29
No, napisałam, mam nadzieję, że Wam się spodoba, miłego czytania, kochani 💙
P.S. Nie złośćcie się na Mariada 😊
Madame LaLurie, powiedzieć, że była zła z powodu, że nie udało jej się porwać, torturować i zabić Maisy, byłoby wielkim niedopowiedzeniem. Była wściekła jak osa. Ale rana zadana przez Lonuca rekompensowała jej to w jakiś sposób. Rana była czymś wiecej niż sobie wymarzyła. Dzięki temu, że ją ugryzł, miała możliwość zbadania krwi Sargassów, którzy posiadali moc większą niż jej rodzina i bardziej wyćwiczoną, a ona przecież kochała badania i eksperymenty. Pokochała je w dniu, w którym pokochała Arcanosa. Więc już zacierała ręce na zabawy w laboratorium. Mimo to niemożność zemsty, wywoływała w niej ogromną frustrację. Oczywiście od dawna miała świadomosć, że Arcanos musi mieć potomstwo, choćby z gwałtów, w których się lubował, ale gdy jego krew, którą od zeszłego stulecia nosiła w złotej fiolce na szyii, wzburzyła się kilka tygodni temu, wiedziała od razu, że ktoś, w kim płynie jego krew jest blisko. Jej ludzie spisali się na medal, błyskawicznie zebrali informacje i połączyli fakty, a dwa dni temu odnaleźli jego córkę Maisy.
Zatem teraz muszą się spisać jeszcze lepiej - pomyślała i zadzwoniła złotym dzwonkiem. Wiedziała, że dzwonek ze szczerego złota to przesada, ale kochała przepych i wszelakie oznaki władzy i bogactwa, które w jej oczach były również znakiem wyższości nad innymi.
Jack wszedł po niecałych siedmiu sekundach.
- Nie wiem jak to zrobicie, ale macie dwa dni na znalezienie miejsca gdzie stacjonują Sargassowie.
- Postaramy się - odpowiedział ciemnowłosy mężczyzna.
- Jesli się tylko postarcie, to ja się postaram, by Twoja Marie cierpiała bardziej niż Louisa - rzuciła jakby od niechcenia, ale to wystarczyło, by w Jacku zagotowała się krew.
- Pamietasz, że to Twoja córka? - Zapytał ironicznie starając się opanować nerwy.
- A co to ma do rzeczy? - Spytała przeciągając się po czym gestem wyprosiła zięcia z pokoju.
Jack zacisnął wargi. Powoli budziło się w nim uczucie, które poskramiał tylko z obawy o życie Marie i miał nadzieję, że w końcu dopuści je do głosu.
Julian wraz z Nadianem stali przy łóżku Joe.Wprowadził go w stan śpiączki Nadian, gdy Carolyn odnalazła połamanego partnera z pracy, w celi w Gmachu Władzy na Ukrytych Wyspach, by nie odczuwał tego okropnego bólu. Ale musieli go wreszcie zbadać w stanie świadomości, by mieć pewność, że wszystko z nim poza połamanymi kośćmi w normie.
Carolyn usiadła na jego łóżku i wzięła go za ręke. Gdy usłyszała syk wciąganego powietrza zaśmiała się szczerze.
- Uspokój się - powiedziała łagodnie patrząc rozbawionym spojrzeniem w oczy Nadiana - Joe jest dla mnie jak młodszy brat.
- Och, no wiem - prychnał - przecież nic nie mówię - warknął, ale kąciki jego ust powędrowały w górę. Julian parsknął śmiechem.
- I z czego rechotasz? Zobaczysz, jeszcze Ci to przypomnę - szturchnął Juliana, na co Carolyn rzuciła.
- Zachowuj się, młoda słucha.
I po raz kolejny i Carolyn i Julian zobaczyli jak wielki przywódca rozpływa się z miłości i szczęścia. Od razu znalazł sie przy swojej partnerce i złożył na jej ustach czuły pocałunek.
- Dobra, budzimy, bo mam dużo na głowie - odezwał się w końcu Julian.
Nadian stanął za Carolyn i wysłał do umysłu Joe delikatne impulsy energii Vi. Chłopak po chwili zaczął poruszać palcami, potem uniósł lekko powieki, by po chwili nimi zamrugać. W końcu ogarnął wzrokiem pomieszczenie. Gdy zobaczył Carolyn odetchnął z wyraźną ulgą, a potem spojrzał na Nadiana i drugiego mężczyznę. Blondyna nie znał, ale na widok Nadiana chciał się zerwać z miejsca. Gdy przeszył go ostry ból, który zatrzymał go na miejscu, cała trójka ujrzała w jego oczach przerażenie.
- Wiem kim jesteście - wyszeptał blednąc.
- Joe, spokojnie, oni są dobrzy - Carolyn pogłaskała go po ręce.
- Ale Preston mówił, że są potworami, że są wampirami... - dukał wystraszony.
- Uspokoję go - mruknął Nadian, ale Julian chwycił go za łokieć powstrzymując.
- Twoja kobieta da sobie radę - powiedział cicho.
- Potworami? - Spytała retorycznie Carolyn - oni? A kto mnie porwał? Kto zwabił Cię do mojego domu? Preston chciał mnie zgwałcić. To on był potworem.
- Ale Ci z wyspy...
- Tak, tamci też, ale nie Nadian, nie Julian - wskazała głową na wojowników - oni nas uratowali.
Zapadła cisza, a Joe przyswajał sobie w tym czasie to co usłyszał. Spojrzał na Carolyn, na jej spokojne oczy i ciepły uśmiech. Ufał jej odkąd go do niej przydzielili, zatem zaufa i teraz. Popatrzył na nią raz jeszcze i zaczął się uśmiechać, ale gdy zerknął na jej lekko zaokrąglony brzuch, uśmiech zniknł z jego ust.
- Czy Preston Cię zgwałcił? - Spytał, a wściekłość zaczeła malować się na jego twarzy.
- Nie, spokojnie, Nadian go załatwił zanim zdążył, to z Nadianem jestem w ciąży - powiedziała i dopiero wtedy Joe dostrzegł szczęście bijące z jej twarzy. I wtedy strach i przerażenie całkowicie go opuściły. Podniósł oczy na Nadiana i uśmiechnął się szeroko.
- Witaj w domu - odezwał się do niego Nadian, na co Joe tylko skinął głową, ale po chwili spytał.
- Czemu nie mogę się ruszyć?
Julian wyjaśnił Joe, co się stało w celi, dlaczego Nadian zatrzymał proces zrostu i jakie badania musi mu wykonać, zanim go unieruchomi w gipsie. Nadian zablokował czucie korzonków nerwowych dzięki czemu Joe nie odczuwał bólu. Przytakiwał tylko na wywody Juliana niewiele z tego rozumiejąc, ale powoli oswajał się z wszystkim co zobaczył i usłyszał. W końcu gdy Julian zamilkł Nadian się odezwał:
- Pora na Mariada, zostawię Was, macie sporo do nadrobienia - pochylił się całując Carolyn we włosy i wyszedł pociagając Juliana za sobą.
- No to mów wszystko, jak na swoim własnym przesłuchaniu - rzucił Joe, na co oboje wybuchnęli śmiechem.
Mariad szczerze się zdziwił, gdy otworzył oczy. Nie tym, że w pokoju byli prawie wszyscy wojownicy, nie tym, jak wyglądał kikut, a tym, że nie tylko w oczach Nadiana i Juliana nie dostrzegał mroku, ale również w oczach Lonuca, Constantina i Catalina.
Boże, oni też? - Pomyślał - czy tylko ja nie spotkam swojej Ariadny na czas?
Nie zdążył pomyśleć nic więcej, bo zaraz przyjaciele zasypali go gradem pytań. Próbował wyłapać z ich słów i zachowania, czy wiedzą, że chciał się zabić, ale nic na to nie wskazywało. Julian posprawdzał w międzyczasie jego reakcje i odruchy na bodźce zewnętrzne, a potem dobił go informacją o swoim ślubie i zniknął, by go organizować. Potem Lonuc rzucił coś o czekającej na niego jakiejś Lou i wyszedł, za nim Catalin opuścił pokój, tłumacząc się tym, że obiecał Maisy i Dali układanie puzzli, a Constatntin był umówiony z niejaką Eili. Gregory i Aleksiej musieli wracać do codziennych spraw związanych z bezpieczeństwem kwatery, więc po kilkudziesięciu głośnych minutach, w pokoju Mariada zapanowała cisza. Przed wyjściem Nadiana, poprosił go jeszcze by przysłał do niego Kathę. Bał się tego co usłyszy, ale miał nadzieję, że faktycznie nic nikomu nie powiedziała.
Katha weszła cicho i w pierwszej chwili nie zwrócił na nią uwagi pogrążony w rozmyślaniach, ale wilk po sekundzie wskoczył na łóżko przygniatając Mariada swoim ciałem. Zaczął lizać wojownika po twarzy, ale na komendę Kathy ułożył sie grzecznie obok i tylko uderzał ogonem o pościel, jak zwyczajny, szczęśliwy pies.
Katha stała przy łóżku i przez jakiś czas mierzyła się z mężczyzną na spojrzenia. W końcu uroczo zagubiona, spuściła wzrok. Mariad nadal patrzył na dziewczynę, która gdy był w śpiączce nawijała mu do ucha, nie dając mu spokoju, a teraz milczała jak zaklęta. Lustrował ją od stóp do głów mając wrażenie, jakby wcześniej jej nigdy nie widział. Jej ciemne splecione w warkocz włosy opadały na lewe ramię odsłaniając smukłą szyję, na widok której Mariadowi nagle zrobiło się gorąco. Za szeroka męska koszulka tylko pobudziła jego wyobraźnię, a krótkie jeansowe spodenki i rude ażurowe botki, ukazywały jej szczupłe i zgrabne nogi. Przełknął ślinę zaskoczony swoją reakcją, bo przecież nie pierwszy raz widział tą dziewczynę. Ale wcześniej nie zwracał na nią uwagi, dopiero podczas śpiączki trochę zalazła mu za skórę. Pod jego palącym spojrzeniem uniosła w końcu głowę i napotkał jej czekoladowe oczy w lekko skośnej oprawie. Speszona oblizała pełne usta, a Mariad zassał powietrze.
- Usiądziesz? - Ledwie wydobył z siebie głos i wskazał miejsce na swoim łóżku obok wilczka. Dziewczyna bez słowa skinęła głową i usiadła.
- Katha, ja... - zaczął i jak w transie złapał ją za dłoń, a ona zadrżała pod jego dotykiem. Zdumiony i jednocześnie ucieszony jej reakcją na swój dotyk, chciał rzucić jakiś zabawny tekst, by zabłysnąć, gdy nagle wilczek uniósł łebek. A Mariad spojrzał na niego i zaraz obok ukazał mu się kikut po amputacji nogi. Zerknął w stronę Kathy, a potem jeszcze raz na to co pozostało po jego nodze i pomyślał.
Kurwa, z czym do ludzi... Z czym do niej...
Został pieprzonym kaleką. Nie był już wojownikiem. Był nieporadnym i niepełnosprawnym Sargassem. Na własne życzenie. Chociaż, gdyby go nie znalazła...
Puścił jej dłoń, popatrzył na nią ostro i zapytał.
- Mówiłaś im?
- Nie - odpowiedziała cicho nie rozumiejąc co się przed chwilą stało. Jeszcze kilkanaście sekund temu Mariadowi błąkał się na ustach delikatny uśmiech, a teraz jego oczy ciskały w nią gniewnym spojrzeniem.
- I nie próbuj.
- Nie zamierzam - rzuciła krótko.
- Zatem masz szczęście, a skoro już to sobie wyjaśniliśmy, żegnam - warknął.
Katha zamrugała powiekami czując łzy, cisnące się do oczu. Dałaby głowę, że chwilę temu byli na dobrej drodze... A teraz...
- Nie ma za co - powiedziała wstając i próbując powstrzymać łzy, a Stubborn podniósł się zaniepokojony zmianą atmosfery.
- Nie prosiłem się, byś mnie uratowała - wycedził.
- Ale ...
- Nie dociera? Wynocha! - Krzyknął czując narastająca złość i obrzydzenie do samego siebie, za to, że tak ją traktuje.
Zobaczył, jeszcze, że zdrżały jej wargi, ale ruszyła bez słowa do otwartych drzwi. Wilczek zeskoczył za nią. Dziewczyna nawet nie spojrzała na Mariada, wyszła z pokoju niepewnym krokiem.
- I zabierz tego cholernego Hemigwey'a! - Wstrząsnął jeszcze, gdy dostrzegł nagle książkę na szafce przy łóżku. Katha odwróciła się i już nie powstrzymała łez. Puściła się biegiem do części mieszkalnej.
- Jebał to kurwa pies! - Ryknął Mariad mając przed oczami jej łzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro