Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Anton

Siedziałem nad rzeką i myślałem o nienawiści.

Wyobrażałem ją sobie jako żywą istotę, która mieszkała we mnie i kieruje mną oraz moimi czynami - odrobinę tak, jakbym był jej marionetką.

Albo jak kleistą maź, która oblepia całą moją skórę, i nie da się jej zmyć żadną ilością wody. Lub krwi.

Jednak nie miałem jej tego wszystkiego za złe. W końcu pozostawała jedynym powodem dla którego wciąż oddychałem.

Nienawiść w mojej opinii była zdecydowanie niedoceniana – każdy wypowiadał się na jej temat z odrazą lub złością, natomiast dla mnie była bliska niczym najlepsza przyjaciółka. To właśnie ona napędzała moją opowieść, którą postanowiłem napisać krwią tych, którzy mnie zranili. Dawała mi nadzieję, dzięki niej budziłem się rano i wstawałem z łóżka, i tylko dla niej znosiłem całe to gówno, w którym przyszło tkwić mi po uszy.

W książkach, które czytała mi mama, ci którzy kierowali się nienawiścią byli przedstawiani jako czarne charaktery, które zawsze źle kończą.

Co za niesprawiedliwość.

Liczyłem na to, że moja historia, choć przesiąknięta tym uczuciem niczym zanurzona we krwi gąbka, doczeka się swojego szczęśliwego zakończenia, zwieńczonego śmiercią kilku osób, z jednym wyjątkowo obrzydliwym skurwysynem na czele, który w moich fantazjach miał cierpieć naprawdę długo.

Bardzo, bardzo długo.

Uśmiechałem się do siebie wyobrażając sobie raz po raz poszczególne etapy tego, co zamierzałem zrobić z moim ojcem, kiedy już wpadnie w moje ręce i właśnie wtedy, zupełnie nieproszenie zobaczyłem rubinowe usta i wielkie, oliwkowe oczy.

Westchnąłem z irytacją i przeciągnąłem dłonią po twarzy. Byłem tak zmęczony, że miałem wrażenie jakbym pod powiekami miał garści piasku. W moim życiu nie było jednak miejsca  na odpoczynek. Zbyt wiele spraw pozostawiało niezałatwionych, aby zawracać sobie głowę takimi drobiazgami jak sen. Tym bardziej, że kiedy leżałem w łóżku moje myśl zbyt uparcie wędrowały do pewnej dziewczyny, o której naprawdę nie chciałem myśleć.

Livia Castaris była fascynującym zjawiskiem, mimo że nie umiałem wręcz opisać  tego jak bardzo nienawidziłem jej brata.

Zniewieściały, irytujący, obleśny laluś. Och, jak ja nie znosiłem…

Ogólnie rzecz ujmując nieciężko było zostać przeze mnie znienawidzonym. Nienawiść to najlepiej znane mi uczucie, właściwie można by rzec że nienawidziłem niemal wszystkich, nie mniej jednak Leo Castaris zasłużył sobie na to, bym obdarzył go tym uczuciem, że szczególną wręcz zażyłością.

Historia zaczęło się od tego, że mój ojciec wymyśl sobie, że mam się ożenić. Oczywiście miałem ochotę wybuchnąć śmiechem i napluć mu w twarz, ale że właśnie znajdowałem się na ostatniej prostej mojego planu, dzięki któremu miałem pozbyć się ojca w wyjątkowo paskudny i krwawy sposób, co było dla mnie prawdziwym spełnieniem marzeń – jakkolwiek  by to nie brzmiało – stwierdziłem, że nie będę niczego komplikował. Cmoknąłem więc jedynie ze zniesmaczeniem stwierdzając, że mam to gdzieś.

Nie miałem jednak pojęcia, że wszystko i tak zostanie skomplikowane – i to nie przeze mnie, a przez tego jebanego idiotę – Leo, który by uratować siostrzyczkę przed niestabilnym psychiczne sadystycznym socjopatą (to, rzecz jasna, o mnie) poprosił o rękę Kirę, która oficjalnie była moją siostrą. Oficjalnie, ponieważ „nieoficjalnie” była jedynie przygarniętą przez mojego ojca sierotą, z którą poznaliśmy się właściwie jako nastolatkowie, lecz o tym, że Kira nie jest spokrewniona z rodziną Aristovów nie wiedział nikt prócz najbliższych współpracowników Ildara.

Dla mnie istotniejsze było jednak to, że pozostawała moją  powierniczką, jedyną bliską mi osobą, przyjaciółką i tylko dzięki niej udawało mi się jakimś cudem pozostać przy zdrowych zmysłach. Ale Castaris mi ją odebrał, tym samym odbierając wszystko na czym mi zależało.

Jednak nienawiść, którą czułem do niego wcześniej zdawała się być niewinna w porównaniu do tego co poczułem gdy zobaczyłem pieprzoną Livię Castaris.

Dlaczego?

Ponieważ pragnąłem jej odkąd zobaczyłem ją wtedy, tamtej nocy.

Myślałem o niej. Do dzisiaj pamiętałem subtelny  dotyk jej dłoni i wielkie, przestraszone oczy.

Mimo to nie miałbym najmniejszych oporów przed tym, aby użyć Livii w celu zadania bólu jej bratu. W końcu ból siostry byłby jego własnym, nieprawdaż? Oczywiście, że tak – wiedziałem o tym aż nazbyt dobrze. Zbyt często ludzie, którzy chcieli mnie skrzywdzić wykorzystywali osoby które kochałem, aby wymusić moje posłuszeństwo, lub zranić mnie szczególnie dotkliwie. Byłem przyzwyczajony do bólu – ten fizyczny nie robił już na mnie niemal żadnego wrażenia, co innego ból tych, którzy byli dla mnie ważni.

Doszedłem więc do wniosku, że skrzywdzenie Livii, będzie dużo łatwiejsze i praktyczniejsze, niż szarpanie się z jej koszmarnym bratem. I nawet nie musiałem krzywdzić jej dosłownie – wystarczyło mi, że Leo będzie przekonany o tym, że zostanie przeze mnie zraniona. Tak czy inaczej zamierzałem wziąć od niej wszystko co mogłem, nie wahając się ani sekundy. Zamierzałem wykorzystać jej zauroczenie, uśmiechnąć się czule, powiedzieć parę słów które rozpaliłby jej niedoświadczone, niewinne serce, dotknąć jej ciała, które reagowało na każdy choćby najsubtelniejszy dotyk moich dłoni, a potem popchnąć ją na łóżko, albo posadzić na biurku, zdjąć z niej ubranie, pokazać jej, że to co chcę z nią zrobić da jej rozkosz której nie będzie umiała sobie odmówić, wejść w nią, odebrać jej wszystko, każdą cząstkę niewinności, ciała i duszy, tym samym wyszarpując ją również jej bratu, a potem… Potem zamierzałem zabrać ją ze sobą. Mimo tego, że jej bliźniak robił wszystko, aby ją przede mną ocalić, mimo jego „poświęcenia” i starań – zabrać ją wbrew jego woli, i tylko dlatego że ona sama nie umiała odmówić sobie mojej bliskości. Zabrać ją daleko od Leo i Kalifornii, i zostawić go z przekonaniem, że jest katowana gdzieś na pieprzonej Syberii przez pojebanego socjopatę.

Czy można wyobrazić sobie większe cierpienie niż świadomość, że ktoś kogo kochamy bardziej niż siebie, gnije gdzieś na końcu świata, torturowany przez niestabilnego psychicznie potwora? Nie sądzę.

Czy faktycznie chciałem zamienić jej życie w piekło? Nie byłem tego do końca pewien. Livia wzbudzała we mnie mieszane emocje. Irytowała mnie, ponieważ uważałem ją za rozpieszczoną, wymuskaną przez tatusia i brata paniusię, którą wypadałoby nauczyć, że życie to nie tylko ploteczki z przyjaciółkami, zakupy i joga. Wydawała mi się tak naiwna i słaba, że aż denerwująca, mimo swojej niespotykanej urody, która mimo wszystko sprawiała, że była dla mnie  tak fascynująca i pociągająca. Różniła się od moich dotychczasowych kochanek, była delikatna i drobna, ale jej piękno przyciągało w sposób któremu ciężko się oprzeć. Kojarzyła mi się z dziełem sztuki, a ja wciąż pozostawałem irytująco wrażliwy na ten rodzaj piękna. Na tę perfekcyjną harmonię, którą dostrzegłem w rysach jej twarzy. Była jak najczystsza melodia pozbawiona jakiejkolwiek skazy. Jak obraz namalowany przez najlepszego z artystów. Jak szkic w którym nie potrafiłem dostrzec nawet jednej krzywej linii. Była perfekcyjna, ponad to tak krucha, że miałem pewności, czy będę potrafił ją skrzywdzić…

Jednak przecież doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że czy mi się to podoba, czy nie, koniec końców i tak zostanie przeze mnie skrzywdzona w chwili w której trafi do mojego łóżka i będę mógł jej pokazać swoje prawdziwe oblicze. Otóż seks który uprawiałem z kobietami był skrajnie brutalny, pozbawiony grama czułości. Zawsze kiedy pozwalałem sobie na zbliżenia z kobietą, potrzebowałem bólu i krwi, bo taki już byłem – zły i zniszczony – i takie też kobiety zapraszałem do swojej sypialni. Z reguły wybierałem kochanki podobne do siebie – masochistki, sadystki, takie które lubią zadać ból i które nie mają nic przeciwko temu, aby je zranić. Zawsze też potrzebowałem wielu godzin by osiągnąć spełnienie – nie umiałem tego zrozumieć, ale było to potwornie męczące. Wiele godzin krwawej jatki, aby osiągnąć względną satysfakcję. Za to również powinienem podziękować mojemu ojcu, a przede wszystkim jego żonie – Alyssie.

Zamknąłem oczy starając się przełknąć odruch wymiotny i nie myśleć o tym że nie zostało mi już nic – dosłownie nic – czego Ildar i Alyssa by nie popsuli. Zniszczyli, splamili, zrujnowali.

Jedynym wyjątkiem od tej reguły stanowiła Kira, ale nie potrafiłem zapanować nad swoim potwornym temperamentem – nawet dla niej. Ponad to i tak finalnie miałem stracić również ją.

- Stanął ci przez tę małą księżniczkę? – zaśmiała się kiedy wpadliśmy w dniu jej zaręczyn do jednego z gabinetów w domu Leo, całując się zachłannie. Nie mogliśmy uprawiać seksu, aby Kira pozostała dziewicą, ale czasami się dotykaliśmy. I tamtego dnia chciałem ją dotknąć. Chciałem ją dotknąć tuż przed nosem tego dupka, aby zrobić mu na złość i wbić mu nóż w serce.

- Ma ciemnoczerwone usta i włosy, białą nieskazitelną skórę… Byłaby doskonałym płótnem na którym mógłbym namalować całe mnóstwo chaosu, nie uważasz? – westchnąłem wyobrażając sobie ten doskonały obraz - Mogłem ją mieć, jednocześnie mając też ciebie, ale Castaris wszystko popsuł… - warknąłem z nienawiścią - Jednak nie zamieram tak tego zostawić. Uwiedzenie jej i odebranie jej dziewictwa byłoby doskonałym rozwiązaniem i jeszcze piękniejszą zemstą… - wypowiadałem swoje myśli na głos, wiedząc że Kira jest jedyną osobą, przy której mogę być względnie szczery - On chciał ją chronić, a słodka siostrzyczka sama przyjedzie do mnie, błagając o mojego fiuta – wyplułem te słowa, czując na ustach ich gorzki posmak - Muszę to przemyśleć. Najlepiej byłoby gdyby nakrył nas sam Leo. Plus nasi ojcowie – dodałem po chwilowym namyśle - To nie powinno być trudne… Widziałaś jaka ona jest naiwna? Parę słówek i słodkich uśmiechów, może jakieś bzdury o tym że się w niej zakochałem i na końcu  przelecę ją na biurku w gabinecie ojczulka. Delikatnie, aby się nie zniechęciła i zadurzyła się we mnie błagając swojego ojca o to by oddał ją w moje posiadanie.  Leo dostałby zawału, biedaczek. – parsknąłem śmiechem, czując satysfakcję na samą myśl o jego cierpieniu.

- Zwariowałeś? Chcesz wojny? – Kira popatrzyła na mnie z niedowierzaniem, ale przecież doskonale wiedziała że i tak wprowadzę mój plan w życie.

- Lubię wojnę i chętnie wyprułbym im flaki na oczach tych żałosnych panienek, a później zabrał je wszystkie do swojego burdelu, ale… – pokazałem na nią palcem  - … to dopiero wtedy, kiedy pozbędę się ojca. Na początku poprosiłbym, aby dali mi ją za żonę. Gabriel pewnie by się wkurwił, ale potem kiedy powiedziałbym mu, że to z miłości, bla, bla, bla, po prostu by mi ją oddał. A wtedy… Wtedy zabiorę ją do Rosji i pokażę jej jak naprawdę wygląda seks. Braciszek już jej nie pomoże – zaśmiałem się złośliwie nie mogą się doczekać Livii ujeżdżającej mnie w mojej sypialni.

Uważałem to za doskonałe połącznie. A ból Leo miał być bardzo atrakcyjnym bonusem.

Jednak plany mają to do siebie, że uwielbiają się komplikować.

Nazajutrz z samego rana musiałem wracać do Rosji, więc nie miałem szansy spotkać jej ponownie, ale wiedziałem, że zobaczę ją na weselu Kiry. Jednak gdy przylecieli do Moskwy okazało się że byłem zbyt obolały po karze jaką wymierzył mi ojciec, aby móc się nią zająć. Pamiętałem śnieg który oblepił jej ciemne włosy i przyprószył długie, czarne rzęsy. Rumieńce na jej bladych policzkach, wielkie oliwkowe oczy, takie pełne światła i ciepła, wpatrujące się we mnie z czymś na kształt zachwytu. Wesele miało odbyć się w zamku Ildara, w którym więził mnie  i Kirę kiedy byliśmy dziećmi. Szczerze nienawidziłem tego miejsca. Livia natomiast obserwowała zamek, który był moim osobistym piekłem na ziemi i w którym przyszło mi być uwięzionym od zbyt wielu lat, jakby był uroczym pałacem z pocztówki. Nie zdawała sobie sprawy, że to z pozoru piękne i magiczne miejsce kryje w sobie więcej mroku niż można pojąć. Że w podziemiach znajdują się lochy, w których działy się rzeczy przekraczające granice wyobraźni, że krzyki osób zamkniętych w celach prześladowały mnie nocami, a zbyt często i moje wrzaski nosiły się echem po pustych korytarzach i ciemnych piwnicach. Nie wiedziała, nie mogła widzieć, a mimo to i tak nie znosiłem jej za zachwyt w jej oczach.

Tak czy inaczej w przeddzień ślubu Kiry dostałem baty – obiecałem sobie że to ostatni raz, ponieważ wiedziałem, że kiedy ona odejdzie, wyjedzie z Castarisem do Kalifornii, nigdy więcej nie pozwolę sobie na tak rażącą przemoc. Wiedziałem, że jeśli ojciec nie wyżyje się na mnie – oberwie Kira, ale gdy miała być daleko stąd – nie musiałem się o to martwić. Był to chyba jedyny plus tego, że Castaris mi ją dobierał. Choć kiedy dorośliśmy, uciekliśmy z zamku i wracaliśmy do niego tylko w wyjątkowych okolicznościach. Jednak zawsze kiedy z jakiegoś powodu musieliśmy się tutaj zjawić, obrywaliśmy jak za starych czasów. Szykowałem się na to już w chwili w której opuszczałem swój dom na Syberii. Stałem przed lustrem patrząc na nagie, pokiereszowane ciało. Przesuwałem palcami po grubych bliznach i zastanawiałem się czy kiedyś uda mi się zapomnieć o sposobie w jaki powstawały. Szczerze w to wątpiłem, ale i tak wróciłem do piekła, aby zdobyć kolejne.

Gdy dotarłem do Moskwy ojciec zachował się dokładnie tak jak przypuszczałem. Straciłem tyle krwi, że obawiałem się, że zasłabnę na przyjęciu w przeddzień wesela, ale jakimś cudem udało mi się ustać na nogach, choć na weselu nie czułem się wiele lepiej. Patrzyłem na Livię z dziwną mieszanką zachwytu, nienawiści i bólu, czując jak krew z głębokich ran na moich plecach przecieka przez koszulę i brudzi czarną marynarkę. Nie mogłem jednak się do niej zbliżyć - zapewne zdziwiłaby się gdybym ubrudził ją krwią podczas walca.

Drugi raz widziałem ją na weselu Akiego Vaiarii.

Kira co prawda zdawała się być wówczas całkowicie pod urokiem tego zniewieściałego dupka, Leo, ale wieczór nie był całkowicie nieudany. Udało mi się złapać Livię na osobności, niestety jedynie na kilka chwil, podczas których jedynie wyszeptałem jej do ucha że jest piękniejsza niż wszystko co widziałem w całym swoim życiu i myślę o niej niemal co noc, co swoją drogą było niestosownie blisko prawdy. Zdawała się zachwycona moim komentarzem, ale oczywiście braciszek znów zjawił się w najgorszym z możliwych momentów, jakby miał w dupie jakieś radary namierzające jego bliźniaczkę.

Tak czy inaczej po tamtej nocy nie mogłem przestać o niej myśleć, czekając na kolejne spotkanie. Planowałem zjawić się w jej domu podczas mojego najbliższego pobytu w Stanach, i zrealizować plan który wymyśliłem. Musiałem się spieszyć, i zrobić to co zamierzałem, zanim zostanie oficjalnie oddana Cassianowi Bannerowi, ponieważ zaręczyny z innym mężczyzną wszystko dodatkowo by skomplikowały, a mogłem się domyślać że Leo zrobi wszystko, aby jak najbardziej je przyspieszyć.

Jednak zanim udało mi się zrealizować cokolwiek z tego co planowałem, wydarzyło się coś, co wszystko zmieniło.

***

Kochani.

Ten rozdział i kolejny są małą powtórką z Covicted, jednak kolejne części będą już zupełnie nową historią😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro