Urodzona w Halloween
31.10.2000 r.
- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam...
Mama wniosła do salonu ogromny, różowy tort z moim ulubionym motywem barbie. Płomyki na ułożonych dookoła świeczkach drgnęły, gdy urodzinowy deser wylądował na stole. Obok stał tato z ogromnym pudełkiem, które wieńczyła jeszcze bardziej różowa niż tort wstążka. Ciekawe, co było w środku? Miałam nadzieję, że ten domek dla lalek, który ostatnio widziałam w telewizji. Babcia i dziadek oraz ciocia Zosia także mieli torebki z prezentami, ale żaden nie był taki okazały, jak ten od rodziców, więc nie poświęcałam im aż tyle uwagi.
W końcu urodzinowa piosenka ucichła. Czułam się jednocześnie zażenowana i dumna. To pierwsze, bo chyba nikt nie lubi stać na środku, gdy wszyscy dookoła mu śpiewają "Sto Lat", a to drugie, dlatego, że dzisiaj skończyłam całe pięć lat. I tyle właśnie płonęło świeczek na moim torcie. Mogłam to policzyć na palcach jednej ręki. I to bez zająknięcia!
- A teraz pomyśl życzenie i dmuchaj - babcia posłała mi zachęcający uśmiech.
Zamknęłam oczy i bardzo mocno się skupiłam. Żeby w tym pudełku był domek dla lalek...
Nabrałam powietrza do płuc i nagle przeszedł mnie zimny dreszcz. Otworzyłam oczy, a w oknie naprzeciwko stołu majaczyła jakaś dziwna postać.
- Mamusiu, ktoś jest za oknem - powiedziałam, pokazując palcem, a uczucie przerażenia narastało sprawiając, że rozbolał mnie brzuszek.
Wszyscy odwrócili się w tamtym kierunku, ale po ich minach zrozumiałam, że nie widzą tego, co ja.
- Iwo, nie gadaj głupot. - Tato poczochrał moje włosy. - Jesteśmy na trzecim piętrze. Niemożliwe, żeby ktoś był za oknem.
- Musiało ci się przywidzieć - zaśmiała się mama. - Musisz zdmuchnąć świeczki, żeby twoje życzenie się spełniło.
Może faktycznie mi się przywidziało? Spojrzałam tam jeszcze raz, ale za szybą wiatr targał nagimi gałęziami pobliskiego drzewa. Tylko czemu to nieprzyjemne uczucie nie chciało odejść?
- Dalej, dalej - ponaglała ciocia. Na pewno chciała już spróbować ciasta.
Potrząsnęłam głową by wyrzucić z głowy ten niepokojący obraz, ale wtedy usłyszałam dziwny dźwięk.
Kap...Kap... Kap...
Jakby ciekło z kranu, ale nie dochodziło z łazienki, czy kuchni, a przedpokoju. I ten paskudny zapach, który zawsze czuć, gdy idziemy z mamą do rzeźni po mięso na obiad... Zebrało mi się na mdłości.
- Mamusiu, źle się czuję - wymamrotałam, łapiąc się za brzuszek. - Coś tu brzydko pachnie.
- To pewnie twój dziadek - zaśmiała się babcia, klepiąc dziadka w plecy, na co wszyscy wybuchli śmiechem. Tylko mama przyglądała mi się z troską.
- Zdmuchnij świeczki. Jak otworzysz prezenty na pewno lepiej się poczujesz - pocieszała.
Zagryzłam zęby i wzięłam bardzo głęboki wdech, jednak ten paskudny zapach tylko przybrał na sile. Wypełnił moje płuca i gardło. I wtedy poczułam uderzenie. Coś podobnego, gdy Maciek namówił mnie, żebym włożyła palce do gniazdka. Tylko mocniej.
- Mamusiu...
Ale nie dokończyłam. Bo gardło mojej mamy jakby pękło i wylał się z niego czerwony wodospad krwi. Wszyscy zaczęli krzyczeć miotając się wokół mamy, ale ja nie mogłam ruszyć się z miejsca. Gdzieś na granicy świadomości zorientowałam się, że coś ciepłego spływa mi po nodze.
Dlaczego oni nie uciekają? Musimy uciekać! Inaczej ten potwór zabije nas wszystkich!
Poruszał się tak dziwnie i nienaturalnie. Jakby ktoś przewijał stary, zacinający się film. Jednak kiedy podnosił swój wielki tasak był niezwykle szybki.
Kap... Kap.. Kap...
Gęste, szkarłatne krople kapały na dywan, gdy zanurzał ostrze po kolei w moich bliskich. A ja mogłam jedynie na to patrzeć.
Nie to było jednak najgorsze. Gdy już skończył zabijać wkładał swoją pomarszczoną dłoń w ciała każdego po kolei, dokładnie w miejsce w którym powinno znajdować się serce i wyciągał z nich dusze. Bo to musiały być dłuższe, o których opowiadała nam siostra zakonna na lekcjach religii. Delikatne, promienne, ciepłe i takie przerażone... Wyrywał je siłą zjadając je jedna po drugiej. Najpierw mama, potem tata, babcia, dziadek i na deser ciocia Zosia.
Gdy skończył, ja siedziałam w kałuży czegoś mokrego i ciepłego, a moje ciało trzęsło się jak galaretka. Kwaśny smak wymiocin mieszał się z zapachem rzeźni. Potwór wstał i podszedł do mnie uśmiechając się szeroko, a spomiędzy jego zębów wydobywała się zielona, cuchnąca para. Wyciągnął do mnie dłoń, a mnie zalała ciemność.
31.10.2023 r.
BRAK ŚRODKÓW NA KONCIE.
I oto dowód na to, że jedno proste zdanie wyświetlone na ekranie monitora potrafi zalać człowieka falą tsunami pełną milczącego niedowierzania, ściskającego żołądek gniewu i najgorszej z nich wszystkich - frustracji. Zacisnęłam mocniej zęby i odświeżyłam stronę. Komunikat nie zmienił się, a towarzyszące mu zera zdawały się szyderczo uśmiechać swoimi czerwonymi obwódkami.
Walcie się, dobrze?
Zirytowana odsunęłam się od biurka i zaczęłam przekładać stosy papierzysk i innych śmieci. Telefon komórkowy znalazłam dopiero po dziesięciu minutach przekopywania się przez kartki i kupki mniej lub bardziej czystych ubrań. Jakimś cudem leżał pod łóżkiem, z którego zwisała rozkopana chaotycznie pościel. Biorąc go do ręki, przetarłam palcami zakurzony ekran. Był to jeden z tych starszych modeli: czarno-biały wyświetlacz, gruba, plastikowa obudowa, małe przyciski, kilka drażniących ucho monofonicznych dzwonków (dlatego też zawsze czuwał w trybie wyciszenia). Całkiem niemodny, ale za to stuprocentowo niezawodny. Służył mi tak wiele lat, a nie miał ani jednej rysy, wszystkie klawisze na miejscu, a żadna z części nie skarżyła się na nieubłagany upływ czasu. A może to przez to, że tak rzadko z niego korzystałam?
Odblokowałam ekran prostą sekwencją klawiszy. Bateria była w połowie pełna, choć przysięgam, że ładowałam go chyba pół roku temu, a pod datą i godziną wyświetlało się milion nieodebranych połączeń. Jeden, powtarzający się numer bez przypisanego właściciela. No bo po co się trudzić, skoro tylko jedna osoba upiera się, by do mnie dzwonić?
Wcisnęłam zieloną słuchawkę. Odebrał po pierwszym sygnale. Jak zwykle.
- Gdzie moja wypłata? – zapytałam bez ogródek.
- Witaj Iwo – zaczął wesoło. – Ciebie również miło słyszeć. Czy u mnie wszystko w porządku? Ależ oczywiście, jak zawsze. A co u ciebie, moja droga? Milion lat się nie widzieliśmy.
- Przestań pieprzyć – warknęłam, przerywając mu monolog. – Pytałam, gdzie moja wypłata?
Kamil, mój „kolega z pracy", łącznik z firmą i szef w jednej osobie. Najbardziej irytująca osoba na świecie. I jedyna, z którą utrzymuję jako-taki kontakt.
Pracuję dla dużej, dość sławnej korporacji, a raczej dla jednej z ich wielu gałęzi, zajmującej się sprzedażą książek zagranicznych autorów, które dla nich tłumaczę. Robota niezbyt męcząca, powiedziałabym, że choć monotonna to nawet trochę rozwijająca i niestety też średnio dochodowa. Średnio, ale wystarcza mi na utrzymanie mieszkania, jedzenie i małe zachcianki. Czego więcej chcieć od życia?
- Gdybyś łaskawie odbierała telefon częściej niż raz na pół roku to wiedziałabyś, że mamy małą obsuwę w księgowości i przelewy puszczą najwcześniej za dwa dni – wyjaśnił lekkim tonem, jakby opowiadał o pogodzie, a nie moim "być, albo nie być".
- Dwa dni? – jęknęłam.
- Najwcześniej – uściślił.- Pewnie, już wszystko wydałaś na nowe książki, co? Pożyczyć ci coś? – Zerknęłam niewinnie na kolumnę jeszcze nieodpakowanych tomów.
Zapadła chwila ciszy. Dwa dni bez jedzenia, albo pożyczka od obcego. Nie chciałam być zależna od kogokolwiek... No i była jeszcze jedna alternatywa, ale ona nie podobała mi się najbardziej z nich wszystkich.
- Iwa?
- Nie, dzięki. Poradzę sobie – rzuciłam w końcu z westchnieniem.
- Jak chcesz...
- To na razie.
- Czekaj, wszy...
Rozłączyłam się, zanim dotarło do mnie, że ma mi coś jeszcze do powiedzenia. Jeśli nie miało to związku z przypływem gotówki, nie bardzo mnie to obchodziło.
Poczułam, jak zaczyna boleć mnie głowa. Rozmasowałam palcami pulsujące skronie, jednak nie osiągnęłam tym żadnego efektu. Westchnęłam ciężko i podchodząc do okna rozsunęłam ciężkie kotary. Poraziło mnie jasne światło, zmuszające do przymrużenia powiek. Nie do końca się go spodziewałam, w końcu mamy już schyłek roku, a wiadomo "złota, polska jesień" przytrafiała się tylko głównym bohaterom w tandetnych komediach romantycznych.
Westchnęłam ciężko. Na filozoficzne rozważania jeszcze przyjdzie czas. Najpierw jednak powinnam iść na zakupy. Tymczasem nie byłam w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie, kiedy ostatnio wyszłam na zewnątrz? Luka w pamięci ziała pustką niczym wnętrzności mojej lodówki. Chociaż nie. Zerknęłam tam jeszcze raz z nadzieją, że jakoś przetrwam ten kryzys, ale białe światło padało na umierające resztki niczym na aktorów w teatrze. Z górnej półki spoglądał na mnie z wyrzutem kawałek pomidora z tak pomarszczoną skórką, że bałam się go dotknąć, by nie rozpadł się w powietrzu. Wybacz, staruszku, pomyślałam, dając mu ostatnie namaszczenie. Niżej leżał owinięty w sreberko ser. Nawet podjęłam się próby rozpakowania go, jednak zaczął wydzielać tak nieprzyjemny zapach, że stojąca obok paprotka zwiędła. Dosłownie. Jakby się skurczyła w sobie, zwinęła liście, wyginając się w drugą stronę. Był jeszcze karton z mlekiem, lecz podejrzewam, że wewnątrz rozwinęła się już jakaś nowa forma życia. Data ważności minęła ponad dwa lata temu, a on był prawie w połowie pełny. I wydawał podejrzane dźwięki. Coś jakby chrobotanie.
Zamknęłam pospiesznie wrota do tego spożywczego hospicjum i ze zgrozą dotarło do mnie, że jednak czeka mnie wycieczka do sklepu. Przecież ja nawet zapomniałam, jak to jest czuć ciepło na skórze, jak pachnie "świeże", miejskie powietrze, jak brzmi popołudniowy zgiełk, jak wyglądają prawdziwi, żywi ludzie i moja okolica. Może to i dobrze się stało? Może warto spróbować?
Nie! Nie! Nie! I jeszcze raz nie!
- Otrząśnij się, dziewczyno – szepnęłam do samej siebie, uderzając się otwartymi dłońmi w polika nim ta iskierka nadziei zatruła mój umysł. Piekący ból na twarzy od razu ustawił mnie do pionu.
Nie bez powodu robię zakupy wyłącznie przez Internet. Nie bez powodu też pracuje w domu z dala od ludzi. I nie bez powodu w końcu od Bóg wie jakiego czasu nie wychylałam nosa zza drzwi.
Dzisiaj nie miałam jednak wyjścia i z tego powodu zbierało mi się właśnie na płacz. Odkopałam ze sterty prania jakąś niezbyt brudną kurtkę i wygrzebałam spod szafy trampki. Podeszłam do półki znajdującej się zaraz przy łóżku i sięgnęłam po podtrzymującą książki skarbonkę, w której miałam odłożone trochę żywej gotówki. Uśmiechała się głupio z tymi swoimi małymi, chytrymi oczkami, a na boku widniał wytatuowany napis „ Na dziwki, koks i wiadro Internetu". Wyciągnęłam plastikowy korek i z trudem wygrzebałam banknot stuzłotowy, odruchowo zgniatając go w garści niczym jakiś papierek.
Uchwyciłam jeszcze własne odbicie w brudnej szybie. Nie miałam w domu lustra. I nie lubiłam ich. Za każdym razem, gdy w jakieś spoglądałam odnosiłam wrażenie, że moja sylwetka się rozpływa, że coś majaczy po drugiej stronie... Ale nawet w szybie prezentowałam się fatalnie. Takiej cery pozazdrościłby mi chodzący trup, a włosy pełne łoju przyklejały się do czaszki. Trochę charakteryzacji i mogłabym zostać dublerem Smigola z Władcy Pierścieni. Na białym t-shirt'cie wyraźnie odcinały się plamy po przedwczorajszym sosie i czymś, co pachniało jak energetyk. No nic, to i tak była moja najbardziej wyjściowa bluzka, a tak w ogóle, to pod kurtką nie będzie widać. Zapięłam więc zamek po samą szyję i zabrałam jeszcze czapkę z daszkiem oraz okulary przeciwsłoneczne. Byłam gotowa do wyjścia. Przynajmniej fizycznie, bo moja psychika przypominała bardziej kłębek nerwów i przerażenia.
Zejście schodami z ósmego piętra przyprawiło mnie o coś na kształt ataku astmy. Oparłam się o ścianę i pochyliłam głowę, by złapać trochę tchu, ale gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi jednego z mieszkań na parterze, wyprostowałam się i szybko wyszłam na zewnątrz, schodząc z ciekawskich oczu sąsiadów. Powietrze było rześkie... Tak naprawdę pizgało niemiłosiernie pomimo rażącego w oczy słoneczka. Zupełnie, jakby zaraz miał spaść śnieg. Oplotłam się ramionami, aby zatrzymać trochę więcej ciepła i ruszyłam główną ulicą wzdłuż ruchliwej drogi. Szłam pospiesznym krokiem, nie rozglądając się na boki. Byleby dotrzeć do celu.
Najbliższy sklepik (wolałam unikać supermarketów) znajdował się na pobliskim osiedlu bloków pamiętających jeszcze czasy PRL'u. By do niego dotrzeć musiałam skręcić w ulicę 3-go maja, ominąć niewielką klinikę dla zwierząt oraz księgarnię, na której witrynę mimowolnie zerknęłam. Poczułam jak moje usta wykrzywił uśmiech, gdy dostrzegłam kilka z tytułów, które przyszło mi tłumaczyć. Aż w końcu znalazłam się pomiędzy zabudowaniami. Było tu dziwnie gwarno, jak na tę godzinę, a od wysokich ścian budynków odbijał się echem dziecięcy śmiech. Podniosłam nieśmiało wzrok, by zbadać tę anomalię i stanęłam jak wryta. Pomiędzy wejściami na klatki schodowe kotłowały się grupki maluchów poprzebieranych za diabły, aniołki, księżniczki, super bohaterów i innych dziecięcych idoli.
- Tylko nie to...
Nagle wszystko stało się jasne. To przenikliwe zimno, poprzebierani gówniarze, słodkie do porzygu cukierki, nieśmieszne psikusy, rażąco pomarańczowe dynie, rozchodzący się w powietrzu zapach korzennego latte, girlandy z pająkami i kolorowe światełka w oknach... To mogło oznaczać tylko jedno. Kalendarz wybił trzydziesty pierwszy październik, a wszystkie jesieniary-instagramerki podniecały się Halloween. W dodatku były to moje urodziny. I był to też jedyny dzień w roku, w którym zasłona pomiędzy światami całkowicie opadała. A duchy i demony, które zwykle przypominały ciemne smugi, dzisiaj stawały się całkiem materialne. Zupełnie nie do odróżnienia od zwykłych, żywych ludzi.
Przeklęłam szpetnie pod nosem i ruszyłam biegiem do sklepu. Zziajana wrzuciłam do koszyka, to co mi wpadło w ręce i zapłaciłam nie patrząc ekspedientce w oczy.
- Reszty nie trzeba - mruknęłam na odchodne i wybiegłam, by jak najszybciej znaleźć się w domu.
Niestety po jakiś kilku metrach myślałam, że wypluję płuca, a nogi zmieniły się w miękką watę. Zwolniłam dysząc jak pies, a serce podchodziło mi do gardła. I to nie z wysiłku. Panika powoli przejmowała moje ciało, zmieniając je w dygoczącą galaretę. Umysł blokował wszystkie racjonalne myśli, nadając moim ruchom jeden cel: znaleźć się w moim bezpiecznym azylu na ósmym piętrze. Ignorując mikro zawał kotłujący się w klatce piersiowej zmusiłam nogi do szybkiego marszu. Reklamówka złowrogo szeleściła w rytm moich kroków, a wzrok skupiał się na liczeniu kolejnych płyt chodnikowych. Stawiałam stopy tak, by nie wdepnąć na żadną linię. Skupiłam się na tym zadaniu, jakby zależało od niego moje życie. I poniekąd tak było. Wszystko, byleby tylko nie myśleć, o otaczającej mnie...
I nagle zderzyłam się z czymś twardym. Okulary przekrzywiły mi się na nosie, a czapka spadła na chodnik.
-Bardzo przepraszam - wymamrotałam nerwowo, kucając po czapkę, nim porwał ją wiatr.
-Ty mnie widzisz? - dotarł mnie zdziwiony, męski głos.
O nie! Te słowa nigdy nie wróżyły nic dobrego. Przeklinając pod nosem wyminęłam nieznajomego, nie spoglądając mu w twarz.
-Hej! Zaczekaj! Nie możesz tam iść. - zawołał, ale tylko przyspieszyłam kroku.
I wtedy poczułam mrożące zimno. I zapach śmierci, którego nie da się pomylić z niczym innym. Uczucie odbierające zdrowy rozsądek i zdolność poruszania się. Stałam na środku chodnika jak słup soli i choć bardzo tego nie chciałam, mój wzrok powędrował w stronę anomalii, która wprawiła mnie w ten stan.
Niemożliwe...
Czas dla mnie stanął, choć ludzie dookoła zdawali się poruszać w przyspieszonym tempie. Ja jednak widziałam przed sobą tylko istotę z moich koszmarów. Twarz, jakby miał założoną na głowę maskę z ludzkiej skóry, ostre zęby zza których wydobywa się śmierdząca para, brudne, potargane łachmany, chwiejna sylwetka i pomarszczone dłonie, w których dzierżył zakrwawiony tasak.
Kap...Kap...Kap...
- Musimy uciekać! - głos ducha dotarł mnie jakby z oddali.
Wtedy poczułam lodowaty dotyk na nadgarstku, który pozwolił mi się wyrwać z otumanienia. Dałam się zaciągnąć pomiędzy bloki, ale miałam wrażenie, że moje nogi brną przez gęstą smołę. O mało nie potknęłam się o krawężnik. Na szczęście w porę złapałam równowagę i wyhamowałem, widząc, gdzie on nas kieruje.
- Ja nie przejdę przez ścianę!
- Nie bądź śmieszna! To nie jest takie trudne - warknął używając swojej siły, by mnie pociągnąć za sobą.
- Ale ja jestem żywa! - wykrzyczałam na całe gardło, gdy on już był w połowie po drugiej stronie.
Czując zimny dreszcz na karku i to odbijające się echem w głowie kapanie zorientowałam się, że potwór jest tuż za nami. Wyrwałam nadgarstek z uścisku ducha i ruszyłam biegiem w stronę mojego bloku, wbiegając na klatkę schodową. Na szczęście winda czekała na parterze. Wskoczyłam do ciasnego pomieszczenia szaleńczo wciskając przycisk z ósemką, jakby miało to przyspieszyć zamknięcie drzwi. Po kilku sekundach, które trwały wieczność poczułam szarpnięcie i dźwig ruszył do góry.
- Wsiadanie do windy, gdy ucieka się przed nadnaturalnym bytem nie jest zbyt mądrym posunięciem.
Pisnęłam jak opętana, gdy głowa ducha wyłoniła się z podłogi, a jego głos rozszedł się w pomieszczeniu.
- Zostaw mnie w spokoju! - wrzasnęłam, uderzając stopą w miejsce, z którego się w ukazał.
Zrobił zgrabny unik i podciągnął się na przedramionach, jakby wychodził z basenu.
- Nie ma mowy, jesteś pierwszą osobą, która mnie widzi - wyszczerzył się, a ja zauważyłam, że w lustrze, w miejscu, w którym powinna pokazać się jego sylwetka unosi się jedynie szara smuga. - Poza tym stworem, oczywiście.
- Odejdź! Przepadnij! - krzyczałam ze łzami w oczach, układając dłonie w znak krzyża.
I wtedy, gdy cyfrowa tabliczka zmieniała numerek z siódemki na ósemkę, światło w windzie zamrugało z charakterystycznym dla przepalonej żarówki trzeszczeniem, a dźwig szarpnął zatrzymując się pomiędzy piętrami.
- Dlatego właśnie mówiłem, że winda to głupi pomysł. - odparł tonem wszechwiedzącego.
- To wszystko twoja wina! - Pchnęłam go, tak, że odbił się od lustra, zostawiając na tafli oszroniony kształt. Wiedziałam przecież, że to beznadziejny pomysł, ale w tym stanie nie dałabym rady wspiąć się na górę.
- Na twoim miejscu zabrałbym się za otwieranie drzwi. No chyba, że chcesz dołączyć do grona umarlaków - odparł niewzruszony.
Jakby na potwierdzenie tych słów zrobiło się jeszcze zimniej, a windą zatrząsało, tak, że przechyliła się na jedną stronę. Łapiąc równowagę rzuciłam się szaleńczo do drzwi i zaczęłam się z nimi siłować. Na szczęście był to mechanizm, który nie miał żadnych dodatkowych zabezpieczeń. Złamałam sobie dwa paznokcie do krwi, ale jakimś cudem rozsunęłam wrota. Okazało się, że próg był na wysokości mojego czoła. Przeklinając na czym świat stoi zaczęłam się podciągać.
- Chyba nie zależy ci na życiu - prychnął kpiąco duch. - Coś marnie ci to idzie.
Zagryzłam zęby i zmusiłam wszystkie mięśnie do pracy. Miałam wrażenie, że oczy mi zaraz wyjdą z orbit, a płuca wypluję na podłogę, jednak nogi już miałam w powietrzu a tułów na swoim piętrze. I wtedy silnik windy złowrogo zgrzytnął, moje serce zamarło, a w cieniu korytarza pojawił się potwór. Jego szaleńczy uśmiech mówił jedno - był pewien, że ma mnie w garści, ale wtedy duch położył dłonie na mojej mniej szlachetnej części pleców i z całej siły wypchnął mnie na piętro. Sekundę później winda zerwała się i uderzyła z głośnym hukiem o ziemię. Gdzieś w głębi przemknęło mi przez myśl, że ten irytujący umarlak był wciąż w środku, ale w sumie już bardziej martwy być nie mógł, prawda? No chyba, że by go dorwał ten koszmar. Choć z drugiej strony chyba miał większą chrapkę na mnie, więc uciszając wyrzuty sumienia podniosłam się na równe nogi i zaczęłam otwierać drzwi od mieszkania. Dłonie tak mi się trzęsły, że nie mogłam trafić w zamek. Zamknęłam oczy i zrobiłam to na wyczucie, i jakimś trafem ten sposób zadziałał. Wpadłam do środka, czując z ulgą, że otacza mnie bariera.
Podniosłam się, by zamknąć drzwi, gdy nagle przeszył mnie prąd, oznaczający, że coś nadprzyrodzonego napiera na osłonę mieszkania.
- Wpuść mnie! To mnie pożre!
Duch nieznajomego uderzał o niewidzialną ścianę w progu drzwi, a za jego plecami majaczyła sylwetka mordercy. Mężczyzna zamarł, czując oddech śmierci na plecach, a pomarszczone palce wyciągnęły się w jego kierunku. Koszmar otworzył paszczę na niemożliwą szerokość, ale nim zęby opadły rozszarpując szyję ducha, ja złapałam go za rękę i wciągnęłam do środka z nadzieją, że nie zniszczy to bariery. Stwór wydał z siebie wściekły ryk i uderzył w osłonę, a jego cielsko rozproszyło się jak mgła.
- To go zabiło? - zapytał po chwili ciszy duch.
- Raczej rozwścieczyło - odpowiedziałam piskliwym głosem.
Upadłam plecami na podłogę i rozpłakałam się, jak małe dziecko. Właściwie czułam się, jakbym znowu miała pięć lat. Wspomnienia tamtego urodzinowego wieczoru wróciły do mnie ze zdwojoną siłą... Czy był to ten sam potwór, który pożarł dusze moich rodziców? Czy to w ogóle możliwe?
- Już wszystko dobrze. Jesteśmy bezpieczni. - Poczułam lodowaty dreszcz, gdy dotknął mojego ramienia.
Podniosłam wzrok, ale przez łzy wszystko mi się rozmazywało, więc przetarłam oczy nieelegancko pociągając nosem. Dopiero teraz miałam okazję mu się przyjrzeć. Musiał mieć nie więcej niż dwadzieścia parę lat, gdy stracił życie. Jego gęste, blond włosy opadały mu na czoło, przysłaniając zielone, łagodne oczy, jak u jakiegoś szczeniaka. Wydatne kości policzkowe i wyraźnie zarysowana linia żuchwy sprawiały, że nadawałby się do głównej roli w jakimś romansidle dla nastolatków. Był przystojny, a do tego miałam wrażenie, że skądś tą twarz kojarzę.
- Już lepiej? - zapytał z pokrzepiającym uśmiechem.
- Nic nie jest lepiej! - wybuchłam. - Nie musiałabym przez to przechodzić, gdybyś na mnie nie wpadł!
- Ja?! - prychnął, zaplatając ramiona na piersi. - To ty nie patrzyłaś, gdzie idziesz. Sama na mnie wpadłaś.
- Wynoś się! W tej chwili! - Złapałam go za przedramię i zaczęłam ciągnąć w stronę drzwi.
- Nie ma mowy! - Zapierał się. - To coś mnie pożre!
- Nie obchodzi mnie to! Masz się stąd wynieść! - nie dawałam za wygraną.
- Tylko z tobą mogę pokonać to monstrum - wypalił, a jego skóra stała się lodowato zimna, tak, że musiałam go puścić, by nie odmrozić sobie dłoni.
- Że co? Mózg ci wyparował, jak umierałeś? - nie dowierzałam.
- Możliwe... Nie pamiętam - mruknął, wzruszając ramionami. - Ale to nie ważne teraz. Nie dość, że mnie widzisz, słyszysz, to jeszcze jesteś w stanie mnie dotknąć. Jesteś najlepszym medium, na jakie mogłem trafić! To za sprawą tych oczu?
Znalazł się bardzo blisko mojej twarzy. Aż poczułam jego zapach... delikatny, piżmowy, jakby nostalgiczny. Do tej pory nie zdawałam sobie nawet sprawy, że duchy mają zapach.
- Halo? - Pomachał mi dłonią przed oczami.
Tak mnie to wytrąciło z równowagi, że dopiero teraz zorientowałam się, że zgubiłam podczas tej szalonej ucieczki swoje okulary przeciwsłoneczne. Po śmierci rodziców moje oczy przybrały nienaturalny, złoty odcień, więc zwykle je zasłaniałam okularami, albo zakładam soczewki kontaktowe.
- Wy-noś-się! - syknęłam, akcentując sylaby i odepchnęłam go od siebie.
- Nie-ma-mo-wy! - mówił parodiując mnie i umknął moim pięścią, wnikając w telewizor.
Przez ekran przeszła iskra, a po chwili pojawiła się jego twarz.
- Nigdzie się stąd nie ruszę. Będę cię nawiedzał, dopóki mi nie pomożesz - zaśmiał się szyderczo.
Wściekła odłączyłam kabel od gniazdka, ale to nic nie dało. Posłał mi tylko rozbawione spojrzenie.
- A siedź sobie tam! - Machnęłam ręką. - Jutro moja moc osłabnie i nie będę ci do niczego potrzebna.
Mówiąc to odwróciłam się do niego plecami i sięgnęłam po reklamówkę, która jakimś cudem dotarła ze mną do domu. Wyciągnęłam chleb i krem czekoladowy. Ręce wciąż mi się trzęsły, ale głód był nie do zniesienia, więc zamiast smarować pojedyncze kromki, po prostu maczałam je w słoiku, pochłaniając jeden kęs za drugim.
- Jak to, twoja moc osłabnie? - zapytał, wyłażąc z telewizora.
- Normalnie. Skończy się Halloween, zasłona się znowu podniesie, ja będę o rok starsza, a ty staniesz się tylko irytującym cieniem. - Połknęłam kęs i pokazałam mu język.
- Urodziłaś się w Halloween? To by wszystko wyjaśniało! - mówił przejętym głosem.
- Niby co? - prychnęłam, sięgając po sok pomarańczowy.
-Podczas narodzin dusza musi przebić się z zaświatów do świata żywych - zaczął tłumaczyć. - Podczas Halloween, jak sama wspomniałaś, zasłona opada. A to oznacza, że część mgły musiała przylgnąć do ciebie i wejść razem z tobą w ciało.
- Mgły? - Nie rozumiem.
- Nie widzisz jej? - zdziwił się. - Wszystko za zasłoną spowija mgła, która utrzymuje nas w duchowej postaci. Myślę, że to cząstki duchowe, coś w rodzaju materii zaświatów, które budują tę stronę.
- Jesteś szalony - skwitowałam tylko, posyłając mu sceptyczne spojrzenie.
- Nie bardziej niż laska gadająca z duchem - wytknął mi. Punkt dla niego.
- Czego ty w ogóle ode mnie chcesz, co?
- Od kiedy się obudziłem, jako duch prześladuje mnie ta istota - zaczął opowiadać. - Nie pamiętam niczego ze swojego życia i przez chwilę myślałem nawet, że jestem w piekle. Wiesz, ciągła ucieczka, jak w jakimś koszmarze, poczucie zagrożenia, strach i ludzie dookoła, którzy mnie nie widzą. Aż spotkałem ciebie. Możesz pozbyć się tego potwora!
- Niby jak, geniuszu? - prychnęłam zirytowana. - Widziałeś to? Tego się nie da zabić
- Na pewno się da, tylko nie wiemy jeszcze jak - upierał się. - To musi być przeznaczenie, że akurat dzisiaj na siebie wpadliśmy.
- To nie przeznaczenie, tylko moja gówniana firma spóźniająca się z wypłatą i pusta lodówka. Inaczej nie wyszłabym na zewnątrz.
- Widzisz? To właśnie przeznaczenie!- nie dawał za wygraną. - A skoro możesz mnie dotknąć, to na pewno możesz zranić to monstrum.
- Tego się nie da zranić - czułam, że tracę cierpliwość. - Ten potwór pożera dusze, sam jest niematerialny i jest jeszcze większy niż ostatnim razem!
- Widziałaś to wcześniej?
- Tak! Dwadzieścia trzy lata temu, gdy wymordowało całą moją rodzinę! - Nie mogłam się uspokoić, aż zaczęło mi się zbierać na mdłości.
- Tylko ty przeżyłaś... - Wydawał się być zamyślony. - Masakra na Trzecim Piętrze...
- Skąd to wiesz? - zdziwiłam się. Podobno nic nie pamiętał ze swojego życia, a tak właśnie gazety opisywały, to co przydarzyło się mojej rodzinie. - Z resztą, nie ważne. Idę się wykąpać. Jak wrócę, ma cię tu nie być.
Odkręciłam kurek i usiadłam na toalecie, czekając aż zacznie lecieć ciepła woda. Nie minęło pół minuty, gdy w zamkniętych drzwiach pojawiła się blond czupryna.
- Zboczeńcu jeden, nikt cię pukać nie nauczył? - syknęłam wściekle.
- Nieważne! Musisz to zobaczyć. - Zignorował moje protesty i wyciągnął mnie z powrotem do salonu.
Kabel od telewizora był z powrotem w gniazdku, a lokalny spiker na cały regulator relacjonował:
- Słynny youtuber, badacz zjawisk paranormalnych Oskar Najmar został dzisiaj znaleziony martwy w pobliżu Parku Słowackiego ze śladami licznych ran kłutych. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się że ślady wskazują na naśladowcę Rzeźnika z Bratniej, którego legendę denat podobno sprawdzał do swojego najnowszego materiału...
- Chyba wiem, co mi się przytrafiło...
W centrum ekranu wyświetlono czarno-białe zdjęcie do złudzenia przypominające stojącego obok mnie ducha.
- Wiedziałam, że skądś cię kojarzę... - udało mi się tylko wymamrotać.
- Wszystko sobie przypomniałem. Szykowałem właśnie nowy filmik. Wiedziałem, że morderca pojawia się tylko w Halloween, więc już pół roku wcześniej zacząłem prowadzać śledztwo. - relacjonował przejęty. - Udało mi się ustalić, że ofiary Rzeźnika zaczęły ginąć pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Wtedy głównym podejrzanym był syn właściciela rzeźni na Bratniej, Józef Stonoga. Ale zarzucono tę hipotezę, gdy zapadł w śpiączkę...
- Że jak? - przerwałam mu. - Józef Stonoga?
- No tak. Ale porzucono ten wątek, ponieważ miał wypadek w Halloween dwutysięcznego roku, przez który leży w śpiączce do tej pory - wyjaśnił.
Józef Stonoga. Miły, wysoki nastolatek, który bawił się ze mną, gdy moja mama robiła zakupy w rzeźni jego ojca. Zawsze pachniał surowym mięsem, które przyprawiało mnie o mdłości. I do tego ta data...
- Dowiedziałeś się, w którym leży szpitalu? - zapytałam, posyłając mu twarde spojrzenie.
- Mówiłem, że to przeznaczenie... - posłał mi zadowolony uśmiech.
***
Uber zabrał mnie spod bloku. Całą drogę jechałam z zamkniętymi oczami. Bałam się, że zobaczę jakiegoś ducha wyskakującego na środek drogi, zacznę drzeć się jak nienormalna i spowoduje tym jakiś wypadek. Lepiej było dmuchać na zimne. Oskar tymczasem paplał jak nawiedzony. Miałam ochotę go pacnąć w policzek. Na szczęście jednak ignorowanie bytów niematerialnych miałam opanowane do perfekcji.
Sama podróż okazała się bezproblemowa, ale szpital to było dopiero wyzwanie. I nie mam tu wcale na myśli podejrzliwego personelu. Ci uprzejmie pokazali mi salę, na której hospitalizowany był Józef, gdy tylko podałam się za jego daleką krewną. Za to, smugi, poltergeisty i dusze zapętlone w ostatnich chwilach swojego życia, był nie do przebrnięcia.
- No i na co się lampisz, kupo ektoplazmy? - syknął Oskar, gdy duch staruszka zbyt ciekawie zaczął mi się przyglądać.
Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął wzdłuż korytarza.
- Dzięki - wymamrotałam cicho.
- Nie ma sprawy. One... My lgniemy co ciebie, bo twoje oczy świecą niczym dwie latarki - wyjaśnił obrazowo.
- Musi to wyglądać groteskowo - zaśmiałam się nerwowo.
- Raczej pięknie. - poprawił. - O, jesteśmy na miejscu. Gotowa?
Pokiwałam głową i pchnęłam drzwi z numerem dwieście dziesięć. Na sali leżało czterech mężczyzn w równie ciężkim stanie, ale Józefa rozpoznałam od razu. Czas wyraźnie zaznaczył na nim swój bieg. Jego skóra stała się wiotka i blada, miał zapadnięte policzka i oczodoły. Posiwiałe skronie i delikatny zarost sprawiały, że wydawał się dostojniejszym niż go zapamiętałam. Jego ciało było wiotkie, pozbawione mięśni. Przypominał żywego trupa, którym zresztą był. W dodatku ten odór mięsa. Zepsutego mięsa. Podeszłam bliżej i usłyszałam to.
Kap... Kap... Kap...
Nagle w sali zrobiło się potwornie zimno, a aparatura do której zostali podpięci pacjenci zaczęła wydawać niepokojące dźwięki. Drzwi do sali zatrzasnęły się z głośnym hukiem, a w pomieszczeniu pojawił się koszmar. Tym razem miał na głowie maskę zrobioną z twarzy Oskara.
Poczułam, jak moje ciało zaczyna wpadać w wibracje, których nie mogłam opanować. Skarciłam się w duchu. Nie byłam już tą małą dziewczynką. Dzisiaj przyszłam szukać zemsty.
- Dlaczego...?
Duch w odpowiedzi znalazł się bliżej mnie. Zupełnie, jakby ktoś przewinął kilka klatek w filmie. Był na drugim końcu sali, a w następnej sekundzie stałam ze mną twarzą w twarz. Odór zgniłego mięsa przyprawił mnie o mdłości, ale byłam w stanie skupić się tylko na tych odrażających, przekrwionych oczach. Wyciągnął w moim kierunku dłoń, a z moich ust wydobył się cichy pisk. Tym razem jednak nie zemdlałam.
- Przyszłaś do mnie... Wiedziałem, że mnie nie zostawisz... - jego głos był przytłumiony, jakby coś zasłaniało mu usta.
- Zamordowałeś moich bliskich! - wykrzyczałam mu w twarz.
- Nigdy by nie oddali mi ciebie - głos mordercy wibrował w moich kościach.
Poczułam jego dłoń na swoim policzku. Ten groteskowy gest czułości sprawił, że o mało nie zwymiotowałam. Ciepła krew zaznaczyła szkarłatne smugi na mojej skórze. Gdzieś w głębi wiedziałam, że to krew Oskara. Przeszły mnie ciarki, a instynkt samozachowawczy nakazywał ucieczkę.
- Ej! Potworze, tutaj jestem! - wydarł się duch, odwracając uwagę Józefa ode mnie.
Potwór momentalnie skierował ku niemu wzrok, a ślina pociekła mu z ust. Rzucił się w kierunku Oskara z nienaturalnie rozdziawioną paszczą, a wtedy ja doskoczyłam do łóżka w którym spoczywało nieruchome ciało Józefa. Złapałam za garść kabli, które zaopatrywały w prąd maszyny podtrzymujące go przy życiu.
- To za moich bliskich! - krzyknęłam i szarpnęłam siecią przewodów.
W sali rozległo się głośne "piiii". Koszmarna projekcja Józefa zatrzymała swoje ostre kły dosłownie milimetry od twarzy Oskara, szyby w sali pokrył szron, a na środku pojawiła się pustka. Nie dziura, czy przepaść tylko pustka bez dna. Potwór zaczął zmieniać się w pył, którego drobinki wirowały w stronę tej bezdennej nicości, aż zostaliśmy sami.
- Lepiej się stąd zmywajmy, zanim ktoś oskarży cię o morderstwo - powiedział Oskar rzeczowym tonem.
Pospiesznie wpięłam z powrotem kable i wybiegłam z sali. Zatrzymałam się dopiero na pobliskim przystanku autobusowym.
- A ty co tu jeszcze robisz? - zapytałam ducha, ciężko łapiąc oddech.
- Jak to co? Pomagam ci w ucieczce!
- Twojego mordercę pochłonęło piekło. Możesz odejść w spokoju - powiedziałam poważnie.
- Nie czuję się jakoś specjalnie gotowy, żeby odejść na drugą stronę - posłała mi szczery uśmiech.
- Ale.. ale..
- Jest jeszcze tyle legend i zagadek do odkrycia! Razem osiągniemy wielki sukces!
- Zwariowałeś! Pewnie zaraz zamkną mnie w więzieniu. Tam były kamery - uświadomiłam sobie ze zgrozą.
- Spokojnie, sprzęty elektroniczne lubią się psuć, gdy w pobliżu są byty nadnaturalne - odpowiedział tonem eksperta. - Wróżę nam świetlaną współpracę. Choć, dam ci dostęp do mojego konta. Musisz opublikować za mnie materiał na temat Rzeźnika. Tyle jesteś mi winna.
Popatrzyłam na niego, jak na szaleńca. Do północy wciąż brakowało kilku godzin. Miałam nadzieję, że jutro moje życie wróci do normy, ale jakoś nie miałam serca tego powiedzieć na głos Oskarowi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro