Rozdział VIII
Spojrzałam w bok. Moich przyjaciół nie ma. Pięknie... no to teraz walczę sama. Dostałam sygnał że mój strój przybył. Schowałam się gdzieś z boku i czym prędzej ubrałam, najpierw go powiększając. Gdy kombinezon leci jest mały jak pszczoła, nie chce zwracać tym samym zbytniej uwagi. Rozmniejszyłam hełm i ubrałam go na głowę. Nagle usłyszałam głosy gdzieś niedaleko za mną. Pognałam (cicho)czym prędzej w stronę źródła dźwięku. Te kolorowe pajacyki były bez masek. Oni to...Ninja... to moi przyjaciele?! Jak oni mogli to przede mną ukrywać!? Poczułam się zdradzona. Chwila Seliel ty też ich oszukujesz!
C- Stój kim jesteś! - O nie... wszyscy ale nie czarny liderek... nie Cole.
-Nie wasz interes!- Powiedziałam, a mój strój automatycznie zmodulował mój głos. Kocham to wdzianko. Nagle ktoś powali mnie na brzuch, przytrzymując moje ręce.
C- Proszę, proszę... kogo my tu mamy. Sam wielki Phantom Ninja postanowił się zjawić- Powiedział aroganckim i lekceważącym tonem.
-Odezwał się mistrz uniwersum.-
C- Zawsze chciałem zobaczyć co ty tam w środku masz zdrajco.- Złapał mój podbródek i zaczął ściągać nakrycie mojej głowy. Wierciłam się i utrudniałam jak to tylko możliwe. Niestety w starciu z dziewiątką, sama nie dałam rady. Odblokował mechanizm i zdjął mi hełm. Moje różowe włosy natychmiast znalazły się na mojej twarzy. Słyszałam ich jednoczesny krzyk ,,Seliel!?". Spojrzałam znów na mojego demaskatora. Niewielki rumieniec utworzył się na jego ciemnej cerze, a wyraz twarzy oznajmiał ogromny szok. Pozdejmowali maski i co chwila puszczali mi to przepraszające spojrzenie, aby potem obarczać mnie tym samym poczuciem winy.
C- S-Seliel ty j-jesteś phantom ninja?-
- A wy to ninja.- Powiedziałam bez uczuć, nawet oschle.- Okłamaliście mnie!-
P- Ty nas też!- Krzyknęła w odpowiedzi.
- Teraz nie ma czasu na kłótnie i tłumaczenia...-Wyrwałam czarnemu mój hełm i założyłam go sobie na głowę spowrotem- ...
trzeba ratować NinjaGo!-
K- Seliel ma racje! Pokłócimy się kiedy indziej! Ruszamy ekipa!- Cała ósemka pobiegła do ataku. A Cole nadal stał, i nadal gapił się na mnie.
- Idziesz czy nie?- Spojrzałam na niego, teraz na twarzy miał wymalowany podziw i chyba nawet zachwyt.
C- Yyy... tak! Idziemy!!!- Złapał mnie za dłoń i pobiegł w kierunku drużyny. Gdy dotarliśmy na miejsce wszyscy byli już w samym środku walki. Wróg nacierał z ziemi, oraz powietrza. A w tle słychać było obrzydliwy rechot Mrocznego Władcy.
~Skip time~
Walczymy od kilkunastu minut. Parę nindroidów i duchów zostało unicestwionych. Nagle otrzymałam bolesny cios w brzuch od ducha. Obraz na moment zakryła mgła. Widziałam tylko kolorowe plamy. Pulsujący ból nie dawał mi spokoju. Atakujący powalił mnie bez żadnego problemu. Już miał wbić mi coś błyszczącego w głowę, gdy w pewnym momencie został powalony na ziemię. Czułam jak to stawia mnie w pionie i macha czymś przed oczyma. Słyszę tylko słabe wołanie mojego imienia. Zaczynam się dusić Widzę czarną plamę- Cole. Nagle bierze mnie na ręce i biegnie szybko w niewiadomym dla mnie kierunku. Zaczęłam cicho kasłać i łapać resztki tlenu. Ktoś musiał uszkodzić mój kondensator powietrza. W pewnym momencie poczułam iż mistrz ziemi odkłada mnie na jakąś suchą powierzchnie. Zdejmuje mi szybko hełm. Zaczynam łapczywie łapać tlen do moich na wpół obumarłych płuc. Powietrze gryzło boleśnie mój układ oddechowy. Spojrzałam na niego. Spoglądał na mnie z niesłychaną troską i wyraźnym zmartwieniem.
C- Było blisko... za blisko.- Postawił mnie na nogi. Ja zbyt słaba, upadłam na niego, a on mnie odruchowo złapał i przytrzymał. Było mi niewyobrażalnie głupio.
- Dzi...dzię..kuje- Wysapałam słabo. I stanęłam chwiejnie o własnych siłach.- To wracamy...-
C- Onienienie! Nie ma nawet takiej opcji. Zostajesz tutaj!- Powiedział stanowczo i pokazał palcem na podłogę.
- Ale ja muszę walczyć...-
C-... jedyne co musisz zrobić to tutaj zostać- Przerwał mi i znów stanowczo upierał się przy swoim.
Ale ja go zignorowałam i wyszłam z pomieszczenia, aby znów walczyć. On nie jest moim liderem. Mogę robić co mi się żywnie podoba! Nagle poczułam uścisk na moim nadgarstku. Odwróciłam się gwałtownie, abym mogła spojrzeć mu prosto w oczy.
C-Prawie się udusiłaś. Zostań choć chwile i odpocznij... proszę.- Mówił spokojnie. Słowo ,,proszę" od niego zabrzmiało w mojej głowie jak rozkaz. W pewny momencie zauważyłam jak jego twarz przybiera grymas bólu. Spojrzałam w dół. Teraz w tym świetle mogłam zobaczyć na jego smolistym stroju wielką plamę krwi.
- C-cole... kr-rwawisz- Powiedziałam przerażona.
C- To... nic takiego.- Każde jego słowo wypełnione było wyraźnym bólem. Posadziłam go na ziemi, oczywiście się upierał, ale myślę że przez ból się poddał. Podwinęłam jego strój. Tak rozciętej skóry i mięśni dawno nie widziałam. W pierwszej chwili pisnęłam przestraszona, ale potem wyjęłam z mojego magazynu w kostiumie bandaże, oraz maści. Nasączyłam gazę i przyłożyłam mu do rany. Jęknął cicho z bólu, przygryzając do krwi wargę. Owinęłam bandażem jego tors (rumieniąc się, chłopcy mieli racje. Ma niezłe abs). Koszulka wylądowała na swoim miejscu. Nagle reszta wbiegła i powiedziała że jesteśmy koniecznie potrzebni wszyscy. Widziałam jak z wielkim cierpieniem próbował wstać z podłogi, więc mu pomogłam. Wróciliśmy na pole bitwy. Każdy z nas miał liczne rany, w wielu miejscach.
MW- Wy na prawdę myśleliście że wam się uda. Durne dzieciaki. Hehe, ale to już... wasz koniec. Hahahaha!!!- Zakończył swoim obrzydliwym, oraz złowieszczym rechotem. Nagle w okół niego utworzyła się jasna kula, z której co chwila wylatywały czarne płomienie. Każdy z nas bronił się jak najlepiej umiał. Najwięcej ciskał w Cole'a. Musiał zauważyć że jest najmocniej ranny. Po chwili upadł jako pierwszy nieprzytomny... krzyczałam jego imię, lecz nie reagował...
Rozdział już dzisiaj... nie mogłam się doczekać. (będzie dłuższy polsat) przepraszam za to co zrobiła... mam nadzieje że wybaczycie. To przed ostatni rozdział... żegnajcie do piątku za tydzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro