Rozdział 28
Kochani, w następnym rozdziale wracamy do Kalifornii, gdzie historia znów skupi się na Liv i Antku – także cierpliwości 😉
Ezra.
Siedziałem na łóżku i wpatrywałem się w nóż, który trzymałem w dłoni.
Nie mogłem spać.
Zobaczyłem moje oczy w wypolerowanym ostrzu i właśnie wtedy usłyszałem przeciągły, głośny jęk z pokoju Ilii. Niewiele myśląc wypadłem ze swojej sypialni i pobiegłem do niego, aby sprawdzić co się dzieje. Zobaczyłem go na łóżku, leżał na nim zupełnie odkryty. Jego włosy były potargane. Usta rozchylone. Koszulka podwinęła mu się do góry ukazując szczupły brzuch i linię żeber.
Najwyraźniej miał zły sen.
Podszedłem bliżej odkładając nóż na stolik nocny i zacząłem go obserwować. A raczej podziwiać. Przełknąłem ślinę odgarniając mu włosy z twarzy, obserwując to jak bardzo różni się od Antona, mimo że jednocześnie wydaje się być tak podobny. Zerknąłem na jego nogi. Miał na sobie czarne spodnie od dresu. Pytałem Antona o to kiedy mógłbym go zobaczyć, byłem ciekaw co się mu stało i chciałem go obejrzeć, aby choć spróbować wysnuć wstępną diagnozę, ale obaj stwierdziliśmy że musimy dać mu trochę czasu, zanim zaczniemy go na cokolwiek namawiać – nawet dla jego dobra.
- Nie mogę spać – wyrzucił z siebie z zamkniętymi oczami, zupełnie mnie zaskakując – Nie mogę spać… - powtórzył i otworzył oczy, więc szybko zabrałem rękę z jego twarzy.
- Ja… Usłyszałem cię i nie wiedziałem, czy wszystko dobrze…
- Nie mogę spać… - usiadł i przetarł twarz dłońmi.
- Po takim dniu jak dzisiejszy… Cóż, to chyba normalne – przysiadłem koło niego, a on opuścił ręce i przechylił głowę przyglądając mi się z uwagą. Wyglądał trochę inaczej niż w ciągu dnia. Nie wydawał się już tak niewinny. Jego oczy zdawały się być dojmująco smutne jak w chwili w której zobaczyłem go po raz pierwszy, ale patrzył na mnie inaczej. Z jakimś mrokiem ukrytym za tymi bladoszarymi tęczówkami. Ciężko to wytłumaczyć - po prostu jego oczy miały inny wyraz, i trochę mnie to zdziwiło.
- Nic nie jest normalne – odparł niskim, zachrypniętym głosem i podrapał się po przedramieniu. Zaczesał palcami jasne, proste włosy do tyłu i wziął głęboki oddech. – Wcześniej, kiedy rozmawialiśmy w samochodzie… Miałeś rację. Nikt nie jest normalny. I nic takie nie jest – dodał, a we mnie uderzyło to że… że się nie jąka. Nie jąkał się.
Spuścił głowę przez co jasne włosy znowu posypały mu się na twarz.
- Tak… tak, to prawda – odarłem próbując jakoś podtrzymać rozmowę, mimo tego jak szybko biło mi serce.
- Dlaczego mnie dotknąłeś?
- Dotknąłem?
- Kiedy myślałeś, że śpię.
- Nie wiem… Chyba postanowiłem sprawdzić, czy wszystko z tobą dobrze… Czy nie masz gorączki, albo…
- Chcesz czegoś ode mnie?
- Nie. Znaczy… Nie – zaśmiałem się trochę nerwowo – Jak mówiłem, chciałem tylko sprawdzić czy wszystko dobrze. Jestem waszym ochroniarzem, więc na tym polega moje zadanie… To moja praca… – chłopak podniósł na mnie wzrok z krzywmy, mrocznym uśmiechem. Włosy wchodziły mu do przekrwionych oczu. Ich ciemna oprawa kontrastowała i niespotykanie jasnym kolorem tęczówek. Wyglądały hipnotyzująco, ale i niepokojąco. Odsunąłem się lekko, zaniepokojony tym czego byłem świadkiem.
- Więc jesteś silny. Ochroniarze muszą tacy być, prawda?
- Tak… Myślę, że tak.
- Nauczysz mnie?
- Czego?
- Bycia silnym.
- Ja… Tak. Jasne, czemu nie. Chociaż chyba nie znam drugiej tak silnej osoby jak twój brat.
- Anton – powiedział, jego pełne usta zmieniły wyraz. Uśmiechnął się szczerze, nie tak dziwnie i krzywo jak jeszcze przed chwilą.
- Tak. Anton.
- Dziękuję, że mnie znaleźliście.
- W porządku…
- Ale tu też nie mogę spać. Kiedy byłem dzieckiem, bardzo tego nie lubiłem… Dom był wielki i ciemny. Rodzice zabraniali mi zapalać światła. I nigdy ich nie było. Zawsze zostawałem w nocy zupełnie sam w domu. Nawet kiedy byłem naprawdę bardzo, bardzo mały. Ale potem przywykłem. I już zawsze wolałem być sam.
- Też czasem wolę być sam – odpowiedziałem. Współczułem mu, że musiał się bać i był taki samotny.
- Tak. Czasem tak jest lepiej. Chociaż to pewnie zależy od tego z kim przebywasz… Nie wiem, nie znam się na tym – westchnął i przesunął palcami po nodze, krzywiąc się lekko.
- Boli cię?
- Noga? No, zawsze mnie boli, właściwie to odkąd pamiętam.
- A mógłbym…?
- Nie.
- Ale mógłbym ci pomóc.
- Niby jak?
- Nie mam rentgena w oczach, ale mógłbym przynajmniej zrobić badanie diagnostyczne…
- Jesteś lekarzem?
- Nie, ale znam się trochę na złamaniach. I ogólnie na medycynie.
Popatrzył na mnie i wypuścił ciężki oddech wydymając lekko usta.
- Fajnie. Ale nienawidzę, kiedy ktoś mnie dotyka, także chyba wolę żeby mnie bolało.
- Słuchaj, rozumiem to, serio. Też nie lubię kiedy ktoś obcy chce mnie dotykać. Ale tu nie chodzi o coś bez znaczenia. Jeśli twoja kość zrosła się źle po złamaniu… Być może wystarczy złamać ją na nowo i nastawić tak jak trzeba. A wtedy będziesz mógł normalnie chodzić. Przestanie też boleć…
- Chcesz mi teraz łamać i nastawiać kości? – zaśmiał się trochę wrednie, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Nie – westchnąłem ze zrezygnowaniem - Okej, zapomnij. Po prostu pójdziesz z Antonem do szpitala, żeby…
- Nie pojadę do szpitala – przerwał mi, patrząc na mnie z irytacją. A raczej z wkurwieniem. Poważnie, wyglądał jakby miał ochotę mi przywalić. Może jednak nie różnił się tak bardzo od swojego bliźniaka? Widać obu działałem równie mocno na nerwy – Anton obiecał, że nie będę musiał nigdy wracać do szpitala…
- Ale tylko z nogą…
- Powiedziałem: nie – dodał surowym, martwym tonem.
Okeeeej.
Będzie zabawnie, nie ma co.
Ilia sprawiał wrażenie jakby w tym momencie był poniekąd inną osobą niż ten chłopak, którego poznałem w ciągu dnia i to było takie… dziwne.
A jeśli to z czym się mierzył, było czymś podobnym do zaburzeń osobowości Antona?
No i naprawdę dziwiło mnie, że mówi tak płynnie. I inaczej.
Pomyślałem, że może powinienem go o to zapytać…
- Nie jąkasz się… - odparłem, na co przechylił głowę, a wyraz jego twarzy zupełnie się zmienił.
Matko.
Zacząłem się zastanawiać w który momencie moje życie zamieniło się w porąbany thriller psychologiczny z Ilią i Antonem Aristov w rolach głównych.
- Nie jąkam się?
- Tak. Wcześniej… się jąkałeś – odpowiedziałem niepewny jego reakcji.
- Tak… T-tak… J-jąkałem się. Zawsze się j-jąkam – zająknął się jakbym wcisnął jakiś guzik, po czym uśmiechnął się do mnie szczerze, słodko i szeroko. Miał prześliczny uśmiech. Chyba nie mogłem oddychać. I czułem się naprawdę nieswojo.
Cóż, obaj z Antonem faktycznie byli inni niż wszyscy, a Ilia najwyraźniej miał większe problemy niż pierwotnie przypuszczałem, ale i tak odwzajemniłem jego uśmiech czując jak wali mi serce.
- Okej. No nic. Nie stresuj się, coś wymyślimy. Nie musimy decydować teraz. Mam na myśli twoją nogę…
- Nie p-pójdę do szpitala.
- Jasne, że nie… - zacząłem się zastanawiać jak zmienić temat na trochę bezpieczniejszy - Wiesz może, dlaczego nie możesz spać?
- Bo mam… Z-złe sny?
- A wiesz co działa dobrze na złe sny? – zapytałem starając się uspokoić swoje drżące palce.
- Nie.
- Queen.
Ilia zamrugał i przekrzywił głowę w bok.
- Queen?
- O tak. Poczekaj tu, zaraz wracam.
Queen było mi teraz bardzo potrzebne. Jakiś wesoły kawałek. A najlepiej kilka. Zresztą nie tylko Queen, nie zamierzałem wybrzydzać. Poszedłem do swojego pokoju, chwyciłem za słuchawki i telefon po czym wróciłem do sypialni chłopaka. Siedział na łóżku i czekał na mnie w bezruchu.
Usiadłem z impetem koło niego, na co lekko podskoczył i odsunął się ode mnie.
- Spokojnie. Przyniosłem słuchawki – położyłem się na poduszce. On niepewnie dołączył kładąc się koło mnie, patrząc z uwagą w moje oczy. Wyciągnąłem w jego stronę jedną słuchawkę. Wziął ją między palce. Włożyłem swoją do ucha. On zrobił to samo. I puściłem pierwszy kawałek, który akurat był następny na mojej playliscie. Faktycznie trafiło na Queen.
„Too much love will kill you” zabrzmiało w moim uchu, więc zaśmiałem się cicho. Ilia miał przechyloną głowę w moją stronę i uśmiechnął się na widok mojego uśmiechu.
- Cholera, ta piosenka jest taka prawdziwa. Posłuchaj – skupiłem się na wokalu Freddiego, a czasami udawałem, że uderzam pałeczkami w perkusję, albo gram na gitarze elektrycznej. Idiotyczne. Ale taki już byłem. Śpiewałem cicho uśmiechając się głupio bo nie chciałem myśleć o tym, jak bardzo popieprzony jest ten świat.
A pod koniec zacząłem śpiewać trochę głośniej, więc Ilia patrzył na mnie z coraz szerszym uśmiechem, jakby mu się podobało. Cóż, przynajmniej jemu jednemu.
„Too much love will kill you
Just as sure as none at all
It'll drain the power that's in you
Make you plead, and scream, and crawl
And the pain will make you crazy
You're the victim of your crime
Too much love will kill you – everytime
Yeah, too much love will kill you
It'll make your life a lie
Yes, too much love will kill you
And you won't understand why
You'd give your life you'd sell your soul
But here it comes again
Too much love will kill you
In the end...”
Skończyłem i uświadomiłem sobie że uśmiechamy się do siebie, a potem zacząłem się śmiać. Chyba to też mu się spodobało, bo zachichotał dość głośno.
– Dobra. Mieliśmy spać. Włączę coś spokojnego. Zamknij oczy i nie myśl o żadnych dziwnych rzeczach. Skup się na melodii. Na słowach. Na czymś miłym, okej?
Ilia tylko kiwnął głową.
Włączyłem kolejny losowy kawałek. Moja wyszukiwarka znalazła „The Line” Twenty One Pilots. Nie słuchałem tego na co dzień, ale właściwie piosenka wpasowała się w mój nastrój i nie była mroczna, więc ją zostawiłem. Ilia popatrzył w sufit, wciąż się uśmiechając. Spojrzałem na jego profil przyglądając mu się wnikliwie.
- Podoba ci się? – zapytałem.
- Bardzo. A tobie?
- Za bardzo – odparłem po chwili, wgapiając się w niego jak ostatni kretyn. Przechylił głowę i zerknął na mnie, więc szybko odwróciłem wzrok i odchrząknąłem.
Sufit. Sufit i muzyka.
Na tym powinienem się skupić.
Kolejny utwór - Icarus - był już z mojej prywatnej playlisty. Wiedziałem, że przy nim mogę zasnąć - zawsze usypiałem przy muzyce fortepianowej, a to był jeden z moich ulubionych kawałków. Wziąłem głęboki oddech i przymknąłem oczy wsłuchując się w dźwięk pianina.
Ale i tak, kiedy mimowolnie zacząłem odpływać, miałem w głowie tylko przekrwione szarobłękitne oczy, i te pełne, wykrzywione w mrocznym uśmiechu usta.
*
Spałem, a muzyka wciąż szumiała mi w uszach, ale albo to szczęście, albo przeznaczanie, albo trening i intuicja, ponieważ instynktownie otworzyłem oczy od razu zauważając wysoką zamaskowaną postać, wymierzającą z pistoletu w Ilię. Nie myślałem za wiele rzucając się w jego stronę. Odruchowo chciałem zasłonić go sobą, ale w rezultacie opchnąłem go tak mocno, że spadł z łóżka, a ja poczułem jak mój biceps przeszywa rozrywający ból.
Nie miałem więcej niż ułamek sekundy na kolejną reakcję. Rzuciłem się na napastnika uderzając go w tchawicę tak szybko, że nie miał szansy zdążyć nacisnąć spustu po raz kolejny. Zrobiłem obrót i chwyciłem za swój nóż, który zostawiłem na szafce nocnej i wbiłem mu go w bok szyi, ale w tym momencie okazało się że jest ich więcej, ponieważ usłyszałem kolejny strzał i zobaczyłem dziurę w materacu. Było niemal zupełnie ciemno, a Illia najwyraźniej schował się za łóżkiem. Złapałem drugiego mężczyznę za szyję, a kolejnego za rękę i zacząłem walić w jego twarz uchwytem od pistoletu który w niej trzymał, aż padł nieprzytomny na podłogę. Drugiemu strzeliłem w twarz z lufy jego kumpla. Krew prysnęła na ściany, a przez myśl przeszło mi że Ilia nie powinien tego widzieć, ale przecież nie miałem wyjścia. Musiałem zabić ich tu i teraz. Wszystkich. Tylko nie miałem pojęcia ilu ich było. Zerknąłem za łóżko, popatrzyłem na chłopaka, który siedział skulony pod ścianą. Był bezpieczny, więc odwróciłem się w kierunku drzwi i wyszedłem z pokoju rozglądając się po korytarzu. Usłyszałem podejrzany szelest po lewej stronie i zobaczyłem kolejnego zamaskowanego faceta. Wystrzelił w moją stronę ale na szczęście byłem naprawdę szybki i właśnie to była moja najmocniejsza strona, więc zrobiłem unik, a pocisk drasnął jedynie mój policzek. Rzuciłem swoim nożem trafiając w jego klatkę piersiową. Pistolet wypadł mu z ręki, a ja podbiegłem do niego skręcając mu kark. Wyjąłem z jego piersi swój zakrwawiony nóż i rozejrzałem się po domu, ale słyszałem już tylko ciszę.
- Livia! – krzyknąłem czując jak robi mi się niedobrze ze stresu. – Livia…
Wypadła ze swojego pokoju, a ja odetchnąłem z ciężką do opisania ulgą, widząc ją całą i zdrową. Miała załzawione oczy i podbiegła do mnie rzucając się w moje objęcia. - Już dobrze. Już dobrze…. – powtórzyłem, i podniosłem ją w ramionach, kierując się z nią do pokoju. Zapaliłem światła i postawiłem ją na podłodze przy łóżku. Minęły zaledwie kolejne sekundy – dwie może trzy, kiedy dostrzegłem następnego napastnika. Rzuciłem nożem w jego stronę wytrącając mu pistolet, który upadł z łoskotem na podłogę. Ilia próbował wstać, ale facet dosłownie się na niego rzucił. Podbiegłem do nich, złapałem dupka za łeb, i zanim zdążył zrobić dzieciakowi krzywdę walnąłem jego twarzą o ramę łóżka. Dźwiękowi łamanych kości towarzyszył widok krwi rozbryzgującej się na mojej twarzy, klatce piersiowej i włosach. Mimo wszystko dla pewności na koniec skręciłem mu kark.
- Ja pierdolę – warknąłem i wyrzuciłem jego truchło z pokoju, podobnie jak ciała pozostałych. - Zamknijcie się na klucz. Muszę sprawdzić dom.
- Ezra, zostań z nami, proszę – zapłakała Livia, łapiąc mnie za zakrwawione ramię.
- Przyjdę za minutę. Muszę zobaczyć, czy jest ich więcej.
- A jeśli w tym czasie przyjdą tutaj?
Westchnąłem ze zrezygnowaniem i wręczyłem jej pistolet. Drugi dałem Ilii.
- Umiesz z tego korzystać? Miałaś chyba jakieś lekcje z samoobrony z Kirą… – spytałem jej, a ona pokiwała głową.
- Kira nie używa pistoletów, ale Leo kiedyś mnie nauczył…
- Świetnie. W takim razie wytłumacz co i jak Ilii, i w razie czego strzelajcie pierwsi. Ale nie musicie się o to martwić, bo po prostu nie dopuszczę, aby ktoś się do was zbliżył, okej? Najpierw sprawdzę górę, dopiero pójdę na dół. Podejrzewam że nie ma ich więcej, ale jeśli kogoś spotkam zabiję go zanim się do was dostanie, rozumiecie, tak? Zamknijcie się na klucz.
Livia przytaknęła wycierając mokre policzki i zatrzasnęła za mną drzwi. Tak jak powiedziałem - najpierw dokładnie sprawdziłem górę. Później dół. Było zupełnie czysto. Zatarasowałem drzwi wejściowe przez które się włamali i pobiegłem na górę.
- Liv, to ja – powiedziałem pod drzwiami do pokoju Ilii…
Livia otworzyła mi z załzawionymi oczami.
- Był ktoś jeszcze?
- Nie. Czysto – odpowiedziałem i wszedłem do środka. – Ale zostaniemy tutaj. Razem. Poczekamy na Antona, i uważam że powinniśmy stąd spadać…
- Uratowałeś mi życie – przerwał mi chłopak, patrząc na moje przestrzelone ramię – I-i jesteś t-teraz ranny. Otworzyłem oczy. Zobaczyłem że jakiś człowiek w-wymierza do mnie z b-broni. I wtedy poczułem jak mnie odpychasz. Uratowałeś m-mnie, a przez to on s-strzelił w c-ciebie – mówił patrząc na mnie z niezrozumieniem. – Dlaczego?
Współczułem mu, naprawdę. Ten dzień i noc… Cholera, młody musiał być totalnie wykończony i przerażony…
- Od tego jestem. Nic mi się nie stało.
- Strasznie krwawisz, Ezra. Ogólnie cały jesteś we krwi, ale z rany postrzałowej wypływa jej chyba zbyt dużo… – dodała Livia łapiąc za mój biceps. - Kula chyba utkwiła w ramieniu… Masz też rozcięty policzek. Tutaj, od koniuszka ust w górę… Nie najlepiej to wygląda. Nie wiem czy nie trzeba go zszyć – dotknęła mojej twarzy przyglądając mi się z żalem, a potem pogłaskała mnie ze smutną miną po zdrowym policzku.
- To nie ma znaczenia. Jak wróci Anton to mnie opatrzy…
- A-a jak… - Livia spojrzała na mnie ze strachem, a ja pokręciłem głową.
- On zawsze wraca. Zawsze – powiedziałem do niej, Ilia zdjął swój podkoszulek, najpierw przetarł nim mój rozcięty policzek, a później przycisnął mi go rany.
- U-umiem opatrywać rany. Zawsze sam się o-opatrywałem. A-ale… Nie wiem czy umiałbym wyciągnąć kulę. N-nie chcę zrobić ci krzywdy…
- Anton umie. Spokojnie – odparłem i przysiadłem na materacu. On usiadł koło mnie. Zatamował krwawienie. Zacisnął drżące palce na moim ramieniu i przycisnął do niego czoło trzęsąc się lekko. – Już dobrze… - wyciągnąłem w jego stronę dłoń i poklepałem go lekko po ramieniu. – Jak się trzymasz?
- J-ja? To ty się wykrwawiasz. Z-zresztą przeze mnie…
- To nie przez ciebie, Ilia – odpowiedziałem stanowczo. Podniósł na mnie oczy, zmrużył je z niezrozumieniem, rozchylił usta jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili najwyraźniej zrezygnował i znowu docisnął czoło do mojego bicepsa tuż nad miejscem w którym zostałem postrzelony.
No tak, mówiłem do niego „Ilia”, a przecież on nie miał pojęcia dlaczego. Nie wiedział, że właśnie to było jego prawdziwe imię, że urodził się jako Ilia Aristov. Anton nie zdążył mu o tym powiedzieć.
Wziąłem głęboki oddech żałując, że pewnie dałem mu kolejny powód do dezorientacji i zagubienia, po czym zerknąłem na Livię, która podeszła do okna.
Zaciskała nerwowo palce wpatrując się z przerażeniem i nadzieją w ciemność załzawionymi oczami. Wiedziałem, że czeka na Antona.
Podobnie jak ja.
Liczyłem że wróci lada chwila. Nie wiedziałem kim byli ludzie którzy chcieli zabić Ilię, ale wiedziałem za to, że muszę go stąd zabrać.
I to jak najszybciej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro