Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Anton

Starałem się wyłączyć uczucia – dokładnie tak jak miałem w zwyczaju od zbyt wielu lat.

Uczyłem się tego od chwili w której trafiłem w łapy Ildara Aristova - każdego dnia, każdej nocy, robiłem wszystko co mogłem, aby nie czuć. Aby ta trucizna, która płynęła w moich żyłach nie zatruwała wszystkiego co miałem. Tylko dzięki temu, że nauczyłem się „wyłączać” nie oszalałem i nie strzeliłem sobie w głowę już dawno temu.

Czasami zastanawiałem się po co to robię? Czy nie łatwiej byłoby pociągnąć za spust? Usnąć na wieki, zniknąć? O ile byłoby to prostsze. Tak, marzyłem o śmierci, jednak jednocześnie zawsze miałem jakieś „ale”

Ale Kira, ale co się z nią stanie, ale co jeśli ojciec trzyma ją tylko po, to aby mnie kontrolować, ale co jeśli wówczas się jej pozbędzie?

Ale moja matka, przecież nie chciałaby abym odbierał sobie życie, przyrzekłem jej że będę walczył… Chociaż i tak ją zawiodłem, miałem w końcu być dobrym człowiekiem i pamiętać o tym co ważne, a ja już dawno zapomniałem jak to jest być „dobrym”, ale… ale nie chciałem zawieść jej jeszcze bardziej…

Ale zemsta. Przecież musiałem pomścić moją mamę, musiałem ukarać Ildara za to co jej zrobił. Musiałem sprawić, że zapłaci mi za wszystkie krzywdy. On i Alyssa, którą poznałem gdy miałem piętnaście lat, i która od chwili w której mnie zobaczyła, chciała ode mnie znacznie więcej niż powinna.

Zawsze starałem się wyłączać.

Tak było łatwiej. Znacznie łatwiej.

Z każdym dniem uczyłem się tego jak coraz skuteczniej blokować uczucia i emocje.

Nie czuć, co najwyżej odczuwać.

I również każdego dnia ludzie pokazywali mi, że jeśli nie będę wystarczająco brutalny, zniszczą wszystko co mi pozostało.

Patrząc na piękną twarz Livii, na jej długą szyję, oraz delikatną linię ramion i obojczyków, na pełne, bordowe usta w kształcie serca i wielkie oliwkowe oczy w kształcie migdałów, zastanawiałem się w jaki sposób ona spróbuje mnie zniszczyć.

W końcu każdy prędzej czy później próbował – mniej lub bardziej celowo.

Nawet ci którzy chcieli mnie ocalić – koniec końców niszczyli moje życie, czy poprzez odejście, śmierć czy złamane serce.

Przyglądając się całej tej perfekcji zaklętej w doskonałej harmonii rysów jej twarzy i kształtów ciała, nie miałem najmniejszych wątpliwości że ta dziewczyna zniszczy mnie z wyjątkową łatwością.

Zapewne nie będzie się musiała nawet szczególnie starać.

Jej obecność odbierała mi zdrowy rozsądek, robiła z moim umysłem to, czego tak rozpaczliwie próbowałem się wyzbyć przez te wszystkie lata, mianowicie wzbudzała we mnie uczucia. I nie chodziło o nic nieznaczące pożądanie do jednego z ciał bez twarzy, które zwykłem pieprzyć. Uczucia głębsze i potwornie przerażające. Wzbudzające euforię, a co gorsza, powodujące natarczywe i nachalne fantazje. Marzenia, których nienawidziłem i których panicznie się bałem, wiedząc że przecież nigdy się nie spełnią.

Lecz późną nocą, gdy niebo spowijał mrok, a ja pozostawałem sam, mając za towarzystwo jedynie mój przesiąknięty okrucieństwem, wypaczony umysł, który tworzył w swych zakamarkach przeróżne scenariusze z Livią w roli głównej, nie umiałem powstrzymać się przed dopuszczeniem do siebie cienia tego, co niegdyś nazwałbym nadzieją, dziś natomiast żałosną mrzonką, lub po prostu niespotykanie intensywnym pragnieniem posiadania.

Od zawsze miałem słabość do kobiet. Do tego perfekcyjnego połączenia delikatności i piękna, tworzącego dojmującą całość. Ponad to kochałem muzykę, uwielbiałem ją tworzyć, a kiedy byłem chłopcem który jeszcze miał normalne życie, ceniłem swoją bujną wyobraźnię i wrażliwość, ponieważ dzięki nim byłem nieco inny, a dziewczęta to lubiły. Umaiłem uwieść je melodią, słowami, uśmiechem, drobnym gestem, dotykiem dłoni. Mój zachwyt potrafiły wzbudzić najdrobniejsze niuanse, których inni chłopcy jeszcze nie dostrzegali, lub nawet jeśli to robili, nie umieli tego przed sobą przyznać. Widziałem złote plamki w bursztynowych oczach jednej z dziewcząt, podziwiałem sposób w jaki słońce rozświetla jasne włosy innej, lub jak uśmiech rozciąga usta kolejnej. Byłem zbyt kochliwy jak na dwunastolatka  - to pewne, choć mama mówiła, że dzięki temu jestem najbardziej uroczym chłopcem na świecie.

Co za ironia.

Z biegłem lat zupełnie zapomniałem jakie to uczucie.

Dzisiaj jednak potrafiłem poczuć się odrobinę jak tamten dzieciak. Szczególnie w chwili gdy patrzyłem na złote plamki w jej oliwkowych oczach, podziwiałem sposób w jaki słonce wydobywa karmazynowe odcienie z jej ciemnych włosów, oraz jak lekki, nieco smutny i sztuczny uśmiech rozciąga jej rubinowe usta. Działo się to poza moją kontrolą i chociaż starałem się przestać, nie byłem pewien czy potrafiłem, a co gorsza czy kiedykolwiek będę potrafił.

- Mam nadzieję, że pamiętacie wesele waszego rodzeństwa – wyrecytował Gabriel Castaris, a ja miałem wielką ochotę odgryźć mu ten jego głupi, pusty, dwulicowy łeb. – A właściwie to co miało miejscu tuż po nim.

- Z jakiej racji miałbym pamiętać noc poślubną Kiry? Z tego co wiem pieprzyła się wtedy z twoim synem, a nie ze mną. Chyba, że coś mi umknęło… - wypaliłem, na co ojciec zgromił mnie wzrokiem,  Gabriel odchrząknął, a Livia popatrzyła w moim kierunku  z jawnym szokiem wymalowanym na twarzy

I dobrze. Powinna się mną brzydzić. Im bardziej tym lepiej.

- Chodzi mi o badanie – dodał niewzruszenie, a ja popatrzyłem na niego z obrzydzeniem.

- Chyba sobie ze mnie kpisz  – warknąłem napinając mięśnie.

- To przecież dla twojego dobra, synu. Dzięki badaniu lekarskiemu masz pewność, że twoja żona jest nietknięta…

- Nie muszę nic nikomu udowadniać, jestem wystarczająco pewny bez tego.

- Ale…

- Wątpisz w czystość swojej córki? – wstałem zerkając na Castarisa z góry.

- Ani odrobinę…

- Więc uważasz, że ktokolwiek ośmieliłby się  zasugerować coś niestosownego, lub tknąć moją narzeczoną?  Zbyt mało krwi przelałem w obronie jej cnoty? – dodałem zaciskając dłonie w pięści – To mi uwłacza.

- To tradycja, Anton – wtrącił się mój ojciec.

- Tradycja? Masz pojęcia ilu dupków zapłaciło mi za to że jeden chciał ją zgwałcić? Mam wymieniać na palcach? A może chcielibyście posłuchać o tym co z nimi robiłem, kiedy błagali mnie o litość?  A zrobiłem to ponieważ twoi ludzie są słabi, a ja nie pozwolę sobie na pomiatanie mną i kobietą, którą daliście mi pod opiekę. Nikt nie będzie mnie ośmieszał i dymał w dupę. Ani mnie ani mojej żony, ponieważ jeśli się ośmieli zapłaci mi za to nie tylko swoim życiem, ale też tych których kocha. Każdy. Bez. Wyjątków – dodałem dosadnie patrząc w oczy Castarisa z wyzwaniem, po czym usiadłem z powrotem w swoim fotelu.

- Anton – odezwał się mój ojciec ostrzegawczym tonem  - Gabriel mógłby cię źle zrozumieć, więc uważaj na słowa.

- Nie zwykłem uważać na cokolwiek. A już szczególnie nie na słowa. Jeśli jakiś skurwiel ośmieli się patrzeć na nagie ciało mojej żony osobiście wydłubię mu oczy, bez względu na to jakie studia skończył – dodałem z wrednym uśmieszkiem, a mój ojciec westchnął z rezygnacją -  Sam sprawdzę jej dziewictwo. Organoleptycznie. I wypiszę wam papierek. Mogę nawet przybić pieczątkę moim kutasem ubrudzonym w jej dziewiczej krwi, co wy na to? – uniosłem brew, a Ildar i Gabiel spojrzeli na siebie wymownie.

- Porozmawiamy o tym jutro. I nie rozumiem twojego uporu. To jedynie tradycja, kilka sekund przed nocą poślubną, nic więcej.

- Może dla twojego syna to tradycja i nie przeszkadzało mu że jakiś dupek grzebał między udami jego żony przed nim, ale jak zauważyłeś, ja i Leo bardzo się różnimy. Dla mnie to brak szacunku – warknąłem i zerknąłem na Livię, która siedziała ze spuszczoną głową i ściskała nerwowo swoje palce. Przełknąłem ślinę mając ochotę złapać jej ojca za łeb i walić nim w mahoniowy stół aż usłyszałbym chrzęst pękającej czaszki, ale jedynie westchnąłem z irytacją. Wiedziałem że ojcowie w chwili obecnej zbyt wiele mi zawdzięczają, aby wchodzić ze mną w konflikt, na dodatek zdawali sobie sprawę z tego że z reguły bywałem nieobliczalny i nie można mnie było dopasować do własnych wymogów tak jak Leo, ale i tak byłem wściekły. I nie chodziło o wizytę lekarską, ale o to co ona oznaczała. To, że te kilka sekund utwierdziłoby Livię w tym, że to ma znaczenie. Że to ją definiuje. Dla mnie nie liczyło się to czy Livia była dziewicą, nie w kwestii szacunku do niej i wartości jaką miała w moich oczach. Oczywiście to, że nie miała jeszcze mężczyzny łechtało moje ego, ale gdyby sypiała z innymi facetami pragnąłbym jej dokładnie tak samo i byłaby dla mnie tak samo wartościowa. Ta tradycja była tak idiotyczna, że aż absurdalna. Nienawidziłem tego, że oni traktowali ją jak przedmiot. To było obrzydliwe i nie zamierzałem na to pozwalać. Wystarczy, że zrobili to Kirze, bo Leo był nieudolną ciotą i zapewne mojej mamie, bo mój ojciec był zwyrodniałym degeneratem. Nie pozwoliłbym, aby poniżyli w ten sposób również Livię – Coś jeszcze?

- Mamy nadzieję, że wszystko będzie przebiegało zgodnie z planem… - bąknął Ildar.

- Jak my wszyscy  - odpowiedziałem. – Koniec przesłuchania? Bo mam ochotę się położyć…

- Od razu po weselu wyjeżdżacie na Syberię? – spytał jak gdyby nigdy nic Gabriel.

- Taki mam plan – pomasowałem swoje skronie czując pulsujący ból w czaszce.

- Nie masz nic przeciwko temu że poleci z wami Ezra? Od lat kobieta, która odchodzi od swojej rodziny ma prawo do jednego prywatnego ochroniarza, chyba że…

- Nie, akurat z tym nie mam problemu. Ogólnie taka cipka jak ten cały Ezra jest doprawy żenującym wyborem, ale zakładam że nie macie lepszych ludzi, więc przymknę oko na jego żałosne umiejętności – westchnąłem. - I tak moja żona będzie w pełni bezpieczna ze mną u boku, a jeśli Leo chce mieć swoją przyjaciółeczkę u mnie w domu, aby miał kto zdawać mu relację z naszego pożycia małżeńskiego, to bardzo proszę. Byleby Ezra nie wpierdalał się zbyt natarczywie, bo skończy w syberyjskim lesie jako truchło dla niedźwiedzi – dodałem stukając palcami w podłokietnik fotela – A i oczywiście nie będę go niańczył w nieskończoność. Póki co zgodziłem się na cztery miesiące – zakończyłem, napawając się tym jak Gabieril i Ildar mordują mnie wzrokiem.

Nie mogli jednak wiedzieć, że przystałem na tego dupka pod wieloma względami i zgoda na jego obecność w moim domu miała drugie dno.

Ezra Lewis był prześlicznym chłopcem, doprawdy. Bił się nieźle, był dość silny, miał dobrą technikę i mocny cios. Najbardziej musiałem uważać na jego kopnięcia ponieważ był cholernie szybki i najwyraźniej właśnie w tym się specjalizował. Gdybym pozwolił mu trafić w jakiś swój czuły punkt – na pewno już bym nie wstał. Kiedy sprowokowałem go tamtego dnia w magazynie chodziło mi właśnie o to - planowałem go sprawdzić i fakt, musiałem się nieźle napocić aby skopać mu ten jego irytujący tyłek, co sprawiło mi tak ogromną satysfakcję, że to aż niestosowne. Do dzisiaj pamiętałem to rozkoszne uczucie, gdy jęczał z bólu z moim kolanem wbitym w kręgosłup, a krew z jego ust kapała na brudny beton. Nie maiłem nic przeciwko temu, aby to powtórzyć. Tak czy inaczej Ezra, mimo swoich zalet nie był niewystarczająco silny. Nie, aby ją przede mną obronić. Na swój sposób pozostawał delikatny, mimo, że ojciec zmusił go do udawania maszyny do zabijania, którą nigdy nie był i nie będzie. Nie z jego łagodną naturą i zbyt przyjaznym usposobieniem, które widać było w każdym jego szczerym, wielkim uśmiechu. W każdym geście. W beztroskim, przyjaznym spojrzeniu, którym obdarzał wszystkich dookoła. Pozostawał słaby, bez względu na to jak wyćwiczone, silne lub szybkie było jego ciało. Nie miał w sobie wystarczająco wiele brutalności i agresji. Zamiast tego miał jednak coś innego. Czarne oczy, krucze włosy, pełne usta, których pozazdrościłaby mu niejedna dziewczyna, szeroki uśmiech i dołeczki w policzkach, na widok których kobietom majtki same spadały z tyłków. Był pajacem, ale bezsprzecznie przystojnym, a ja zmierzałem polecieć z ich dwójką na Syberię, po czym wybrać się na wędrówkę, na długi, dłuuugi czas. Oni natomiast mieli zostać w moim domu. Nie było szans abym mógł mieszkać z Livią, i umiał utrzymać ręce przy sobie. Zostawienie jej po środku syberyjskiego lasu, zupełnie samej, nawet w domu tak dopasowanym do panujących tam warunków jak mój, było… niedopuszczalne. Nie zniósłbym myśli że się boi, ale kiedy będzie z nim… Cóż, nie będzie już sama.

Nie powiem, żebym nie zadręczał się tym, że nie zrodzi się pomiędzy nimi uczucie, ale w sumie powinienem tego chcieć.

Oczywiście, że to bolało. Byłem wkurwiony, coś w klatce piersiowej rozrywało mnie od środka na samą myśl o tym co przeszło mi przez myśl, ale… Tak byłoby lepiej.

Słyszałem co Livia mówiła swojej przyjaciółce o mnie i o tym co czuje.

To było naprawdę urocze – ta jej miłość, to zaangażowanie, ta pewność że jest w stanie mnie zmienić.

Jaka szkoda, że była w tak głębokim błędzie.

 - Dobrze, więc nie trzymamy was dłużej – powiedział Gabriel, wyraźnie obrażony moimi słowami. – Tak jak chciałeś, dzisiaj nie zapraszaliśmy jakichkolwiek gości.  Oboje możecie odpocząć…

Nie czekałem aż dokończy tylko wstałem i wyszedłem z gabinetu udając się do pokoju do którego wcześniej zaniosłem swój niewielki bagaż.

Livia przez cała tę nieszczęsną dyskusję, która przecież dotyczyła bezpośrednio jej, nie odezwała się nawet słowem.

Siedziała cicha i nieskończenie piękna, zbyt delikatna i zbyt krucha. Pogodzona ze swym losem, nauczona posłuszeństwa i powściągliwości.

Och, jak nieprawdopodobnie żałowałem, że nie będę mógł wyciągać jej kawałek po kawałku z tej zbroi jaką sobie stworzyła, że nie będę mógł patrzeć jak traci kontrolę, zrzuca maskę, oddaje się żądzom nie zważając na konsekwencje, jak przestaje być tak cicha i grzeczna…

Bardzo, bardzo żałowałem, ale  bądź co bądź gdzieś w głębi najwyraźniej  wciąż miałem te resztki zasad, które wpajała mi moja matka. Czy mi się to podobało, czy nie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro