Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1




Lou usiłowała przedrzeć się przez zakorkowany Seul, niebezpiecznie lawirując pomiędzy stojącymi pojazdami. Co chwilę słyszała za sobą nerwowe trąbienie i od zawtórowania im powstrzymywał ją tylko telefon, którego próbowała nie wypuścić z ręki przy okazji sięgania po kawę.

- Już ci mówiłam, że nie wiem, do czego mnie zagonią - westchnęła przeciągle, zmieniając nerwowo bieg.

- Przyjęłaś ofertę pracy nie wiedząc, czego będą od ciebie wymagać? - Jessie odezwała się po drugiej stronie słuchawki.

- Nie, tylko nie wiedząc, czym dokładnie zajmują się... asystenci projektantek - poprawiła ją Loul. Ledwo zdążyła przejechać na zielonym świetle i niekontrolowanie zahaczyła oponą o krawężnik. Syknęła, gdy auto gwałtownie podskoczyło.

- Z odgłosów w tle sugeruję, że z pewnością nie będziesz ich kierowcą - mruknęła Jess. Silnik zawył, gdy przypadkiem Yul zmieniła bieg na niższy, zamiast wyższy.

- Szlag! - zaklęła szpetnie. - Znaczy, wróć! Motyla noga! Miałam zacząć zachowywać się jak dama, skoro już przyjęli mnie do YG... - poprawiła samą siebie.

- Na to już o wiele za późno...

- Jess, oczekiwałam od ciebie jakiegoś aktu wsparcia!

Budynek wytwórni pojawił się przed Lou , gdy ta wreszcie wydostała się z zakorkowanej głównej drogi. 

- Masz moje pełne wsparcie, ale z twoim temperamentem pchanie się do pracy, gdzie będziesz musiała prawdopodobnie lizać dupy wszystkiemu, co mówi i zarabia kasę, jest... dobra, żeby nie powiedzieć z góry skazane na porażkę, powiem "niepewne".

- Jestem ambitna, pracowita i jeśli zechcę, będę odzywać się grzecznie i to tylko wtedy, gdy mnie o to poproszą.

Lou zabrzmiała na tyle pewnie, na ile pozwoliła jej niepewność i stres, który od rana skręcał jej wnętrzności.

Udało się jej wjechać na rozległy parking zasnuty drogimi autami. Idealne miejsce, gdzie można nazwać kiepskiego kierowcę słoniem w składzie porcelany. Gdyby tego było mało, jej niemalże antyczny czerwony garbus wyglądał jak dziewczyna-barbie w pokoju pełnym emo i metali, bo cała reszta luksusowych BMW i mercedesów pozostawała w czarnych kolorach.

 - Dobra Jess, ktokolwiek siedzi na górze ma wyjątkowe poczucie humoru i stworzył parking YG dwa razy węższym od zwykłego, na którym też ledwo się poruszam. Kończę.

Tak oto Lou została sama z przerażającą wizją wciśnięcia się między dwa wyjątkowo lśniące i wymuskane audi swoim przerdzewiałym wrakiem. Może to przez stres, może przez adrenalinę poradziła sobie... nadzwyczaj dobrze... przynajmniej nie uderzyła w nic, co było drogie. Reszta nie była ważna

Na miękkich nogach wydostała się na zewnątrz i ostrożnie wyszła z niewielkiej przestrzeni między garbusem a audi. Teraz pozostawało już tylko dotrzeć do środka budynku.

Odetchnęła głęboko, prawie jak w pierwszy dzień w nowym liceum i ruszyła przed siebie.

- Mam szczerą nadzieję, że będziesz miała tyle samo szczęścia, gdy będziesz wyjeżdżać - zatrzymał ją głos nieznajomego.

Stał oparty o barierkę na tyłach budynku z papierosem w ręku. Narzucił na głowę kaptur, błyszczące, ciemne oczy uważnie śledziły jej ruchy, a kolorowa chusta zakrywała połowę jego podbródka. Lou przyglądnęła mu się przez chwilę, tocząc zażarty bój o to, czy uznać go za gwiazdora w stanie ciężkiej depresji, czy wyjątkowo zmęczonego życiem pracownika wytwórni. Koniec końców odrzuciła możliwość nawiązywania kontaktów ze zwykłą dziewczyną przez idola tysięcy rozwrzeszczanych nastolatek.

- Może po prostu umiem jeździć? - wzruszyła ramionami, choć mogła zwyczajnie uśmiechnąć się i przyznać mu rację. Problem polegał na tym, że Lou l doskonale wiedziała, jak złym jest kierowcą i słuchanie tego od każdego możliwego człowieka działało jej już na nerwy.

- Szczerze wątpię - chłopak otaksował ją spojrzeniem od stóp do głów, wyjrzał zza niej na garbusa i uśmiechnął się drwiąco.

Coś w tym uśmiechu sprawiło, że zjeżyła się.

- Och... no tak - szczerze się zaśmiała. - Jesteś z rodzaju tych geniuszy, których bawią nowi i którym strasznie chcesz pokazać jakim bossem i ważniakiem jesteś. Będziesz rzucał takie wymowne spojrzenia, robić kąśliwe uwagi, kazać rozwieszać sobie transparenty, ale generalnie to dostałeś się na swoją posadę dzięki komu? Czekaj, czekaj, myślę - udała szczerze pochłoniętą spekulacjami, który z członków rodziny otworzył mu drzwi do kariery. - Ciotka? Bliski wujek? Chociaż nie, ton głosu wskazuje na tatusia, ooo tak, ważniak tatuś, którym zasłaniałeś się, kiedy robiło się nieprzyjemnie i dzięki komu wyrosłeś na nieznośnego typka.

Pech chciał, że Lou nie należała do kręgu cichych, pokojowo nastawionych dziewczyn i każde nawet najdrobniejsze wybicie z równowagi kończyło się poważną tyradą. Jeszcze większym nieszczęściem był fakt, że często zamiast pomyśleć, Lou wpierw działała. I to wybuchowo. Choć wielokrotnie miała okazję się przekonać, że jej cięty język sprowadza więcej kłopotów niż korzyści, a pyskowanie nieznajomym przeważnie kończyło się wylaniem, wciąż popełniała te same błędy.

By nie okazać strachu, jaki wywołał u niej przypływ rozsądku, natychmiast ruszyła przed siebie. Być może właśnie pyskowała i obraziła syna szefa... albo syna czy krewnego jakiegoś innego ważniaka i teraz będzie miała przesrane... bosko. Nieznajomy coś chyba odkrzyknął, ale tylko przyspieszyła.

Z rosnącym poczuciem winy i dodatkowym gniewem na samą siebie udała się do punktu, gdzie ktoś możliwie udzieliłby jej informacji, jak w tym całym chaosie może znaleźć swoich przełożonych, i gdzie mogła się schować przed ważniakiem.

Reszta wyglądała podobnie do każdej innej firmy. Przekierowania, czekanie, robota papierkowa, znowu czekanie i znowu przekierowanie.

Gdy była już blisko kolejnego wybuchu, wreszcie przekazano ją wychudzonej, patykowatej kobiecie o wiecznie niezadowolonym wyrazie twarzy i spojrzeniu ostrym jak jej wyoperowany nos. Lou nawet nie musiała spekulować, czy będzie dogadywać się z tą kobietą - z samego sposobu poruszania się wywnioskowała, że nie przypadną sobie do gustu. Cicho w duchu westchnęła i obiecała sobie, że przynajmniej postara się zachowywać pokornie... na tyle, na ile pozwoli jej sytuacja.

Już drugi raz tego dnia została otaksowana od stóp do głów, ale tym razem powstrzymała się od pyskowania.

- Za mną - rzuciła tylko, kiedy najwyraźniej to, co w niej zobaczyła, nie wymagało komentarza.

Posłusznie podążyła za nią do przestronnej sali, w której, jak się jej zdawało, sufit znajdował się nieco wyżej, niż na pozostałych piętrach. Właśnie z tego powodu pod samo sklepienie poprowadzono rzędy półek, które zasypywała ilość materiałów, koronek, tiulów, skór i przyborów do szycia. Wszystko to oblewało doskonałe światło zapewnione dzięki oszklonym ścianom. Raj dla projektantów do momentu, gdy nie okaże się, ż to zagracone biurko na końcu przejścia to twoje stanowisko pracy, a marzenie o ambitnych projektach spełni się, gdy przełożona zechce łaskawie skonać.

- Na razie zajmij się cerowaniem przetarć i dziur, potem wypruj wszystkie nici z materiałów, które masz po lewej stronie. Jeśli będę czegoś od ciebie potrzebować, ktoś cię zawiadomi.

Zanim Lou zdążyła zareagować, jej przełożona zniknęła na horyzoncie, zaciekle dyskutując najprawdopodobniej z innym projektantem. No tak, Lou nawet nie poznała jej imienia. Nie wiedziała, czy to wszystko działo się przez szaleńcze tempo pracy, jakie narzucała wytwórnia, czy po prostu pierwszy dzień w pracy zawsze był taki beznadziejny.

Dlatego zabrała się - za cerowanie i inne pierdoły, które wiedźma zrzuciła na nią jak na pierwszą lepszą szwaczkę. Złapała się na tym, że rozpruwa nici z wyjątkową pasją i zaciekłością. Gdzieś w końcu musiała wyładować skumulowaną frustrację.

Zanim jednak zdążyła doprowadzić się do stanu, w którym rozrywałaby ubrania na kawałki zębami, przed jej biurkiem pojawił się niewysoki mężczyzna. Spojrzał z konsternacją na kawałki ubrań w jej rękach.

- Pierwszy dzień, co?

Brak jakichkolwiek tytułów, przedstawiania się i uprzejmości typowej dla koreańczyków przekonał Lou do tego człowieka. Spojrzała przychylniej na jego kucyk z tyłu głowy, który zbierał to, co nie zostało wygolone w skomplikowane wzory oraz na wielkie, lśniąco-pomarańczowe okulary. Cóż, moda nie dyskryminuje.

- Z pytania sugeruję, że dość często sadzają pierwszo-dniowców właśnie w tym miejscu i każą im robić dokładnie to, co ja - Lou uśmiechnęła się wbrew sobie, gdy nieznajomy pokiwał twierdząco głową.

- Inauguracja. Będą zrzucać na ciebie najgorsze i najnudniejsze zadania, nazywając je "okresem próbnym, by zobaczyć, jak ambitny jest kandydat", ale tak naprawdę potrzebują niewolników do pracy. No, że ale używanie tego słowa jest prawie nielegalne, dlatego wymyślono "asystent" - gorzki uśmiech mężczyzny mówił sam za siebie, że aż za dobrze wie, o czym mowa.

- Czy straszenie pierwszaków takimi opowieściami też należy do waszej inauguracji? Potem namalujecie mi kocie wąsy i każecie stać w bieliźnie na dachu?

Ugryzła się w język zbyt późno. Jak zwykle wszystko spartaczone przez jej niewyparzoną gębą.

Lou skrzywiła się nieznacznie, gdy na twarzy nieznajomego pojawiło się niedowierzanie i gdy już była pewna, że dostanie po łbie, to samo zdziwienie u mężczyzny zamieniło się w szeroki uśmiech.

- O proszę, wreszcie ktoś z pazurem - zawołał uradowany, jakby poprzednia wypowiedź Lou wcale go nie uraziła. Ba, nawet zainteresowała. - U mojego szefa byłabyś w siódmym niebie, uwielbia takie pyskate osoby.

- Byłabym... czyli nie jestem... i chyba naprawdę powinnam zacząć się martwić - Lou wypuściła powoli nagromadzone powietrze, bo tylko to pomagało jej w walce z dziwnym ciężarem w żołądku.

- Mów mi J.

Zanim zdążył dodać cokolwiek więcej obok niego zmaterializowała się wysoka kobieta odziana od stóp do głów w czerń.

- Pojawiła się nasza gwiazda, trzeba się zbierać - Ciężko było stwierdzić, do kogo tak właściwie skierowany był ten komunikat. - To ta nowa? - spytała zaraz potem, wskazując na Lou. J skinął głową i uśmiechnął się do niej promiennie. - Ma iść z nami.

Nie upewniając się nawet, czy przerażona Lou faktycznie za nimi idzie, ruszyli w kierunku wyjścia. Zerwała się z siedzenia z nadzieją, że może jednak pierwszy dzień w tej pracy nie będzie najgorszy.

Posłusznie człapała za J'em i dziwaczną kobietą, wyłapując co chwilę rozbawione spojrzenie tego pierwszego.

- Wyglądasz na przerażoną - rzucił nagle. - Gotowa na poznanie perełki wśród gwiazdeczek? - Jego uśmiech kazał Lou mieć się na baczności.

Zaraz potem cała trójka przekroczyła masywne drzwi prowadzące do schludnego, zatłoczonego pomieszczenia. Od razu w oczy Lou rzuciła się ciasna grupka osób ubranych w ostatnie krzyki mody z.... jednym małym wyjątkiem. Gdzieś już widziała tę bluzę...

O mały włos stanęłaby na środku tego zamieszania i wrzasnęła "o kurwa" tak, aby nie było wątpliwości, że to właśnie ona była największą idiotką ze wszystkich idiotów na tej planecie i właśnie chce wylecieć z pracy. Z przerażeniem jednak zmieszała dystans do nieznajomego z parkingu, którego wymieszała z błotem w wielkim stylu. Ta sama bluza, postura... nie było wątpliwości.

- Smoku! Jak tam życie? Gotowy na metamorfozę?- J. krzyknął radośnie do zbiorowiska, choć tylko jednak osoba zareagowała na to zawołanie.

Charakterystyczny uśmiech chłopaka z parkingu zapalił w umyśle Lou ostrzegawczą lampkę. Gdzieś już widziała ten uśmiech... gdzieś..

- O proszę - "smok" spojrzał na Lou z niezaprzeczalnie dużą satysfakcją. - Kierowca roku będzie u nas pracował?

Jednym płynnym ruchem chłopak zrzucił z głowy kaptur, ukazując jaskrawoczerwone, zmierzwione włosy. Gdy Lou rozpoznała w zwyzywanym nieznajomym G-Dragona, prawdopodobnie największego gwiazdora Korei, zdołała tylko zakomunikować:

- O kurwa....


-

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro