Rozdział 14
Cały dzień nie mogę się na niczym skupić. Po krótkiej przerwie na posiłek i prysznic Anastazy zostawił mnie z jakimś Ignacym - rzekomo specjalistą od komputerów i wielkim mózgiem. Ja jednak nic nie rozumiem z jego nudnego, informatycznego bełkotu. Chociaż cały czasu próbuję uważnie słuchać moje myśli same uciekają w stronę Victora.
- Rozumiesz? - z zamyśleń wyrywa mnie głos informatyka.
Jest to facet koło pięćdziesiątki. Jego krótko ścięte włosy przyprószone są już lekką siwizną. Siedzi obok mnie i wlepia swój wzrok w ekran komputera. W grubych szkłach okularów odbija się światło monitora. Mężczyzna ubrany w brązowy sweter i luźne dżinsy tłumaczy mi krok po kroku jak podłączyć wirus.
- Tak, tak. - odpowiadam pośpiesznie.
Siedzę w sali informatycznej jakieś półtora godziny, ale mam wrażenie, że mijają wieki. Okazuje się, że wprowadzenie wirusa do systemu, tak aby nikt się nie skapnął to jakiś skomplikowany proces. Nie wystarczy - jak mi się wydawało - tylko podłączyć pendrive'a, ale wykonać szereg innych czynności, które zrobią wystarczające zamieszanie w systemie, żebym mogła bezpiecznie uciec, a żeby Victor dostał to czego chce.
Próbuję coś zrozumieć z paplaniny Ignacego, który dopiero po dłuższym czasie zgodził się zdradzić mi swoje imię. Czuję się trochę jak w szkole na bardzo nudnej lekcji. Zawsze znalazł się taki nauczyciel, którego sama barwa głosu wystarczała, aby uśpić całą klasę.
- No dobra wystarczy na dzisiaj. - te słowa są dla mnie istnym wybawieniem.
Żegnam się z nim krótko i prędko wychodzę z sali. Na odchodne Ignacy podaje mi numer pomieszczenia, do którego mam się udać następnie. Bez problemu znajduję owy pokój, bo znajduje się zaledwie kilka metrów od pracowni komputerowej. Pukam delikatnie w drzwi i wchodzę po usłyszeniu cichego ,,proszę".
- To ty... - mówi jakby z niesmakiem kobieta, siedząca za biurkiem.
Cały gabinet jest bardzo mały. Po prawej stronie stoją metalowe regały z segregatorami i plikami dokumentów, a po drugiej zaś stół, na którym stoi ekspres do kawy. Na samym środku gabinetu stoi duże, białe biurko. Na jasnych ścianach pokoju nie wisi nic, co przypomina mi wydarzenia z białego pokoju sprzed kilku dni.
Siadam na nie wygodnym krześle przed kobietą, która nawet nie podnosi na mnie wzroku. Wierci się na fotelu obrotowym i wypełnia jakieś papiery. Na oko ma może z trzydzieści lat. Jest ładna - to trzeba przyznać. Krótko ścięte blond włosy ledwo sięgają jej ramion, a cienkie brwi marszczą się jakby ze złości. Po chili podnosi swój wzrok, wbijając we mnie dwa brązowe ślepia. Ma nienaturalnie widoczne kości policzkowe i bardzo dużo makijażu na twarzy. Poprawia swoją pół-przezroczystą koszulę i prostuje się mierząc mnie wzrokiem. Z pod bluzki prześwituje jej bordowy stanik, a kilka odpiętych guzików pokazuje dość głęboki dekolt.
Kobieta sięga do szafki i rzuca na biurko plik papierów.
- Wątpię, żeby ci się to przydało, ale masz przeczytaj jeśli potrafisz. - rzuca z przekąsem, mrużąc oczy.
- Może grzeczniej, co? - odpowiedziałam po dłuższej chwili. Na początku chciałam wybuchnąć, wymyślić jakąś ripostę, ale przecież nie po to tutaj jestem. Nie chcę narobić sobie wrogów. Wpadłam w duże kłopoty i nie potrzebuję jeszcze większych.
- Po słuchaj mnie wieśniaro. Rób co mówię, bo wystarczy jedno moje słowo, a Victor wyśle cię na śmierć. - krzywię się na jej słowa. Może to jakaś jego kochanka albo siostra. I co ona tutaj właściwie robi skoro miało tu ne być żadnych kobiet - tak przynajmniej opowiadał mi Anastazy...
Nic już nie mówiąc biorę dokumenty i udaję się do wyjścia.
- Nie licz, że to cię uratuje. - słyszę, kiedy naciskam klamkę drzwi. Odwracam się zdziwiona jej słowami.
- O co ci chodzi?
- No o to żebyś sobie w tej twojej główce nie wyobrażała za dużo. - prychnęła i znów skupiła uwagę na dokumentach.
Wyszłam lekko poirytowana i od razu udałam się do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko, przecieram dłońmi twarz i zaczynam studiowanie dokumentów, które dostałam kilkanaście minut temu. Zbliża się pora obiadowa, więc schodzę na stołówkę, nakładam na talerz trochę jedzenia i siadam przy stoliku przy ścianie, czując ciekawski wzrok innych zgromadzonych.
Szybko kończę posiłek i wracam z powrotem do pokoju. Resztę dnia przeleżałam na łóżku wczytując się w dokumenty, które dostałam. Jak się okazało była to dokładna rozpiska tego jak ma wyglądać cała akcja, od momentu przekroczenia przeze mnie progu wieżowca Nikolaia aż do mojego powrotu do domu.
Znużona czytaniem, zasypiam.
Budzi mnie pukanie do drzwi. Dziwne, bo jak dotąd tylko Anastazy mnie odwiedzał, ale on nie bawił się w pukanie. Podnoszę się z łóżka, mówiąc głośne ,,proszę". Nikt jednak nie wszedł. Wstaję, podchodzę do drzwi i otwieram je, jednak nikogo za nimi nie zastaję.
Patrzę pod nogi i widzę duże pudełko. Zainteresowana biorę je i szybko kładę na łóżku. Delikatnie rozwiązuje fioletową kokardkę i podnoszę pokrywkę.
Moim oczom ukazuje się przepiękna sukienka, którą od razu wyciągam z opakowania i kładę na łóżku. W środku mojego ,,prezentu" znajduje się jeszcze jedno pudełko, które bez wahania otwieram - buty. Teraz dostrzegam, że do tego wszystkiego jest dołączona jeszcze karteczka:
Dzisiaj, 20:00, przed posiadłością
V.
V jak Victor. Tylko czemu on mi to daje, na tą całą akcję faktycznie miałam jechać ubrana, jednak przecież ledwo zaczęłam szkolenie, więc jak mam tam jechać niegotowa? Lekko przestraszona zerkam na zegarek. Jest godzina szesnasta czterdzieści. Nie mam pojęcia, co takiego wymyślił Victor, ale szczerze wątpię, żeby to było coś dobrego.
Odkładając pudełko lekko nim potrząsam, żeby sprawdzić czy na pewno wyciągnęłam całą zawartość. Słyszę jakieś stukanie, czyli to nie wszytko. Z pośród papieru ozdobnego wciągam jeszcze eyeliner od Kat Von D, tusz do rzęs, pomadkę, krętkę do brwi i puder tej samej firmy.
Z tego co wiem, większość pojechała dzisiaj do domu Victora na obrady, więc spokojnie idę do łazienki i biorę szybki prysznic, nie bojąc się, że kogoś spotkam. Po tym jak się odświeżyłam, wracam do pokoju, suszę włosy na szczotce i ładnie je układam. Wykonuję makijaż kosmetykami, które dostałam od Victora oraz nakładam sukienkę i piękne szpilki od Jimmiego Choo.
Zerkam w lustro, nieskromnie mówiąc wyglądam pięknie. Lakierowane szpilki w kolorze ecru dodawały mi co najmniej dziesięć centymetrów, a może nawet więcej. Gładzę śliczną sukienkę, ma dekolt w kształcie literki V, ale nie jest on za głęboki. Góra kreacji zrobiona jest z korony, posypanej, pięknie mieniącymi się, malutkimi kryształkami. Rozkloszowany dół sukienki ma po prawej stronie wycięcie, które prawdopodobnie podczas chodzenia, będzie uwidaczniało moje nogi. Satynowa spódnica sięga mi do kostek i ma delikatny, jasny wrzosowy kolor, który jest na tyle delikatny, że prawie wpada w biel.
Znowu zerkam na godzinę - dziewiętnasta pięćdziesiąt trzy. Trochę mi zeszło, ale jestem zadowolona z efektu. Nawet nie wiem czemu, ale bardzo się postarałam robiąc makijaż czy układając włosy.
Powolnym krokiem idę do wyjścia, aby po chwili znaleźć się na placu przed budynkiem, który jest bardzo ładnie oświetlony. Powoli zaczyna robić się ciemno, słońce zachodzi za horyzontem pozostawiając na niebie swoje ognisto-złote smugi. Powietrze jest rześkie, ale nie zimne. Mamy końcówkę lata, czuję ostatnie powiewy ciepłego wiatru, który niedługo zmieni się na bardziej chłodny i porywisty.
Ku mojemu zdziwieniu na parkingu nie stoi cały konwój aut, który jak miałam okazję zaobserwować kilka razy, często towarzyszy Victorowi. Na parkingu stoi tylko jedne, czarne, sportowe auto - Mercedes. Ktoś stoi oparty o maskę samochodu i pali papierosa, już z daleka domyślam się kto to. Znam tą dużą, umięśnioną sylwetkę - Victor.
Jak zwykle elegancko. Ubrany w czarne spodnie z kantem i czarną koszulę. Mężczyzna skupia na mnie swój wzrok, wbija swoje spojrzenie w moją sylwetkę, która znajduje się n przeciwko niego.
Jego oczy błyszczą, ostatnie promienie słońca oświetlają jego twarz, a na usta wychodzi lubieżny uśmiech, który jest dość rzadkim widokiem. Victor uśmiecha się tylko wtedy kiedy jesteśmy sami, coraz bardziej mi się to podoba. Mam wrażenie, że to takie nasze niepisane przywitanie, a jednocześnie podarunek z jego strony. Podchodzi bliżej, a ja wstrzymuję oddech.
***
Dajcie znać jak wam się podobało! Jak myślicie gdzie Victor ,,porywa" naszą główną bohaterkę?
Chętnie poczytam wasze spekulacje! A zawsze komentarze motywują mnie do dalszej pracy!
Pozdrawiam
xx
CDN
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro