Porsche, z którego wysiadł Santino. Boże, ale ja jestem durna! Przecież od początku mogłam się domyślić, że tych dwóch to takie same dupki. Wystarczy popatrzeć, jak się zachowują, jakby cały świat należał do nich. Mowa ich ciał aż krzyczy, że mają jednym słowem wywalone na wszystkich i to oni są pieprzonymi królami tego miasta. To nie przypadek, że ten cały Santino pojawił się w poniedziałek w biurze. Zapewne umówili się na seks party z tą sztuczną, jak jej cycki Melindą Cesare i razem mieli ją pieprzyć.

Zobaczyłam, że z jednego z SUV-ów wysiadł Franco oraz Guido. Dziwne... Nie to, że się znają, w końcu Rivas jest synem Danielo i za kilka miesięcy przejmie po ojcu wszystkie firmy. Nie, nie... To, jak obydwaj się zachowywali było bardzo dziwne. Bali się, to na pewno. Jednak to nie był taki normalny strach. Trudno mi było to opisać, ale gdybym miała to zrobić, to powiedziałabym, że boją się o swoje życie. Jakby w każdej chwili Sebastiano Rivas mógł ich zabić... A oni dokładnie wiedzieli, że jest do tego zdolny. To był paniczny strach i szacunek...

Delikatnie uchyliłam wysokie okno, chowając się za białą, jak śnieg firanką. Szkoda, że widok z sypialni był na tył posesji. Z parteru niewiele widać, tym bardziej, że stojące przed domem samochody zasłaniają widok. Domyślam się, gdzie może być wyjazd, ale jak mam tego dokonać, gdy na zewnątrz Szatan ze swoim pomagierem urządzili sobie jakieś pieprzone party miłośników motoryzacji?

Przesunęłam się odrobinę, wychodząc na zewnątrz. Byłam zupełnie niewidoczna, stojąc w cieniu jednego z wysokich filarów, podtrzymujących zadaszenie nad obiegającym cały parter tarasem. Mój wrażliwy słuch od razu zaczął przesyłać do mojego mózgu odebrane słowa, ale za cholerę nie rozumiałam ich znaczenia.

- Powiedz mi, Franco. Jako consigliore obecnego bossa, powinieneś w razie jego nieobecności mieć rękę na pulsie, prawda? Wszystkie sprawy organizacji, takie jak bezpieczeństwo jej członków, powinno spoczywać na twoich barkach. Mam wrażenie, że ostatnio jakby przygniatał je nieco za duży ciężar, bo zaczynasz jebać proste sprawy.

- Masz mi coś do zarzucenia?

Franco zdecydowanie był przestraszony. Wyprostował się gwałtownie, strzelając oczami we wszystkie strony. Guido, stojący za nim, chciał sprawiać wrażenie bardziej opanowanego, jednak napięcie, z jakim obserwował zarówno Sebastiano jak i Santino było wyczuwalne.

- Wiele, Franco. Z chwilą wyjazdu mojego ojca, ty, oficjalnie jako drugi człowiek w organizacji, powinieneś się upewnić, że ważne informacje zostały mi przekazane. Tak, abym w razie konieczności wiedział, z czym mogę mieć do czynienia. To było twoim kurewskim obowiązkiem.

- Nie rozumiem, o czym w tej chwili rozmawiamy. Wiesz wszystko.

- Czy aby na pewno? Wracając do naszej rozmowy. Powiedz mi... Kto odpowiada za ochronę D'Angelo?

Chwila moment... To całe zamieszanie jest niby spowodowane moją skromną osobą? A po jakie licho, ja się pytam, ktoś taki, jak Sebastiano Rivas zawraca sobie mną głowę? O ile nafaszerowanie środkami nasennymi i przetrzymywanie wbrew mojej woli w swoim domu, można nazwać zwykłym zawracaniem głowy. A do tego ten... Nie wiem, jak to nazwać... Stanowisko? Pozycja? Status? I co to znaczy niby, że jestem Nietykalna? Mam jakąś chorobę zakaźną?

- To dalej nie wyjaśnia twojego pytania, Franco. Jasno i na temat. Dlaczego tak się zdenerwowałeś, że Alexi nie ma w pracy? Może jest w domu? Może pozwoliłem jej jechać na pierdolone Malediwy. Może też pieprzyć się teraz z jakimś facetem, albo leżeć plackiem na plaży, opalając cycki.

- Jej służbowe auto stoi pod domem, a jej nie ma w apartamencie, nie odbiera, gdy do niej dzwonimy, a jej telefon jest poza zasięgniemy GPS i nie możemy jej namierzyć.

Coś z tej dziwnej rozmowy musiało mi chyba umknąć. Od pytania o moją ochronę, raptem rozmowa przeszła na moją nieobecność w pracy. No przepraszam bardzo! Jak mam być w pieprzonym biurze, skoro sam Szatan zamknął mnie i nasłał jakichś mięśniaków? Niech mi tylko powie, że obetnie mi dniówkę... Przysięgam, kamień na kamieniu nie zostanie z tej wypasionej chawirki...

- Franco, ty mnie chyba dalej nie rozumiesz. Zapytałem, dlaczego zdenerwowałeś się z powodu nieobecności Alexi w pracy. Znasz mnie od dziecka. Wiesz, że jestem w gruncie rzeczy kurewsko spokojnym gościem i raczej ciężko mnie wyprowadzić z równowagi. Ale przyznam, że twoje pierdolenie i kluczenie dookoła tematu, zaczyna mnie niemiłosiernie irytować. Uwierz mi, dla wszystkich będzie lepiej, gdy nie doprowadzisz mnie do stanu, po którym będę zmuszony wymieniać trawnik przed domem.

Czy tylko ja widziałam, jak Sebastiano traci opanowanie? Jak w zwolnionym tempie obserwowałam każdy jego ruch. Sięgnął prawą ręką za plecy i po chwili cisza zmieniła się w ogłuszający huk. Podskoczyłam w miejscu czując, jak moje serce zaczyna galopować w piersi. To już nie są przelewki, na miły Bóg! Ten facet naprawdę właśnie strzelił! Tylko do kogo? Przesunęłam się w lewo i zobaczyłam leżącego obok SUVa Guida, trzymającego się za lewe ramię. A nie mówiłam? Mówiłam! Ten facet jest niestabilny emocjonalnie! Kto, na Boga, w dzisiejszych czasach strzela do ludzi jak do kaczek?

Mafia...

To jedno słowo spadło na mnie jak lodowate wody wodospadu. Don Danielo... Consigliore... Organizacja... Kuloodporne samochody... Ochrona... Czy to możliwe? Ten miły i uśmiechnięty mężczyzna, z którym jadłam lunch i który prawie pokłócił się ze mną o to cholerne Porsche, miałaby być jakimś mafijnym bossem? Nie... To niemożliwe!

Oparłam się dłonią o filar, czując jak nogi zaczęły się pode mną uginać. Docierały do mnie tylko strzępki rozmów, zagłuszanych przez głuche dudnienie w uszach.

- Sebastiano... Twój ociec polecił zapewnić Alexi ochronę. Wyznaczył do tego Guido... Danielo zamówił jej służbowe auto... Pierwszy raz wracała sama... Nie znosi tego... Nie rozumie, że to dla jej bezpieczeństwa... Jednak na jej wyraźną prośbę, wstrzymałem ochronę...

Potrząsnęłam głową, prostując się. Jeżeli mają zamiar rozmawiać o mnie, to w mojej cholernej obecności!

- Franco, jestem cholernie zmęczony. Całą noc piłem i pieprzyłem dziwki. Jestem głodny, wciąż mam pieprzonego kaca i brak mi cierpliwości, a ty każesz mi stać w tym jebanym słońcu i słuchać twojego pierdolenia. Możemy tak się cackać, aż do wieczora. Byle do dziewiątej, bo mam umówione trzy słodkie blond cipeczki i mam zamiar sprawdzić, czy faktycznie ich tyłeczki są takie miłe i ciasne, jak na to wyglądają. Dlatego ułatwię ci trochę... Czy ochrona Alexi na coś wspólnego z Francescą D'Angelo?

Cofnęłam się, jakby ktoś właśnie uderzył mnie w twarz... To, że Sebastiano miał wgląd w niektóre informacje o mnie, wiedziałam już od czasu naszej rozmowy, gdy zarzucił mi brak kwalifikacji. Zresztą, Danielo również wspominał, że jego syn chciał dostać mój kontrakt do wglądu, łącznie ze wszystkimi dokumentami.

Jednak nigdzie w dokumentach nie była wymieniona Francesca. Kiedyś nie rozumiałam, gdy poprosiła mnie o nie ujawnianie jej imienia, teraz, po tym co właśnie działo się na moich oczach i strzępkach wspomnień, docierało do mnie, że znalazłam się w poważnych pieprzonych tarapatach...

Tylko, kim są ci ludzie, na Boga?!

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że w którymś momencie opuściłam bezpieczne schronienie, jakie dawał mi cień. Szłam przez miękki, jak puch trawnik, dookoła mnie stali mężczyźni z wielkim jak armaty pistoletami, a mój wzrok był utkwiony w plecach mężczyzny, który chwilę wcześniej strzelił do Guido. Czy to jakiś ukryty plan filmowy? Trafiłam, jako aktorka dwudziestego planu, na jedną ze scen filmu o mafii? Słowo consigliore wciąż huczało mi w głowie. Czy nie oznacza doradca w języku włoskim? I dlaczego ten miły lekarz użył nazwiska Riina?

Najpierw zobaczyłam przerażony wzrok Franco. Spojrzałam na tył głowy mężczyzny, który w jednej chwili płynnym ruchem odwrócił się do mnie, trzymając w uniesionej ręce pistolet. Zastygłam...

Nie ze strachu... Z niedowierzania...

Bez wątpienia stał przede mną Sebastiano. Tej stylowej czerni nie pomyliłabym z niczym innym. Czerni, aroganckiego wykrzywienia ust i pieprzonych lustrzanych okularów. Cała reszta, wielki pistolet, którym mierzył do mnie, długie włosy, rozpuszczone swobodnie na ramionach i widoczne za palcach dwa pierścienie były zupełnie obce.

Schował broń, swobodnym opanowanym ruchem świadczącym o tym, że nie pierwszy raz robi coś takiego i rzucił w moją stronę jedeno ze swoich słynnych spojrzeń, po których prawdopodobnie powinno wbić mnie w ziemię. Prawdopodobnie, ponieważ całości przesłania przeszkadzały bajeranckie okularki. Chyba sam zdał sobie sprawę z błędu w rozumowaniu, ponieważ gwałtownym ruchem zerwał okulary...

Wstrzymałam oddech...

Po raz pierwszy miałam możliwość patrzenia na Sebastiono... Na pozbawioną tarczy, jaką dawały mu lustrzane okulary, twarz upadłego Anioła. Jezu Chryste! Zmarszczyłam brwi, przyglądając się każdemu widocznemu fragmentowi tej twarzy... Coś w niej było mi znajome. Ta twarz, a właściwie oczy... Spojrzałam w dół, na dłoń i odbijające się w promieniach słońca pierścienie. Nie! O Chryste! Nie zrobił tego!

Słowa zaczęły wylewać się z moich ust, ale nawet nie wiedziałam co mówię. W głowie wciąż odtwarzałam zamglony obraz zielonych, jak szmaragdy oczu i głos, który sączył się jak trucizna...

- Jestem Dev...

Facet, którego kilka tygodni temu na tym cholernym przyjęciu wzięłam za modela, to pieprzony Sebastiano! Ta dłoń... Te pierścienie... Widziałam je przez ułamek sekundy, zanim w tym ciemnym pomieszczeniu w klubie Silver kazał zamknąć mi oczy. Pamiętam, jak muskał moją szyję i policzki wilgotnymi włosami... Dobry Boże! Dałam się przelecieć własnemu szefowi! Człowiekowi, który kazał mnie naćpać jakimś gównem, przetrzymywał w swoim domu, podczas gdy całą noc pieprzył się z dziwkami... Nie, to jeszcze nie czas, żebym go zabiła. Nie zrobię mu tej przyjemności, urządzając dziką awanturę, na którą chyba liczył, chcąc odesłać mnie do domu.

Śnisz, Szatanie! Za żadne skarby świata! Ignorując tego zawszonego padalca, minęłam go klękając przy wciąż leżącym na ziemi moim ochroniarzu. Chyba i mi udzieliła się ta cholerna atmosfera jak z filmu. Ochroniarz! Jakbym była jakąś pieprzoną księżniczką mafii!

- W porządku? – zapytałam szeptem, nie zwracając kompletnie żadnej uwagi na plującego z wściekłości Szatana. – Dasz radę prowadzić?

- Raczej nie, przepraszam...

Nie odpowiedziałam. Z zaskoczeniem wpatrywałam się w widoczną w rozpiętej marynarce kolbę pistoletu tkwiącą w kaburze...

- Wracaj, kurwa, do domu! – wściekły ryk zaświszczał mi w uszach, a zaraz po tym poczułam, jak zaciskając palce na moim lewym ramieniu, Sebastiano poderwał mnie w górę. Ruchem, którego nie zdołał zarejestrować skupiony na mojej twarzy, wyciągnęłam pistolet Guida, a moja ręka od razu uniosła się, mierząc w pierś Sebastiano. – Nie będę spokojnie patrzył, jak świecisz tu swoim tyłkiem, D'Angelo. Wypierdalaj do domu, bo tak cię spiorę, że przez miesiąc nie usiądziesz!

Dopiero po kilku sekundach zorientował się, że mierzę do niego z broni. Uśmiechnął się, tym swoim wykurzającym uśmiechem, a mi ciśnienie skoczyło pod czaszkę. I już wiedziałam, jak wydostanę się z tego przeklętego miejsca.

- Skarbie, odłóż ten pistolecik – zaśmiał się ironicznie krzyżując ramiona.

- Cofnij się, Riina – rzuciłam używając, jak sądzę prawdziwego nazwiska. - Franco, wsiadaj do auta.

- D'Angelo, chyba nie myślisz, że sobie tak spokojnie wyjedziesz z mojej posiadłości? Skarbie, oddaj mi pistolet i grzecznie idź do domu. Załatwię sprawę z Franco i z tym gnojem – kiwnął głową w stronę Guido, - i wtedy porozmawiamy.

- Franco, ruszaj się, do cholery – syknęłam. – Guido, do środka.

- D'Angelo, ja nie żartuję. Nie wyjedziesz z posesji. Nie przepuszczą cię przez bramę, a ja naprawdę zaczynam się wkurwiać. Ty to wiesz, ja to wiem, każdy tu wie, że nawet nie strzelisz. Oddaj pierdoloną giwerę!

Ludzie! Jak pieprzenie tego faceta mnie irytuje! Stał z założonymi na szerokiej piersi ramionami, a tym kurewskim uśmiechem prowokował mnie, jak cholera. Za plecami Sebastiano stała jego wypasiona bryka. Uśmiechnęłam się... Nie strzelę? O ty człowieku małej wiary... Obniżyłam delikatnie rękę i naciskając spust poczułam, jak szarpnęło mnie do tyłu. Dawno nie strzelałam, ale ten specyficzny rodzaj adrenaliny, który wypełnił moje żyły w chwili, gdy zacisnęłam palce na pistolecie, był tak bardzo znajomy.

Nie spojrzałam, aby podziwiać swoją celność. Spokojnie czekałam, aż do Sebastiano dotrze, że wkurwiona kobieta, bez pieprzonej bielizny i z gnatem w dłoni, to nie najlepszy kompan na tego rodzaju pogawędki. Wyjadę stąd, choćbym miała...

- O, kurwa!

Spojrzenie, jakie posłał w moją stronę, gdy po okrzyku Santino zorientował się, że nie strzelałam do drobinek powietrza, a do opony w jego bolidzie, powinno spalić mnie na popiół. Problem był taki, że dokładnie taką samą wściekłość czułam w każdym oddechu i w każdym skrawku ciała. Nie jestem wystrachaną blondynką, która przez przypadek chwyciła za męską zabaweczkę i nie mam na myśli jego fiuta.

- Przestałem się z tobą pierdolić, D'Angelo – ryknął robiąc długi krok w moją stronę. - Oddaj mi jebaną pukawkę!

- Santino? Zapraszam do samochodu – rzuciłam nawet nie patrząc na mężczyznę.

- Żartujesz? Myślisz, że on tak spokojnie wsiądzie?

- Santino? Jak bardzo lubisz swoje Porsche?

Zbiorowe wstrzymanie oddechu zabrzmiało, jak powiew zbliżającej się do mnie śmierci. Dokładnie widziałam ją w tych zielonych otchłaniach, gorejących w tej chwili piekielnymi płomieniami. Może i przyjdzie mi zapłacić za to co zrobiłam i z pewnością jeszcze niejedno zrobię, ale widok wściekłego i wyprowadzonego z równowagi Sebastiano, był jak miód na moją wkurwioną kobiecą dumę.

Na razie gówno mógł mi zrobić, a o resztę będę się martwiła, gdy przyjdzie na to pora.

- Odpowiem na pytanie – odebrałam Santino jego broń i wskazałam miejsce za kierownicą. Guido z tą przestrzeloną ręką nie nadawał się do prowadzenia, a Franco nie wyglądał mi na kogoś, kto dałby radę kuloodpornemu potworowi. – Cokolwiek się teraz dzieje, z pewnością ma to związek z Francescą D'Angelo.

- Wiesz, kim była?

- Wiem. A gdybyś się zastanawiał nad tym, to oprócz domu, dała mi lekcje strzelania. Nie martw się. Oddam ci twojego przyjaciela w całości. Zdążysz sprawdzić, jak ciasne mają tyłki te twoje trzy blondynki. Ode mnie trzymaj się z daleka.

- Jesteś zazdrosna, D'Angelo? – za ten obleśny i ironiczny śmiech miałam ochotę władować mu cały magazynek w steranego życiem i pieprzeniem kutasa. – Mogę sprawdzić, jak bardzo jest ciasny twój tyłek. To, jak bardzo masz ciasną cipkę już wiem.

- Musiałbyś ponownie naćpać mnie tabletką gwałtu, Riina...

Powstrzymanie się przed tym, o czym właśnie myślałam było dla mnie w tej chwili nadludzkim wysiłkiem. Jeżeli, gdzieś tam w głębi serca, rozumu, czy diabli wiedzą czego, miałam nadzieję, iż moja pamięć po prostu spłatała mi figla, to niestety żyłam pieprzonymi marzeniami...

Właśnie przyznał się do tego, że to on był w tym cholernym pokoju dla VIP-ów. Lexi, ty sieroto! Dałaś czadu, nie ma co!

Cofnęłam się do auta, nie spuszczając wzroku z zadowolonej miny Sebastiano. Nie jest głupcem, więc strasząc mnie, że nie wyjadę z tej pieprzonej posesji, musiał wiedzieć, co mówi.

Zatrzasnęłam drzwi, od razu włączając blokadę i rozsiadając się na przednim siedzeniu, rzuciłam uśmiech mojemu porwanemu kierowcy.

- To co? Wiozłeś mnie już swoim Porsche, to teraz zobaczymy, jak sobie poradzisz z tym cudem.

- Alexia... - westchnął odwracając wzrok od stojącego nam przed maską Sebastiano i zgrai uzbrojonych wielkoludów otaczających SUV-a. – Polubiłem cię. Naprawdę. Ale tym, co zrobiłaś... Dziewczyno, nawet nie wiesz, co on ci zrobi. Wiesz ile kosztował ten samochód? Milion pieprzonych dolarów, a ty tak bez zastanowienia przestrzeliłaś mu oponę!

- Nie unoś się, Santino. Myślę, że jest dla niego rzecz droższa od tej jego wypasionej bryki i zapewniam, że tego nie chciałby stracić.

- Droższa? Czy ty wiesz, co mówisz? Niby co?

- No bo ja wiem? – udałam nierozgarniętą, trzepocząc powiekami. – Może jego fiut? A teraz, spokojnie ruszamy do przodu. Bez niepotrzebnych i gwałtownych ruchów. Oczekuję, że jednak wywieziesz mnie stąd w jednym kawałku.

- Alexia... Nie chcę się wtrącać, ale Santino ma rację – włączył się do rozmowy milczący do tej pory Franco. – Jeszcze możesz załatwić tę sprawę polubownie.

- Polubownie? Niby jak? – ja pierdolę, prawnik się odezwał! Parsknęłam śmiechem, podczas gdy Santino ruszał powoli z podjazdu, kierując się w stronę gęstego szpaleru drzew, kryjących wyjazd. – Mam go przeprosić? Może jeszcze na kolanach? Za cholerę nie zrobię tego! - słysząc obleśne parsknięcie Santino zmierzyłam go rozwścieczonym spojrzeniem. - Radzę ci przystopuj swoją bujną wyobraźnię - warknęłam.

- Moja droga, nie wiesz, z kim...

- Ja pieprzę! Kim wy jesteście ludzie? – zapytałam kompletnie zirytowana. – Jakiś gang, czy co?

- Gang? – prychnął Santino. – Trochę więcej.

- Czyli? – wiedziałam, ale chciałam to usłyszeć od nich. Nie domyślać się, tylko usłyszeć!

- Cosa Nostra. A ty właśnie przestrzeliłaś oponę i mierzyłaś do przyszłego capo di tutti capi.

- A Francesca D'Angelo? Kim była?

- Chwila... Przecież mówiłaś, że wiesz.

- Odpowiedz na pytanie, Santino – warknęłam.

- Francesca był płatnym zabójcą na usługach Cosa Nostry.

Opadłam na oparcie, zagryzając usta. To niemożliwe... To przecież nie może być prawda... Nie ta ciepła i kochana Fran, która wzięła z rodziny zastępczej porzuconą nastolatkę, dając jej pierwszy w życiu prawdziwy dom...

Zaczęłam intensywnie się zastanawiać... Wygląda na to, że całe moje życie było kłamstwem. Tylko, gdzie w tym wszystkim jest moje miejsce? Dlaczego to wszystko się tak strasznie poplątano i co, do jasnej cholery, robię w tym całym bałaganie ja?

Zamrugałam widząc przed sobą wielką zamkniętą bramę i stojących przed nią strażników. Wróć... To nie strażnicy to, cholera, pieprzeni członkowie mafii!

- Alexio...

- Milcz, Franco – warknęłam skupiając całą uwagę na Santino. – Posłuchaj... Jestem w cholerę zdesperowana opuścić to miejsce. Nie masz pojęcia, na co mnie jeszcze stać, żeby to zrobić, więc dobrze się zastanów... Masz dwa wyjścia, Santino. Albo użyjesz swojej mafijnej magii i sprawisz, że ci gentelmani przed nami otworzą nam bramę, a jak odjedziemy dostatecznie daleko, ja pozwolę ci spokojnie wrócić do twojego przyjaciela...

- Albo? – uśmiechnął się z ironią.

Mówiłam... Dokładnie taki sam, jak Szatan.

- Albo właduję ci te dwie strzykawki i staranuję bramę – wyjęłam z kieszonki na piersi znalezione na stoliku nocnym przedmioty. - Ale wtedy będziesz mógł zapomnieć o jakichkolwiek dupeczkach na najbliższe dwie, czy trzy noce. Twój wybór, Santino.

Odgłos zgrzytania zębów wywołał na moim ciele gęsią skórkę. Niebieskie oczy Santino zapłonęły lodowatą wściekłością. Wbijał we mnie te swoje płonące lodowce, jakby oczekiwał, że z krzykiem spieprzę z samochodu, wprost w łapska jego kumpla, który właśnie wysiadł z jednego z podążających za nami SUV-ów. Zerknęłam w boczne lusterko, a widząc, jak dupek oparł się o maskę auta, krzyżując ramiona na piersi i posyłając w moją stronę zarozumiały uśmiech, miałam ochotę wrzeszczeć z frustracji, wystawiając przez okno rękę ze skautowskim pozdrowieniem.

Przede wszystkim muszę wydostać się za bramę i uniemożliwić im podjęcie pościgu. Zablokować ich chociaż na kilka minut, które pozwolą nam oddalić się choć trochę. Nie będę strzelała do stojących za mną samochodów. Nie jestem na strzelnicy, do licha. Uważnie przyjrzałam się wysokiej bramie. Ale gdyby tak...

- Guido, jak myślisz... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro