37
***
Constantin podniósł wzrok wyczuwając zbliżającego się Catalina i Lonuca, czekając aż wyłonią się zza zakrętu kamienicy. Zamrugał chcąc widzieć wyraźniej, ale czarna zasłona bardzo szybko zadomowiła się pod jego powiekami. Zdusił w sobie okrzyk rozpaczy, który nie znajdując ujścia wywołał bolesny skurcz wszystkich mięśni, a potem napotkał przerażone i wpatrzone w niego dwie pary oczu, należące do jego rodzonych braci. Szybko znalazł się w ich umysłach, by zobaczyć siebie ich oczami. Nie wyglądał jak dotychczas. Źrenice i białka oczu wypełniała czerń. Wyglądał jakby z jego wnętrza zionęła przestronna pustka. Nie mogąc znieść swego widoku, opuścił umysły braci. I już wiedział. To już się stało. I nie było odwrotu. Stał się zbuntowanym. Stał się potworem. Musiał uciekać od rodziny, póki jeszcze myślał racjonalnie i póki jeszcze nie chciał ich skrzywdzić, a czuł, że nie ma za wiele czasu.
- Boże - usłyszał zduszony jęk z ust Lonuca - Constantin, nie - Lonuc zawołał już głośniej i ruszył w kierunku brata, chcąc go zamknąć w swoich silnych i szerokich ramionach, ale ten skierował w niego wiązkę mocy Vi. Siła odrzuciła mężczyznę z hukiem na ścianę kamienicy. Ale tylko jeden cichy dźwięk wydobył się z klatki piersiowej Lonuca, gdy jego ciało zderzyło się z murem. Pchany siłą bratniej miłości po sekundzie był już na nogach.
- Braciszku... - odezwał się Catalin, ale Constantin warknął przerywając mu.
- Nie nazywaj mnie tak! Zobacz kim jestem teraz - wyciągnął przed siebie ręce, pokazując braciom sieć czarnych naczyń krwionośnych wijących się jak złowrogie węże, pod skórą wojownika.
- Jesteś nim! - powiedział twardo Catalin - Zawsze będziesz naszym braciszkiem!
- Spójrzcie w moje oczy - niemal wyszeptał, opadając na trawę na kolana. Podniósł na nich wzrok, przejechał spojrzeniem po ich ubraniach, po kolorowych spodniach Lonuca, po rzędach jego różnokolorowych bransoletek, widząc już tylko odcienie bieli i czerni. Przeniósł wzrok na Catalina przypominając sobie jak wyglądał, gdy mrok zaczął w siłowni ogarniać jego serce, ale to nie było to samo. Catalin miał wówczas normalne oczy, natomiast on...
- Mam pomysł! Musimy zawołać Eili, musimy jej powiedzieć, może przysięga zawiązania odwróci proces - odezwał się Lonuc głosem pełnym nadziei.
- Nie! - zaoponował Constantin - nigdy jej na to nie narażę.
- Ale to może Ci pomóc! Musimy spróbować - odpowiedział rozpaczliwie Catalin.
- Nie! - ryknął najgłośniej jak potrafił, zapominając, że inni mogą ich usłyszeć, zapominając, że kilka set metrów dalej Eili pomaga w przygotowaniach weselnych - co jeśli to nie odwróci procesu, a zwiążę nas ze sobą? - krzyczał dalej, nie mogąc sobie poradzić z narastającym w nim napięciu - wtedy nie oddam jej nikomu, a będę zdolny do najgorszych czynów, mógłbym ją skrzywdzić albo zabić!
- Tego nie wiesz! - zawołał Catalin.
- Ty za to wiesz, prawda? Wiesz, jak to jest, w końcu to ty zabiłeś Luka i chcesz mi teraz dawać rady? - przekrzykiwali się nawzajem.
- Braciszku - spróbował znowu Lonuc - to może być wyjście...
Constantin spojrzał przenikliwie na braci, widział ich przerażone oczy, ale oni widzieli w jego oczach tylko czerń, rozciągającą się pomiędzy powiekami. Zrobił kilka kroków podchodząc blisko nich i położył swoje ręce na ich ramionach. Lonuc uśmiechnął się ciesząc się z tego, że dotarł do Constantina, że przekonał go, do związania się z Eili i odetchnął głośno z ulgą. Ale wtedy na usta Constantina wkradł się nikły uśmiech, uśmiech, którego żaden z braci u niego nigdy w ich długim życiu nie widział. Uśmiech pełen kpiny, drwiny i dziwnej złośliwości. Wpatrzony w twarze braci nie zauważył drobnej postaci z blond włosami do ramion, zakradającej się za jego plecami z szerokim uśmiechem na słodkiej i drobnej twarzyczce. Gestem pokazywała braciom, by byli cicho, nie rozumiejąc co prawda, czemu mają takie grobowe miny. Eili w pierwszej chwili chciała zakryć mu dłońmi oczy, ale była za niska by sięgnąć, więc tylko otuliła go od tyłu ramionami w pasie. Constantin jedynie drgnął lekko pod jej dotykiem wyszarpując swoje ciało z jej ramion.
- Już mówiłem - wycedził zimno - Nie nazywaj mnie tak! Nie jestem waszym bratem, nie chcę nim być! I nie chcę Eili! Nic do niej nie czuję! - ostatnie słowa wykrzyczał zły na siebie i cały świat.
Odwrócił się do dziewczyny, a gdy spojrzała w jego czarne oczy odskoczyła wystraszona. Zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głowy i prychnął.
- Już ci się nie podobam? - Zaśmiał się szyderczo i dodał - bawcie się dobrze na ślubie, ja spadam!
- Constantin, nie możesz odejść... - rzucił błagalnie jeden z nich.
Wojownik odwrócił się na pięcie i spojrzał ostani raz na braci.
- To mnie zatrzymaj...
Wyciągnął z cholewki buta nóż i rzucił pod nogi Lonuca. Mierzyli się na spojrzenia, aż w końcu głośny śmiech Constantina rozniósi się po ogrodzie.
- Tak myślałem - zgromadził w sobie energię Vi i puścił się pędem do ogrodzenia. W jednym skoku przeskoczył tytanowe ogrodzenie i pobiegł w kierunku bagien Luizjany. Ból ściskał go w gardle, gdy przypominał sobie jak patrzyła na niego Eili i bracia, ale nie mógł zostać, nie mógł narazić ich na zło, które z każdą chwilą rozprzestrzeniało się w nim coraz bardziej i gęstniało jak mrok gdy słońce znikało za horyzontem.
Postanowił biec póki mu nie braknie sił, a nawet dłużej. Miał ogromną nadzieję, że padnie z wyczerpania i obudzi się z głupiego snu u boku Eili. Ale jednocześnie wiedział, że to wszystko dzieje się naprawdę. Naprawdę odszedł od braci i naprawdę pochłonął go mrok i już niedługo przejmie nad nim całkowitą kontrolę, pozbawiając go resztki tej dobroci, która jeszcze tliła się w jego sercu. Życie... Dla niego już się skończyło...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro