Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

To był tylko koszmar.

Z tą myślą kładę się z powrotem, ale podejrzewam, że ciężko będzie mi zasnąć. Skoro jestem w hotelu, włamanie musiało być częścią realnego życia, a nie snu.

Po tym strasznym śnie nie jestem w stanie się ogarnąć. Idę do łazienki, biorę zimny prysznic i owijam się milusim ręcznikiem. Siadam na niewielkim, hotelowym łóżku i wzdycham ciężko, zerkam na zegarek - prawie ósma. Nie ma sensu kłaść się z powrotem, więc tylko przebieram się i już mam schodzić na śniadanie, kiedy do moich uszu dobiega ciche pukanie do drzwi.

- Kto tam? - pytam niepewnie zbliżając się do drzwi.

- Obsługa. - słyszę męski głos.

Bezmyślnie otwieram drzwi, a moim oczom ukazuje się mężczyzna w garniturze i okularach przeciwsłonecznych. Już mam zacząć krzyczeć, ale mój gość skutecznie mi to uniemożliwia i popycha mnie w głąb pokoju, zamykając za sobą drzwi. Staję teraz oko w oko z średniego wzrostu brunetem. Mężczyzna powoli ściąga okulary, a jego karmelowe oczy omiatają pomieszczenie. Na pierwszy rzut oka jest dość dobrze zbudowany, a kiedy przyglądam mu się nieco bliżej dostrzegam niewielkiej wielkości bliznę na kości policzkowej. Jego skóra jest opalona i świeża - kontrastuje ze śnieżnobiałą koszulą i dobrze skrojonym garniturem.

- Anastazy. - podaje mi rękę, którą ostrożne ściskam.

-Olivia. - mówię sucho. Nie mam pojęcia kto to, ale zaczynam już mieć pewne obawy, co do jego wizyty.

- Przysyła mnie mój szef, Victor. - drapie się po karku, przerywając ciszę panującą w pokoju.

- Victor? - kto to? Są dwie opcje albo to pan Tajemniczy albo ten wariat, co podrzucił mi czip czy cokolwiek to tam było.

- Złożyliśmy ci wizytę ostatnio i oddałaś nam... coś. - mówi ostrożnie, zważając na każde wypowiedziane słowo, a jednocześnie dokładnie mnie obserwując i analizując moje słowa i ruchy.

- Tak, a potem jeszcze się włamaliście... - mruczę pod nosem.

- To nie my. Ale mniejsza o to, nie czas na pogawędki, muszę cię gdzieś zabrać. Szef chce się z tobą spotkać.

-Nie ma takiej opcji. - zaprzeczam od razu i kręcę głową.

Rozmowa przebiega w dość dziwny sposób, bo oboje chyba nie do końca wiemy, co chcemy powiedzieć, ani jak się mamy zachować. Niemniej jednak mężczyzna stara się mówić spokojnym głosem, tak aby mnie nie wystraszyć, co po części mu się udaje. Gdyby miał mnie zabić zrobiłby to już dawno, prawda?

- Spokojnie, spotkanie będzie na neutralnym gruncie w jednej z restauracji na drugim końcu miasta. Nie mogę ci więcej nic tutaj powiedzieć, ale w samochodzie odpowiem na twoje pytania. - mówi trochę bardziej formalnym głosem.

- Nie wiem... - wzdycham.

Naprawdę nie wiem. Z jednej strony sporo zaryzykuję wsiadając do samochodu z nieznajomym, a z drugiej obawiam się, co się stanie kiedy tego nie zrobię. Poza tym i tak wpadłam w to bagno...

- Dobrze. - kiwam głową.

Biorę torebkę i ruszam za mężczyzną. Idziemy korytarzami hotelu, próbując na niego nie patrzeć rozglądam się w każdą możliwą stronę - na czerwone wykładziny, kremowe ściany czy paprotki porozstawiane przy oknach.

W całkowitej ciszy opuszczamy hotel i już po chwili znajdujemy się w samochodzie.

- Wyłącz telefon. - rozkazuje i odpala silnik. - Możemy być na podsłuchu, nigdy nic nie wiadomo. - dodaje, widząc moją niepewność.

Wykonuję jego polecenie i oglądam widoki za szybą pojazdu.

- Więc czego twój szef ode mnie chce? - pytam przerywając ciszę.

- Nie jestem do końca pewnie, ale pewnie wypyta cię dokładnie o tego, kto ci go dał. - wzdycha odpowiadając przeciągle.

- Skąd wiedzieliście gdzie mieszkam i że mam czip?- zadaję kolejne pytanie, na które desperacko pragnę odpowiedzi.

- Mamy swoje sposoby. Pewnie domyślasz się, że nasza działalność nie jest do końca czysta...

- Yhm. - mruczę. - A ten... twój szef będzie chciał, no wiesz, zrobić mi coś. - zdaję sobie sprawę jak to głupio brzmi, ale boję się tego spotkania.

- Wątpię, jeśli miałabyś być martwa już dawno bym cię zakopywał w lesie. Jak widać jeszcze żyjesz, więc chyba nie. Chociaż z nim to różnie bywa. - odpowiada z taką lekkością, jakby morderstwo było najłatwiejszą i najnormalniejszą rzeczą na świecie jak na przykład parzenie kawy.

- Czemu nie przyszedł osobiście jak ostatnio. Łatwiej byłoby chyba rozmawiać w hotelu, czułabym się pewniej... - zerkam nieśmiało, a mężczyzna śmieje się pod nosem.

- Nasz szef bardzo rzadko fatyguje się gdzieś osobiście, ma całą gwardię ludzi takich jak ja. Załatwiamy sprawy w mieście i takie tam... - mówi, ale chyba przypomina sobie, że nie powinien czegoś mówić, bo nagle zamilkł.

- To ostatni było tak ważne, że raczył przyjść. - dopytuję.

Anastazy wydaję się być człowiekiem raczej ostrożnym, może trochę zbyt poważnym, ale pomimo tego sprawia wrażenie całkiem w porządku gościa, z którym można porozmawiać.

- Nie wiem, może. Ale to chyba bardziej zależało od jego kaprysu. Szef bywa dość... osobliwy. -mówi i parkuje samochód.

- To tutaj?!

Moim oczom ukazuje się sporej wielkości restauracja. Znajdujemy się akurat nad rzeką, która przepływa przez tę część miasta, nigdy tu nie byłam, bo akurat ta dzielnica słynie z kosmicznie wysokich cen.

Ładny budynek stoi na wysokich palach, aby dostać się do środka należy przejść przez króciutki most. Cała konstrukcja wygląda niebanalnie, bo właściwie większa jej część jest przeszklona.

Chwilę później znajdujemy się w środku. Po lewej stronie znajduje się recepcja przy której stoją dwie kobiety, ubrane w eleganckie koszule i czarne spódnice. Zerkają na mnie z niesmakiem, w końcu mam na sobie zwykłe rurki i czerwoną bluzką z dekoltem w literkę V. Większość osób tutaj ma jakieś złote torebki i inne eleganckie dodatki. Tyle tylko udaje mi się dostrzec przez białą, pół-przezroczystą kurtynę znajdującą się po prawej stronie i oddzielającą recepcją od sali ze stolikami.

- Mogę w czymś pani pomóc? - rzuca przesłodzonym głosem brunetka w wysoko spiętym koku, ale od razu usuwa się z pola widzenia i wraca na recepcję, kiedy widzi Anastazego.

- Chodź. -rzuca i ruszamy w stronę stolika, który znajduje się przy oknach od strony rzeki.

Anastazy odsuwa mi krzesło i odchodzi. Zostaję sam na sam z panem Tajemniczym albo Victorem. Staję z nim oko w oko, ale od razu odwracam wzrok na sale. Ta część jakimś dziwnym trafem jest pusta, dopiero gdzieś na drugim końcu pomieszczenia.

Kelner przynosi nam jedzenie i odchodzi, uprzednio życząc smacznego.

- Ja stawiam. - mówi widząc, że nie jem.

- Tak, przecież oboje wiemy, że na nic mnie tu nie stać. - mój przypływ energii traci na sile, gdy nasze spojrzenia się spotykają, a jego zimny jak lód wzrok zatrzymuje się na mnie i skanuje moją osobę.

Chyba puścił mój komentarz mimo uszu...

- Więc przejdźmy do konkretów. Przydasz mi się, a tobie przydadzą się moje pieniądze... - wsłuchuję się w dość osobliwą ofertę i podejmuję decyzję, która będzie tragiczna w skutkach...

- Czyli wracam do mojego mieszkania, ale z obstawą i czekam na kolejny atak? - upewniam się, że dobrze zrozumiałam.

- Tak. - odpowiada krótko.

- Czyli zostanę przynętą?

- Tak. - bierze kolejny kęs mięsa.

- Myślisz, że zaryzykuje swoje życie dla pieniędzy?! - unoszę się.

Ten człowiek ma mnie za nic? Wiadomo, że wybiorę życie, nie jestem głupia. Za kogo on mnie w ogóle ma i za kogo siebie uważa. To czyste szaleństwo!

- Nic nie ryzykujesz. Moi ludzie będą cały czas w pobliżu. Postawimy pięciu może więcej i po problemie. Oni wszystko załatwią. Ty tylko wrócisz do mieszkania.

- Mam mieć na głowie ponad pięciu twoich ludzi ? I spać, wiedząc że stoją za drzwiami? - marszczę brwi. To wszystko jest jakieś niedorzeczne.

- Moi ludzie są świetnie wyszkoleni. Będą jak duchy, nawet nie zauważysz, że są u ciebie w mieszkaniu. - mówi już lekko zniecierpliwiony, ale jednocześnie chyba rozbawiony moją postawą.

- Moje mieszkanie ma dwa pokoje... - przypominam mu.

- Tak to kolejna sprawa, na jakiś czas załatwimy ci nowe mieszkanie. Sprawcy włamania się o tym dowiedzą i wszystko się jakoś ułoży. Wolisz, żeby znaleźli cię samą w hotelu? Dobrze, nie to nie. - dopija wino, rzuca banknoty na stół i wstaje.

Daje znak swoim ludziom, żeby przyszli, ustawiają się i wychodzą, posłusznie kierując się za swoim szefem.

- Czekaj! - krzyczę i biegnę za nim. - Zgadzam się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro