Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

# 54 (część II)

Gdzie ja jestem? Ała, głowa w życiu mnie tak nie bolała. Przebudziłam się, choć cały czas miałam zamknięte oczy. Co się stało? Zaraz, chyba pamiętam. Wracałam do domu i ktoś uderzył mnie w głowę. Coraz więcej wariatów kręci sie po ulicach. Jeszcze trochę i na serio będę się bała wyjść z domu.

Próbowałam otworzyć najpierw jedno potem oko. Obraz był trochę zamazany, więc prawie nic nie widziałam. Czym jednak dłużej się rozglądałam, tym bardziej obraz sie wyostrzał i już mogłam rozpoznać niektóre rzeczy. Otaczała mnie wszechobecna biel. Białe ściany, zasłony, pościel łóżka na którym leżę. Jedyne co odróżnia się od tego wszystkiego jest twarz oraz ciemnego koloru, potargane w tej chwili, włosy.

- Ty żyjesz! Jak się czujesz!? Pamiętasz, jak się nazywam!? No powiedz, jak się nazywam! Ile widzisz palców!? - Po czym przystawił mi do twarzy dwa palce.

Nie musiałam nawet specjalnie się wysilać, nawet z zamkniętymi oczami wiedziałabym kto to.

- Nazywasz się Yamaguchi. Jesteś debilem. Zabieraj ta rękę z mojej twarzy - odrzekłam krótko i rzeczowo.

Odzyskałam już całkowitą widoczność. Jeszcze nigdy nie widziałam tak uradowanego człowieka, jakim jest teraz mój przyjaciel. Miał zaczerwienione od płaczu, ale szczęśliwe już oczy. Przez cały czas ściskał moją dłoń, co było niezmiernie miłe.

- Gdzie ja jestem? - zapytałam dla pewności, choć to było raczej wiadome.

- W szpitalu, ale nie martw się. Lekarze powiedzieli, że jak tylko sie obudzisz, to zastaniesz może na dzień lub dwa na obserwacji, a potem cię wypiszą - mówił podekscytowany.

- Aha - potwierdziłam to tylko po to, aby wiedział, że nie jest za mną aż tak źle, że mu nie odpowiadam. - A tak w ogóle, to przepraszam, że nazwałam cię debilem. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i dziękuję, że mnie uratowałeś, i że siedzisz tutaj przez cały czas. - Zabrzmiało to trochę jak ostatnie pożegnanie, ale naprawdę jestem mu wdzięczna, że zawsze jest przy mnie.

- To miłe co mówisz, ale...

- Ile byłam nie przytomna? - wtrąciłam się.

- Jakieś - w tym czasie spojrzał na zegarek. - trzy godziny.

To by się zgadzało. Za oknem jest już ciemno, a w pomieszczeniu wszędzie są zaświecone lampy. Już się bałam, że spałam przez kilka dni.

- Ale to nie tak jak myślisz - odparł Yamaguchi, co bardzo mnie zaciekawiło.

- Ale co?

- To nie ja zadzwoniłem po karetkę.

- A kto? - Po co ja się pytam, przecież wiadomo kto.

- Tsukki.

To było takie przewidywalne, że to mnie w ogóle nie zaskoczyło. Ostatnimi czasy za często na niego wpadam. Może od razu ze mną zamieszka i będzie problem z głowy.

- Okej, to nie nie dziwi. Powiedz wszystko, co wiesz w tej sprawie - założyłam ręce na piersi i czekałam niczym policjant na służbie.

- Dobrze. Zaczęło sie od tego, że wychodziłem ze szkoły, kiedy zadzwoniła moja komórka. To był Tsukki...

- Nie było go na treningu?

- Nie. Kiedy zobaczył, że cię nie ma, to postanowił pójść cię poszukać. - No racja. Ostatnio szukanie mnie, stało się jego pasją. - Więc, kiedy odebrałem, Tsukki mówił coś niezrozumiale i strasznie szybko. Wyłapałem tylko pojedyncze słowa. Coś, że Sakura, bandyci, szpital. O, i żebym przyjechał - podkreślił. - A że te słowa połączone razem nie wskazują nic dobrego, od razu przyjechałem. Dopiero co usiadłem, bo wcześniej siedział obok ciebie tylko on...

- Był tu przez cały czas? - Mój głos był lekko załamany. To na prawdę miłe, że się o mnie martwi.

- Tak. Przed chwilą wyszedł i zaraz powinien wrócić. Poszedł tylko coś szybko zjeść. Ale wracając to tematu. Na czym skończyłem?... A, już wiem. No więc mnie nie chcieli wpuścić i tylko Tsukki tutaj siedział. Powiedział lekarzom, że jest twoim chłopakiem i, że mieszkasz sama. Uwierzyli. Mnie nie chcieli nawet nic powiedzieć, bo przyjaciel to nie rodzina. A przecież znam ciebie dłużej od niego.

Specjalnie powiedział, że jest moim chłopakiem, aby być przy mnie w szpitalu. Skłamał dla mnie. Chyba, że nie kłamał. Chociaż ja nic o tym nie wiem, aby było moim chłopakiem. Nie zostałam o tym fakcie poinformowana.

Po chwili usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Do środka wszedł Tsukishima, z niezadowolona miną. Ubrany w czarne spodnie oraz biała koszulę wyglądał jak zwykle. Kiedy tylko mnie zobaczył od razu podszedł do łóżka.

- Dawno się obudziła? - zapytał Yamaguchiego.

- Ej, ja też tutaj jestem - odparłam oburzona faktem, że znowu udaje, że znowu mnie ignoruje.

- Wybacz. Myślałem, że źle się czujesz i nie chciałem ci zawracać głowy. - Poklepał Tadashiego po plecach, dając mu do zrozumienia, aby wstał. - Już minęła godzina wizyt. Masz iść do domu - zwrócił się znowu do piegusa.

- A ty? - Mój przyjaciel wstał, założył swoja torbę na ramię i skierował się w stronę drzwi.

- Ja mogę zostać. Mam znajomości i mi pozwolili.

Yamaguchi już nic mu nie odpowiedział. Pożegnał się tylko ze mną i wyszedł. Tsukki usiadł na brzegu łóżka.

- Jak się czujesz?

- W porządku. Oprócz tego, że głowa mi pęka.

- Zawołać pielęgniarkę?

- Nie trzeba.

Nastała cisza. Odwróciłam głowę. Byłam zmęczona, ale nie chciałam go stąd wyrzucać.

- Chcesz, żebym poszedł? - zapytał, jakby czytał mi w myślach.

- Nie, zostań jeśli chcesz. Jak masz ochotę to możesz mi opowiedzieć, co się stało. Ja nic nie pamiętam.

Myślał chwilę, lecz po chwili odparł:

- Dobrze, ale odwróć głowę w moją stronę i popatrz na mnie.

Niechętnie spełniłam jego prośbę. Pierwsze co zauważyłam to to, że tak samo jak Yamaguchi ma trochę zaczerwienione oczy.

- Proszę, teraz możesz mówić.

- Więc, nie było cię na naszym treningu. Postanowiłem pójść pod twój blok i na ciebie zaczekać, a może nawet zadzwonić do drzwi. Byłoby to trudne, bo nie wiem, jaki numer ma twoje mieszkanie, ale w końcu bym trafił. Nieważne. Byłem gdzieś w połowie drogi, kiedy zobaczyłem ciebie jak leżysz na chodniku. Wokół twojej głowy było pełno krwi. Od razu zadzwoniłem po pogotowie. Bałem się, że nie żyjesz. - Jego głos się załamał, lecz szybko odzyskał swój naturalny ton. - Kiedy tylko przyjechała karetka powiedziałem, że jestem twoim chłopakiem, abym mógł z tobą pojechał. Zadzwoniłem też do Yamaguchiego. Resztę już pewnie wiesz.

- Tak mniej więcej, ale zastanawia mnie jedno. Dlaczego skłamałeś, aby pojechać do szpitala ze mną?

- Skłamałem? A tak, masz rację. Przecież ci powiedziałem. Martwiłem się, że coś poważnego ci się stało.

- Rozumiem. - Tylko tyle udało mi się powiedzieć. Naprawdę, ta sytuacja jest co najmniej dziwna, ale głównie przerażająca. Gdyby Kei mnie nie znalazł na pewno byłoby ze mną o wiele gorzej. Tak tylko boli mnie głowa.

- To ja już pójdę. Jeśli chcesz, mogę jutro z Yamaguchim do ciebie wpaść po szkole.  - Wstał, biorąc z podłogi swoją torbę. Nie zauważyłam jej wcześniej.

- Było by mi bardzo miło.

- W takim razie do jutra. - I wyszedł. Nie przytulił mnie, ani nic w tym rodzaju. Zachowuje się dziwnie, albo po prostu nie znam go zbyt dobrze. Wiem, że jak chce potrafi być naprawdę czuły i kochany. Chyba, że miałam rację. Tsukki tylko się mną bawił, tak jak sądziłam od początku. Teraz pewnie idzie do swojej nowej ofiary. A jeśli to on mnie tak załatwił? W końcu on pierwszy znalazł się na miejscu zbrodni. Myśli kotłowały mi się w głowie, której ból nie ustępował. Zakryłam rękami twarz próbując zasnąć, choć czułam, że będzie to niemożliwe.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro