Rozdział 4
Stał wśród dobrze znanych mu drzew, które splamione były krwią niedoszłych gwałcicieli. Każde naznaczone w inny, charakterystyczny dla siebie sposób. Każde opowiadało inną historię, która była wyjątkowa. Oraz z każdego wyłonił się inny mężczyzna, który zaczął zbliżać się do Parka, obdarowując go chłodnym i pustym spojrzeniem. A Jimin stał i czekał, nie wiedząc nawet na co. Na śmierć? Na ratunek? A może na jakiekolwiek słowa wyjaśnienia, które chciałby usłyszeć?
Tęczówki oczekujące na odpowiedź atakowały go z każdej możliwej strony. I choć mężczyźni byli inni, a ich zgony to rozsypana historia, której nigdy nikt nie ujrzy w całości, pytali o to samo.
Po lesie echem roznosiły się słowa "dlaczego" oraz "za co". Pytanie nie sprecyzowane na tyle, by można było na nie sensownie odpowiedzieć. Więc Park nie odpowiadał nic, powtarzając, że o niczym nie ma pojęcia. Znów udawał niewinnego, osobę nieświadomą. Kogoś, kto nie zabiłby muchy, lecz w rzeczywistości pozbawił życia setki ludzi. I choć krąg podejrzanych zwężał się z każdym rokiem coraz bardziej, nikomu nawet nie przeszło przez myśl, że tak młoda osoba potrafi posługiwać się w tak umiejętny sposób nożem. Nikt nawet nie przypuszczał, że umysł tego chłopca może wypełniony być wyobrażeniami różnorakich tortur, które z każdym dniem wcielał w życie.
Zamknął oczy, zatrzymując również swój oddech. Nawet gdyby chciał, nie miałby czym oddychać. Otaczające go ofiary przylegały wręcz do jego ciała, uniemożliwiając mu najmniejszy ruch. Dłonie błądzące po jego tułowiu zostawiały po sobie ciemne plamy, naznaczając go jako sprawcę. I choć Jimin nie czuł tych ocierających się lodowatych palców, to po jego ciele ponownie rozniosło się uczucie brudu. Ten dyskomfort i obrzydzenie, które wprowadzało mężczyznę w dziwną panikę. Dłonie, które z minuty na minutę drżały coraz bardziej oraz policzki, które błyszczały się przez spływające łzy, nie były widoczne przez ogromny cień, który tworzyli wszyscy zgromadzeni. I choć jego ciało niepokojąco drżało, a on sam miał ochotę uciekać, nie mógł się ruszyć, a podniesienie powiek stało się jedynie marzeniem, którego spełnienie było niemożliwe.
Zbudzony przez koszmar, ciężko westchnął. Widząc panujący w pomieszczeniu półmrok, który działał kojąco, postanowił wykorzystać to. Założył ciepłe kapcie oraz koc na ramiona i podszedł do parapetu, wygodnie na nim siadając. Okno w pomieszczeniu było z widokiem na słońce, które wyłaniało się zza horyzontu, nadając wszystkiemu swoją naturalną barwę. Nie spiesząc się, odkrywało kolejne tajemnice, które stworzył mrok podczas tego stosunkowo krótkiego czasu. Cicho wzdychał i otworzył okno, ciesząc się spokojem i chłodnym powietrzem, które przyjemnie drażniło jego skórę.
Sięgnął do szafki, znajdującej się niedaleko okna, i wyciągnął z szuflady paczkę papierosów. Nie palił nałogowo, jednak nie mógł odmówić sobie tej dziwnie uspokajającej czynności. Widok wschodzącego słońca, zapach świeżego powietrza i smak tytoniu stanowiło idealne połączenie, które tak szybko się kończyło.
Sięgnął jeszcze po zapalniczkę i odpalił papierosa, zaciągając się dymem, który drażnił jego płuca, jednocześnie przyjemnie się po nich rozchodząc. Jednak z ogromną satysfakcją oglądał, jak wydychany gaz rozpływa się, pozostawiając jedynie zapach. Poranny papieros był czymś niezastąpionym. Później żaden nie smakował tak dobrze, by po niego sięgnąć.
Podziwiając zapierające dech w piersiach krajobraz, zaczął rozmyślać nad swoim koszmarem, którego już dawno przestał się bać. Który od tak dawna nie daje mu się spokojnie wyspać po ciężkiej nocy. Jednak jego umysł w dalszym ciągu odczuwał niepokój, budząc go o absurdalnych porach. Za każdym razem było to samo, przez co poznał znaczenie tej wizji, która nie dawała mu spokoju od czasu pierwszego zabójstwa.
Utonął w swej winie. W tych duszach, które wysłał w zaświaty. Uwięziony przez ofiary pragnące zemsty, której się nie doczekają. Przekazano mu znak, że wszyscy czekają na niego w piekle. By w końcu zobaczyć, jak odkupuje swoje grzechy, cierpi jak oni. Ale nie znali powodu, który sprawiał, że oskarżenia traciły swoją wagę, a grzechy odchodziły od niego niczym zbędny naskórek, sprawiając, że znów był niewinnym chłopcem. Niewinnym zabójcą.
Kiedy słońce w całości ukazało swoje piękno, zszedł z parapetu, przeciągając się. Zamknął okno, ostatni raz przyglądając się niebu i wyszedł z sypialni, uprzednio pozbywając się koca, który chronił go przez niskimi temperaturami. Nie tracąc czasu na poranną rutynę, wziął kopertę, którą otrzymał dzień wcześniej i wszedł do jednego z tajnych pomieszczeń, które ukryte było za szafą. Niestety, Jimin sam musiał ją przesuwać, ale czego nie robi się, by nikt nie odkrył tak słodkiej tajemnicy, prawda?
Zapalił światło i spojrzał na ścianę, którą zdobiły liczne zdjęcia, wycinki z gazet i wzory zrobione czerwonym markerem. Jeszcze raz wszystko przeanalizował, doszukując się kolejnej wskazówki. Niestety, bezskutecznie. Wyciągnął białą kartkę i rozłożył ją, czytając interesującą treść kolejny raz.
Umorzono śledztwo, ponieważ odpowiedź na zagadkę, która trapiła Jimina tak długi czas, mogłaby zaszkodzić policji lub komuś z ich znajomych. Jednak pomimo znajomości wszystkich policjantów, którzy w tamtym czasie pracowali w tym komisariacie, nikt nie pasował do opisu, który dostarczył mu klient.
Wysoki brunet z widocznymi zmarszczkami przy oczach oraz ustach. Lekko odstający brzuch i siwiejące włosy. Duże dłonie z długimi, kościstymi palcami, które również były nieco pomarszczone. Naturalnie zachrypnięty głos, który najczęściej był bardzo niski. Tyle informacji zdążył zdobyć. Informacji, które w żaden sposób mu nie pomogły. Nadal trwał w tym samym miejscu, nie znając tożsamości jednego ze swoich oprawców. Czy to możliwe, że już się go pozbył?
Jednak do głowy wpadł mu jeszcze jeden pomysł, na który powinien wpaść o wiele wcześniej. Pomysł, którego zrealizowanie może wiele zmienić. Wybrał numer do swojego przyjaciela i nie zwracając uwagę na wczesną porę, po prostu zadzwonił, opierając się o równoległą ścianę.
— Halo?
— Rhee, mam do Ciebie sprawę.
— Jimin, masz zegarek w domu?
— Skąd to pytanie?
— Mam nadzieję, że zakłócasz mój sen z jakiegoś konkretnego powodu.
— Oczywiście. Nigdy nie dzownię, by gadać o głupotach.
— Więc słucham.
— Dostarcz mi informację o każdej osobie, która pracuje w żandarmerii. Od momentu tego wypadku po dziś dzień.
— Żandarmeria? Po co Ci oni?
— Chyba znalazłem jednego oprawcę.
***
To już drugi dzień z rzędu, kiedy przechadzał się po mieście. Wczesna pora równała się z małym ruchem na chodniku, dzięki czemu o nikogo się nie ocierał. Na jego ciele nie było żadnego niechcianego dotyku. Nawet delikatnie uśmiechnął się, widząc małe dziecko, które radośnie śmiało się ze swoją matką. Jednak widok, który zobaczył chwilę później sprawił, że w jego ciele zagotowała się krew.
Jego własna matka wchodziła do jakiegoś pobliskiego baru, skąpo ubrana. Z niedbale ułożonymi włosami i uśmiechem na twarzy, który pojawił się, gdy tylko poczuła woń alkoholu. Jimin tego nie rozumiał. Uważał, że wszystkie bary otwarte są jedynie w nocy, co właśnie zostało obalone.
Z zaciśniętymi pięściami wszedł zaraz za kobietą i stanął w przejściu, rozglądając się. Zauważył ją przy ladzie, flirtującą z widocznie wstawionym facetem. I sam nie wiedział, co go tak naprawdę zirytowało, ale bez namysłu ani planu działania podszedł do niej, uderzając dłonią w ramię, by zeszła z wysokiego krzesła.
— Co Ty, do cholery, robisz?!
— Ji... Jimin? — zapytała zszokowana. Nie sądziła, że jeszcze kiedyś go ujrzy, będzie mogła usłyszeć, dotknąć. A teraz stał przed nią z czerwoną twarzą, poważną miną i podkrążonymi oczami. — Synku.
— Zadałem Ci pytanie. Co tu robisz, co Ty właściwie robisz i jak Ty wyglądasz?! — kolejny raz podniósł głos, wskazując dłonią na ciało swojej rodzicielki.
— Ja... No bo Twój tata...
— To on Cię do tego zmusza, tak?
— Po prostu potrzebujemy pieniędzy...
— Nie wierzę — zaśmiał się ironicznie, rozglądając po suficie. — Dlatego za kilka groszy wskakujesz komuś do łóżka?
— Synku, nie mów tak — wyciągnęła dłoń w jego stronę, która zaraz została odtrącona. Ten gest zranił ją niebywale mocno. Jej własny syn powoli ją zabijał, pozostając nadal bez skazy.
— Nie nazywaj mnie tak. Nie dotykaj mnie i idź do domu.
— Ale Twój ojczym...
— Osobiście się nim zajmę — wysyczał przez zęby, odwracając się tyłem do kobiety. — I jeszcze jedno. Nie nazywaj go moim ojcem. Dla mnie on jest po prostu niczym — oznajmił, wychodząc z lokalu.
Nienawiść, która płynęła w jego żyłach przysłaniała mu rozsądne myślenie. Jednak w porę opanował się, zdając sobie sprawę, że zwykłe uduszenie go nie będzie efektowne. To nie będzie to samo, co patrzenie, jak jego ciało powoli zakrywają płomienie, a krzyki bólu odbijają się od ścian, wywołując uśmiech na twarzy Parka.
Dziś nie będę musiał czekać na ofiarę... Sam do niej pójdę.
***
Jeon od rana siedział w biurze, skupiając się na obecnej sprawie, która ani trochę nie stawała się jasna. Co chwilę zmieniał pozycję, mając nadzieję, że jakkolwiek mu to pomoże, jednak wciąż w jego głowie pozostawała taka sama pustka. Wzdychał czasem zirytowany, a czasem zmęczony już tym wszystkim. W pewnym momencie po prostu postanowił pomyśleć o czymś przyjemnym. Jak o spotkaniu tego chłopca, który tak wiele przeszedł.
Błyszczące oczy, które wpatrywały się w niego z podziwem, pełne wargi wymawiające jego imię lub stopień służbowy. I cudowny uśmiech, który gdy tylko się pojawia, wszystko traci swój sens, a słońce przestaje być najjaśniejsze.
Nie znał powodu tych wszystkich myśli, jednak jedno było pewne. Ten chłopak swoją urodą potrafi zaciekawić każdego, a oczy lśniące przez strach i smutek pozostają w pamięci na długo. I choć tyle przeszedł, nadal można dostrzec w nich iskierki radości, tańczące na jego tęczówkach, gdy tylko spomiędzy jego warg wydobywa się słodki śmiech.
Rozmarzony poprawił się na krześle i wrócił do analizowania sprawy, co ponownie zostało mu przerwane. Irytujący dzwonek jego prywatnej komórki rozszedł się po pomieszczeniu, na co policjant westchnął. Przesunął palcem po ekranie i przyłożył urządzenie do ucha.
— Halo? — zapytał, przyrzucając kartkę.
— Jeon? Ty zajmujesz się sprawą tego "Niewinnego Zabójcy", prawda?
— Niestety — westchnął, nie ukrywając swojej frustracji.
— Ten głos... Nic nie ruszyło w tej sprawie?
— Nic a nic. Czasem mam wrażenie, że ten facet jest łysy. Nawet włos nie spada mu z głowy.
— Jest dobrze przygotowany. Już jest legendą, a z tego co widzę, dopiero się rozkręca.
— Co masz na myśli?
— Przyjedź do starych ruin obok lasku. Tylko ostrzegam, psychika może nieźle ucierpieć.
— Mi już nic nie zaszkodzi — mruknął, wstając z krzesła. — Będę za kilkadziesiąt minut.
— Czekam.
***
Mężczyźni uścisnęli swoje dłonie na przywitanie i Jeon zaraz został poprowadzony wgłąb opuszczonego budynku, który niegdyś funkcjonował jako krematorium. Budynek umieszczony obok lasu, by dym spalanych ciał nie dostawał się do ludzkich domów czy chociażby nozdrzy. Jednak po pożarze miejsce zostało opuszczone, ponieważ remont przewyższyłby zarobki i firma w mgnieniu oka splajtowałaby.
— Co chciałeś mi pokazać, Kim?
— Mężczyzna leży bez lewej ręki i prawej stopy. Dodatkowo został pozbawiony przyrodzenia. Mamy przypuszczenia, że zmarł z powodu wykrwawienia, jednak ciało jest tak zmasakrowane, że dopiero po sekcji zwłok dowiemy się, co tak naprawdę było przyczyną.
— Myślisz, że w jego klatce piersiowej tkwi kula?
— Kto wie. Ale z tego co wiem, nasz koszmar nie używa broni palnej.
— Ostatnio postrzelił mężczyznę, polewając ranę kwasem.
— Z roku na rok coraz bardziej szaleje. Sam zaczynam się obawiać.
— Ja również — westchnął Jungkook. — Od kiedy żandarmeria zajmuje się tą sprawą?
— Nie zajmujemy się. Dostaliśmy wezwanie, że słychać krzyki z tego miejsca. Jak przyjechaliśmy, to wszystko wyglądało tak — wskazał dłonią na jedno z pomieszczeń, zachęcając jednocześnie swojego przyjaciela do wejścia.
Komisarz wszedł jakby niepewnie, zaraz zatrzymując się. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie widział. Co prawda jego przyjaciel opisał mu wygląd ofiary, jednak wyobrażenie, a zobaczenie na żywo znacznie się różniło.
Mężczyzna zalany krwią, bez spodni, ręki, stopy i ze zmasakrowaną połową twarzy. Policzki nadal były mokre, jakby przed chwilą przestał płakać, co jeszcze bardzo przerażało młodego policjanta. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, jak Ci wszyscy ludzie muszą cierpieć.
Nie mógł sobie również wyobrazić, co czują zgwałcone kobiety.
I jakie myśli ma zabójca, znęcając się nad ludźmi.
— Wiecie może, kiedy zmarł?
— Był doktor, ale cóż, z wiadomych przyczyn nie mógł powiedzieć dużo. Jednak stawia na pierwszą lub drugą w nocy.
— Około dwudziestej dostałem paczkę z jego członkiem i kośćmi. Tak długo żył z tyloma ranami?
— Nie wiem, Jeon. Nie jestem lekarzem — westchnął żandarm. — Dowiemy się wszystkiego, gdy specjaliści się tym zajmą.
— Jak złapię tego zabójcę, to osobiście się nim zajmę — warknął komisarz, wychodząc powoli z pomieszczenia. — Chodźmy stąd. To ciało zaczyna nieprzyjemnie pachnieć.
— Mamy szczęście, że nie wyłażą z niego jakieś larwy.
— Przestań, przed chwilą jadłem — obydwoje zaśmiali się i ruszyli wgłąb lasu, prowadząc przyjemną rozmowę.
Około godzinę później Jungkook pożegnał się ze swoim znajomym, wracając do samochodu. Niespiesznie odpalił pojazd i ruszył w kierunku komisariatu. Jednak po drodze spotkał pewną osobę, przez którą zatrzymał się na poboczu.
Jimin siedział na jednym z niskich murków, mając spuszczoną głowę. Jeon początkowo myślał, że się nie rusza, będąc zamyślonym, jednak im bliżej podchodził, tym wyraźniej widział drżące ciało młodszego. Westchnął wewnętrznie i bezszelestnie podszedł do chłopca, przytulając go do siebie.
I nie pomyślał, co może czuć Jimin, ponieważ dla niego oczywistym było, że osoba smutna potrzebuje przytulenia.
Park odskoczył od policjanta, ledwo utrzymując równowagę. Ponownie miał atak paniki, który dawno mu nie towarzyszył. Miał nadzieję, że jednak już więcej tego nie doświadczy. Stan ten był tak szokujący, że przez kilka kolejnych dni obawiał się, że to uczucie wróci. Stan, którego tak bardzo nienawidził.
Serce biło mu szybciej niż powinno, przez co odczuwał ból. Oddech był nienaturalnie szybki i coraz trudniej młodemu mężczyźnie było brać wdechy. Do tego łzy, które paliły jego oczy i policzki, jakby zawierały w sobie najbardziej żrący kwas, a rany przez niego stworzone dodatkowo posypywane były solą. Czuł się koszmarnie, co można było wywnioskować na pierwszy rzut oka.
— Hej, dzieciaku, co jest? — stróż prawa podszedł do młodszego, kucając przy nim. Chciał ponownie go dotknąć, jednak widząc, że jego ciało coraz bardziej drżało, zrezygnował z tego pomysłu. Po prostu obserwował, jak Jimin powoli się uspokaja, rozglądając dookoła.
Uśmiechnął się delikatnie, widząc jak chłopak wzdycha, wycierając swoje mokre od łez policzki. Położył dłonie na swoje kolana i przyglądał się zdziwionemu chłopcu, który wyglądał bardziej na przerażone dziecko.
— Już lepiej? — odezwał się wyższy, patrząc w czerwone oczy Parka. Niewinnie lśniły przez resztki łez, które postanowiły zostać i ozdobić te cudowne tęczówki. Dodać im więcej blasku, zamieniając się w swego rodzaju brokat.
— Nie jest lepiej — wyszeptał, jakby chciał jako jedyny usłyszeć swoje słowa. — I nigdy nie będzie.
Policjant wziął głęboki wdech, zamykając oczy. W ten sposób chciał pozbyć się poczucia winy, które przylgnęło do niego niczym wtopione ubrania. Szata, która najpewniej nigdy nie zniknie z jego ramion. Po uchyleniu powiek, uśmiechnął się delikatnie, wstając. Obserwował niższego, który zrobił to samo i wsadził dłonie do kieszeni, rozglądając się. Sytuacja stała się nagle niebywale niezręczna.
— Więc... co tu robiłeś? — zapytał Jeon z uśmiechem, który zakryć miał fakt, że najchętniej dałby sobie w twarz.
— Przechodziłem.
— Byłeś w lesie? — zapytał nieco zaniepokojony komisarz.
— Szedłem do niego — odpowiedział Park zgodnie z prawdą. Przecież nie było nic podejrzanego w pójściu do lasu w biały dzień. Zresztą nic się nie stanie, gdy policjant trochę się o niego pomartwi.
— Szedłeś? Po co? Przecież tam jest niebezpiecznie. — przejęty Jungkook przełknął nienaturalnie gęstą ślinę, która pojawiła się wraz z wizją, że niedługo dostałby wezwanie do martwego ciała Jimina, pozbawionego którejś kończyny lub co gorsza, ponownie bez ubrań.
Park w tym momencie niezbyt wiedział, co powinien powiedzieć. Skłamać, że szedł na zwykły spacer? A może zrobić z siebie ciekawskiego gówniarza, który chciał jedynie popatrzeć na zmasakrowane zwłoki, które podziwiał ponad dziesięć minut. Na samo wspomnienie uśmiech pojawiał mu się na ustach. Ten wzrok przepełniony bólem, nieme błagania o pomoc. Jakby widział siebie dwa lata temu, konającego psychicznie na brudnych liściach.
Widząc samochód ciężarowy, który zbliżał się w ich kierunku, postanowił zaryzykować. Najwyżej powie, że jego rozmówca źle usłyszał. Wystarczy tak wręcz głupie kłamstwo, a on uwierzy we wszystko, nie domyślając się niczego. Idealny przykład wiernego kundla.
— Bo to ja go zabiłem — powiedział, obserwując naczepę, która ich minęła.
— Co zrobiłeś? Wybacz, nie dosłyszałem.
— Nieważne. Muszę iść, do widzenia, panie policjancie — uśmiechnął się niewinnie, lecz jednocześnie przerażająco, przez co Jungkook poczuł dziwny niepokój gdzieś w środku.
— Ten dzieciak jest tak dziwnie pociągający — mruknął. I choć wiedział, że zabrzmiało to dwuznacznie, wcale nie miał tego na myśli. Pociągał go charakter niższego osobnika, jego zmienność, czasem nawet sztuczna słodkość. To wszystko kusiło go, by odkrył, co tak naprawdę jest w umyśle młodego chłopaka. Jednak ilekroć próbuje, wystarczy, że spojrzy w te ciemne tęczówki, by zapomnieć o wszystkich podejrzeniach.
***
Gdy całe miasto ogarnął mrok, Jimin wyszedł ze swojego mieszkania, zmierzając do domu rodzinnego. Miał zamiar w końcu odpłacić się za te lata męki i poniżeń. Za te rany i siniaki, które czasem widzi, patrząc w lustro jako wspomnienie. Coś, co nie może go opuścić. Pokazanie mężczyźnie bólu fizycznego, jak i psychicznego, będzie muzyką dla jego uszu i arcydziełem, które sam stworzy.
Bez zbędnego pukania wszedł do środka, gdy jego kilkudziesięciu minutowa droga dobiegła końca. Usłyszał mlaskania, jęki i posapywania, które dobiegały z kuchni, co było obrzydliwe, niehigieniczne.
Przekroczył próg pomieszczenia i gdy zobaczył półnagą matkę, która klęczała przed jego koszmarem, poczuł chęć zwrócenia wcześniejszego posiłku. Doprawdy odrażający widok.
— Chyba przeszkadzam — odezwał się w końcu, nie chcąc dłużej na to patrzeć. Kobieta, która go wychowywała wyglądała jak prostytutka, która przyszła do swojego klienta, by umilić mu czas.
— Czego tu chcesz, gówniarzu. Czy nie mówiłem, że masz tu nie wracać? — warknął mężczyzna, odpychając swoją partnerkę. Wręcz rzucając ją na podłogę, jak jakiś niepotrzebny kawałek materiału.
— Nie chciałem tu wracać, możesz wierzyć mi na słowo — odezwał się Jimin z obrzydzeniem — Dowiedziałem się jednak, że moja matka nie jest dobrze traktowana.
— Jest traktowana tak, jak na to zasługuje, a Tobie nic do tego. Ty już tu nie mieszkasz.
— Ty również zaraz nie będziesz.
— Słucham? — mężczyzna zaczął się śmiać, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. — Co mi możesz zrobić? Nakrzyczeć na mnie i się popłakać?
— Doprawdy jesteś zabawny i żenujący jednocześnie, Byun. Nic się nie zmieniłeś, nadal jesteś tak samo pewny siebie.
Park, nie zważając już na słowa dorosłego, wyciągnął ze swojego płaszcza pistolet, który niedawno zabrał zmarłemu policjantowi. Zaczął bawić się nim, obserwując, jak kpiący wyraz twarzy zmienia się w coraz większą niepewność.
— Jak myślisz, potrafiłbym przestrzelić Ci kolano? — zapytał miło Jimin, odbezpieczając broń.
— Przestań się wygłupiać.
— Co za zmiana tonu — zaśmiał się z niedowierzaniem. — Wystarczy widok czegoś poważniejszego, byś zaczął wątpić w swoje możliwości?
— I tak nie wiesz, jak tego używać.
— Naprawdę? — zapytał z uśmiechem młodszy, raniąc starszego w udo, za które zaraz się złapał. — Ups?
Nie ukrywał, bawił się świetnie. Obserwował przerażenie w oczach dorosłego, który leżał na podłodzę obok swojej partnerki, odzianej jedynie w koronkową bieliznę. Zwijał się z bólu, krzycząc niecenzuralne słowa, co jeszcze bardziej bawiło młodego zabójce.
— Mamo, idź do pokoju — odezwał się nagle, podchodząc do kranu, by nalać nieco wody do szklanki.
— Ale...
— Idź. — to słowo powiedział ostrzej, bardziej władczo, przez co kobieta wręcz uciekła z pomieszczenia, zamykając się najpewniej w łazience.
Młodszy rozkroił cytrynę, ciesząc się widokiem soku, który trochę wypłynął podczas krojenia. Kucnął przy mężczyźnie, bawiąc się w kata, którym właśnie się czuł. Powoli wyciskał sok na ranę postrzałową, coraz szerzej się uśmiechając. Niczym jakiś psychopata, sadysta, którym niewątpliwie był.
Torturował swoją ofiarę powoli, niszcząc ją. Ból fizyczny i psychiczny, który zadawany był jednocześnie, był najgorszym połączeniem, jakie mogło istnieć. Nie wie się, co boli bardziej, o co bardziej się obawiać. Na czym się skupić.
I choć Jimin nie palił więcej, niż jednego papierosa rano, tym razem zrobił to. Dopiero teraz zauważył podobieństwo. Ten gaz był zupełnie jak on, gdy późną porą przechadzał się po lesie. Niewidoczny, ale wyczuwalny.
Bez zawahania kucnął przy swojej ofierze, uśmiechając się szeroko. Spojrzał na papierosa, którego trzymał między palcem wskazującym a środkowym i przybliżył do twarzy mężczyzny tak, by najmniejszy ruch spowodował otarcie się o rozgrzaną część.
— Wiem, że patrzyłeś na inne kobiety. Wiem, że zdradzałeś mamę. Wiem, że kazałeś jej się puszczać, byś miał za co żyć. Wiem wszystko.
— Czego chcesz? — powiedział starszy, zaciskając zęby z bólu.
— Ja? — zapytał, wolną dłonią unosząc powieki mężczyzny. — Jedynie zemsty — mówiąc to wsadził do jego oka papierosa i wsłuchał się w ten krzyk, który słyszał tylko raz w życiu.
Gdy jego ojciec zmarł, a matka umierała wewnętrznie.
###
Ostatnio naszła mnie myśl, że chciałabym napisać z kimś collab, jednak nie mam znajomych, którzy piszą. Ale może ktoś z Was byłby zainteresowany. No nie wiem, w razie czego to możecie pisać do mnie prywatnie.
Ogólnie mam nadzieję, że rozdział nie jest za długi, w końcu 3330 słów to nie tak mało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro