Rozdział II
I know people who reviewed eyes.
And then, they shut them. Forever...
Morderstwo z zimą krwią, list od zabójcy, brak ciała i - a jakże - bezradność policji. I D E A L N I E.
Sherlock uśmiechnął się szeroko do poranego Daily Mail. Wyrażająca kompletne przerażenie twarz rudowłosej kobiety na okładce niestety nie uśmiechnęła się do niego, czaszka na kominku też chyba się obraziła - Sherlock stwierdził, że obecność Scarlett w mieszkaniu jej szkodzi... Jemu też szkodziła.
Wystarczyło zaledwie osiem godzin, dwadzieścia osiem minut i czterdzieści trzy sekundy, żeby zdążyła rozrzucić swoje rzeczy w poszukiwaniu koszuli nocnej, skrytykować jego "artystyczny nieład", panujący w mieszkaniu, wylać zrobioną przez niego herbatę do zlewu z pełnym obrzydzenia "Blee", przestawić czaszkę z kominka na parapet - "Jak możesz trzymać to coś na widoku?!" , a na koniec zasnąć sobie na JEGO kanapie - Sherlock musiał niechętnie przyznać, że przykrył ją płaszczem. Sentyment, pomyślał - przecież Pani Hudson też by tak zrobiła, tyle że kocem, gdyby zauważyła, że telepie się z zimna. Sherlock nie miał jednak pod ręką koca, a szlafroki były zbyt... JEGO. No właśnie! Podobnie, jak herbata, cukier, kanapa, dywan, na który rzuciła walizkę i cała masa innych rzeczy, z którymi obcowała od wczoraj także ona.
Cholera! Lestrade i jego pomysły... - powtarzał w myślach - I co na to pwie John? Och, John pewnie będzie zachwycony. Powie "To wspaniale, że nie będziesz sam!", potem zacznie snuć domysły, dotyczące wszystkiego, co będzie się dziać między mną a Scarlett... Nie! NIC nie będzie się dziać! A później pomoże Pani Hudson na swatać. Jeszcze później, Scarlett ucieknie stąd z krzykiem.
Sherlock potrafił być okropny i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ale Scarlett jeszcze nie... W dalszym ciągu spała, przykryta jedynie jego płaszczem, jakby była u siebie.
- Wstawaj - powiedział dość głośno, jednocześnie ściągając z niej płaszcz. Zadrżała.
- Wstawaj. Jedziemy do Yardu - powiedział jeszcze głośniej. Otworzyła oczy i zamrugała parę razy, nie bardzo wiedząc co się dzieje.
- Musisz wrzeszczeć mi do ucha? - mruknęła, siadając na kanapie. - Kiedyś wyleję ci ubeł wody na głowę, jak będziesz spał. Lodowatej wody - podkreśliła. Uśmiechnął się kpiąco.
- Marne szanse, rzadko śpię.
Scarlett przeciągnęła się leniwie i spojrzała na walizkę. Po chwili odwróciła się do detektywa.
- Wyjdź, chcę się przebrać - powiedziała już nieco uprzejmniej.
*~*~*
Złapanie taksówki o tej porze nie było specjalnie trudne - korki dopiero miały zacząć się tworzyć.
Sherlock siedział spokojnie, udawając pochłoniętego widokiem mijanych ulic, Scarlett zagłębiła się w lekturze "Daily Mail".
- Zawsze jedziesz pomagać glinom, kiedy cię zawołają? - rzuciła Scarlett w przestrzeń.
- Policji - poprawił ją.
- Co?
- Mówi się proszę, a nie co. I policji, a nie glinom. Naprawdę aż tak przesiąkłaś tym całym amerykańskim syfem?
Wywróciła oczami.
Snob. Typowy cholerny Anglik, przemknęło jej przez głowę. Przez cały ten czas, gdy mieszkała w Nowym Jorku, zdążyła niemal zapomnieć, że ona też pochodzi z Angli... Niemal, niestety tylko tyle.
- Nie odpowiedziałeś mi - przypomniała.
- Pomagam, kiedy policja sobie nie radzi. Czyli zawsze - odpowiedział, jakby było to coś zupełnie normalnego, że policja sobie "nie radzi".
- W takim razie, teraz zwyczajnie poszli na łatwiznę. - Uśmiechnęła się - Mogliby przynajmniej spróbować poszukać tych zwłok. Tymczasem wzywają ciebie. Głąby.
- Jest napisane, kto będzie prowadzić śledztwo? - zainteresował się brunet.
- S. Donovan i jej przyboczni. Nie kojarzę - odpowiedziała.
- W takim razie, masz rację.
- Że głąby? - upewniła się. Kiwnął głową.
No, trzeba to zapisać kredą w kominie, pomyślała, Skoro Szanowny... Jak mu tam było? Aaa Sherlock Holmes, przyznał mi rację, chociaż jestem "przesiąknięta amerykańskim syfem"...
Zbliżali się do celu. Sherock przez chwilę obmacywał kieszenie płaszcza w poszukiwaniu portfela. Na próżno. Taksówka zatrzymała się na Westmister. Detektyw spojrzał na Scarlett. Bądź, co bądź, była jedyną szansą na niezapłacenie mandatu i niezrobienie rabanu pod nosem Lestrade'a.
- Wzięłaś gotówkę? - spytał niby mimochodem.
- Wzięłam - odrzekła takim samym tonem. - A czemu pytasz?
Sherlock westchnął ciężko, otwierając drzwi samochodu.
- Chyba będziesz musiała za nas zapłacić - poddał się.
- Żartujesz sobie chyba - wrzasnęła. Kierowca, widoczny we wstecznym, zmarszczył brwi. - Nie jestm twoim sponsorem, Holmes!
Sherlock był już na zewnątrz. Wzruszył tylko ramionami, widząc oburzenie kobiety.
- No cóż, w takim razie nie wiem co zrobisz, ale raczej ten miły pan... - wskazał dłonią na taksówkarza - Nie podaruje nam gratisowej przejażdżki po Londynie.
Scarlett spiorunowała go wzrokiem. Wciąż uśmiechał się z przekąsem, kiedy pełnym wyższości gestem podała banknot kierowcy, a potem ostentacyjnie ruszyła w stronę siedziby Scotland Yardu, zostawiając go w tyle.
- Pieprzony Angol - mruczała pod nosem. - A żebyś się udławił herbatką.
- Brytyjczyk. Ty także jesteś Brytyjką - aż podskoczyła, gdy usłyszała go tuż przy uchu. - I dziękuję, ja również życzę ci wszystkiego najlepszego.
- Kretyn - burknęła w odpowiedzi.
- Wiesz, ludzie zwykli mawiać "geniusz".
Miała ochotę odpyskować mu tak, że z wrażenia usiadłby na mokrym chodniku. Powstrzymał ją widok Lestrade'a, który czekał na nich pod drzwiami.
- Jak pierwsza noc w nowym miejscu? - zagadnął uprzemie. Kobieta wyminęła go tylko, obdarzając przy okazji nienawistnym spojrzeniem. Detektyw wyszczerzył się.
- Cudnie. Twoja znajoma to podręcznikowa Amerykanka, wyszczekana i wredna.
Greg spojrzał na niego spod oka.
- Coś mi się wydaje, że ty także pokazałeś się Scarlett ze swojej najlepszej strony - rzucił z ironią.
Widok kroczącej przez korytarze Sotland Yardu, widocznie wściekłej kobiety, wzbudził zainteresowanie wśród podwładnych Inspektora. Sally Donovan, która właśnie szła przez hall do kantorka po kubek na kawę, aż zaniemówła.
- Szuka pani kogoś? - wykrztusiła po chwili. Obca spojrzała na nią z wyrzutem, jakby Donovan coś jej zrobiła. Sierżant przyznała w duchu, że kobieta mogłaby należeć do jakiejś agencji modelek, albo przynajmniej być wyjątkowo popularną dziennikarką - była niesamowicie szczupła,co podkreślały obcisłe spodnie. Czarno-biały, wełniany płaszcz także pasował idealnie. Ciemne włosy, związane w staranny kok, dodawały jej niewątpliwie powagi, chociaż obca była młoda. Sally uśmiechnęła się uprzejmie, odzyskując rezon;
- Jeśli pani do Grega... Przepraszam, do Inspektora Lestrade'a, to jeszcze nie przyszedł.
- Wiem. Właśnie go minęłam, gdzie jest jego biuro? - Scarlett wciąż nie opuściłą swojego tonu "Bez kija człowieku nawet nie podchodź". Sierżant wskazała drzwi.
- Ale... Inspektor raczje nie chciałby, żeby ktoś wchodził. Właśnie szłąm robić kawę i... - nie bardzo wiedziała, jak wybrnąć z niecodziennej sytuacji.
- Doskonale - ucieszyła się nagle obca. - Czarna, pięć łyżeczek cukru. Jeszcze nie piłam dziś rano, ten świr o tej porze serwuje pewnie tylko herbatę...
Świr - Sally słysząc to niemal podskoczyła. Ta cała paniusia najwidoczniej była w mieszkaniu Holmesa Wszechwiedzącego.
Tylko co tam robiła? - zastanawiała się Sierżant.
- Będzie za parę minut - powiedziała tylko. Scarlett uśmiechnęła się, aż rozbolały ją policzki. Zaraz jednak mina jej zrzedła - oto w jej stronę szli, pogrążeni w rozmowie, zapewne na temat zabójstwa - Greg i Sherlock.
*~*~*
I tylko tyle macie? - ton głosu detektywa nie zdradzał buzującej w nim ekscytacji. - Ciała nie odnaleziono?
- A zabójca to najprawdopodobniej jakiś świr. Kto normalny wysłałby rodzinie list z informacją, że ich krewna wącha kwiatki od spodu - Greg zasępił się. - To nie będzie proste.
Sherlock niemal się uśmiechnął;
- Oczywiście. Idealnie. I d e a l n i e.
Scarlett przysłuchiwała się im tylko. Musiała ochłonąć. Sherlock nie spojrzał na nią ni razu, odkąd zapłaciła za ich taksówkę. I bardzo dobrze - myślała, ilekroć zdarzyło się, że akurat się odezwał.
Cała sprawa wydawała się jej conajmniej dziwna.
Ofiara - Leigh-Anne Dawn,lat czterdzieści cztery i trzy tygodnie w chwili śmierci,rozwiedziona, była zwyczjną nauczycielką chemii. Kiedyś co prawda odnosiła ogromne sukcesy w karierze chemiczki, ale to było dawno - po śmierci brata, nawiasem mówiąc także chemika, prawdopodobnie współtowarzysza badań - była już tylko gościem na licznych Festiwalach Nauki, nie tylko w Anglii, ale i na całym świecie. Mieszkała na Shepheard's Bush ze swoim psem, męczyła uczniów, a gdy jej się nudziło, wyskakiwała na drinka z przyjaciólmi. I nagle bum! Stała się niezwykle nerwowa, zerwała kontakty ze znajomymi, coraz rzadziej wychodziła na spacery z psem, zwłaszcza po zmroku. Tydzień po urodzinach po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Potem poszło szybko - głuche telefony do jej rodziców i w końcu list, w którym autor oznajmił zszokowanym rodzicom denatki, że ich córka nie żyje, a zbrodni dopuścił się on sam. Nie napisał jednak, gdzie ukrył ciało. A po paru dniach bezowocnych poszukiwań, ojciec zmarłej zawiadomił media...
- Dodasz coś od siebie? - z zamyślenia wyrwał ją głos Grega. Sherlock też nieoczekiwanie na nią spojrzał. Odkąd znaleźli się w biurze Inspektora, siedziała cicho i tylko popijała kawę, którą przyniosła jej Sally. Donovan, przynosząca kawę niczym zahukana sekretarka. Conajmniej śmieszny widok - pomyśał, gdy Sierżant weszła do pomieszczenia z parującym kubkiem w dłoni.
- Dziwne, aczkolwiek bardzo ciekawe - mruknęła kobieta, nadal lekko pogrążona w zadumie. - I on, to znaczy on i ja, mamy odnaleźć dla was te zwłoki? - upewniła się.
- I John - dodał Sherlock. Lestrade kiwnął głową.
Gdy wyszli, na ulicę zdążyli już wylec ludzie. Tłum robiących zakupy świąteczne na ostatnią chwilę Lndyńczyków pochłonąłby ich, niczym wielka paszcza rekina pochłania maleńkie rybki, które akurat przepływają obok, gdyby nie rekacja detektywa.
Sherlock złapał Scarlett za ramię, zanim zdążyła wmieszać się między przemieszczających się ludzi i trzymał, dopóki tłum nieco nie zrzedł.
- I co teraz? - spytała. Była zbyt zaaferowana pierwszą wspólną sprawą, że niemal zapomniała o incydencie z taksówką.
- Potrzebujemy więcej danych - mruknął, pogrążony w myślach. - No i Johna.
*~*~*
Dochodziła dwunasta i John właśnie kończył poranną kawę. Czekał go dość pracowity dzień - Mary wykorzystała fakt, że ma wolne i postanowiła zapędzić go do ubierania wielkiej, sztucznej choinki. Uparła się, żeby zrobił to wcześniej niż w Wigilię - chciała zaprosić Janine na parę dni. Hawkins miała zamiar spędzić święta w małej willi w Sussex, którą - tak jak obiecała Sherlockowi - kupiła wkrótce po jego wyjściu ze szpitala. John nawet nie przypuszczał, że na łzawych wynurzeniach, dotyczących "związku" z detektywem można tyle zarobić. W kązdym bądź razie, Mary potrzebowała babskiego towarzystwa, a John doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc posłusznie dokńczył kawę i wstał, mając zamiar zejść do piwnicy po ozdoby. Przeszkodizł mu jednak natarczywy dzwonek do drzwi.
- Sherlock - zawyrokowała Mary, myjąc naczynia. - Tylko on przyszedłby o tej porze. Czytałeś gazety?
- Nie - westchnął John, otwierając.
Na progu faktycznie stał nie kto inny jak Sherlock Holmes. Nie był jednak sam, a jego towarzystwo wprawiło Johna w osłupienie. Obok detektywa stała nieznana mu, młoda kobieta w wełnainym płaszczu, niewiele różniącym się od płaszcza Holmes'a. W pierwszej chwili, John poczuł dziwny dreszcz na karku, a w jego głowie kotłowało się jedno zdanie - Znowu kogoś wykorzysta, jak Janine.
Jednak nieznajoma nie sprawiała wrażenia szalenie zakochanej, ani nawet zafascynowanej detektywem. Przeciwnie - przerwacała oczami, ilekroć ich spojrzenia się spotkały.
- Cześć, John - rzucił wesoło Sherlock, gdy doktor przepuścił ich w drzwiach. - Ładna piżama, dopiero wstałeś? Oczywiście, że tak, całkiem niedawno. Idziesz po ozdoby do powinicy, widzę choinkę w salonie, no i nie szedłbyś nigdzie indziej w takim stroju - wyjaśnił. Na jego towarzyszce chyba nie zrobiło to większego wrażenia, a przynajmniej dobrze to ukrywała, bo uśmiechnęła się tylko półgębkiem.
- Jestem John - mruknął "zdedukowany" i uścisnął jej dłoń.
- Scarlett. Lestrade mnie przysłał, jeśli o to chcesz zapytać. Ten twój kolega - wskazała na Sherlocka - Nieźle działa mi na nerwy, ale wszystko wskazuje na to, że będziemy razem pracować nad nową sprawą. A ty przed chwilą piłeś kawę, jeszcze czuję. Bądź tak miły i zaparz mi też. Czarna i pięć łyżeczek cukru, to dopiero moja druga dzisiaj. Och, masz żonę. Ładna obrączka nawiasem mówiąc. I jesteś lekarzem, fajnie, ale szczerze mówiąc, trochę ndny zawód jak na kogoś, kto współpraucje z takim kimś jak ten tu. Spodziewałam się raczej pogromcy tygrysów z cyrku czy coś... Nieważne. Straszny przeciąg, lepiej zamknij okno w sypialni. To, co z tą kawą? - wyrzuciła z siebie na jednym wdechu, przy czym uśmiechała się rozbrajająco do Johna. Dopiero po chwili zorientował się, że patrzy na nią z otwartymi ustami.
- T-to ty też? Tak jak Sherlock...? Naprawdę? Dobry Boże, za co? - jęknął.
- Nie rozumiem - powiedziała uprzejmie. Sherlock parsknął śmiechem.
- Chodzi o dedukcję - powiedział. Spojrzała na niego jak na wariata.
- De... co?
- To, co przed chwilą zrobiłaś. Stwierdziłaś to wszystko, widząc jedynie jego. I w dodatku bezbłędnie - po raz pierwszy uśmiechnął się do niej szczerze.
Oniemiały John zaprosił ich do salonu, od progu wołając do Mar:
- Sherlock! I... I Scarlett!
Zaciekawiona Mary wkroczyła do salonu, najpierw oczywiście "przepuszczając" w drzwiach swój brzuch. Spojrzała z uśmiechem na siedzącą w fotelu Scarlett.
- Cześć - powiedziała. - Jestem Mary.
- Jesteś jego żoną, tak? Gratulacje, wiecie już co będzie? - rozkręciła się kobieta. - Ja jestem Scarlett.
Sherlock zniecierpliwił się.
- Możemy skończyć te wszystkie szopki? John, ona ma nam pomagać - mrunkął. - Bo Lestrade uznał, że potrzebuję towarzystwa. Co o tym sądzisz?
"Genialne" - chciał krzyknąć John, ale przyszło mu do głowy, że przyjaciel nie będzie zachwycony.
- Noo cóż... To może się udać - powiedział jedynie cicho.
- Świetnie. To na Baker Street - oświadczył Sherlock. - Sam nie przejrzę wszystkich papierów z mieszkania ofiary do wieczora.
Mary miała rację - pomyślał John - Nowa sprawa czeka...
..................................................................................................................................
Oto jest! Badziew... ee nie badziew, nie badziew! chcę żyć Mrs_Holmes, nie biij!
A tak serio, to o kant d rozbić...
I Scarlett kwadratowa
I Sherlock taki Niesherlockowy...
Masakra przez wielkie M
No ale indżojcie!
Dedyczek dla Mrs_Holmes, która napisała, że to nie jest badziewie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro