Rozdział 5
Zadowolony wrócił do swojego mieszkania, ściągając poplamione ubrania. Powoli pozbywał się osób, które go zniszczyły, doprowadziły do miejsca, w którym się znajduje. Pozbawił ich życia, tak jak oni go człowieczeństwa.
Wchodząc do swojej sypialni poczuł dziwne ukłucie w sercu. Usłyszał niepokojący głos. Swój głos. Mówił on, że nie powinien tego robić, że jest to złe. Zapewniał, że jeszcze może się wycofać, a policja po czasie porzuci śledztwo przez brak dowodów. Jednak było już za późno na ucieczkę. Dwa lata, które zmieniły ten las w cmentarz, na którym jednak nikt nie spoczywał. Uzależniony od tych spojrzeń pełnych przerażenia i obaw.
Dzień, w którym moja czystość została zabrana... Moment, w którym umarłem poraz pierwszy. Ja umarłem, a coś się narodziło. Coś, co przejęło nade mną kontrolę.
Westchnął zirytowany i położył dłoń na głowie, zaciskając palce na swoich włosach. Dręczyło go pytanie, na które nie chciał poznać odpowiedzi. Zagadka, której rozwiązanie mogło znacznie wpłynąć na jego życie, samopoczucie, postępowanie. Nawet plany i cele. Choć jest zdeterminowany, by dojść do wyznaczonego przez siebie punktu, to jednak szybko to uczucie zmieniłoby się w strach, lęk przed przyszłością. A to on był przyszłością, ona należała do niego. Nie chciał w tak krótkiej chwili z pana stać się psem, którym wszyscy pomiatali.
Kim dokładnie jestem?
Wziął telefon i wybrał numer do swojego przyjaciela, którego prosił o różne przysługi. Robił to, ponieważ ta osoba najczęściej prosi Parka o pozbycie się kogoś, jednak zawsze brakuje jakiejś kwoty, którą klient spłaca w formie różnych zleceń. Mniej lub bardziej okrutnych.
— Dlaczego, dzieciaku, nie...
— Bądź cicho i słuchaj — powiedział oschle, stając przed oknem. — Kim Minwoo, żandarm. Pięćdziesiąt trzy lata, żonaty. Ma syna, który aktualnie ma szesnaście lat — wyrecytował treść maila, którego odczytał podczas powrotu do domu. — Wiesz o kim mówię?
— Mniej więcej. Chcesz, żebym się go pozbył?
— Myślałem, że lepiej mnie znasz.
— Więc... o co chodzi? — powiedział mężczyzna, przerażony niskim tonem swojego rozmówcy. Nigdy tak nie brzmiał, nawet gdy jego irytacja zmieniała kolor jego twarzy.
— Zajmiesz się jego synem. Rozbierzesz, nagrasz krótki filmik... Wyślesz do jego ojca, po czym powoli młodego zamordujesz. Rozumiesz?
— Co?! — wrzasnął nagle. Te słowa całkowicie rozbudziły go ze snu. Przepełnione nienawiścią, brutalnością. To nie było polecenie zlecone przez człowieka...
Tylko przez potwora, który wpełzł w ciało Jimina w momencie, gdy życie zostawiło pustą lukę.
— Co Cię zdziwiło?
— Jimin, p...posłuchaj mnie, dobrze? Przecież ten dzieciak nie jest niczemu winny. To jego ojciec, do cholery, cię zgwałcił!
— A ja byłem winny, że padłem jego ofiarą? Zrozum, w życiu nie ma znaczenia, czy jesteś winny, tylko jak silny potrafisz być i kto jest w Twoim najbliższym otoczeniu.
— Nie mogę tego zrobić... Zachowaj resztki człowieczeństwa!
— Czego? — zapytał, biorąc w dłoń srebrną zapalniczkę, która odbijała światło rzucone przez księżyc. — Zostałem tego pozbawiony dwa lata temu. Teraz ja zabiorę to żandarmowi. Oko za oko, prawda?
— Ale!...
— Zrobisz to. W ciągu doby chcę dostać ten filmik, zrozumiałeś mnie?
— Tak.. Postaram się to zrobić.
— Mam nadzieję, że Ci się uda. Mam ją ze względu na c i e b i e.
Wystarczyło jedno zdanie, by po ciele mężczyzny, który był po drugiej stronie słuchawki, przebiegły dreszcze, a przy jego skroni pojawił się pistolet, który zostanie naciśnięty, gdy nie podoła zadaniu.
***
Wezwany na miejsce zdarzenia Jeon, rozejrzał się po okolicy, wzdychając. Gdy tylko poznał adres, w jego głowie były różne zdania, którymi miał przekazać Jiminowi, że jego rodzice zostali zamordowani. I choć Jungkook wiedział, że młody chłopak nienawidził swojego ojczyma, wyobrażał sobie jego zapłakaną twarz i ciche słowa, które najpewniej nie opuściłyby go do końca życia.
"To moja wina..."
Nie, to ja jestem winny. Osoba, która w teorii powinna być bez skazy.
Wszedł do budynku, uprzednio ukazując swoją legitymację, by potwierdzić tożsamość. Z cichym i pełnym niepewności westchnieniem poszedł do kuchni, która była głównym miejscem zdarzenia. O mało nie stracił równowagi, widząc zwłoki, które potraktowane zostały w jeszcze brutalniejszy sposób, niż poprzednie. Przełknął nienaturalnie gęstą ślinę i powoli podszedł do jednego ze swoich współpracowników.
— I jak? W...Wiadomo coś? — zająknął się, co nie umknęło uwadze jego kolegi z pracy.
— Co się dzieje? Nigdy się nie jąkasz.
— Wybacz, po prostu wygląda to wyjątkowo okropnie — powiedział cicho, wskazując ruchem głowy na ofiarę.
Z papierosem w oku leżał po środku pomieszczenia, nadal mając otwarte usta. Jakby chciał wciąż wołać pomoc. Pocięte ciało, zaczynające niezbyt przyjemnie pachnieć. Spalenizna połączona z gnijącym ciałem.
— Co to jest?
— Co dokładnie? — odezwał się specjalista, gdy usłyszał pytanie komisarza.
— To na jego szyi.
— Jelita.
Jedno słowo, wiele myśli. Przytrzymał się dłonią blatu, czując drżące nogi, które odmówiły mu posłuszeństwa. Tego dnia znosił wszystko wyjątkowo źle. Jakby pierwszy raz był świadkiem takiej zbrodni. Płytki oddech i mroczki przed oczami sprawiły, że zaniepokoił się swoim stanem. Przeprosił swoich znajomych i wyszedł, by zaczerpnąć świeżego powietrze. Jednak podczas tej przyjemnej przerwy, pewna kobieta postanowiła powiedzieć mu sytuację, której była świadkiem.
— O co chodzi, proszę pani?
— Wiecie już, kto ich zamordował?
— Nie, niestety.
— Nie wiem, czy będzie to przydatne, ale widziałam, jak wczoraj ktoś tu wchodził. Po jego wyjściu, nikt już nie kręcił się w okolicy tego domu.
— Naprawdę? Jak ta osoba wyglądała?
— Młody chłopak... Na oko metr siedemdziesiąt wzrostu. Dość szczupły, w czarnym płaszczu. Wszedł bez pukania, jakby tu mieszkał. Nawet wrzucił coś do skrzynki.
— Mieszka tutaj... Widziała go pani wcześniej?
— Przypomina mi syna tej kobiety, ale bo ja wiem... Niezbyt podobny. Zresztą tamten chyba też nie żyje. Jej nowy facet wypieprzył go za drzwi kilka lat temu. W okolicy słychać było tylko szloch i wrzaski.
— Dobrze, dziękuję... — powiedział niepewnie Jeon, patrząc na swoje buty.
Opis tak bardzo pasował do Jimina, ale przecież ten chłopiec nie potrafiłby zrobić czegoś tak potwornego. Bał się swojego ojczyma, który niejednokrotnie karał go cieleśnie, więc to możliwe, że przyszedł do jego domu i zabił?
Nie, to musi być jakaś pomyłka.
Z czystej ciekawości zajrzał do skrzynki i wyciągnął małą karteczkę, która treścią wywołała kolejną falę myśli u mężczyzny.
"Tak łatwo oceniać. Tak trudno zrozumieć."
***
Wracał na komisariat, wciąż zastanawiając się nad treścią wiadomości zostawionej przez "Niewinnego Zabójcę". Choć nie tylko ona wzbudzała jego zainteresowanie. Opis mężczyzny, który prawdopodobnie odpowiadał za te wszystkie przestępstwa, był bardzo znajomy. Podobnie opisałby Jimina, jednak jego charakter temu całkowicie przeczył, nie pozwalając komisarzowi dotrzeć dalej myślami. Sam ustawił sobie pewną blokadę, której nie był w stanie przekroczyć.
Westchnął, parkując pojazd przed budynkiem. Zgasił silnik, siadając wygodniej na siedzeniu. Wszystko powoli się układało, ale on sam musiał rozsypać puzzle, które do tej pory dopasował. Wszystko przez tego jednego chłopca, którego niewinność oślepiała nawet najbardziej czujnego żołnierza. Tak tajemniczy, tak zraniony,
tak niebezpiecznie niewinny.
Słysząc irytujący dźwięk swojej komórki, przesunął palcem po ekranie i przyłożył urządzenie do ucha, słuchając wiadomości, którą przekazywał mu współpracownik. Najwidoczniej ich treść była tak istotna, że przyjechanie na komisariat było jedynie stratą czasu, którego mają tak niepokojąco mało.
Otworzył szerzej oczy, słysząc słowa, które sprawiły, że dziwne uczucie sparaliżowało jego ciało. Dowiedział się, że morderca podobno o wszystkim wie, że nie odpuści, wymieniając zaraz nazwisko komisarza.
I choć Jeon nie wiedział, co miał na myśli ten osobnik, to jednak drżenie ciała umocniło go w przekonaniu, że powinien być ostrożniejszy. Że to nie głupi żart jakiś dzieciaków, a ostrzeżenie od seryjnego mordercy.
Powoli odłożył telefon na siedzenie obok i zamknął oczy. Wciąż miał w głowie opis osoby, która jako ostatnia była widziana w okolicy tego domu. Tak łudząco podobny do Jimina. Wręcz identyczny, choć nie znał koloru włosów. Kobieta odsunęła na bok myśl, że mógłby być to Park, jednak komisarz wiedział, że ten chłopak żył. Żył i zawracał mu coraz bardziej w głowie, tworząc wokół siebie dziwną barierę, która składała się z małych znaków zapytania.
Tak dużo zagadek, tak mało odpowiedzi.
***
Jimin siedział na kanapie, patrząc w ścianę, która była w tym momencie niebywale interesująca i inspirująca. Niczym muza, która pomagała mu w wymyśleniu czegoś genialnego.
Czegoś, czego ludzie nie zapomną nigdy.
Śmierć żandarma pokaże mieszkańcom miasta, że nawet stróże prawa są przy nim nikim. Że oni także są tylko nędznymi robakami, które pełzały po zgniłej ziemi, jaką była ta miejscowość. Sam nie wiedział do końca, czy powinien nazwać swoje rodzinne miasto grobowcem, czy raczej śmietnikiem.
Wyrwany wręcz ze swych myśli przez wibracje jego telefonu, wstał i odebrał połączenie przychodzące.
— Halo?
— Jimin? Z tej strony Jungkook. Mam małe pytanie, masz plany na dzisiejszy wieczór?
To pytanie sprawiło, że na kilka chwil zapadła uzależniająca cisza. Tak przyjemna, a jednak irytująca. Tajemnicza, kryjąca prawdę. Przecież nie powie policjantowi, że ma w planach pozbawić życia żandarma, który dwa lata temu postanowił położyć ohydne dłonie na jego ciele, prawda?
— Nie, a dlaczego pan pyta? — zapytał przesłodzonym głosem, choć sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie wiedział, że takie zachowanie mogłoby go zdradzić, gdyby nie był to Jeon.
— Mógłbym wpaść do Ciebie około osiemnastej? Chyba, że chcesz gdzieś pojechać.
— Z wielką chęcią się z panem spotkam, panie policjancie. Skoro dziś spędzimy razem czas, to powie mi pan, jaka jest pana ulubiona potrawa?
— Szaszłyki z jagnięciny. Ale posmakuje mi wszystko, jeżeli Ty będziesz to robił. Muszę kończyć. Do zobaczenia, Jiminnie.
— Do widzenia.
Zakończył połączenie i parsknął pod nosem. Wyjątkowo nieudany podryw, który sprawił, że miał ochotę zacząć się głośno śmiać i powiedzieć, co naprawdę myślał o takich zachowaniach. Owijanie w bawełnę zamiast oczywistych słów. Choć sam był chodzącą zagadką, nienawidził takiego tajemniczego zachowania.
Nie minęło pięć minut, a Park wybierał kolejny numer osoby, która była niezbędna w jego idealnym planie.
— Jimin?
— Tak, to ja.
— Dawno się nie słyszeliśmy. Stęskniłeś się?
— Można tak powiedzieć.
— Więc, po co dzwonisz?
— Mam prośbę, w a ż n ą prośbę.
***
Dokładnie o osiemnastej po mieszkaniu Jimina rozległ się głośny dzwonek, informujący chłopaka o przybyciu jego gościa. Poprawił swoją koszulę, która była już na niego nieco za duża, czym irytowała chłopaka. Jednak wsadził jej przód w spodnie i otworzył drzwi, które ich dzieliły. Uśmiechnął się do policjanta, który w dłoni trzymał bukiet róż. I choć Park nie przepadał za czułościami, to ten gest wydał mu się uroczy.
Ze sztucznym uśmiechem zaprosił starszego do środka, śledząc go wzrokiem. Mimo wszystko wolał pozostać czujnym. Kto wie, jakie ten mężczyzna ma naprawdę zamiary.
— To dla Ciebie — odezwał się Jeon, dając niższemu wiązankę z siedmiu* fioletowych* róż.
— Dziękuję, jest piękny — stwierdził z tym samym wyrazem twarzy, przykładając nos do jednego z kwiatów. Zamknął oczy, czując przyjemną woń, która sprawiła, że kąciki jego ust same uniosły się, wywołując tym razem szczery uśmiech. — Chodźmy do salonu. Wszystko jest gotowe.
Bez zbędnych słów przeszli do wcześniej wspomnianego pomieszczenia. Jungkook uśmiechnął się szeroko, a jego oczy zaświeciły się, jakby nagle wszystkie gwiazdy postanowiły zamieszkać w jego tęczówkach. Widok jego ulubionych szaszłyków sprawił, że ślinianki zaczęły intensywniej pracować. Nie mógł uwierzyć, że ten chłopak specjalnie poszedł je kupić. A może sam je zrobił?
— Mam nadzieję, że nie przeszkadzać panu będzie fakt, że pana ulubione danie kupiłem, a nie wykonałem samodzielnie. Niestety, nie potrafię jeszcze robić takich szaszłyków — zaśmiał się cicho niższy i ostrożnie wstawił kwiaty do wazonu, siadając zaraz przy stole. — Smacznego, panie policjancie.
— Mówi mi po prostu Jungkook, dzieciaku.
Jednak policjant nie wiedział, że za tym niewinnym uśmiechem kryje się prawdziwy potwór. Że je kolację z osobą, której szuka tyle czasu. Którą wyklina każdej nocy, przy każdym kolejnym zgłoszeniu. Po śmierci kolejnej osoby.
Nie wiedział również, że gdy on delektował się jego ulubionym daniem, w lesie przyjaciel Jimina mordował kolejną osobę, brutalnie sprawdzając, gdzie jest jej granica bólu.
###
*Fioletowe róże oznaczają miłość od pierwszego wejrzenia, majestatyczność oraz oczarowanie. Są uznawane za idealny prezent na pierwszą randkę.
Mówią: "Od razu mnie zachwyciłaś/zachwyciłeś, chcę Cię oczarować, zasługujesz na wszystko, co najlepsze"
*Bukiet złożony z siedmiu róż: "Jestem Tobą oczarowany"
Za potencjalne błędy przepraszam. Choroba potrafi jednak zniszczyć człowieka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro