Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Time to go home... with baby

- Ciekawe czy będziesz pamiętał to, co teraz powiem, ale nigdy nie byłeś tak kochany. I mam też do Ciebie pytanko. Dlaczego chcesz być ciągle ze mną, hm? Jesteś słodką przylepą, która zaczyna panikować, gdy tylko znikam z twojego pola widzenia. Nie bój się, nie mam w zwyczaju odwracać się od przyjaciół, gdy potrzebują pomocy, a szczególnie od tych, którzy są dla mnie ważni. - wtedy celowo cmoknęłam Winchestera w czubek główki, ale zapewne było to spowodowane brakiem snu, a co za tym szło, mała ilość racjonalnego myślenia i panowania nad odruchami. - No to kończ jeść, bo staję się zbyt wylewna.

~*~

Przez niedomyte hotelowe okna zaczęły przebijać jasne promienie słoneczne, które trafiały prosto na moje gałki oczne. Niechętnie zmusiłam się do pozycji siedzącej, ponieważ po pokoju buszował już Sam i zapewne za kilka minut zacząłby mnie budzić.

- Witaj śpiochu. - przywitał się z wyczuwalną nutką szczęścia w głosie. - Jest siódma a ty jeszcze śpisz?

- Żartujesz sobie ze mnie? - wymruczałam pod nosem, patrząc na małego Deana, przez co przypomniałam sobie, ile razy w ciągu nocy musiałam sprawdzać czy było z nim wszystko dobrze. - Jak długo spałeś? Siedem długich, pięknych godzin. - potaknął, mając na twarzy szeroki uśmiech. - No ja nie miałam tyle szczęścia, bo zajmowałam się Deanem, przy okazji trochę cię obgadywaliśmy... a właściwie to ja. - wybiłam się szybko z łóżka, kradnąc Winchesterowi kubek z kawą, który trzymał w dłoni. - Mi się bardziej należy niż tobie.

- Mogłem zrobić ci nową kawę. - kciukiem wskazał na czajnik za sobą.

- Nie, masz cierpieć.

- To kiedy ostatni raz do niego wstawałaś? - skinieniem głowy wskazał na brata, który jeszcze śnił.

- Niecałe trzy godziny temu... wow, to on jeszcze śpi. Jako bobas to chyba jego rekord. Wygląda tak niewinnie, nie tak jak przedwczoraj, gdy próbował zabić tę pieprzoną wiedźmę.

- I w końcu jej nie zabił, tylko ty. - wtrącił, kucając tuż przy swoim bracie. - Czyli jest ci dłużny za uratowanie życia i sprzątanie po nim.

- Zgadza się. - ciepły kubek kawy przysunęłam ku ustom, aby móc się rozkoszować kolejnym łykiem.

- Zapewne nie będzie mu to pasować, ale musimy dzisiaj wracać do bunkra - pokiwałam głową, wciąż rozkoszując się ciepłym napojem.

- Jestem za, bolą mnie plecy od tego łóżka.

Zaledwie godzinę później, gdy Dean został przygotowany do jazdy, co wyraźnie mu nie odpowiadało, Sam wziął nasze bagaże, a ja zajęłam się jego bratem.

- Sammy, musimy uważać na... - wtedy zza rogu zjawiła się ta sama kobieta, co wczoraj. Jakby czyhała na każde dziecko. - ... nią.

- O dzień dobry! Cóż za spotkanie. Dzisiaj, jak widzę, cała rodzinka w komplecie. - omalże nie zakrztusiłam się śliną, a Sam zaczął chrząkać i patrzeć na starszą panią z przerażeniem w oczach. - Ma pan bardzo ładnego syna. - zamurowało mnie. Wewnętrznie dusiłam się ze śmiechu oraz czułam się nieswojo ze względu na to, że Dean "teoretycznie" był naszym synkiem. - Przepraszam, ale śpieszę się do sklepu. - skinęliśmy głową na do widzenia i czym prędzej zbiegliśmy ze schodów.

Ostrzegałam cię przed nią. - stwierdziłam, gdy zatrzasnęły się za mną drzwi Impali. - Śmiałabym się jak dzika, gdyby powiedziała, że jesteście podobni, albo, że jest podobny do mnie. To byłby hit.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro