Rozdział 15
Livia
- Tego się nie je.
- Przecież wiem, masz mnie za idiotę?
- Od pierwszej chwili w której cię zobaczyłem.
- Wiesz co, ty chyba po prostu nie potrafisz zachowywać się w cywilizowany sposób.
- Ja nie potrafię zachowywać się w cywilizowany sposób? A przepraszam bardzo, to że twoja dupa jest wciąż w jednym kawałku nie świadczy o moim opanowaniu, silnej woli i szacunku do Livii? W normalnych okolicznościach pewnie już dawno skończyłbyś na kolanach.
- Na kolanach?
- Błagając mnie o litość.
- Dla twojej informacji, nie mam w zwyczaju błagać. Przynajmniej o litość.
- Za to notorycznie błagasz o żarcie.
- Czy ja cię błagałem?! Sam sobie kupiłem te pączki.
- Błagałeś.
- Nieprawda!
- Prawie upadłeś przede mną na kolana, żebym się zatrzymał.
- Siedząc w aucie?
- Jestem sobie w stanie to wyobrazić.
- Zrobiłem to dla Livii. Była głodna i uwielbia te pistacjowe, znam ją.
- Yhym. I zjadła pół, a ty pozostałe cztery.
- Twój wciąż leży na tylnym siedzeniu. Pewnie za moment zamarznie.
- Co ty chcesz przez to powiedzieć?
- Nic…
- Jeśli za moment zjesz piątego to zwymiotuję…
- Przecież nic takiego nie powiedziałem!
- Yhymm, nie wcale…
- Ej nie wkładaj mi czegoś takiego w usta, okej?!
- Przecież nic ci nie wkładam…
- Mam na myśli słowa, Anton! Słowa! O czym ty w ogóle mówisz!?
- Ja? Ja zacząłem mówić o jakimś wkładaniu i to przy Livii?!
- A twierdzą, że to ja jestem dziwny…
- Bo jesteś. Powiedziałbym, że bardziej nienormalny niż dziwny. Delikatnie mówiąc…
- Sam jesteś nienormalny…
Skupiłam uwagę na gęstym lesie, przez który się przedzieraliśmy jadąc do domu mojego męża i przestałam słuchać wymiany zdań Antona i Ezry
Miałam ich trochę dosyć przez to że ciągle się kłócili, ale z drugiej strony to co się między nimi działo sprawiało że Anton, który zawsze kojarzył mi się z kimś skrajnie zamkniętym, burkliwym i małomównym, na swój sposób się otwierał. Może i przede wszystkim w negatywnym sensie, w końcu wściekał się i irytował, ale uważałam że to i tak było znacznie lepsze niż ta ciągła apatia i obojętność, które zazwyczaj go cechowały. Miałam wrażenie, że Anton okazuje tylko negatywne emocje. Albo jest zobojętniały i milczący, albo mówi o nienawiści i zabijaniu – nic pomiędzy. I teraz co prawda również się denerwował, ale przynajmniej nie mówił wciąż o śmierci. Chwilami wydawał się lekko rozbawiony, chociaż oczywiście nigdy by się do tego nie przyznał, no i kiedy udało mu się wyprowadzić Ezrę z równowagi, albo mocno go czymś nastraszyć – ewidentnie nieźle się bawił. Wchodził w interakcję z jednej prostej przyczyny – Ezra nie odpuszczał, a dla mojego męża to była ewidentna nowość.
Mogłabym się założyć, że większość ludzi słuchała tego co mówił Anton, bała się go i podporządkowywała jego żądaniom. „Zamknij się” – rozkazywał, więc każdy zamykał usta na kluczyk i spuszczał głowę, bojąc się że Antonowi za chwilę puszczą nerwy i wymierzy do swego rozmówcy z pistoletu. I być może ten strach był w pełni uzasadniony – wydawało mi się że kto jak kto, ale mój mąż naprawdę jest zdolny do okazania tego typu przemocy.
Jednak Ezra na swój sposób pozostawał bezkarny - był moim ochroniarzem i Anton nie mógł się go tak po prostu pozbyć. Ponad to był też przyjacielem Kiry – jedynej osoby którą mój mąż szczerze kochał i z której zdaniem się liczył, więc był kryty na kilka sposobów. A może to nie chodziło o to? Może Ezra po prostu taki już był – gadatliwy, trochę pyskaty i beztroski, może kręciło go ryzyko dotyczące tego co może się między nimi wydarzyć podczas kolejnej kłótni? Może naprawdę był ciekaw tych wszystkich rzeczy o które pytał, może uwielbiał rozmawiać i tworzyć relacje z ludźmi, albo… Albo cholernie chciał wykrzesać z Antona jakieś emocje bez względu na konsekwencje… Dlaczego? Nie miałam pojęcia. Ale im dłużej z nim przebywałam zaczynałam dostrzegać jedną istotną kwestię. Ezra patrzył na Antona z zachwytem. Za każdym razem gdy się w niego wpatrywał, widziałam w jego oczach podziw i tęsknotę, żeby nie powiedzieć uwielbienie. Nie dało się tego nie dostrzec. Pytanie brzmiało czy Anton po prostu mu imponował – jego siła, skuteczność, respekt jaki wzbudzał w innych, czy też… ekscytowało go to jaki Anton był atrakcyjny.
Nie umiałam odpowiedzieć sobie na żadne z tych pytań, więc postanowiłam nie analizować całej tej sprawy. Koniec końców polubiłam Ezrę. Był taki zabawny i uroczy. Opiekuńczy. Troszczył się o mnie, a ciepło i empatia wręcz od niego biły – nie mogłam temu zaprzeczyć i nie umiałam nie obdarzyć go sympatią.
Tak czy inaczej podróż była długa i męcząca. Kiedy w końcu dolecieliśmy na Syberię, Ezra dosłownie rzucił się na najbliższy supermarket. I nie, nie żartował – naprawdę wykupił połowę sklepu. W czasie jego marketowych wojaży pokłócili się z Antonem jakieś dziesięć razy. Mój mąż zawyrokował, że Ezra jest gorszy niż baba, po czym zerknął na mnie przepraszająco, ale w sumie ja miałam niezły ubaw.
Jednak teraz, po tylu godzinach podróży byłam już potwornie zmęczona. Marzyłam o gorącym prysznicu i ciepłym łóżku. Syberia była zimniejsza niż można sobie wyobrazić. Drżałam z zimna mimo tego, że miałam na sobie bardzo ciepłe ubrania. Od razu po zakupach weszliśmy do terenowego auta Antona, którym właśnie jechaliśmy przez gęsty sosnowy las i z moich obliczeń wynikało, że lada moment mieliśmy być u niego w domu.
- Jeszcze jakeś pięć minut – powiedział mój mąż, jakby czytał mi w myślach.
- Całe szczęście! Od ponad godziny odmrażam sobie tyłek…
- Przecież auto jest ogrzewane, kretynie…
- Ale na zewnątrz jest jakieś -300 stopni! – wykrzyknął Ezra, zamaszyście zawijając wokół szyi wielki szalik i dmuchnął sobie wymownie w dłonie.
- Słyszysz żeby Livia narzekała, laleczko?
- Spadaj. W moim ciele płynie gorąca krew. Tam skąd pochodzę zawsze jest gorąco! Po co ludzie mieszkają w takich warunkach jeśli mogą wybrać ciepły, łagodny klimat. To niedorzeczne!
- Sam jesteś niedorzeczny. Zamknij się w końcu, bo nie ręczę za siebie…
- Jesteśmy? – zapytałam ponieważ właśnie wjechaliśmy na wykarczowany kawałek lasu, na końcu którego można było dostrzec ogromne ogrodzenie.
Anton podjechał do niego i otworzył z pilota wielką bramę, której skrzydła rozstępowały śnieżne zaspy. Wjechaliśmy na teren jego posesji i zaparkowaliśmy przed dużym, mocno ośnieżonym domem, ale nie zdążyłam się mu zbyt dobrze przyjrzeć.
- Dzięki Bogu… - jęknął Ezra. Anton nie odpowiedział, tylko otworzył drzwi i wyszedł z samochodu. Mróz i lodowate powietrze owiało nasze ciała, Ezra zaszczękał zębami ale wyskoczył z auta, podając mi dłoń, aby pomóc mi wysiąść, po czym chwycił za resztę bagaży, których nie wziął ze sobą Anton i pokazał mi abym ruszyła za nim.
Śnieg chrzęścił pod moimi stopami, sypki i twardy, wiatr i mróz szczypały mnie w twarz i byłam niemal pewna, że jeśli za chwilę nie schowam się w jakimś ciepłym schronieniu, zamarzną mi gałki oczne. Z pewnością miejsce w którym mieszkał mój mąż było niecodzienne, ale ja potrafiłam dostrzec jego piękno. Powietrze było rześkie i odświeżające. Z zaciekawieniem zauważyłam, że tajga pachniała Antonem, a Anton pachniał nią. Gęsty las sosnowy był niezwykły i dziki, a zapach tak świeży, że aż szczypał w nos i płuca. Ruszyłam za Ezrą przebijającym się przez śnieg i stwierdziłam, że niedawno ktoś musiał tutaj odśnieżać i przygotować wszystko na nasz przyjazd, ponieważ mimo, że brodziliśmy w zaspach to i tak należało docenić fakt, że mieliśmy jak przedostać się do domu, mimo tego, że śnieg zdawał się nie ustawać.
- Nie do wiary…. – sapał Ezra, kiedy Anton otwierał wielkie drzwi wyglądające jakby zostały zrobione z metalu. Wpadliśmy za nim do przedpokoju, który był ciemny i zimny. Przeszedł przeze mnie dreszcz strachu na myśl o tym, że cały jego dom mógłby wyglądać w ten sposób. Popatrzyliśmy na siebie z Ezrą. W ciemnościach błyszczały tylko jego nieco skośne, czarne oczy i duży, śnieżnobiały uśmiech, którym najwyraźniej próbował mnie pocieszyć, lub dodać mi otuchy. Jego czarne włosy wystawały spod czapki, potargane i niemal zupełnie mokre od śniegu, przyklejały mu się do kości policzkowych i zahaczały o jego długie rzęsy oprószone śniegiem. – Będzie fajnie – wyszeptał do mnie konspiracyjnie. – Nic się nie martw… - dodał patrząc z udawaną nonszalancją jak Anton otwiera wszystkie te zamki i kłódki w kolejnych metalowych drzwiach. Wszystko prezentowało się tak jakby za chwilę miał nas wpuścić do jakiegoś lochu i najwyraźniej mojemu ochroniarzowi nie podobało się to równie mocno jak mnie, ponieważ złapał dolną wargę między duże białe zęby i zaczął ją nerwowo przygryzać, ale jednocześnie objął mnie przyjacielsko i zaczął dość mocno pocierać moje ramiona, jakby chciał mnie ogrzać. Zaśmiałam się i zerknęłam na niego z wdzięcznością, doceniając jego uśmiech, wsparcie i obecność, a kiedy ostatnie kłódki opadły popatrzyliśmy na siebie z determinacją i ruszyliśmy za Antonem.
Weszliśmy na kolejny korytarz, Anton zapalił światła, podszedł do następnych drzwi, a Ezra przewrócił oczami z niedowierzaniem
- Trzecie? Serio?
- Zamilcz bo nie ręczę za siebie.
- Nic innego nie robisz tylko nie ręczysz za siebie. Żadna mi nowość – bąknął Ezra, ale Anton tym razem szybko poradził sobie z drzwiami, otwierając jeden zamek ze zwykłego klucza i wszedł do środka, więc znów ruszyliśmy za nim i… Uśmiechnęłam się szeroko, z niedowierzaniem i ulgą ponieważ wnętrze jego domu było po prostu…
- Wow! Ale spoko, stary! Masz klaustrofobie, czy coś? Tak czy inaczej widok jest po prostu piękny, Livie zobacz! – Ezra podszedł do oszklonej ściany, a ja dołączyłam do niego przyglądając się ośnieżonym drzewom i płatkom śniegu wirującym na wietrze widocznym przez szybę, która zajmowała dwie ściany w salonie. Właściwie można było mieć wrażenie że jest się na zewnątrz, z tym że przebywało się w przytulnym, jasnym salonie, bardzo ciepłym i nowoczesnym. Anton miał w nim wielki narożnik, dywan, telewizor, kominek, i ogromne pianino. Nie… Fortepian. – Ja pierdolę, fajnie to wymyśliłeś. A na początku wydawało mi się, że wpuścisz nas za chwilę do jakiejś jaskini Draculi, a tu takie miłe zaskoczenie… - Ezra ściągnął czapkę, a jego czarne włosy sterczały na wszystkie strony. Położył bagaż na podłodze rozglądając się z zaciekawieniem – A to co? – zapytał wskazując na czarny instrument zajmujący honorowe miejsce w pokoju – Jeśli powiesz mi, że grasz to dostanę udaru z szoku, serio.
- On nigdy nie przestaje? – Anton zwrócił się do mnie , a ja uśmiechnęłam się szeroko.
- Kiedy śpi…? Mam nadzieję – zaśmiałam się, a mój mąż skupił uwagę na moich ustach i uśmiechu, po czym pokiwał głową.
- Okej… Pewnie jesteś zmęczona… Pokażę ci twoją sypialnie – odparł, po tym gdy zdjęłam kurtkę i wszystkie warstwy ubrań, podobnie jak Ezra, który właśnie szarpał się z trzecim bezrękawnikiem. Tylko Anton nie musiał się zbyt długo rozbierać, ponieważ miał na sobie jedynie kurtkę, pod nią koszulkę, na nogach jeansy i czapkę na głowie, w której wyglądał niedorzecznie seksownie.
- Moją sypialnie? A nie naszą?
- Nie. Ja jak widzisz potrzebuję przestrzeni – dodał pokazując na przezroczyste ściany.
- Rozumiem, ale…
- Nie Livia, proszę. Nie dzisiaj, okej? Może kiedyś o tym porozmawiamy, ale teraz chyba oboje musimy odpocząć.
- Troje! – wtrącił się Ezra. – Jestem padnięty. Pokażesz mi też mój pokój?
- Będziesz spał z Livią – westchnął Anton, a my zerknęliśmy na siebie z konsternacją.
- Ochujałeś. Jak zwykle. Albo próbujesz żartować, co w sumie doceniam… Czyżbym miał na ciebie dobry wpływ? - zaśmiał się Ezra, ale Anton wpatrywał się w niego martwo.
- Jesteś jej ochroniarzem – powiedział beznamiętnie, a ja z jednej strony miałam wielką ochotę zrobić mu awanturę, jednak jedynie stałam jak skamieniała.
- Ale ty jesteś moim mężem. Powinnam spać z tobą…
- Może kiedy wrócę…
- Kiedy wrócisz? – zapytałam drżącym głosem.
- Zawsze gdy tu przylatuję najpierw zaczynam pobyt od wprawy po lesie. Lubię się tu zaszyć, i wyruszyć na kilka lub kilkanaście dni…
- Ale tym razem jestem tutaj z tobą…
- Tak, i on też…
- Kilkanaście dni? Przecież ty zamarzniesz! – przerwał mu Ezra. – Zwariowałeś, stary…
- To nie jest wasza decyzja. Ty masz być tu bezpieczna, on jest z tobą, ja robię co mi się podoba i nie zamierzam nikogo pytać o zdanie w tej kwestii, zrozumiano?
- A jak nie wrócisz? – Ezra najwyraźniej postanowił wypowiadać na głos moje myśli – A jak zamarzniesz? Jak mamy cię znaleźć? Człowieku, zastanów się, na zewnątrz jest minus sto stopni, a tutaj jest ciepło i przyjemnie, a dodatek jesteś tu z żoną, spędź z nią chwile…
- Pierwsze słyszę aby w naszym świecie mąż miał takie obowiązki – odparł Anton wciąż tak samo beznamiętnie. – Wystarczy mi, że jest w dobrych rękach, prawda? No i… Czy nie powinno cieszyć cię takie rozwiązanie? Póki co nie musimy brudzić sobie rąk swoją krwią – dodał, a Ezra patrzył na niego z wyrzutem. Westchnął przetarł twarz dłońmi i odgarnął do tyłu czarne, mokre włosy. – Skup się na Livii, Ezra. Takie są twoje obowiązki, po to tu jesteś. Masz się upewniać że ona jest bezpieczna.
- Mam sprawdzić jak się dogadujecie. Jak mam to zrobić skoro cię tu nie będzie?
- Ezra ma rację. Po co to wszystko? Skoro nie zamierzasz ze mną przebywać dlaczego nie zostawiłeś mnie w Kalifornii? – spytałam nie umiejąc ukryć bólu w swoim głosie.
- Bo twoje miejsce jest w moim domu. I to nawet nie według mnie, ale według obowiązujących nas zasad.
- Aha, a ciebie może w tym domu nie być… - zaśmiałam się smutno.
- Nie dramatyzuj. Wrócę.
- Może - wtrącił się Ezra – Może wróci, jak nie zamarznie i nie zostanie zeżarty przez niedźwiedzia, tygrysa albo wilka…
- Czy nie powinieneś woleć takiego rozwiązania? – przerwał mu Anton.
- Nie będę spał z Livią w pokoju. Oboje mamy prawo do swojej prywatności, a ty jako jej mąż… Jak mogło ci to w ogóle przyjść do głowy?
- Ufam mojej żonie i jej ochroniarzowi… Czy to błąd? – zapytał martwo Anton.
- Nie…
- Nie – odpowiedzieliśmy z Ezrą w tym samym czasie, a Anton uśmiechnął się dziwnie.
- Właśnie. Za mną – rozkazał i ruszył korytarzem. Wszedł na piętro na którym było kilka sypialni, trzy może cztery. Otworzył drzwi do jednego z pokoi i zaprosił mnie do środka. – Jeśli tak ci zależy możesz być tu sama. Lewisa ulokuję tuż obok – zawyrokował, a ja popatrzyłam na wielkie, świeżo pościelone łóżko. Pokój był piękny. Trochę podobny do tego w którym mieszkałam w Kalifornii. No i były w nim kwiaty. Mnóstwo kwiatów. Popatrzyłam na Antona z uczuciem.
- Jest piękny. Dziękuję, że go tak urządziłeś…
- To nie ja, tylko projektant…
- Okej, ale musiałeś mu wytłumaczyć co lubię. Jest naprawdę w moim guście. Uwielbiam go – uśmiechnęłam się do Antona, który stał ze spuszczoną głową. Podeszłam do niego i stanęłam na palcach aby pocałować go w szyję. Wyprostował się i popatrzył na mnie z uwagą, po czym odchrząknął głośno. – Chociaż wolałabym spać w nim razem z tobą – dodałam dotykając jego ramienia.
- Tak… Może kiedyś. Daj mi trochę czasu, do tej pory byłem tutaj sam. Chyba też muszę przywyknąć, okej? – odparł zimnym tonem.
Cóż. Póki co „może kiedyś” najwyraźniej musiało mi wystarczyć.
- W porządku. Rozumiem. Ale naprawdę nie musisz uciekać przed nami aż na kilka, albo co gorsza kilkanaście dni… Gdzie będziesz spał w tym lesie? Jak chcesz… nie zamarznąć?
- Livia, mam swoje sposoby na przetrwanie, okej? – odpowiedział stanowczo, więc pokiwałam głową.
- Okej – westchnęłam z rezygnacją.
- Ej sorry, ale gdzie ja tu miałem niby spać? – spytał z wyrzutem Ezra.
- Na podłodze? – zapytał wrednie Anton po czym wymaszerował z pokoju. – Livia woli jednak być sama, więc zajmij sypialnie najbliższą jej pokojowi. Każde z was ma swoja łazienkę. Przynieś jej bagaże. Idę się ogarnąć i położyć – powiedział, po czym zniknął w swojej sypialni, a ja westchnęłam ze zmęczeniem.
- Przyniosę ci bagaże i położymy się spać, hm? – Ezra poklepał mnie po ramieniu. Pokiwałam mechanicznie głową, ale w sercu byłam najbardziej samotną osobą na świecie i wiedziałam, że będę czuła się w ten sposób, dopóki Anton do mnie nie wróci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro