Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

Why can't people just think?

    
      
 
      Wypatroszona. Tak właśnie się czuła, kiedy stała w samym środku olbrzymiej kałuży na Piccadilly i starała się liczyć w myślach do stu. Jakby ktoś przeciągnął jej po brzuchu tępym nożem, a potem po kolei wyciągał wnętrzności. Leżąca obok walizka ociekała wodą, a z nieba tradycyjnie lał się deszcz.
   - Idealnie - syknęła, próbując szukać telefonu w torebce i jednocześnie szczelniej okryć się płaszczem. Wyjęła w miarę suchy aparat i wybrała numer.
      Odbierz, odbierz, odbierz. Uratowałam ci kiedyś tyłek, pamiętasz? No, to teraz odbierz ten cholerny telefon, powtarzała w myślach, zapominając o liczeniu. Usłyszała sygnał połączenia, potem kolejny, a potem jeszcze całą niesamowicie długą litanię pojedyńczych sygnałów. Jej zapasy cierpliwości powoli się kończyły.
   - Kretyn - mruknęła pod nosem, kiedy po drugiej stronie rozległo się całkiem spokojne:
- Słucham?
   - Tu Scarlett, jestem w Londynie - powiedziała z wyraźną ulgą.
- Proszę? Może się pani przedstawić jeszcze raz?
    Scarlett wypuściła powietrze ze świstem.

   - Scarlett, Scarlett Jennifer Woolbridge z Bidston Hill w Birkenhead - przedstawiła się najspokojniej jak umiała.

   - Scarlett! A co ty robisz w Londynie?

  - Krasnoludków szukam - warknęła - Lestrade na litość boską! Zadzwoniłeś, przyjechałam, a teraz stoję pod fontanną na Piccadilly i patrzę, jak moje rzeczy powoli się topią, więc może mógłbyś mi powiedzieć, gdzie o tej porze znajdę miejsce do spania?

  - Myślałem, że zatrzymasz się u matki - w głosie inspektora dało się wciąż słyszeć zaskoczenie.
Prychnęła do słuchawki.
- Już pędzę.
- Nie spodziewałem się... Myślałem, że za żadne skarby tu nie przyjedziesz - próbował się wytłumaczyć inspektor. Scarlett należała do wąskiego grona ludzi, którzy potrafili go onieśmielić nawet samym tonem głosu. Mimo, że wciąż widział w niej tylko zziębniętą dziewczynę z Biddy Hill, coś w jej osobie nakazywało mu traktować ją jak co najmniej swoich przełożonych. Koniec końców, gdyby nie ona, dziesięć lat temu zakończyłaby się jego kariera...

*~*~*

    
       Tamtego wieczora niebo było wyjątkowo zachmurzone, a gęsta mgła przesłaniała Londyn, powodując tworzenie się coraz dłuższych korków. Pogoda idealnie odzwierciedlała nastrój Grega. Oto rozwiązywał zaledwie czwartą związaną z morderstwem sprawę, a jego kariera już wisiała na włosku. Wyjątkowo cienkim...

        Przypadek Helen Oswald był o tyle skomplikowany,  że  żaden z wyżej postawionych od niego "kolegów z branży" nie chciał go wziąć na siebie.  Wszystko  wydawało się banalnie proste - zaginięcie, odnalezienie zakrwawionych ubrań, poszukiwanie ciała. Właśnie to czyniło całą sprawę pogmatwaną - szukanie ciała. Morderca, najprawdopodobniej jakiś klasyczny psychol, porzucił w paru różnych miejscach ciała kilku podobnych kobiet, co skutecznie zmyliło policję. Do tego stopnia, że zainteresował się tym Scotland Yard i wplątano we wszystko niczego nieświadomego Lestrade'a.

         Greg szukał jakichkolwiek wskazówek wszędzie, nawet w  najmniej prawdopodobnych miejscach, przyparty do muru przez przełożonych. Na darmo - kobieta, martwa kobieta, jakby zapadła się pod ziemię...

      Więc kiedy krążył bezskutecznie po ulicach Londynu, konkretniej po  Charing Cross Road, wpadł na nią.

Dosłownie - nad wyraz szczupła, żeby nie powiedzieć "anorektycznie chuda" bodajże siedemnastolatka po prostu nagle wyrosła przed nim jak spod ziemi.

   - Kolejne dziecko na gigancie  - mruknął pod nosem, a do dziewczyny zwrócił się ostrzej: - Co tu robisz?

- Stoję. - Uśmiechnęła się szeroko. Makijaż jej się rozmazał, wyglądała jak mała, smutna laleczka. Tylko, że laleczki nie noszą przykrótkich bluzek i luźnych kurtek, tym bardziej nie w styczniowe noce.

- Nie powinnaś być w domu? - spytał łagodniej, zastanawiając się skąd ona się w ogóle urwała.

Dziewczę wywróciło oczami.

- Noo nie. - Jej uśmiech stał się jeszcze szerszy.

- Brałaś coś?

Roześmiała się, ale chwilę później zbladła.

- Nie zabierze mnie pan na komisariat, prawda?

Greg zerknął niepewnie na odznakę w ręce. i wtedy się rozgadała.

    - Jesteś zmęczony, powinieneś mieć wolne, żona czeka na ciebie w domu, nie układa się wam dobrze, więc wolałbyś być teraz z nią, ale twoi  szefowie kazali ci robić coś, na co zupełnie nie masz ochoty - wyrzuciła na jednym wdechu. -  Szukasz Helen Oswald, wiem z telewizji. A ona, znaczy to co z niej zostało, jest w piwnicy domu jej ojca. On o tym nie wie, bo od jej zaginięcia mieszka u swojego syna.

Grega zamurowało. Wyglądała całkiem poważnie. Odchrząknął i pokręcił głową z niedowierzaniem.

    - Mówisz tak tylko po to, żeby nie mieć kłopotów, prawda? - mruknął.

- Oczywiście, że nie! To sama prawda. Przysięgam - wykrzyknęła, uderzając się w pierś otwartą dłonią.

I uwierzył jej... Parę dni potem zwłoki Helen Oswald, w zaawansowanym już stanie rozkładu, znaleziono w rzeczonej piwnicy. A Lestrade awansował.  I pamiętał. Scarlett Woolbridge miotała mu się po głowie, ilekroć rozwiązywał jakąkolwiek sprawę. Chociaż dorosła, wciąż była tylko i aż, zmarzniętą dziewczyną z Charing Cross. Dziewczyną, która ocaliła mu tyłek. Przy okazji, bardzo przypominała mu pewnego mężczyznę, z którym jakiś czas później zaczął współpracować...

*~*~*

   Zaraz będę - powiedział i rozłączył się. Scarlett podniosła mokrą walizkę i czekała.
   Niedługo potem, taksówka z Lestrade'em zatrzymała się na Piccadilly. Kobieta pośpiesznie wsiadła, mocząc tapicerkę.
   - Za każdym razem, kiedy się widzimy, wyglądasz co najmniej okropnie - uśmiechnął się mężczyzna. Scarlett wykręciła mokre włosy, a woda spłynęła na śodkowe siedzenie.
- Bo zawsze każesz mi się ze sobą spotykać w tym zakichanym mieście - burknęła z udawanym wyrzutem. - Dlaczego właściwie chciałeś się ze mną zobaczyć?
  Nagle komórka inspektora zawibrowała. Lestrade odczytał wiadomość.

Potrzebuję Twojej pomocy, jak najszybciej.

SH

   - Bo mam dla ciebie robotę - powiedział cicho, chowając telefon. - Na Baker Street - zwrócił się do kierowcy. Scarlett uniosła brwi, ale nie odezwał się już więcej. O cokolwiek Sherlockowi chodziło, Greg był niemal pewien, że tym razem to on zszokuje detektywa...

*~*~*


     Drobna kobieta koło pięćdziesiątki - Scarlett nie była pewna, zwykle niechcący zaniżała lub zawyżała wiek napotkanych osób - otworzyła im drzwi.
   - Gra - szepnęła do Lestrade'a, gdy tylko przekroczyli próg.
- Słyszę - powiedział dość głośno.
Istotnie - z góry dobiegała właśnie Habanera Bizzeta. Scarlett rzuciła inspektorowi pytające spojrzenie. Ten tylko wzruszył ramionami i spokojnie wszedł na górę po drewnianych schodach, dając jej znać ruchem ręki, by poszła za nim.
   - Pisałeś, że potrzebujesz pomocy - odezwał się Greg, stając w drzwiach. Sherlock przerwał grę i zamrugał zaskoczony, że ktoś ośmielił się mu przeszkodzić. Zaraz jednak westchnął zrezygnowany i opadł na fotel z instrumentem w ręku.
   - Nawet nie masz pojęcia, jak strasznie się tu nudzę - jęknął. - Nic się nie dzieje, po prostu nic. Spokój. Nuda...
Lestrade prychnął z niedowierzaniem.
- A gdybym pomyślał, że faktycznie coś ci się stało? Czy ty w ogóle myślisz?
Bruntet przeczesał włosy palcami.
- Ale nie pomyślałeś tak, bo mnie znasz. Kto to? - Wskazał głową Scarlett. Na moment jego oczy rozbłysły nadzieją. - Klientka?
   Scarlett szturchnęła inspektora w bok.
- Jaka znowu klientka? Gdzie ty mnie przywiozłeś? - syknęła. Lestrade powoli wszedł do pokoju i wskazał jej pusty fotel. Usiadła posłusznie, uprzednio położywszy obok nieco suchszą walizkę.
   - Hmm... Sherlocku, to jest Scarlett Woolbridge. Scarlett, Sherlock Holmes. - Z każdym słowem brzmiał bardziej niepewnie. Nie tak to sobie zaplanował.
   Sherlock wychylił się i uścisnął jej dłoń. Przez głowę, w zawrotnym tępie przelatywały mu myśli;
     Ślad po dziecięcym jedzeniu na rękawie, zawód - opiekunka. Przemoczona - czekała na Lestrade'a około godziny, na dworze. Cienie pod oczami - niewyspana - długa podróż. Lekko poszarzała skóra, bardzo szczupła - narkotyki? Kiedyś na pewno. Charakterystyczny zapach - pali. Ślad po pierścionku na palcu - zaręczona. Głęboki i wyraźny -  długo zwlekała ze ślubem, zdjęła wczoraj, zerwanie? Naklejka na walizce - Nowy Jork. Samolot o siódmej trzydzieści, włóczyła się dotąd po mieście. Lestrade ją przyprowadził - klientka, kochanka, córka?

   - Wszystko w porządku? - głos inspektora wyrwał go gwałtownie z rozmyślań.
- Myślałem - mruknął, składając dłonie jak do modlitwy. - Po co ją tu przyprowadziłeś?
- Bo potrzebujesz asystenta - powiedział spokojnie. Na te słowa obydwoje podnieśli się z foteli.
    - Słucham? - niemal wykrzyknęła Scarlett.
- Mam asystenta, Galvin - żachnął się detektyw.
- Greg - poprawił automatycznie Lestrade. - John ma swoje życie, nie może być na każde zawołanie, czas to sobie uświadomić. A Scarlett jest świetna, podała mi miejsce ukrycia zwłok, kiedy cały Scotland Yard łamał sobie nad tym głowę tygodniami...
- Ściemniałam, byłam na totalnym haju - przerwała mu Scarlett. - Po prostu miałam farta.
Lestrade spiorunował ją wzrokiem.
   - Jest naprawdę dobra. Poza tym nie ma żadnych zobowiązań.
    Sherlock pomyślał, że inspektor zachowuje się w ttm momencie niczym jego brat, tak pewnie mówiąc o życiu innej osoby.
  - Jak to nie mam?! - krzyknęła wzburzona kobieta. - A moja praca?
- Myślałem, że masz już dość dzieciaków, rzygających ci do butów - odpowiedział jej, dość obcesowo Greg.
- Żaden dzieciak...
- Nieważne. Narzekałaś, że nie masz co robić, a ja daję ci szansę na zażegnanie nudy.
- Ale ona to nie John - wtrącił się Holmes.
Scarlett parsknęła w rękaw płaszcza:
- Brawo. Odkrycie stulecia. Nie jestem Johnem, kogokolwiek masz na myśli. W dodatku ktoś nawet nie wysilił się, żeby powiedzieć mi, po co tu przyjeżdżam...
  Greg spojrzał na nich surowo.
- Nie bądźcie dziećmi. Scarlett zostanie tu na próbę. Jeśli z tobą wytrzyma, zrobimy po mojemu i zastanowi się nad stałą pracą w Londynie.
Sheelock wydął wargi jak skarcony pięciolatek.
- A John? - spytał z wyrzutem.
- John się ucieszy, że jest was więcej - odparł wesoło inspektor, wychodząc. Scarlett stała osłupiała na środku pokoju.
  - A gdzie ona ma mieskać?! - zawołał za nim Holmes.
- Tutaj - odkrzyknął mu ze schodów.
- Ja ja się nie zgadzam! - zawołała kobieta, ale drzwi wyjściowe zamknęły się już za inspektorem Lestrade'em.

*~*~*


 

  Siedziała w fotelu już dobrą godzinę, niezbyt wiedząc, co ze sobą zrobić. Po prostu wpatrywała się w kominek, a Sherlock przyglądał się jej.
   - No, dajesz - powiedziała w końcu.
- Słucham? - Na moment otrząsnął się z odrętwienia.
- Słyszałam trochę o twoich zdolnościach, jestem ciekawa, co o mnie powiesz.
   Sherlock zamrugał szybko. Zwykle to on pierwszy wyskakiwał z dedukcją, mało kto sam go do tego namawiał...
   - Przyleciałaś z Nowego Jorku, samolotem o siódmej trzydzieści. Nie jesteś Amerykanką, akcent kojarzy się z Merseyside, chociaż próbowałaś się go pozbyć. Palisz, dużo. Teraz też masz ochotę, Lestrade podniósł ci ciśnienie. Nie krępuj się - przerwał na moment. Sam chętnie by zapalił... - Jesteś chuda, masz szarawą cerę, jakiś kontakt z narkotykami w przeszłości? Hmm to pewne, poza tym sama się przyznałaś. Klasa...
- A - przerwała mu.
- Ponoć Lestrade nie pracuje z ćpunami.
- A z tobą?
Dotknęła czułego punktu.
   Nie trzeba było zaczynać... - podpowiedział cichy, natrętny głosik w jego głowie.
  - Ja mam kontrolę - powiedział z największą dawką arogancji, na jaką było go stać. Scarlett uśmiechnęła się kpiąco.
- Każdy ma. Mów dalej.
- Masz narzeczonego. A może już byłego? Ślad po pierścionku jest bardzo wyraźny, więc długo odwlekałaś decyzję o ślubie. Zdjęłaś go wczoraj. Jesteś opiekunką do dzieci, nudny zawód, brakowało ci adrenaliny i dlatego przyleciałaś po jednym telefonie od Grahama.
- Grega.
- Nieważne.
    Znowu posłała mu uśmiech, tym razem szczery i wyciągnęła w jego stronę paczkę Light'ów.
- Nie palę - mruknął.
- Ja też - powiedziała z ironią, po czym schowała pudełeczko.
Skupiła wzrok na dziwacznej tapecie. Ktokolwiel urządzał ten pokój - przynajmniej jej zdaniem - miał dziwne podejście do dopasowywania elementów, co nieuchronnie odbijało się na całokształcie. Ponadto, w pomieszczeniu panował okropny bałagan, którego nikt nie nazwałby "artystycznym nieładem"...  Syfiarz, pomyślała ze zdegustowaniem.
    - I co na niby mam tu robić? - rzuciła w przestrzeń. - Pić herbatkę, jeść ciasteczka i w międzyczasie tak zwanym, użerać się z tobą i resztą rąbniętego towarzystwa, tak? - Tym razem skierowała pytanie do konkretnego adresata.
- Zawsze możesz wyjść - zasugerował. Prychnęła tylko.
- I tak właśnie zrobię, ale jutro. Przekimam tu, a z samego rana się wynoszę.
   Dlaczego dopiero z rana... - pomyślał zawiedziony. Jego teledon na stole zabrzęczał.

Jutro 8:10 w Scotland Yardzie. O wszysykim dowiesz się pewnie rano z gazet.
G.Lestrade


  Sherlock aż klasnął w dłonie z szerokim uśmiechem na twarzy.
   - Zostajesz - powiedział do Scarlett. - Możliwe, że na coś się przydasz.

                                                      

Bleee.... Ludzie normalnie jęczą, że rozdziały są krótkie. Ten jest zdecydowanie zbyt długi. Nie wiem czy Sherlock jest Sherlockowy, Lestrade Lestrade'owy a Scarlett nie kwadratowa... Ale nieważne, napisałam 1854 slowa i jestem dumna tag bardzo...
Indżojcie
*patataja na jednorożcu*




Dedyk dla Mrs_Holmes, która być może to czyta...
  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro