~~3~~
Nie zachowywał się zbyt poważnie.
Podskakiwanie, głośne nucenie jakiejś nieistniejącej melodii i śmiech na pewno nie były adekwatne do jego wieku.
Ani tego jak postrzegali go inni.
- Dust!
Odwrócił się w kierunku głosu, momentalnie przybierając obojętny wyraz twarzy.
To był Ink.
Głupi malarz bez duszy.
- Czego? - spojrzał na szkieleta z pędzlem na plecach z niechęcią.
Myślami wrócił do spotkania.
Nie podobał mu się ten cały plan.
- Mam sprawę, musimy pogadać.
- Aha. No to mów. - patrzył na rozmówcę z obojętnością.
Ale... Coś mu się nie zgadzało.
"Tylko co, do licha?" - warknął w myślach.
- Chodzi... Chodzi o Error'a.
Zmarszczył brwi.
- Co ja mam z nim wspólnego? Gadaliśmy ze sobą najwyżej trzy razy w życiu.
Artysta spojrzał na niego i w tym momencie, do szkieleta w kapturze dotarło, dlaczego miał wrażenie, że coś jest nie tak.
Ink się nie uśmiechał.
Zdarzyło mu się widzieć Strażnika, kiedy zachowywał powagę albo smutnego, kiedy widział zniszczone AU, ale to było coś... Innego.
Emanowała z niego o b o j ę t n o ś ć.
- Lepiej usiądź. To będzie długa historia.
~*~^~*~
Od słów Pomocnika Twórców, rozbolała go głowa.
Miał wrażenie, że jego mózg - o ile jakiś miał, bo przecież był szkieletem - zaraz eksploduje od nadmiaru informacji.
- Czyli... - zaczął, jednak nie potrafił skończyć zdania. Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.
- Spokojnie. Rozumiem, że potrzebujesz czasu...
Przerwał mu, wbiciem małej kości w stół, tuż obok jego dłoni.
- Czasu? Czasu?! - wydarł się, czując jak w jego oczodole zapala się ogień. - Fajnie, tylko że z tego co mówisz, wychodzi na to, że nie mamy ani sekundy!
Dyszał ciężko, patrząc wyzywająco na swojego rozmówcę.
I wtedy stało się coś, co zdumiało go do tego stopnia, że ugasił swoją płonącą źrenicę.
- Co ty odwalasz? Czemu się śmiejesz? Do końca zwariowałeś? - patrzył na niego z niedowierzaniem.
- To... - malarz zwijał się ze śmiechu na podłodze. Nie potrafił się uspokoić. - To jest... Mamy rozwiązanie! Dust, jesteś geniuszem!
~*~^~*~
Nie wyjaśnił mu niczego.
Po prostu otworzył portal, rzucił za siebie, że nie potrzebuje już jego pomocy i zniknął. Ot tak.
Powinno go to cieszyć, prawda?
W końcu miał spokój.
I nie wciągano go w jakieś skomplikowane intrygi.
Ale...
Mimo wszystko żałował.
Wszyscy go nienawidzili.
Co więcej, "przecież mieli dowody!"... Tsa.
Nie mógł zaprzeczyć.
Zabijał. Zabijał i to dużo.
LOVE jest jak narkotyk.
Chyba każdy już słyszał tę gadkę.
Cóż...
Prawda była jeszcze gorsza.
Nie chodziło tylko o ciągłą potrzebę zdobywania LEVEL'u.
Najstraszniejsze... Najstraszniejsze były uczucia.
Radość z zabijania? Owszem.
Ale nie tylko to.
Nawet nie to, że cudze cierpienie stawało się zabawne.
Uczucia zmieniały się w taki sposób, że nim się obejrzałeś, byłeś inną osobą.
Dodatkowo, część emocji zanikała.
Powoli przestawał odczuwać wzruszenie, smutek, czy tęsknotę.
Zostawała mu tylko złość.
Wściekłość na człowieka, przez którego to wszystko się zaczęło.
Nie zabił brata dla zabawy.
On tylko chciał go ochronić...
- Haha... A może ja CHCĘ zapomnieć o tych emocjach? Nie czuć tego wszystkiego, co czyni mnie słabym? - zapytał się na głos, nie oczekując odpowiedzi.
Już dawno przestał się przejmować, że ktoś go usłyszy.
Tak, gadał do siebie. I co z tego?
Tak czy siak uważali go za chorego psychicznie.
Chcieli szalonego Dust'a, to proszę, mają szalonego Dust'a!
Zaczął się histerycznie śmiać.
Jednak, nie tak jak Ink. W śmiechu tamtego, można było usłyszeć ulgę.
U niego... Był tylko ból i ta chora nerwowość, odbierana przez innych jako rozbawienie lub radość.
Upadł na ziemię, to chichocząc, to wybuchając niekontrolowanym rechotem.
- Tęsknię bracie... - wymamrotał tuląc wyimaginowaną postać, by po chwili znów śmiać się na całe gardło.
Nie zdawał sobie sprawy, że po jego policzkach płynęły łzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro