25 | Ruby i przesłuchanie
Znowu kuchnia. Żółte ściany, ciemne panele, obrazki, szafki, lodówka, czajnik. Jasnowłosa kobieta siedziała przy stole, w jednej ręce trzymając lalkę, w drugiej igłę z nitką, z czego wspólnymi siłami tworzyła najprawdziwsze czary. Tuż obok siedziała jej młodsza kopia; dziewczynka podpierała łokcie o blat, policzek mając ułożony na dłoni, przez co oko rozciągało jej się do małej szparki.
Po kolejnej minucie mała jęknęła głośno.
— Długo jeszcze?
Niewzruszona kobieta nawet na nią nie zerknęła.
— Tak.
Na te słowa dziewczynka walnęła czołem o stół. Mebel podskoczył, a starsza blondynka na moment przerwała swoją pracę, aby skarcić wzrokiem córkę.
— I będzie guz — pokręciła głową.
— Oby był taki jak u jednorożców – mruknęła ta druga niewyraźnie.
Śmiech rozniósł się po pustym domu. Przez następne parę chwil ciszę przerywało jedynie tykanie zegara, wiszącego tuż nad ich głowami, który odliczał czas. Mała przyglądała mu się spod zmrużonych powiek, jakby takim sposobem go poganiała, bo miała już dość czekania. Nie lubiła czekać.
Ona wolała się bawić i tańczyć.
— A teraz? — znów spojrzała na swoją mamę. Lalka nie wyglądała, aby jakoś zmieniła się przez ten cały czas czekania, ale kobieta wciąż coś przy niej majstrowała. — Czy już? Pliska, powiedz że już.
— Sekund pięć — odparła skupiona.
— Raz, dwa, trzy, cztery, pięć — wysapała na jednym wdechu, wszystko licząc na palcach. Potem przytknęła otwartą dłoń przed twarz mamy. — Patrz! Mamy pięć! Czy już?
Wystarczyło jedno rozbawione spojrzenie kobiety, aby poznać, że to jeszcze nie było już. Dziewczynka wydęła wargę i przytuliła policzek do zimnego blatu.
— Masz dla niej imię? — zagadnęła po dłuższej chwili ta starsza.
— Ruby — odparła od razu.
— Czemu Ruby?
— Tata opowiadał mi bajkę o księżniczce i rycerzu, którego zjadł smok — podekscytowała się dziewczynka, nagle unosząc głowę. Stanęła na krześle i rozłożyła ramiona jak do lotu. — Taki był ogromniasty, o taki!
— I ta księżniczka miała na imię Ruby? — domyśliła się z uśmiechem, ale mała blondynka pokręciła prędko głową.
— Nie, bo smok — to była tak oczywista odpowiedź. — Smoki są klawe.
Na moment jej mama przerwała szycie, spoglądając na córkę spod zmarszczonych brwi. Dziewczynka jedynie wzruszyła ramionami.
— Tata tak powiedział.
— Oboje jesteście takimi znawcami jak z koziej dupy trąba — prychnęła, a igła znów poszła w ruch. — Ja od zawsze wolałam księżniczki.
— Nudy — mruknęła przeciągając samogłoski. — Primo, z nas nie jest ani dupa, ani trąba. My to kozacy stojący po ciemnej stronie mocy — dodała tajemniczym tonem, machając wolno dłońmi w powietrzu.
— Skąd ty to wzięłaś?
— No od taty, a skąd.
Nic już więcej nie odpowiadając, kobieta wróciła do wykończania lalki. Kiedy ona odrywała ostatnie wystające niteczki, dziewczynka w tym czasie rysowała palcem po blacie, myślami skacząc po chmurach. I pewnie hasałaby sobie dalej, gdyby nie dostała czymś w twarz.
— Auć! Mamo! — pomasowała się po nosie i rzuciła chichoczącej mamie oburzone spojrzenie. Już chciała obrzucić ją jakimś ciętym tekstem, ale jej oczy spotkały się z skończoną lalką, a usta rozciągnęły w szerokim uśmiechu. — O ja nie mogę, Ruby!
— Nie ma za co — kobieta dumnie wypięła pierś.
— Wielkie dzięki, ale i tak z gara ci kipi.
— Ellie! — dało się usłyszeć oburzenie w jej głosie. — To, że ja tak czasem mówię na tatę, nie znaczy...
— Mamo — przerwała jej i wskazała gdzieś w bok. — Zupa. Kipi ci. Na kuchence.
Chwilę zajęło kobiecie pojęcie tych słów, mrugając przy tym głupio oczami, aż nie poderwała się gwałtownie z krzesła, natychmiast pędząc w stronę cieknącego garnka na palniku.
— Moja zupa!
Dziewczynka jednak nie obejrzała się za nią, będąc zbyt skupiona na swojej lalce. Najpierw pogładziła jej płomienne włosy, potem przeszła palcami na jej lśniący uśmiech, końcowo zatrzymując się na sukience z guzikiem na środku, który zamykał niewielką kieszeń.
— O, masz kieszonkę — zajrzała do środka. — Bomba. Będziesz mi przemycać cukierki, gdy mama nie będzie patrzeć — szepnęła do niej cicho, aby tylko ona to usłyszała. Po chwili blondynka zmarszczyła brwi. — Hola, hola! Co ma znaczyć, że połowa zysku dla ciebie? Nie ma mowy!
Minęły następne sekundy ciszy, po których ta westchnęła pokonana.
— Okej, zróbmy tak — pochyliła się nisko nad Ruby. — Ja biorę słodkości, a ty papierki. Dogadane?
Ponowna cisza, przerywana jedynie hałasami sztućców zza jej pleców.
— Sama nie jesteś złotą nitką szyta, więc nie nazywaj tego śmieciami!
Dalszą rozmowę przerwał głośny huk, dobiegający gdzieś z góry. Lampa na suficie podskoczyła w górę, tak samo jak mała blondynka na krześle, która prawie fiknęła na ziemię.
— Oho, nasz smok chyba się obudził — głos młodej kobiety zadrżał lekko, choć ona spróbowała ukryć to uśmiechem. — Pójdę mu zanieść moją spaloną zupę, a potem może obejrzymy bajkę, hm?
— Tak! — krzyknęła i machnęła rękami, tym samym zrzucając lalkę na podłogę. Mała od razu zanurkowała pod stół. — Wracaj tu, łapserdaku!
Kobieta pokręciła z uśmiechem głową na poczynania córki. Kochała tego urwisa całym sercem; miłość wręcz wznosiła ją do lotu, kiedy spoglądała na swoją małą kopię o psotnych oczkach, tak podobnych do tych, w których dawniej się zakochała. Które też należały do rozrabiaki.
Chorego rozrabiaki.
Zabrała więc miskę pełną zupy i ruszyła w stronę schodów, zatrzymując się po kilku krokach, kiedy usłyszała huk bliski temu, jaki rozbrzmiał chwilę wcześniej. Zaraz potem było ciche auć, a ona nawet nie musiała się odwracać, by domyślić się, co się stało.
— Uderzyłaś się o stół, prawda?
— Wcale nie?
Kobieta parsknęła śmiechem i już miała wchodzić na górę po schodach, ale głośny krzyk tuż za nią znów ją zatrzymał w miejscu.
— Ucałuj ode mnie tatę! — zawołała mała blondynka, wspinająca się z powrotem na krzesło. Spoglądając na lalkę w swojej dłoni, dodała jeszcze: — I od Ruby! No i od siebie też możesz.
— Dobrze, szefie!
Wielka to była złośliwość losu, który już nigdy nie dopuścił do ponownego spotkania matki z córką. Bardzo wielka. I jaka krzywdząca.
···
Księżyc za oknem wisiał wysoko na martwym niebie, usłanym miliardem gwiazd, skąd zaglądał do przydzielonego mi przez Lorenzo pokoju. Światło świecy, stojącej na niedużym stoliczku, rozpraszało panujący w nim mrok. Ja siedziałam gdzieś pośrodku; na granicy jasnej strony i tej ciemnej. W dłoniach trzymałam szmacianą laleczkę, którą zdecydowanie nadgryzł ząb czasu. Szary materiał starł się w niektórych miejscach i zakurzył, niegdyś bujne czerwone włosy wtedy były liche i drobne, a na twarzy brakowało jej jednego z guzikowych oczu. Mimo to ona uśmiechała się do mnie.
Miała na imię Ruby.
Kolejne westchnięcie opuściło moje usta. Pewna nostalgia za lepszymi czasami wypełniła moją głowę po brzegi, co wcale nie łagodziło szargających mną w tamtej chwili obaw.
Kilka godzin wcześniej chłopcy wyruszyli na ulice miasta, aby podstępem zwabić oraz uprowadzić Teresę. Thomasowi wciąż krzywiła się japa na wymyślony przez nas plan, ale już się mu nie sprzeciwiał. Rozmowa z Newtem musiała przemówić mu do rozumu. Poszli wszyscy.
I nie wracali już zbyt długo. Martwiłam się jak cholera.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Podskoczyłam na krześle, zaraz szybko zauważając Newta, który opierał się ramieniem o framugę z tym swoim zadziornym uśmieszkiem.
— Musisz mnie tak straszyć? — fuknęłam sucho. Serce szybko biło mi w piersi, choć nie wiedziałam czy to ze strachu, czy może na widok blondyna.
Jednego byłam pewna; odetchnęło z ulgą.
— Jeszcze się pytasz?
Zmroziłam chłopaka wzrokiem, kiedy ten wszedł głębiej do pokoju. Newt stanął tuż za moimi plecami i pochylił się nisko, składając krótki pocałunek w wgłębieniu mojej szyi. Mój żołądek fiknął wtedy koziołka.
Rany, co ten chłopak ze mną wyprawiał.
Następnie blondyn objął mnie ramionami, tuląc swój policzek do moich włosów.
— Co to? — nie widziałam jego twarzy, ale domyśliłam się, że mówił o lalce.
— To... — westchnęłam. — To Ruby.
Newt milcząco jedną ręką wysunął Ruby z moich dłoni, drugą wciąż obejmując moją szyję. Przyjrzał się jej z każdej strony.
— Mama mi ją zrobiła — wyjaśniłam. — To właściwie jedyne, co mi po niej zostało... — głos mi zadrżał, a smutek i wspomnienia zacisnęły się na moim sercu. Od tyłu chłopak przytulił mnie jeszcze mocniej. — Kiedyś dam ją swojej córce — dodałam z lekkim uśmiechem.
— A jak trafisz na samych chłopów? — mruknął do mojego ucha.
Odwróciłam się gwałtownie do niego, przez co Newt musiał się lekko odsunąć. Oparł się łokciami o oparcie krzesła, kiedy ja dźgnęłam go palcem w pierś.
— Nie zrobisz mi tego — wysyczałam powoli.
— To wyzwanie?
— Newt!
— Cholera, nie piej — przytknął dłonie do uszu i skrzywił się na twarzy. Zaraz jednak uśmiechnął się szeroko, jakby nie dostrzegając mojego morderczego wzroku. — Chodź powrzeszczysz na naszego gościa.
Zmarszczyłam brwi, dopiero po chwili przypominając sobie, po co właściwie poszli oni do miasta. Jak dobrze, że Newt zabrał mi i odłożył na bok moją szmaciankę, bo pięści zacisnęły mi się wtedy tak mocno, że z pewnością małej Ruby wybuchłaby głowa.
— Nie idę tam — burknęłam.
— Nie marudź, tylko podnoś tyłek.
— Rzygać mi się chce jak o niej pomyślę — jakby na potwierdzenie moich słów, żołądek wywinął mi się na drugą stronę. — Jak ją zobaczę, to chyba...
— Jest związana jak prosiak i ma worek na głowie.
Przez następne kilka sekund milczeliśmy oboje. Ja walczyłam z własnymi myślami, które rozsadzały moją czaszkę, za to Newt tylko wpatrywał się we mnie znaczącym wzrokiem, jakby już wiedział, że mnie złamał.
Cholera, jak ja nienawidziłam, kiedy wygrywał.
— No dobra, to idę.
Blondyn parsknął śmiechem, ale nijak tego nie skomentował. Wyszedł z pokoju jako pierwszy, a ja podążałam tuż za nim, choć w ostatniej chwili zatrzymałam się w progu. Z zagryzioną wargą i małą ekscytacją doskoczyłam do łóżka, gdzie leżał mój pas wojownika–amatora. Srebrna klinga scyzoryka lśniła pięknie w świetle świecy.
— Zostaw to!
Zerknęłam w stronę drzwi. Nawet go tam nie było, do cholery! Co on, w fuja ze mną grał?
Tupnęłam obrażona nogą, ale posłusznie rzuciłam scyzoryk, który zdążyłam już schować do kieszeni, z powrotem na pościel. Mój rozum oraz serce jęknęli jednocześnie, wielce zawiedzieni.
— Ty mi się nigdy nie pozwalasz bawić!
···
Siedziałam na jednym ze stolików i uważnie obserwowałam skuloną na krześle Teresę. Drżała jak galareta, pewnie robiąc w gacie z przerażenia. Bardziej od jej nastroju jednak interesowała mnie już runda pokera, którą gdzieś niedaleko rozgrywali Brenda wraz z Jorge.
W końcu Newt ściągnął je worek z głowy, po czym wrócił na swoje miejsce. Teresa przeleciała po nas wszystkich zlęknionym spojrzeniem.
— Teresa! Kopę lat — zawołałam ze sztucznym uśmiechem. — Mogę ci teraz powiedzieć jak bardzo nie tęskniłam.
Ona jednak nijak na to nie zareagowała, woląc wytrzeszczać oczy na Gally'ego. Westchnęłam zirytowana. Gwiazda estrady się znalazła.
— Gally?
— Przejdźmy do rzeczy — blondyn całkowicie zbył jej zdumione spojrzenie, uderzając w sedno sprawy. — My zadamy kilka pytań, ty nam wszystko wyśpiewasz, a potem może nie pozwolimy Ellie się tobą zająć — tutaj ja pomachałam do niej dłonią. Gally postawił krzesło tuż przed Teresą i usiadł na nim ze skrzyżowanymi ramionami. — Zacznijmy od czegoś łatwego. Gdzie Minho?
— Chyba nie myślicie... — jej spanikowany wzrok uciekł na Thomasa.
— Tu się patrz, nie na niego — warknął zirytowany Gally. — Gadasz ze mną. On ci nie pomoże.
Thomasowi, choć starał się grać przed nami twardziela, lekko zadrgała szczęka. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić uczuć, jakie musiały nim wtedy targać.
— Wiemy, że trzymacie Minho — naciskał blondyn, gdy Teresa nie odezwała się przez dłuższą chwilę. — Gdzie?
— W celi, jak wszystkich — mruknęła ze spuszczoną głową. — Trzeci poziom.
W tamtym momencie ledwo powstrzymywałam się od śmiechu. Nigdy wcześniej nie spotkałam tak zdradzieckiej osoby, jaką była Teresa. Pierw zdradziła nas, potem nie mając oporów wydać też swoich kolegów z branży.
Chyba nici z podwyżki.
— Ilu ich tam jest? — do przesłuchania dołączył Newt.
— Dwudziestu ośmiu.
Brenda zastygła z kartą w ręku, kiwając powoli głową.
— Do przełknięcia — wzruszyła ramionami.
— Wy nie rozumiecie — Teresa spojrzała na każdego po kolei, ode mnie w odpowiedzi dostając wyciągnięty w jej stronę język. — To teren zastrzeżony. Nie wejdziecie bez odcisku kciuka.
— Dlatego idziesz z nami — oznajmił obojętnie Thomas. Pierwszy raz też się wtedy odezwał, choć jego słowa nie spodobały się Teresie. Dostała baba co chciała i jeszcze się krzywiła.
— Czy ja wiem? — mruknął tajemniczo Gally. Wszyscy spojrzeli na niego z szokiem, kiedy ten nagle zerwał się na nogi. — Nie jest nam potrzebna, nie? Nie cała — sprecyzował i podszedł do stolika, gdzie leżał niewielki scyzoryk. Gally odwrócił się do Teresy z nim w ręce. — Wystarczy palec.
— Mogę czynić honory? — spytałam, ale karcące spojrzenie Newta szybko zawiązało mi język.
— Gally, stop.
— No co, wymiękasz? — burknął w stronę Thomasa. — Minho cierpiał bardziej.
— Nie taki był plan — chłopak wyrwał broń z ręki blondyna. Thomas nie dałby jej tknąć nawet palcem. Nie to żeby ktoś chciał.
— I tak wam się nie uda — stwierdziła brunetka. Słuchając jej głosu, miałam ochotę walnąć czołem o ścianę. — Nie wpuszczą was. Czujniki...
— Tak, jesteśmy oznaczeni. Własność DRESZCZ-u — Tommy wolnym krokiem podszedł do krzesła Teresy, zaraz kucając obok niej. Machnął jej scyzorykiem przed oczami. — Z tym też nam pomożesz.
To był kolejny plus kitrania się po kątach przez całe życie; nie musiałam wtedy dawać się chlastać Teresie.
···
Ze skupieniem zagryzałam koniuszek języka, do tego mrużąc wąsko oczy. W końcu rzuciłam karty na stół, na co Brenda zmarszczyła brwi.
— Makao — uśmiechnęłam się zwycięsko.
Dziewczyna spojrzała pierw na swoje karty, potem na moje, aby końcowo parsknąć śmiechem.
— El, grałyśmy w wojnę.
Spojrzałam na nią niezrozumiale, jakby mówiła do mnie w innym języku, bo tak rzeczywiście wtedy było. Ostatecznie tylko machnęłam na to ręką. Mogła sobie mówić, a ja i tak za fuja jej nie rozumiałam.
— Jeden grzyb.
W tym samym czasie wrócił Newt z ubraniami na zmianę. Brenda odeszła do stojącego przy filarze Jorge, a ja podeszłam do chłopaków, od razu przytulając się do pleców mojego chłopca. Serce biło mi mocniej na każdą taką i podobną myśl.
Newt był moim chłopcem.
— Kręci ją to — burknął Gally. Oni wszyscy byli już po operacji wyjęcia czujnika, której właśnie poddawał się Thomas.
— Też bym się podniecił, gdybym mógł pochlastać cię choć trochę — odparł mu Patelniak z cwanym uśmiechem. Zaraz potem uniknął kopa w kolano. — Stary, żartowałem!
Kiedy oni sobie dogryzali, ja odsunęłam się nieco od Newta, by móc przyjrzeć się bliżej ranie na jego karku. Zaczerwieniona skóra otaczała z każdej strony niewielkie nacięcie, choć wyglądające niepozornie, to i tak łapiące mnie za serce niczym zaciśnięta na nim pięść.
— Ja wam mogłam w tym pomóc — rzuciłam kwaśno.
— Wybacz El, ale twoja ręka już pusta jest niebezpieczna, a z nożem to w ogóle — prychnął Patelniak. — Z krzyżem bałbym się podejść.
Gally zarechotał na jego słowa, podczas gdy kosiłam ich obu morderczym wzrokiem. Powstrzymałam się jednak przed strzeleniem ich w łeb, a raczej zrobił to Newt, który złożył krótki pocałunek na mojej dłoni, przez co nie mogłam się już od niego odkleić. W odpowiedzi za to ja pocałowałam go lekko w kark.
— Żeby nie bolało — mruknęłam mu do ucha.
— Ej, ja też chce buziaczka na gagę — bąknął dziecinnie Patelniak.
— Tobie to mogę dać kopniaka w tyłek, chcesz? — uśmiechnęłam się do niego sztucznie. — Zapomnisz o swojej gadze — ostatnie słowa powiedziałam podobnym, dziecinnym tonem.
Chłopakowi zrzedła mina, a cała pozostała reszta wybuchła głośnym śmiechem.
— Będzie mi tego brakować.
Wszyscy przenieśliśmy wzrok na smutno uśmiechniętego Jorge, za którym chowała się zgarbiona Brenda. Dziewczyna trzymała głowę nisko spuszczoną, ale i tak mogłam zauważyć jak mocno zaciskała wargi. Bolał ją odjazd mężczyzny. Mnie też.
Nie mogliśmy go jednak winić o to, że wolał ucieczkę od walki. Po prostu chciał żyć.
Po dłuższej chwili ciszy podeszłam do Hiszpana i bez żadnego słowa go przytuliłam. Zszokowało go to. Tak samo jak mnie. Jednak wtedy szłam za głosem serca, które poprał rozum i wszystko inne.
— Trzymaj się, amigo.
Jorge długo nie mógł jeszcze wyjść z zaskoczenia, ale w końcu i on mnie objął, przytulając z siłą praktycznie gruchoczącą moje kości. Żadne z nas się wtedy tym nie przejęło.
— Nie dajcie się zabić, mi familia.
···
chce wam to już pokazać, więc nie czekam
następny rozdział... będzie długi
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro