Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IV

  If you want to ma­ke God laugh, tell him about your plans

            Żartujesz - niemal krzyczała, by mógł ją usłyszeć. Muzyka skutecznie zagłuszała wszelkie próby prowadzenia normalnej rozmowy. - Nie mogłeś nie próbować ani razu! Przecież to była kwintesencja mojego życia, kiedy miałam piętnaście lat!

Sherlock  przymknął oczy, usiłując zatrzymać wirującą przed nim twarz Scarlett. Nie... Zatrzymać WSZYSTKO, co właśnie wirowało w zawrotnym tempie. Scarlett, stoliki, kontuar, ściany, a zwłaszcza zawartość żołądka, która chyba uparła się wydostać.  Powoli pokręcił głową.

- Nie, nie piłem kolorowych koktajli z niewiadomo czego.

- To co ty robiłeś całe swoje życie?! Rany... Pewnie herbatka z mlekiem, co? - roześmiała się głośno.

Skrzywił się, ale znowu zaprzeczył.  Scarlett rozejrzała się wokół.

- To jak? Zaprosisz mnie w końcu do tańca, czy będziesz tak siedział? - znowu się  zaśmiała. Właściwie, to śmiała się średnio co kilka minut. - Sheerlock! Jesteś szarawy, wiesz? Na twarzy.

Chciał jej coś odburknąć, ale najzwyczajniej w świecie nie mógł. W głowie miał kotłowaninę myśli, ale żadnej nie mógł wypowiedzieć na głos - był prawie pewny, że potem litry kawy, herbaty, alkoholu i kanapki Pani Hudson, wylądowałyby na podświetlanej podłodze. Zatańczyć? Czemu nie. Ale nie tutaj, nie w tej kolorowej sali, nie wśród tego dymu, tłumów, napierających z każdej strony, nie do takiej muzyki.  Nie w tym stanie... 

- Nie, to nie - pokazała mu język i zniknęła w tłumie. Kolorowe coś w szklance przed nim, przyprawiało go o nawrót mdłości. Wziął łyk. Było słodkie, okropnie słodkie, wręcz mulące.  Scarlett dała radę wypić całą masę tego świństwa i wciąż całkiem nieźle się trzymała, ale Sherlock nie był pewien, czy może to samo powiedzieć o sobie.  Bo, czy było dobrze, skoro niemal zapominał jak się nazywa, a momentami miał ochotę dołączyć do skaczących w dzikim szale klubowiczów? 

Świat kręcił się okropnie szybko, raz w lewo, raz w prawo. A Sherlock Holmes zrozumiał, co to znaczy "nie myśleć"...
 

     

*~*~*

     

         Jedyne, co było zupełnie pewne, kiedy się obudziła, to fakt, że słońce świeci zbyt jasno. Zdecydowanie zbyt jasno, a kroki dochodzące z dołu, są zbyt głośne. 

Usiadła na łóżku i przetarła oczy. Dochodziła dziesiąta, jak oznajmiał zegar na wyświetlaczu telefonu.

   - Przynajmniej nie leżę w żadnym rowie z pijanym zboczeńcem - mruknęła i przeciągnęła się. Nie było aż tak źle. Tylko, że - jak zorientowała się po chwili - Sherlocka gdzieś chyba wcięło, bo na dole oprócz ciężkich, należących pewnie do Johna kroków, nie było słychać nic... 

- Herbaty? - odezwał się od progu znajomy głos. Skrzywiła się teatralnie.

- A już miałam nadzieję, że cię tam wczoraj zostawiłam...

- Ja też miałem nadzieję, że wpadłaś po drodze do jakiegoś rowu.

Wyjęła mu kubek z dłoni i pociągnęła spory łyk gorącego napoju. Ledwie powstrzymała się przed wypluciem go na podłogę.

- Herbata... - jęknęła.

- Przecież mówiłem. - Sherlock wciąż wyglądał nieciekawie. - Ile pamiętasz z wczoraj?

Ziewnęła. 

     Prawie nic, przemknęło jej przez głowę;

- Byliśmy w pubie, a potem chyba zmusiłam cię do pójścia do jakiegoś klubu, tak? Aaa i po powrocie uznałeś, że dywan to idealne miejsce do spania. Czy na dole jest John? 

- Tak, nie pamiętam i tak - odparł. Nieco spochmurniał na wzmiankę o dywanie. - To ty wepchnęłaś się do sypialni, znaim zdążyłem coś powiedzieć.

Zachichotała. 

- Nie wepchnęłam się. To ty najpierw prawie zleciałeś ze schodów, a potem powiedziałeś "ŚŚpię tutaaj..." i padłeś na dywan. Masz rację, nie zdążyłeś nic powiedzieć, bo nie umiałeś sklecić ani wyrazu. - wyszczerzyła się.

- Zrobiłem coś, czego powinienem żałować? - spytał, zakrywając oczy przed rażącym niemiłosiernie światłem.

Scarlet opadła na poduszki.

- Coś bredziłeś o międzynarodowej reputacji. I żaliłeś się czaszce, że sprowadzam cię na złą drogę. Poza tym, że masz spory rachunek z klubu do zapłacenia, to chyba niczego nie powinieneś żałować.

- Rachunek... - mruknął. - Nigdy więcej nigdzie z tobą nie idę.

*~*~*

    Wzorzysta tapeta, zakurzony dywan, stare meble - wyliczała w myślach. - Książki na podłodze, mikroskop na ławie, brudne kubki na regale. Wysprejowana buźka na tapecie, ślady po kulach... Kominek. I pudła, wszędzie masa pudeł. Z domu Down oczywiście...

    - Co robisz? - zagadnął John. Przeczesała dłonią włosy, usiłując chociaż lekko je przygładzić. 

- Opisuję sobie pokój w głowie. To lepsze od liczenia do stu - wyjaśniła. - Długo jeszcze będzie ta siedział?

Detektyw istotnie siedział nie odzywając się, z dłońmi złożonymi jak do modlitwy. Na wyraźnych kościach policzkowych pojawiły się wypieki, usta zwęziły się, przypominając teraz cieniutką kreskę. Zastanawiał się. Cholernie ciężko jest myśleć logicznie, mając sporego kaca, ale sprawa przecież sama nie dałaby rady się rozwiązać...

       Dawn miała przyjaciela, bardzo bliskiego. Żonaty, mieszkał niedaleko, znali się od dawna...

Dlaczego miałby ją zabić? Po co w ogóle miałby ją śledzić, skoro wiedział o niej wszystko?

    - Nielogiczne - odezwał się w końcu. - Całkiem bez sensu. 

Scarlett uśmiechnęła się słabo.  Mogła robić wszystko, ale nie myśleć w takim momencie. Głowa jej pękała, a każdy zapach powodował istną rewolucję w jej żołądku...

- Dlaczego właściwie podejrzanym jest jej przyjaciel? - spytała w końcu cicho. - To, że u niej był, nie znaczy wcale, że ją zabił.

- Więc kto? - Sherlock trafił w sedno. Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie...

John odchrząknął.

- Nie mamy nawet ciała, nie wiemy też, kim był stalker... Może kiedy znajdziemy Dawn, wszystko będzie jaśniejsze...

Scarlett kiwnęła głową.

   - Rozmawiałeś z rodziną Dawn? - spytała, obejmując kolana ramionami. Zaprzeczył;
- Garry ponoć dzwonił do jej rodziców... Prawdopodobnie jutro się z nimi zobaczę.
- Greg - szepnęła.
- Sherlock - poprawił ją John.
- Lestrade ma na imię Greg. - Przewróciła oczami.
    Nagle, jej telefon zawibrował. Sherlock pierwszy trzymał go w ręce.

Numer nieznany

Detektyw podał telefon zaskoczonej kobiecie.
   - Zanim mu odmówisz, zastanów się dwa razy - poradził. - Dodatkowe pieniądze mogą się przydać.
Spojrzała na niego jak na wariata, ale odebrała.
   
    - Za dwie minuty wyjdzie pani z mieszkania i wsiądzie do czarnego Mercedesa, który stoi na ulicy. Proszę zachować dyskrecję i nie zadawać zbędnych pytań. - Głos w słuchawce był spokojny, wręcz zimny, ale też stanowczy. Scarlett spojrzała pytająco na Sherlocka. Ten tylko kiwnął głową.
- Dobrze - powiedziała cicho.
    Chwilę potem zamknęła za sobą drzwi numeru 221B...

*~*~*

Siedząca obok, elegancko ubrana kobieta spojrzała na nią bez emocji.
   - Scarlett Woolbridge? - upewniła się. Scarlett potwierdziła skinieniem głowy.
    Oficjalny strój - sekretarka. Drogi sprzęt, wypasiony samochód - sekretarka kogoś bardzo bogatego. Flaga w samochodzie, z pozłacanym trzonkiem - ktoś z Rządu? - myślała, obserwując towarzyszkę - Farbowane włosy, około trzydziestu kilku lat, korzysta z usług najlepszej makijażystki. Perfumy - YSL, mięta i jaśmin - od partnera. Nie jest szczupła, tylko ubita. Lubi szpilki od Prady...Tylko rządowa sekretarka może sobie na takie pozwolić, nie oszczędzając pół życia...

    Samochód jednak zatrzymał się przed ciemną witryną dawno już opuszczonego lokalu po jakimś sklepie i Scarlett poczuła się niepewenie. Wysiadła z samochodu  i weszła do środka, poinstruowana wcześniej przez czarnowłosą kobietę z Mercedesa.
    Wewnątrz panował półmrok. Ze ścian miejscami odpadał tynk, śnierdziało stęchlizną. Podłoga peła była zacieków, a w centrum pomieszczenia znajdowało się jedno krzesło.
   Siedzący na nim mężczyzna nie był dobrze widoczny, toteż Scarlett zauważyła go dopiero wtedy, gdy się odezwał;
   - Mieszka pani z Sherlockiem Holmes'em, prawda?
Wolno pokręciła głową.
- To tylko na czas rozwiązania pewnej sprawy. Zaraz... Kim pan jest?
Mężczyzna poruszył się niespokojnie.
- Prosiłem o niezadawanie pytań... Nieważne. Chcę, aby donosiła mi pani o wszystkich poczynaniach Sherlocka.
- Słucham? - zapytała wzburzona. - A niby po co?
- Ponieważ on sam uważa mnie za największego wroga. Poza tym nic za darmo, pieniądze nie grają roli, ile pani żąda?
- Nie zgadzam się - burknęła. Zaśmiał się chłodnym, nieszczerym śmiechem.
- Ależ panno Woolbridge, już postanowione. Pierwszy przelew otrzyma pani dziś wieczorem. Będziemy w kontakcie. Może pani wracać na Baker Street.

    Scarlett miała ochotę jak najszybciej uciec z tego miejsca. Ale nurtowała ją tożsamość nowego "pracodawcy". Miała w końcu być jego szpiegiem.
   - Mogę o coś spytać? - powiedziała przy drzwiach.
- Proszę bardzo.
Zanim znów się odezwała, ostrożnie nacisnęła klamkę;
   - Kim pan jest?
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.

    - Mycroft Holmes.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro