Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Livia

- Tego się nie je.

- Przecież wiem, masz mnie za idiotę?

- Od pierwszej chwili w której cię zobaczyłem.

- Wiesz co, ty chyba po prostu nie potrafisz zachowywać się  w cywilizowany sposób.

- Ja nie potrafię zachowywać się w cywilizowany sposób? A przepraszam bardzo, to że twoja dupa jest wciąż w jednym kawałku nie świadczy o moim opanowaniu, silnej woli i szacunku do Livii? W normalnych okolicznościach pewnie już dawno skończyłbyś na kolanach.

- Na kolanach?

- Błagając mnie o litość.

- Dla twojej informacji, nie mam w zwyczaju błagać. Przynajmniej o litość.

- Za to notorycznie błagasz o żarcie.

- Czy ja cię błagałem?! Sam sobie kupiłem te pączki.

- Błagałeś.

- Nieprawda!

- Prawie upadłeś przede mną na kolana, żebym się zatrzymał.

- Siedząc w aucie?

- Jestem sobie w stanie to wyobrazić.

- Zrobiłem to dla Livii. Była głodna i uwielbia te pistacjowe, znam ją.

- Yhym. I zjadła pół, a ty pozostałe cztery.

- Twój wciąż leży na tylnym siedzeniu. Pewnie za moment zamarznie.

- Co ty chcesz przez to powiedzieć?

- Nic…

- Jeśli za moment zjesz piątego to zwymiotuję…

- Przecież nic takiego nie powiedziałem!

- Yhymm, nie wcale…

- Ej nie wkładaj mi czegoś takiego w usta, okej?!

- Przecież nic ci nie wkładam…

- Mam na myśli słowa, Anton! Słowa! O czym ty w ogóle mówisz!?

- Ja? Ja zacząłem mówić o jakimś wkładaniu i to przy Livii?!

- A twierdzą, że to ja jestem dziwny…

- Bo jesteś. Powiedziałbym, że bardziej nienormalny niż dziwny. Delikatnie mówiąc…

- Sam jesteś nienormalny…

Skupiłam uwagę na gęstym lesie, przez który się przedzieraliśmy jadąc do domu mojego męża i przestałam słuchać wymiany zdań Antona i Ezry

Miałam ich trochę dosyć przez to że ciągle się kłócili, ale z drugiej strony to co się między nimi działo sprawiało że Anton, który zawsze kojarzył mi się z kimś skrajnie zamkniętym, burkliwym i małomównym, na swój sposób się otwierał. Może i przede wszystkim w negatywnym sensie, w końcu wściekał się i irytował, ale uważałam że to i tak było znacznie lepsze niż ta ciągła apatia i obojętność, które zazwyczaj go cechowały. Miałam wrażenie, że Anton okazuje tylko negatywne emocje. Albo jest zobojętniały i milczący, albo mówi o nienawiści i zabijaniu – nic pomiędzy. I teraz co prawda również się denerwował, ale przynajmniej nie mówił wciąż o śmierci. Chwilami wydawał się lekko rozbawiony, chociaż oczywiście nigdy by się do tego nie przyznał, no i kiedy udało mu się wyprowadzić Ezrę z równowagi, albo mocno go czymś nastraszyć – ewidentnie nieźle się bawił. Wchodził w interakcję z jednej prostej przyczyny – Ezra nie odpuszczał, a dla mojego męża to była ewidentna nowość.

Mogłabym się założyć, że większość ludzi słuchała tego co mówił Anton, bała się go i podporządkowywała jego żądaniom. „Zamknij się” – rozkazywał, więc każdy zamykał usta na kluczyk i spuszczał głowę, bojąc się że Antonowi za chwilę puszczą nerwy i wymierzy do swego rozmówcy z pistoletu. I być może ten strach był w  pełni uzasadniony – wydawało mi się że kto jak kto, ale mój mąż naprawdę jest zdolny do okazania tego typu przemocy.

Jednak Ezra na swój sposób pozostawał bezkarny - był moim ochroniarzem i Anton nie mógł się go tak po prostu pozbyć. Ponad to był też przyjacielem Kiry – jedynej osoby którą mój mąż szczerze kochał i z której zdaniem się liczył, więc był kryty na kilka sposobów. A może to nie chodziło o to? Może Ezra po prostu taki już był – gadatliwy, trochę pyskaty i beztroski, może kręciło go ryzyko dotyczące tego co może się między nimi wydarzyć podczas kolejnej kłótni? Może naprawdę był ciekaw tych wszystkich rzeczy o które pytał, może uwielbiał rozmawiać i tworzyć relacje z ludźmi, albo… Albo cholernie chciał wykrzesać z Antona jakieś emocje bez względu na konsekwencje… Dlaczego? Nie miałam pojęcia. Ale im dłużej z nim przebywałam zaczynałam dostrzegać jedną istotną kwestię. Ezra patrzył na Antona z zachwytem. Za każdym razem gdy się w niego wpatrywał, widziałam w jego oczach podziw i tęsknotę, żeby nie powiedzieć uwielbienie. Nie dało się tego nie dostrzec. Pytanie brzmiało czy Anton po prostu mu imponował – jego siła, skuteczność, respekt jaki wzbudzał w innych, czy też… ekscytowało go to jaki Anton był atrakcyjny.

Nie umiałam odpowiedzieć sobie na żadne z tych pytań, więc postanowiłam nie analizować całej tej sprawy. Koniec końców polubiłam Ezrę. Był taki zabawny i uroczy. Opiekuńczy. Troszczył się o mnie, a ciepło i empatia wręcz od niego biły – nie mogłam temu zaprzeczyć i nie umiałam nie obdarzyć go sympatią.

Tak czy inaczej podróż była długa i męcząca. Kiedy w końcu dolecieliśmy na Syberię, Ezra dosłownie rzucił się na najbliższy supermarket. I nie, nie żartował – naprawdę wykupił połowę sklepu. W czasie jego marketowych wojaży pokłócili się z Antonem jakieś dziesięć razy. Mój mąż zawyrokował, że Ezra jest gorszy niż baba, po czym zerknął na mnie przepraszająco, ale w sumie ja miałam niezły ubaw.

Jednak teraz, po tylu godzinach podróży byłam już potwornie zmęczona. Marzyłam o gorącym prysznicu i ciepłym łóżku. Syberia była zimniejsza niż można sobie wyobrazić. Drżałam z zimna mimo tego, że miałam na sobie bardzo ciepłe ubrania. Od razu po zakupach weszliśmy do terenowego auta Antona, którym właśnie jechaliśmy przez gęsty sosnowy las i z moich obliczeń wynikało, że lada moment mieliśmy być u niego w domu.

- Jeszcze jakeś pięć minut – powiedział mój mąż, jakby czytał mi w myślach.

- Całe szczęście! Od ponad godziny odmrażam sobie tyłek…

- Przecież auto jest ogrzewane, kretynie…

- Ale na zewnątrz jest jakieś -300 stopni! – wykrzyknął Ezra, zamaszyście zawijając wokół szyi wielki szalik i dmuchnął sobie wymownie w dłonie.

- Słyszysz żeby Livia narzekała, laleczko?

- Spadaj. W moim ciele płynie gorąca krew. Tam skąd pochodzę zawsze jest gorąco! Po co ludzie mieszkają w takich warunkach jeśli mogą wybrać ciepły, łagodny klimat. To niedorzeczne!

- Sam jesteś niedorzeczny. Zamknij się w końcu, bo nie ręczę za siebie…

- Jesteśmy? – zapytałam ponieważ właśnie wjechaliśmy na wykarczowany kawałek lasu, na końcu którego można było dostrzec ogromne ogrodzenie.

Anton podjechał do niego i otworzył z pilota wielką bramę, której skrzydła rozstępowały śnieżne zaspy. Wjechaliśmy na teren jego posesji i zaparkowaliśmy przed dużym, mocno ośnieżonym domem, ale nie zdążyłam się mu zbyt dobrze przyjrzeć.

- Dzięki Bogu… - jęknął Ezra. Anton nie odpowiedział, tylko otworzył drzwi i wyszedł z  samochodu. Mróz i lodowate powietrze owiało nasze ciała, Ezra zaszczękał zębami ale wyskoczył z auta, podając mi dłoń, aby pomóc mi wysiąść, po czym chwycił za resztę bagaży, których nie wziął ze sobą Anton i pokazał mi abym ruszyła za nim.

Śnieg chrzęścił pod moimi stopami, sypki i twardy, wiatr i mróz szczypały mnie w twarz i byłam niemal pewna, że jeśli za chwilę nie schowam się w jakimś ciepłym schronieniu, zamarzną mi gałki oczne.  Z pewnością miejsce w którym mieszkał mój mąż było niecodzienne, ale ja potrafiłam dostrzec jego piękno. Powietrze było rześkie i odświeżające. Z zaciekawieniem zauważyłam, że tajga pachniała Antonem, a Anton pachniał nią. Gęsty las sosnowy był niezwykły i dziki, a zapach tak świeży, że aż szczypał w nos i płuca. Ruszyłam za Ezrą przebijającym się przez śnieg i stwierdziłam, że niedawno ktoś musiał tutaj odśnieżać i przygotować wszystko na nasz przyjazd, ponieważ mimo, że brodziliśmy w zaspach to i tak  należało docenić fakt, że mieliśmy jak przedostać się do domu, mimo tego, że śnieg zdawał się nie ustawać.

- Nie do wiary…. – sapał Ezra, kiedy Anton otwierał wielkie drzwi wyglądające jakby zostały zrobione z metalu. Wpadliśmy za nim do przedpokoju, który był ciemny i zimny. Przeszedł przeze mnie dreszcz strachu na myśl o tym, że cały jego dom mógłby wyglądać w ten sposób. Popatrzyliśmy na siebie z Ezrą. W ciemnościach błyszczały tylko jego nieco skośne, czarne oczy i duży, śnieżnobiały uśmiech, którym najwyraźniej próbował mnie pocieszyć, lub dodać mi otuchy. Jego czarne włosy wystawały spod czapki, potargane i niemal zupełnie mokre od śniegu, przyklejały mu się do kości policzkowych i zahaczały o jego długie rzęsy oprószone śniegiem.  – Będzie fajnie – wyszeptał do mnie konspiracyjnie. – Nic się nie martw… - dodał patrząc z udawaną nonszalancją jak Anton otwiera wszystkie te zamki i kłódki w kolejnych metalowych drzwiach. Wszystko prezentowało się tak jakby za chwilę miał nas wpuścić do jakiegoś lochu i najwyraźniej mojemu ochroniarzowi nie podobało się to równie mocno jak mnie, ponieważ złapał dolną wargę między duże białe zęby i zaczął ją nerwowo przygryzać, ale jednocześnie objął mnie przyjacielsko i zaczął dość mocno pocierać moje ramiona, jakby chciał mnie ogrzać. Zaśmiałam się i zerknęłam na niego z wdzięcznością, doceniając jego uśmiech, wsparcie i obecność, a kiedy ostatnie kłódki opadły popatrzyliśmy na siebie z determinacją i ruszyliśmy za Antonem.

Weszliśmy na kolejny korytarz, Anton zapalił światła, podszedł do następnych drzwi, a Ezra przewrócił oczami z niedowierzaniem

- Trzecie? Serio?

- Zamilcz bo nie ręczę za siebie.

- Nic innego nie robisz tylko nie ręczysz za siebie. Żadna mi nowość – bąknął Ezra, ale Anton tym razem szybko poradził sobie z drzwiami, otwierając jeden zamek ze zwykłego klucza i wszedł do środka, więc znów ruszyliśmy za nim i… Uśmiechnęłam się szeroko, z niedowierzaniem i ulgą ponieważ wnętrze jego domu było po prostu…

- Wow! Ale spoko, stary! Masz klaustrofobie, czy coś? Tak czy inaczej widok jest po prostu piękny, Livie zobacz! – Ezra podszedł do oszklonej ściany, a ja dołączyłam do niego przyglądając się ośnieżonym drzewom i płatkom śniegu wirującym na wietrze widocznym przez szybę, która zajmowała dwie ściany w salonie. Właściwie można było mieć wrażenie że jest się na zewnątrz, z tym że przebywało się w przytulnym, jasnym salonie, bardzo ciepłym i nowoczesnym. Anton miał w nim wielki narożnik, dywan, telewizor, kominek, i ogromne pianino. Nie… Fortepian. – Ja pierdolę, fajnie to wymyśliłeś. A na początku wydawało mi się, że wpuścisz nas za chwilę do jakiejś jaskini Draculi, a tu takie miłe zaskoczenie… - Ezra ściągnął czapkę, a jego czarne włosy sterczały na wszystkie strony. Położył bagaż na podłodze rozglądając się z zaciekawieniem – A to co? – zapytał wskazując na czarny instrument zajmujący honorowe miejsce w pokoju  – Jeśli powiesz mi, że grasz to dostanę udaru z szoku, serio.

- On nigdy nie przestaje? – Anton zwrócił się do mnie , a ja uśmiechnęłam się szeroko.

- Kiedy śpi…? Mam nadzieję – zaśmiałam się, a mój mąż skupił uwagę na moich ustach i uśmiechu, po czym pokiwał głową.

- Okej… Pewnie jesteś zmęczona… Pokażę ci twoją sypialnie – odparł, po tym gdy zdjęłam kurtkę i wszystkie warstwy ubrań, podobnie jak Ezra, który właśnie szarpał się z trzecim bezrękawnikiem. Tylko Anton nie  musiał się zbyt długo rozbierać, ponieważ miał na sobie jedynie kurtkę, pod nią koszulkę, na nogach jeansy i czapkę na głowie, w której wyglądał niedorzecznie seksownie.

- Moją sypialnie? A nie naszą?

- Nie. Ja jak widzisz potrzebuję przestrzeni – dodał pokazując na przezroczyste ściany.

- Rozumiem, ale…

- Nie Livia, proszę. Nie dzisiaj, okej? Może kiedyś o tym porozmawiamy, ale teraz chyba oboje musimy odpocząć.

- Troje! – wtrącił się Ezra. – Jestem padnięty. Pokażesz mi też mój pokój?

- Będziesz spał z Livią – westchnął Anton, a my zerknęliśmy na siebie z konsternacją.

- Ochujałeś. Jak zwykle. Albo próbujesz żartować, co w sumie doceniam… Czyżbym miał na ciebie dobry wpływ? - zaśmiał się Ezra, ale Anton wpatrywał się w niego martwo.

- Jesteś jej ochroniarzem – powiedział beznamiętnie, a ja z jednej strony miałam wielką ochotę zrobić mu awanturę, jednak jedynie stałam jak skamieniała.

- Ale ty jesteś moim mężem. Powinnam spać z tobą…

- Może kiedy wrócę…

- Kiedy wrócisz? – zapytałam drżącym głosem.

- Zawsze gdy tu przylatuję najpierw zaczynam pobyt od wprawy po lesie. Lubię się tu zaszyć, i wyruszyć na kilka lub kilkanaście dni…

- Ale tym razem jestem tutaj z tobą…

- Tak, i on też…

- Kilkanaście dni? Przecież ty zamarzniesz! – przerwał mu Ezra. – Zwariowałeś, stary…

- To nie jest wasza decyzja. Ty masz być tu bezpieczna, on jest z tobą, ja robię co mi się podoba i nie zamierzam nikogo pytać o zdanie w tej kwestii, zrozumiano?

- A jak nie wrócisz? – Ezra najwyraźniej postanowił wypowiadać na głos moje myśli – A jak zamarzniesz? Jak mamy cię znaleźć? Człowieku, zastanów się, na zewnątrz jest minus sto stopni, a tutaj jest ciepło i przyjemnie, a dodatek jesteś tu z żoną, spędź z nią chwile…

- Pierwsze słyszę aby w naszym świecie mąż miał takie obowiązki – odparł Anton wciąż tak samo beznamiętnie. – Wystarczy mi, że jest w dobrych rękach, prawda? No i… Czy nie powinno cieszyć cię takie rozwiązanie? Póki co nie musimy brudzić sobie rąk swoją krwią – dodał, a Ezra patrzył na niego z wyrzutem. Westchnął przetarł twarz dłońmi i odgarnął do tyłu czarne, mokre włosy. – Skup się na Livii, Ezra. Takie są twoje obowiązki, po to tu jesteś. Masz się upewniać że ona jest bezpieczna.

- Mam sprawdzić jak się dogadujecie. Jak mam to zrobić skoro cię tu nie będzie?

- Ezra ma rację. Po co to wszystko? Skoro nie zamierzasz ze mną przebywać dlaczego nie zostawiłeś mnie w Kalifornii? – spytałam nie umiejąc ukryć bólu w swoim głosie.

- Bo twoje miejsce jest w moim domu. I to nawet nie według mnie, ale według obowiązujących nas zasad.

- Aha, a ciebie może w tym domu nie być… - zaśmiałam się smutno.

- Nie dramatyzuj. Wrócę.

- Może - wtrącił się Ezra – Może wróci, jak nie zamarznie i nie zostanie zeżarty przez niedźwiedzia, tygrysa albo wilka…

- Czy nie powinieneś woleć takiego rozwiązania? – przerwał mu Anton.

- Nie będę spał z Livią w pokoju. Oboje mamy prawo do swojej prywatności, a  ty jako jej mąż… Jak mogło ci to w ogóle przyjść do głowy?

- Ufam mojej żonie i jej ochroniarzowi… Czy to błąd? – zapytał martwo Anton.

- Nie…

- Nie – odpowiedzieliśmy z Ezrą w tym samym czasie, a Anton uśmiechnął się dziwnie.

- Właśnie. Za mną – rozkazał i ruszył korytarzem. Wszedł na piętro na którym było kilka sypialni, trzy może cztery. Otworzył drzwi do jednego z pokoi i zaprosił mnie do środka. – Jeśli tak ci zależy możesz być tu sama. Lewisa ulokuję tuż obok – zawyrokował, a ja popatrzyłam na wielkie, świeżo pościelone łóżko. Pokój był piękny. Trochę podobny do tego w  którym mieszkałam w Kalifornii. No i były w nim kwiaty. Mnóstwo kwiatów. Popatrzyłam na Antona z uczuciem.

- Jest piękny. Dziękuję, że go tak urządziłeś…

- To nie ja, tylko projektant…

- Okej, ale musiałeś mu wytłumaczyć co lubię. Jest naprawdę w moim guście. Uwielbiam go – uśmiechnęłam się do Antona, który stał ze spuszczoną głową. Podeszłam do niego i stanęłam na palcach aby pocałować go w szyję. Wyprostował się i popatrzył na mnie z uwagą, po czym odchrząknął głośno. – Chociaż wolałabym spać w nim razem z tobą – dodałam dotykając jego ramienia.

- Tak… Może kiedyś. Daj mi trochę czasu, do tej pory byłem tutaj sam. Chyba też muszę przywyknąć, okej? – odparł zimnym tonem.

Cóż. Póki co „może kiedyś” najwyraźniej musiało mi wystarczyć.

- W porządku. Rozumiem. Ale naprawdę nie musisz uciekać przed nami aż na kilka, albo co gorsza kilkanaście dni… Gdzie będziesz spał w tym lesie? Jak chcesz… nie zamarznąć?

- Livia, mam swoje sposoby na przetrwanie, okej? – odpowiedział stanowczo, więc pokiwałam głową.

- Okej – westchnęłam z rezygnacją.

- Ej sorry, ale gdzie ja tu miałem niby spać? – spytał z wyrzutem Ezra.

- Na podłodze? – zapytał wrednie Anton po czym wymaszerował z pokoju. – Livia woli jednak być sama, więc zajmij sypialnie najbliższą jej pokojowi. Każde z was ma swoja łazienkę. Przynieś jej bagaże. Idę się ogarnąć i położyć – powiedział, po czym zniknął w swojej sypialni, a ja westchnęłam ze zmęczeniem.

- Przyniosę ci bagaże i położymy się spać, hm? – Ezra poklepał mnie po ramieniu. Pokiwałam mechanicznie głową, ale w sercu byłam najbardziej samotną osobą na świecie i wiedziałam, że będę czuła się w ten sposób, dopóki Anton do mnie nie wróci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro