# 44
~ POV Sougo ~
Zmierzaliśmy w stronę celu. Staraliśmy się zachowywać jak najbardziej ostrożnie i cicho. Wyciągnąłem pistolet z kabury, po czym naładowałem go.
Uwielbiam takie akcje. Niezaplanowane, kiedy wszystko może się zdarzyć. Serce biło mi coraz szybciej czym bardziej zbliżaliśmy się do interesującego nas budynku.
Zobaczyłem kątem oka jak ludzie pod moim dowództwem również, tak samo jak ja, wyglądają na zdenerwowanych, ale skupionych na swojej robocie.
Szczęśliwie doszliśmy do magazynu, co wydawało mi się podejrzane, że tak szybko i sprawnie nam to poszło. Jak na razie obyło się bez przykrych niespodzianek, więc mam nadzieję, że nie jest to cisza przed burzą i wszystko skończy się dobrze. Oparłem się o ścianę starego budynku, a reszta zrobiła to samo.
W tym samym momencie Hijikata powinien już być prawie na miejscu. Rozdzieliliśmy się, abym ja rozpoczął atak od frontu, a "dowódca" od tyłu.
Spojrzałem na zegarek, który miałem umiejscowiony na nadgarstku lewej ręki. Jeszcze kilka sekund i powinniśmy rozpoczynać jako taką akcję.
Odwróciłem głowę i popatrzyłem w oczy moich towarzyszy, każdemu z osobna. Kiwnąłem głową na znak, aby się przygotowali, fizycznie jak i psychicznie. Nie powinno być trudne wydostanie tego chłopaka, ale trzeba zawsze być przygotowanym na wszystko. Jest też taka możliwość, że wygląd osoby, którą porwali, nie będzie się zgadzać z rysopisem i zdjęciem, które ja posiadam.
Jeszcze raz odetchnąłem, dla odprężenie, spojrzałem na zegarek, po czym dałem znak pozostałym, żeby szli za mną.
Nogi, jak zawsze podczas niepewnej akcji, miałem lekko drżące, ale nie dawałem tego po sobie poznać. Nie ma nic gorszego niż dowódca, który nie potrafi zapanować nad własnym strachem.
Zatrzymaliśmy się przed uchylonymi drzwiami. Wcześniej nie mijaliśmy żadnych okiem, więc przynajmniej teraz będzie można się zorientować, czy w środku nadal ktoś jest. Usłyszałem z wewnątrz ciche szepty, bodajże trzech osób. Czyli nie jest źle. Chyba, że to tylko zalążek tego, jaką chmarą ludzi dysponują, tylko, że nie ma ich w tym konkretnym miejscu.
Odwróciłem się. "Teraz albo nigdy" próbowałem przekazać te słowa towarzyszom poprzez patrzenie na nich wymownie. Musieli zrozumieć, bo przytaknęli głowami z gotowością wypisana na twarzach. Poza tym, to nie pierwsze wspólnie przeprowadzone przez nas wtargnięcie bez zapowiedzi. Lecz takie są najbardziej emocjonujące.
Podszedłem jeszcze kawałek, aż stanąłem naprzeciwko blaszanych, wcześniej na pewno szarych, a teraz brudno czarnych, drzwi. Jeszcze raz poprawiłem pistolet, który zaczął mi ciążyć w dłoni, aby leżał idealnie. Wbrew pozorom, nie lubię go używać. Wolę walkę wręcz, aby każdy miał równie szanse. Broń nie daje takich możliwości. Wyjątkiem jest, jeśli ktoś wyjątkowo mnie wkurzy. Wtedy mam ochotę jak najszybciej pozbyć się przeciwnika.
Wziąłem jeszcze jeden głęboki wdech, po czym z całej siły kopnąłem skrzydło drzwi. Nie musiałem tego robić, ale to zawsze świetny wygląda. Wbiegłem do środki z wyciągniętym przed siebie pistoletem. Za mną do pomieszczenia wtargnęli moi ludzie.
- Wszyscy na ziemię! - krzyknąłem do ludzi znajdujących się wewnątrz. Omiotłem pistoletem całe pomieszczenie. Bandyci wyglądali na zaskoczonych, a przynajmniej takie sprawiali wrażenie, lecz żaden z nich się nie poruszył. - Na ziemię, albo was podziurawię! Tylko bez gwałtownych ruchów!
Dopiero teraz chyba wszystko do nich dotarło. Dwójka osób, która stała niedaleko, najpierw podniosła ręce do góry, ale kiedy moi ludzie przybliżyli się do nich z pistoletami w dłoniach, zaczęli powoli się pochylać aż w końcu położyli się na brzuchach na ziemi z dłońmi na tyle głowy. Postępowali według ich instrukcji, co mnie nawet zaskoczyło. Zazwyczaj gangsterzy coś kombinują, aby się wyswobodzić i uciec, a oni tutaj są nad wyraz grzeczni.
Odwróciłem się i spojrzałem na jeszcze jednego, co przedtem siedział przy prowizorycznym stole, na którym leżało parę rodzai broni. Nim również chłopaki się zajęli. Leżał tak samo jak pozostała dwójka.
Nie opuszczałem jeszcze swojego pistoletu. Nie byłem stuprocentowo pewny, czy oni są tu jedynymi osobami. Obawiałem się, że niespodziewanie pojawią się kolejne zbiry. Postanowiłem parę minut rozejrzeć się po pomieszczeniu. Nie byłem zbytnio zaskoczony tym widokiem. Szare ściany, na których było pełno pajęczyn, betonowa podłoga, puste beczki, drewniane palety, stare krzesła i stół. Ogólnie rzecz ujmując - wszechobecny syf i bród, ale czego spodziewać się po starych magazynach. Za to zainteresowało mnie coś innego. Jedyne drzwi, które prowadziły wewnątrz budynku. Oczywiście zamknięte. Postanowiłem tu wrócić, ale kiedy rozprawimy się z tymi tutaj.
Opuściłem broń, po czym wróciłem do stołu pełnego spluw. Policjanci, którzy nie zakuwali w kajdany, a następnie nie pilnowali przyszłych więźniów, zaczęli wszystko zabezpieczać.
- Co tu mamy? - zapytałem, choć na pierwszy rzut oka widziałem co leży przede mną. Wszystkie rodzaje broni, jakie tu się znajdowały, nie były produkcji japońskiej, czyli pochodziły z przemytu, co jest nielegalne. To samo powiedział policjant, którego o to zapytałem.
Przytaknąłem z uznaniem, po czym podszedłem do trójki bandziorów. Siedzieli oni na podłodze z nadgarstkami zakutymi w kajdanki z tyłu pleców. Pilnowała ich czwórka ludzi. Teraz ci gangsterzy nie wyglądali na takich zadowolonych.
- I co my tu mamy? - zapytałem podobnie jak w przypadku broni. - Który z was jest tu szefem? - Mój głos był nad wyraz miły, ale ja zawsze tak rozpoczynam moje interesujące rozmowy z przestępcami.
Żaden z nich się nie odezwał. Tylko jeden z policjantów zabrał głos.
- Już się o to pytaliśmy. Nie chcą nic mówić.
Pokręciłem głową z udawanym zatroskaniem.
- Czyli nasze szanowne bydło nie chce nic mówić, co? - powiedziałem przyglądając się każdemu z nich.
Pierwszy był ogolony na łyso, a jego prawe ramię było pokryte tatuażami, które przedstawiały węża. Drugi wyglądał na najmłodszego, miał może około osiemnastu lat. Trzeci zaś posiadał ohydną blizną na policzku. Cała trójka ubrana była w ciuchy ciemnego koloru, przede wszystkim czarnego. Byli też raczej średniej budowy ciała. Pakerzy to nie byli.
Zacząłem przechadzać się powoli w te i z powrotem tuż przed ich twarzami.
- A może by tak posłać jednego z was do piachu, aby inni mieli nauczkę za milczenie - zastanawiałem się na głos.
W odpowiedzi usłyszałem tylko ciche lekceważące prychnięcie jednego z zatrzymanych. Czyli tak chcą się bawić. Błyskawicznie wyciągnąłem pistolet z kabury, po czym zatrzymałem się i wycelowałem w głowę jednego z nich.
Ujrzałem autentyczne zaskoczenie w jego oczach, kiedy patrzył prosto w lufę broni.
- Ja nie żartuję - odparłem z chytrym uśmiechem. - Zobaczymy, czy zejdziesz od razu, będziesz zdychać powoli.
- Dowódco, proszę się uspokoić. - Dopiero teraz zauważyłem, że podszedł do mnie jeden z podwładnych, który położył dłoń na wyciągniętej przeze mnie broni, starając się ją opuścić. - Dowódca Hijikata zabronił...
- W dupie go mam! - krzyknąłem nie opuszczając tym samym rewolweru. - Skoro nie chcą mówić pozbądźmy się ich! Nie są nam potrzebni!
- Są potrzebni. Przecież będą odpowiadać przed sądem. Poza tym procedury nakazują, że mamy ich przewieść na komisariat - wtrącił się inny policjant błagalnym głosem. Wiedzą już, że siłą ze mną nie wygrają.
Popatrzyłem na kulących się przede mną gangsterów. Pewnie myślą, że mają do czynienia z osoba niezrównoważoną psychicznie. W sumie chyba maja rację. Przekalkulowałem sobie wszystko na szybko w głowie jeszcze raz. Po chwili opuściłem pistolet i schowałem go z powrotem do kabury.
- Róbcie co chcecie - powiedziałem lekceważąco. - Jak chcecie się z nimi bawić to droga wolna. Ja nie mam czasu na takie pierdoły.
Zobaczyłem na twarzach kolegów z pracy lekki triumf zwycięstwa, że udało im się tak szybko mnie przekonać. Bandyci zaś nadal byli w drobnym szoku.
- Dwójka z was nich zostanie z nimi - zwróciłem się bez ceregieli do podwładnych, wskazując skinieniem głowy na związanych ludzi na podłodze, jakby wydarzenie sprzed chwili nie miało miejsca. - Reszta idzie ze mną.
Odwróciłem się, po czym zacząłem zmierzać w kierunku zamkniętych drzwi. Za mną maszerowali pozostali.
Ciekawe, jak poszło Hijikacie? Nie słyszeliśmy strzałów, więc chyba w jego przypadku też nie było tak źle. Chyba, że poniósł kompletną klęskę, co w jego przypadku byłoby bardzo prawdopodobne.
Zatrzymałem się dopiero tuż przed drzwiami, po czym trzymając ręce w obu kieszeniach spodni, wyważyłem drzwi kopniakiem. Nie ma to jak mieć szybki i skuteczny sposób na otworzenie różnorakich zamkniętych wejść.
Przygód Sougo ciąg dalszy ;-)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, a swoje opinie możecie zawsze wyrażać w komentarzach ^_^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro