Rozdział 4
Anton
Był to dzień w którym ludzie wroga Castarisa – Diego Costy, napadli na dom Brandona Narrano, który był synem najlepszego przyjaciela Gabriela – ojca Leo i Livii. Napastnicy zaatakowali podczas przyjęcia z okazji nadchodzących narodzin dziecka Brandona, na którym były same kobiety, w tym Livia i Kira, oraz jakiś tuzin innych dziewcząt w tym jedna w zaawansowanej ciąży. Mieli szczura, który wpuścił ich na teren posiadłości. Pozbyli ochroniarzy, i przedostali się do domu, aby zamordować większość dziewcząt, z wyjątkiem Livii, która miała zostać zabrana – żywa. Domyślałem się tego od początku - była zbyt piękna i cenna aby pozbywać się jej od ręki, dlatego zamierzali ją porwać i torturować, w imię zemsty na jej ojcu i bracie.
Jednak nikt z tych dupków nie spodziewał się tam mojej Kiry. Dzięki niej i temu, że jest znakomitą wojowniczką, wszystkim dziewczętom udało się przeżyć, ponieważ pozbyła się większości napastników, jednak sama niemal przepłaciła to życiem. Kiedy dołączyłem do niej – gdy było niemal już po wszystkim, zobaczyłem w jakim była stanie – wykrwawiała się, potwornie pokiereszowana, postrzelona i ranna, ale żywa. Cholernie się o nią martwiłem, ale postanowiłem zostawić ją z Leo licząc, że ten gnojek poradzi sobie z opieką nad własną żoną, ponieważ jedyne o czym mogłem myśleć to to, czy Livia żyje, albo czy już jej nie zabrali. Gdybym się spóźnij a ona trafiłaby w łapy Asunto musiałabym ją odzyskać, ale domyślałem się co by jej tam zrobiono, zanim zdołałbym ją znaleźć. Nazywałem to „sprawą honoru” ponieważ Livia miała być moja, oraz stała się bliska Kirze. Nie wiedziałem dlaczego tak mocno się tego bałem tego, że ją porwali, w końcu Leo cierpiałby z powodu jej starty, ale… Nie w ten sposób. Nie chciałem tego dla niej. Chyba w podświadomości wiedziałem, że mimo wszystko ze mną będzie bezpieczna, pragnąłem mieć ją dla siebie i nie życzyłem jej cierpienia, a miałem naprawdę złe przeczucia, więc pobiegłem na piętro. Znalazłem kobiety w jednym z pokoi w którym się chowały, a razem z nimi trzech napastników. Jeden z nich trzymał Livię.
Do teraz pamiętałem jej przerażone, załzawione oczy i bordowe usta, ciemnowiśniowe włosy przyklejone do wilgotnej od łez twarzy, oraz to jak wielki dupek trzymał za jej filigranową szyję i zdarł sukienkę z delikatnych ramion ukazując idealne, okrągłe piersi.
Mężczyzna był niebezpiecznie blisko tego by ją zgwałcić. Nie tylko zdarł z niej ubranie – ugryzieniem rozkrwawiał jej sutek tak, że cienka strużka krwi płynęła wzdłuż jej żeber, barwiąc purpurą jej alabastrowe ciało. Miała posiniaczone usta, co sugerowało że albo ją uderzył, albo znów użył zębów, aby pogryźć również jej wargi. Jej palce były oblepione krwią, która brudziła jej poszarpaną białą sukienkę, a obleśny dupek wpychał się między jej uda, taranując jej delikatne ciało.
W momencie w którym zajrzałem do pokoju usłyszałem głośny śmiech tego dupka i to co mówił po tym jak zlizał krew z jej piersi, a potem przesunął swój wstrętny język na twarz, aby zlizać nim również jej łzy.
- Wasza przyjaciółka właśnie zdycha na dole, a ciebie laleczko zerżnę jako pierwszą. Taka piękna… Najpiękniejsza… Twoja ciasna cipka będzie najlepszą nagrodą za tę jatkę, prawda ślicznotko ? – Livia załkała z przerażenia i obrzydzenia, zacisnęła powieki, a nóż który ściskała między smukłymi, zakrwawionymi palcami wypadł z jej dłoni. Pisnęła cicho, a kolejne łzy zalewały jej twarz, kiedy dupek zacisnął łapę na jej szyi i wycharczał tuż przy jej ustach - Chciałbym cię rżnąć godzinami. I chyba mi się to uda, kiedy zabiorę cię do Asunto, kochanie… Ależ mi przy tobie stoi, jesteś taka doskonała.
- Zostaw coś dla nas, przyjacielu – dodali jego kumple, a ja nie mogłem czekać ani sekundy dłużej. Wpadłem więc do pokoju skręcając kark jednego z nich, drugi strzelił w moim kierunku, ale chybił i nim zdążył zrobić cokolwiek więcej, dołączył do trupa swojego towarzysza, po tym gdy jemu również skręciłem kark i rzuciłem jego martwe, bezużyteczne truchło na podłogę.
Livia spojrzała na mnie wielkimi załzawionymi oczami i zapłakała z ulgi, a ja starłem się nie zastanawiać nad tym, że mnie również powinna się bać.
W tym czasie ten który trzymał Livię szarpnął ją, ustawiając przed sobą i używając jako tarczy.
- Ani kroku Aristov, albo ją zabiję – warknął, a ja starałem się nie patrzeć na jej nagie, zakrwawione ciało. Za mocno mnie podniecało i za bardzo dekoncentrowało, a ja musiałem się skupić.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak długo będziesz za to zdychał, śmieciu – powiedziałem spokojnie – Bardzo, bardzo długo. Nie masz odwagi stanąć ze mną twarzą w twarz? Domyślam się, że nie masz honoru, biorąc pod uwagę całą tę sytuację, ale powinieneś wiedzieć, że mój honor każe mi zażynać się jak świnię przez okrągły tydzień za to, że śmiałeś dotknąć moją kobietę – warknąłem zbliżając się o nieco pond metr.
- Powiedziałem ci, ani kroku, bo ją zabiję! – dupek wrzasnął najwyraźniej panikując i wygiął mocniej szyję Livii. Jęknęła z bólu a jej pełne, zakrwawione piersi unosiły się i opadały w rytmie jej ciężkich, szybkich oddechów, żebra przebijały się przez delikatną skórę, gdy napinała mięśnie płaskiego, spoconego brzucha, do tego jej usta i oczy, to wszystko sprawiało, że dosłownie miałem ochotę się na nią rzucić. Nie mogłem się jednak dekoncentrować, ponieważ przede wszystkim chciałem ją stąd zabrać. - Aristov, nie wiedziałem że ona jest twoja, przysięgam… - dodał dupek, przywracając mnie do świadomości.
- O. Rozumiem, nie no skoro tak… To wiele tłumaczy, prawda dziewczęta? – zwróciłem się do przerażonych, zapłakanych kobiet, które podskoczyły po chwili kiedy krzyknąłem na całe gardło – Mam na to wyjebane! Wiesz co o mnie mówią… – kontynuowałem wracając do mojego spokojnego tonu - Sadysta, psychopata, socjopata, bla, bla, bla, potwór bez zasad i sumienia. Wszystko się zgadza i z pewnością będziesz miał okazję przekonać się o tym na własnej skórze, ale to nie ja zasłaniam się kobietą, jak ostatnia ciota – warknąłem, a dupek pobladł jeszcze bardziej.
- Pozwól mi odejść, a ci ją oddam. Nieuszkodzoną. Nie zdążyłem jej zerżnąć, więc wciąż jest wiele warta i tylko twoja… - mówił wyłączając swoją czujność, i właśnie wtedy rzuciłem jednym ze swoich noży, wbijając ostrze w taki sposób, że padł na podłogę, puszczając Livie i rzężąc irytująco. Podszedłem do niego, i przykułem go do kaloryfera, aby po wszystkim wziąć na przesłuchanie.
Kiedy wstałem spojrzałem na Livie, która stała naga i bezbronna, drżała i wpatrywała się we mnie jakbym był księciem z bajki, który właśnie uratował jej życie.
Niedorzeczna bzdura, ale nie zamierzałem poruszać tego tematu, i nie miałem nawet czasu analizować że dzięki temu będzie mi jeszcze łatwiej ją zdobyć i odebrać bratu, ponieważ kiedy popatrzyłem w jej ciemnozielone oczy poczułem dziwny żal, tęsknotę za czymś nieuchwytnym, czymś co kiedyś miałem ale co zostało mi brutalnie odebrane. Wpatrywała się we mnie z uczuciem i niewypowiedzianą prośbą, roztrzęsiona, przerażona, i jakaś wielka część mnie zapragnęła ją i pocieszyć, choć z drugiej strony chciałem jedynie na nią patrzeć, napawając się widokiem krwi spływającej wzdłuż kobiecego ciała, podziwiać pokiereszowane usta, załzawione oczy i nieskończony smutek wymalowany na twarzy.
- Spokojnie – powiedziałem tylko poprawiając jej sukienkę, zaciągając ją na piersi, aby zakryć nagość która działa na mnie tak otumaniająco. – To już koniec. – dodałem i odkleiłem oczy od jej twarzy, by zająć się obowiązkami.
Wziąłem na ręce ciężarną kobietę, która w między czasie zemdlała, i zszedłem z dziewczynami na dół.
Karetka już się pojawiła, a lekarz pytał o grupę krwi Kiry. Spytał o jej rodzinę, po to aby ktoś z nią spokrewniony oddał jej krew, a wszyscy wskazali na mnie. Ja jednak nie byłem przecież jej bratem, tak jak wszyscy przypuszczali. Byłem dla niej nikim, obcym chłopakiem, z którym różniło ją dosłownie wszystko.
I właśnie wtedy się wydało to, co mój ojciec ukrywał od tak wielu lat – to że Kira jest adoptowana.
Krew z krwi, biologiczne wnuki Ildara i Gabriela - nie mogli mieć tego z Kirą i Leo. Oczywiście miała pozostać żoną Castarisa, w końcu tak wiele zrobiła dla familii, że nie było szans na to aby się jej pozbyć, co z pewnością zrobiliby bez wahania, gdyby nie pozory wdzięczności i szacunku, oraz fakt że Leo pewnie wolałaby umrzeć niż zostawić Kirę, i obaj nasi ojcowie dobrze o tym wiedzieli. Ale przecież mieli jeszcze jedno rozwiązanie. Rozwiązanie, które było planowane od samego początku
Ja i Livia.
Biologiczne dzieci.
Krew z krwi.
Bestia pod moją skórą zamruczała z satysfakcji, choć jednocześnie byłem przerażony perspektywą stracenia Kiry, ale moja przyjaciółka przeżyła – była silna, silniejsza niż wszyscy których znałem.
A Livia miała być moja.
Plan zamordowania ojca niebawem miał przejść do punktu kulminacyjnego, i wszystko szło tak jak chciałem, dopóki nie poszedłem tego samego dnia do pokoju Livii, kiedy znaleźliśmy się u Castarisa po całej tej pieprzonej masakrze. Szukałem jej ponieważ byłem wręcz obolały z pragnienia. Musiałem ją mieć. Nie umiałem dłużej czekać. Po tym co zobaczyłem, nie potrafiłem przestać o niej myśleć. Nie twierdziłem, że pozbawię ją dziewictwa, ale liczyłem na cokolwiek, co zaspokoi chociaż w niewielkim stopniu moje pragnienie. Wszedłem do środka jej pokoju, i usłyszałem że bierze prysznic, więc rozejrzałem się po wnętrzu z uśmiechem, wyobrażając sobie że za chwile wyjdzie z łazienki niemal naga i mokra, idealnie przygotowana do tego co chciałem z nią robić.
Jej pokój był uroczy, kobiecy i pachniał nią – liliami i różami, i właśnie w chwili kiedy poczułem ten zapach i zobaczyłem kwiaty w wazonach i doniczkach poustawiane na niemal każdej powierzchni, uświadomiłem sobie, że od zawsze pachniała świeżymi kwiatami. Coś ścisnęło mnie w piersi, ale zlekceważyłem to uczucie, skupiając uwagę na jej łóżku. Nawet pościel zdobiły wielkie, różnobarwne kwiaty w pastelowych odcieniach. Wziąłem w dłonie jej poduszkę i zaciągnąłem się zapachem. Uśmiechnęłam się do siebie, wyobrażając sobie, że już niebawem będę czuł ten zapach dosłownie każdego dnia. Że moja poduszka niedługo również będzie pachniała Livią. Odłożyłem ją na miejsce, po czym rozejrzałem się po półkach wypełnionych po brzegi książkami, ale to co bardziej skupiło moją uwagę to fotografie. Była na nich głównie Livia. Artystyczna sesja w różnych baletowych pozycjach, Livia z matką i bliźniakiem, Livia z przyjaciółkami, Livia gająca na skrzypcach, Livia przy pianinie… Starałem się skupić widoku jej idealnego ciała w bardzo skąpym baletowym stroju oraz tym co chciałbym z nią zrobić, a nie na tym, że kiedy siedzi przy pianinie wygląda tak, że odbiera mi oddech. Odłożyłem jedno ze zdjęć, które trzymałem w dłoni na półkę…
I wtedy to zobaczyłem.
Szkatułkę mojej mamy, małe pudełeczko grające naszą kołysankę.
Podszedłem z zaciekawieniem do szafki nocnej przy jej łóżku i wziąłem je między palce.
Zobaczyłem swoją mamę i usłyszał jej głos, a po chwili poczułem ciepłe dłonie na swoich ramionach.
To była Livia.
Przez jedną absurdalną chwilę pomyślałem, że nie wziąłem ze sobą kwiatów… Białe lilie lub czerwone róże pasowałyby do niej idealnie, a jej pokój był nimi wypełniony, więc musiała je uwielbiać. Zasługiwała na kwiaty. Zasługiwała na wszystkie kwiaty świata.
Potem jednak skarciłem się w myślach i pokazałem Livii szkatułkę.
- Co to jest? – spytałem w sumie zupełnie bez sensu, a ona obdarzyła mnie uśmiechem.
- To pozytywka – dotknęła delikatnie mojej dłoni ciepłymi placami – Mogę ci pokazać? – spytała łagodnie przyprawiając mnie o dreszcze, na co jedynie kiwnąłem głową.
Jej blade dłonie pokazały mi jak nakręcić pozytywkę, ponieważ zupełnie zapomniałem jak się to robi. Odwzajemniłem jej uśmiech bo niby dlaczego nie?
A potem zaczęła śpiewać słowa kołysanki głosem tak podobnym do głosu mojej mamy.
- Skąd ty to znasz? – spytałem oniemiały.
- To kołysanka, którą zawsze śpiewała mi babcia. Podoba ci się?
- Moja mama miała coś takiego. I też tak grało. I śpiewała do tego taką sama piosenkę – odparłem czując się niestosownie poruszony.
- Tak, to było całkiem możliwe. Kiedy byliśmy mali te pozytywki były bardzo popularne we Francji i co trzecie francuskie dziecko miało coś takiego, tak przynajmniej mówiła mi babcia. – powiedziała, a ja wpatrywałem się z zachwytem w jej łagodne oliwkowe oczy i rubinowe usta, uśmiechające się tak delikatnie, tak szczerze – Ja też jestem po części Francuską. Castaris to francuskie nazwisko.
- Nie wiedziałem….
Przesunęła się do mnie i wzięła moją dłoń w swoje ręce.
- Jest twoja – odparła muskając opuszkami palców moje przedramię.
- Dajesz mi ją? – zapytałem z niedowierzaniem.
- Tak – znowu się uśmiechnęła, zaciskając moje palce na szkatułce.
- Ale ona jest dla ciebie ważna…
- Spokojnie. Ty jesteś ważniejszy. Skoro ci się podoba, to chciałabym abyś ją miał i czasami pomyślał o mnie kiedy będziesz słuchał tej melodii. O mnie i o twojej mamie, oczywiście – dodała głaskając kciukiem moją dłoń.
I właśnie wtedy zyskałem pewność.
To musiało być to. To o czym mówiła moja mama.
Ona zawsze dotrzymywała obietnic, chociaż w chwili jej śmierci przestałem wierzyć w Boga i cudy.
Ale właśnie teraz miałem jeden przed sobą.
Mama obiecała mi Livię, i było to dla mnie nieskończenie więcej warte niż to że nasi ojcowie również mi ją przyrzekli.
Jednak nie byłem dobrym człowiekiem. Byłem taki sam jak Ildar. A Livia była taka sama jak Lilly – zbyt piękna i zbyt dobra dla tego okrutnego, obrzydliwego świata. I dla mnie.
Nie chciałem żeby, Livia skończyła jak Lilly.
Dlatego właśnie wtedy wszystko się zmieniło.
Już nie czułem satysfakcji że trafi do mnie, a myśl że mama naprawdę gdzieś tam jest przyniosła mi zarówno pocieszenie jak i wstyd.
Jeśli widziała wszystko co robiłem…
Tak czy inaczej musiałem trzymać Livię z daleka od siebie.
Nie było szans, abym zapobiegł naszemu ślubowi, tak jak nie było szans abym powstrzymał nóż przebijający serce mojej mamy.
Ale Livię jeszcze mogłem ocalić. Mogłem ją ocalić sprawiając że mnie znienawidzi i będzie trzymała się z daleka. To nie powinno być trudne, w końcu tak łatwo było mnie nienawidzić, nieprawdaż?
Nie zamierzałem jej dotykać, w końcu nie mogłem jej popsuć.
Wybiegłem z jej pokoju wpadając na swojego ojca, którego jak zawsze miałem ochotę zabić gołymi rękami.
- Gdzie ty się podziewasz, do cholery? Czekamy na ciebie z Gabrielem... – zerknął na drzwi od pokoju Livii znajdujące się na końcu korytarza i skrzywił się z niepokojem - Mam nadzieję, że trzymałeś kutasa przy sobie i nie zerżnąłeś jeszcze tej małej?
- Nie pieprzyłem jej i nie zamierzam – odparłem chcąc go ominąć.
- Dopiero w noc poślubną, Anton. Zrozumiano? – powiedział do mnie jak do psa, który ma warować aż jego pan łaskawie pozwoli mu się ruszyć. Jebany dupek.
Jeszcze tylko parę tygodni i będę patrzył jak błaga mnie o litość.
- Nie chcę takiej żony. Nie potrzebujemy jej – warknąłem odpychając ojca zaburzającego moją przestrzeń, której tak bardzo potrzebowałem.
- Popieprzyło cię? To piękność, z ciasną, perfekcyjną cipką. Nietknięta przez nikogo i zadurzona w tobie do szaleństwa. Szkolona, aby być posłuszną i idealną specjalnie dla ciebie. Czego chcesz więcej? Wywieziesz ją na tą swoją Syberię i możesz rżnąc dniami i nocami słuchając jak błaga cię o litość. Czy właśnie nie to sprawi ci największą przyjemność? Jak myślisz ile taka laleczka wytrzyma? – zaśmiał się złośliwie i poklepał mnie po ramieniu – Wiem jak bierzesz swoje dziwki, i wiem ile musisz ich wypieprzyć, aby dojść. A ona musi sobie poradzić sama z twoim temperamentem. Będzie krwawić, a ty będziesz się dobrze bawić, tak?
Klepnął mnie w policzek, a ja miałem ochotę odgryźć mu rękę.
- Nie potrzebuję jej ciasnej cipki. Nie będę się bujał z tą rozkapryszoną gówniarą i nie potrzebuję jej aby dobrze się bawić… Wystarczą mi moje dziwki i nie będę kurwa się z nią żenił. Nie chcę jej. Już nie ma Kiry którą możesz mnie szantażować. Pierdol się – warknąłem, a wtedy zobaczyłem Livie stojącą na korytarzu i patrzącą na mnie z niedowierzaniem – Na co się tak patrzysz? Nie będę cię kurwa niańczył i nie zgadzam się na żaden… - nie dokończyłem, ponieważ ojciec przywalił mi w twarz.
- Wybacz Livio, muszę porozmawiać z synem w cztery oczy – ojciec uśmiechnął się krzywo i wepchnął mnie do gabinetu – Co ty odpierdalasz?
- Ona mnie nie interesuje, nie chcę jej w Rosji, czego nie rozumiesz!? – krzyknąłem tracąc cierpliwość.
- Gabriel żąda waszego ślubu i ja również. Nie chcesz widzieć co ci zrobię jeśli jeszcze raz postawisz mnie w takiej sytuacji. Zniszczę cię, sprawie że będziesz krwawił tygodniami. Poza tym… Nie ma Kiry, ale jest Gav, prawda? Zajebę go jak psa, a przed śmiercią będzie jęczał jak dziwka, kiedy każę go wypieprzyć moim najgorszym ludziom, zrozumiałeś?
Prawie się na niego rzuciłem, ale jedynie zagryzłem szczęki kręcąc głową w milczeniu.
- A teraz pójdziesz grzecznie do Gabriela i poprosisz o jego słodką córkę. On da ci ją z ochotą, reszta mnie nie obchodzi.
Wyszedł trzaskając drzwiami, a ja wziąłem głęboki oddech.
Ani trochę mi się to nie podobało, ale póki co, jak kurwa zwykle, nie miałem wyjścia. Ale to nic nie zmieniało.
Tak czy inaczej musiała być moja. Mogłem jednak zamknąć ją w moim domu na Syberii i nie dotykać. Nie ruszać, aby jej nie uszkodzić, ponad to może… Może będzie mi śpiewała i będę mógł na nią patrzeć?
Ale… Będzie tak straszenie ciężko powstrzymać się przed dotykanym jej ciała… Jak mam do cholery trzymać ręce przy sobie? Popsuje ją – to pewne. Prędzej czy później nie wytrzymam, rzucę się na nią i zniszczę, tak jak wszystko co wpadnie mi w ręce. Nie wyobrażałem sobie tego jak miałbym przebywać z nią w jednym domu, patrzeć na nią, czuć jej zapach i fantazjować o tym co chciałbym robić z nią w sypialni i obejść się jedynie smakiem, ale… Musiałem chociaż spróbować się powtrzymać. Pokręciłem głową zrezygnowany i ruszyłem zaraz za ojcem, wychodząc na korytarz.
Livia wciąż stała przed swoim pokojem opierając się o ścianę i patrzyła na mnie z żalem.
- Ten ślub to fatalny pomysł – warknąłem.
- Myślałam, że…
- Źle myślałaś – przerwałem jej nie chcą patrzeć na jej zbyt śliczną twarz.
- Okej. Rozumiem. Ale to i tak nie zależy od nas, prawda? Zapomniałeś pozytywki – podeszła do mnie i złapała moją rękę wkładając w nią złote pudełeczko.
- Nie chcę jej… - odpowiedziałem czując jak coś ściska mnie w piersi.
- Dałam ci ją. I zawsze dotrzymuję danego słowa. Do zobaczenia, Anton – powiedziała lekko drżącym głosem i zniknęła w swoim pokoju, a ja spojrzałem na pozytywkę biorąc głęboki oddech i po raz setny powtórzyłem sobie, że jestem do cholery zgubiony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro