20 | Na odsiecz frajerom
Tamten dzień był cudowny. Chmury częściowo zasłaniały słońce, dzięki czemu nie było ani za gorąco, ani za zimno; ptaki swoim śpiewem życzyły każdemu miłego dnia, a delikatny wiatr chwytał za ludzkie nosy i szczypał za policzki, tylko się tak drocząc. Oh, jaki to był piękny dzień.
Równie cudownie mi się spało... ze smakiem ust Newta na moich ustach.
W pierwszej chwili po przebudzeniu pomyślałam, że to był tylko sen. Wspomnienie naszego pocałunku było zbyt wspaniałe, aby rozegrało się w tak parszywym świecie, jaki nas otaczał. A jednak się wydarzył. Mówiła o tym pożółkła karteczka na mojej komodzie, która lekko pochyłym, acz starannym pismem, krzyczała mi prosto w twarz łazienka jest na lewo, Njubi.
W końcu weszłam do zatłoczonego namiotu. Przy każdym stoliku ściskała się masa ludzi, z odpornością i tych bez, która zajadała się swoim śniadaniem i opowiadała sobie nawzajem o wydarzeniach, jakie miały miejsce w ostatnich miesiącach. Jeden, wielki harmider.
Gdzieś w środku całego zamieszania wypatrzyłam machającą do mnie Brendę, do której od razu skierowałam swoje kroki.
— Hej — zagadnęłam radośnie i usiadłam obok niej. — Co dziś mamy w karcie?
— Sama nie wiem, ale jest nieziemskie — wymamrotała z pełną buzią. — Patelniak musiał zaspać do roboty.
— Po tych kilku miesiącach życia na chlebie i wodzie nawet żarcie Patelniaka smakuje jak niebo — siedząca naprzeciwko nas Sonya uśmiechnęła się błogo, zaraz potem wstając z pustą już miską. Siniak pod jej okiem wciąż przypominał o trudach, przez jakie musiała przejść. — Lecę poszukać Arisa. Trzymajcie się, laski.
Odprowadziłam blondynkę wzrokiem, po drodze lukając na różne stoliki i siedzących przy nich nastolatków. To serce kazało mi to robić. Chyba skrycie liczyło, że przy którymś spotkam czekoladowe oczy albo chociaż roztrzepaną blond czuprynę.
— Nie ma tu twojego lowelasa.
— Co?
Brenda przewróciła oczami, pakując kolejną łyżkę dziwnej papki do ust.
— Newta — wyjaśniła oczywistym tonem. — Nie widziałam go, a siedziałam tutaj zanim jeszcze otworzyli namiot.
— Oh... — nie mogłam ukryć zawodu w swoim głosie. — Wcale go nie szukałam.
— No jasne.
Zacisnęłam wąsko wargi, czując jak wspomnienie ostatniej nocy wręcz parzy mnie w język, aby zmusić mnie do podzielenia się nim z kimkolwiek. Ciążyło mi na sercu. Chwilę powalczyłam z wewnętrzną pokusą, ale ostatecznie i tak odwróciłam się w stronę Brendy, która właśnie wyskrobywała resztki jedzenia z miski.
— Całowałam się.
— Ciekawe — mruknęła, choć wcale nie wyglądała na zainteresowaną. — Ja też miałam dzisiaj fajny sen. Brałam udział w wyścigu monster trucków i...
— Bren, ja nie śniłam! — szarpnęłam ją za ramię, przez co łyżka wypadła jej z dłoni. — Ja na serio się całowałam... — ciepło uderzyło mi do policzków. — ...z Newtem.
Na moje słowa Brunetka wyprostowała się gwałtownie, porzucając poszukiwania łyżki na podłodze i uderzając się przy tym głową o stół, co całkowicie zignorowała. Spojrzała na mnie jak na ducha i pomrugała szybko oczami. Nie dowierzała.
Moment później szeroki uśmiech wstąpił na jej twarz.
— Bez jaj! — walnęła mocno pięścią o blat. Siedzący niedaleko nas chłopcy posłali jej zirytowane spojrzenia, które przeleciały jej koło pióra. — O mój Boże, nareszcie! Muszę to powiedzieć Jorge, a posika się ze szczęścia.
— Brenda! — fuknęłam oburzona. — Nie powiedziałam ci tego, abyś teraz rozpowiadała wszystkim o moim życiu miłosnym.
— Ops, to źle zrobiłaś — wzruszyła bezradnie ramionami, a w jedno z nich sekundę potem oberwała mocnym ciosem. — Ała! No dobra, nie rozgadam! Tylko Jorge, bo by mnie zaciukał.
Zamachnęłam się po raz drugi, na co Brenda natychmiast zanurkowała pod stół.
Kolejne minuty były już spokojniejsze. Ja wsuwałam obrzydliwie wyglądającą, ale bardzo smaczną, warzywną paćkę i opowiadałam dziewczynie obok o swoim pierwszym pocałunku, kiedy ta słuchała mnie uważnie oraz rozczulała nad każdym moim słowem. Co jakiś czas rozglądałam się też po ludziach, szukałam, ale za każdym razem moje serce wzdychało zawiedzione. Newta nigdzie nie było.
— Rany — Brenda oparła się łokciami o stół i ułożyła brodę na splecionych dłoniach, grymasząc się na twarzy. — Gdzie moja wielka miłość?
— Możemy jej poszukać — zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, ja popukałam w ramię chłopaka po mojej drugiej stronie. — Ej, widziałeś gdzieś Thomasa? To taki brunet z głupim wyrazem twarzy i...
Nie dane mi było skończyć, bo w pewnym momencie zadławiłam się własną śliną, kiedy Brenda mocno szarpnęła mnie za łokieć i pociągnęła w swoją stronę. Kaszel przez chwilę miotał moimi płucami, których usilnie starałam się nie wypluć na stół. W końcu, nieco już spokojniejsza, spojrzałam na brunetkę załzawionymi oczami.
— Kiedyś wrzucę cię pod koła — zagroziłam.
— Kiedyś wreszcie się udławisz i utkasz.
Zmrużyłam gniewnie oczy na jej złośliwy uśmieszek. Już zamierzałam odpyskować jej jakąś ciętą ripostą, miałam ją nawet w głowie, ale sekundę przed tym pojawił się Jorge i wybił mnie z rytmu, mówiąc:
— Ten idiota. Gdzie on jest?
Hiszpan stanął przy naszym stoliku, centralnie naprzeciwko nas, krzyżując ramiona przy torsie. Noga niecierpliwie mu podrygiwała, a jego wzrok – takie wtedy odniosłam wrażenie – próbował przewiercić nasze głowy, aby znaleźć to czego szukał. Wymieniłam się z Brendą zdziwionymi spojrzeniami.
— O którym mówisz? — spytałam niepewnie. Bałam się, że każde moje niewłaściwe słowo może być niczym ogień podstawiony do lontu bomby. Nawet żyłka pulsowała mu na czole, jakby odliczała do wybuchu. — Znam ich kilku.
— Właśnie — zgodziła się ze mną Brenda. — Mi to palców by zabrakło, gdybym miała ich wszystkich wymieniać — dla lepszego efektu pokazała mu wszystkie swoje dziesięć palców.
— Thomas — burknął, zaczynając chodzić w tamtą i z powrotem. — Dałem mu wczoraj kluczyki od wozu, bo niby coś w nim zostawił, cholera wie co. — mój wzrok podążał za nim z prawo na lewo, z lewo na prawo, aż w końcu dostałam kręćka. — A dzisiaj nie dość, że nie ma kluczyków, to i moją brykę gdzieś wcięło! I teraz gnój się chowa!
— Thomas jest pewnie tam gdzie bryka — wzruszyłam ramionami.
Jorge zgromił mnie wzrokiem, przez który ślina utknęła mi gdzieś w gardle.
— Jak go znajdę to mu nogi z dupy powyrywam, a potem wsadzę mu tam te cholerne kluczyki... — burczał pod nosem, a każde kolejne jego słowa przerażały mnie coraz bardziej.
W pewnym momencie naprawdę myślałam, że moje śniadanie lada moment wróci do miski. Paw dosłownie cisnął mi się na usta na wizję poćwiartowanego Thomasa.
— Od razu możesz to też zrobić Patelniakowi — wcięła się mu Brenda luźnym tonem. Spojrzałam na nią spod zmarszczonych brwi. — Ktoś mi rąbnął cały magazynek naboi, a tylko ten frajer wczoraj kręcił się koło mojego kufra.
— I on też dzisiaj zniknął? — zdziwiłam się.
— Jak kamień w wodę.
W tym samym czasie, gdy Jorge i Brenda zaczęli wspólnie narzekać na chłopaków, ja zatopiłam się we własnych myślach. Coś mi nie pasowało. Oni wszyscy lubili znikać i pojawiać się kilka godzin później, zazwyczaj wyglądając jak wypruty psu z gardła gałgan. Ale nigdy nie brali samochodu ani broni. Nie wymykali się. Musiał mi umykać jakiś ważny element. Układanka nadal nie była spójna.
W co oni się do cholery wpakowali? – to pytanie na okrągło zatruwało mój umysł.
Myślałam głębiej. Wszystkie dźwięki z otoczenia ucichły na rzecz innego głosu, który balansował gdzieś na granicy mojej świadomości, próbując o sobie przypomnieć. Był stłumiony i cichy. Uderzał o tył mojej głowy, ale za nic nie mogłam go zrozumieć. Skupiłam więc na nim całe swoje siły. Przeczucie mówiło mi, że to był ten ważny element, mający złączyć całość w jedno.
I nie myliłam się.
Mało brakowało a fiknęłabym z ławki do tyłu. Ułożona układanka okazała się zbyt duża jak na moją głowę, rozpychając ją i kalecząc od środka. Czułam ból. Strach. Zdradę. Pierwszy raz modliłam się, ażebym nie miała racji. Aby lada chwila Newt wszedł przez otwór w namiocie i uśmiechnął się do mnie tak jak zeszłej nocy. By nie mówił nic, bo już wystarczająco głośno słyszałam go w swoich myślach. Jakby stał tuż obok.
...jutro nie uda nam się tego obgadać...
Nie był obok. Był znacznie dalej.
Podstępna szuja.
— Zabiję ich! — zerwałam się gwałtownie z miejsca, strasząc nie tylko Jorge oraz Brendę, ale i pół namiotu. — Zatłukę jak robali!
— Musisz stanąć w kolejce — prychnął Hiszpan.
— Vince coś tam bredził, ale nie myślałam, że ci kretyni naprawdę to zrobią!
— Nie czytamy w myślach, mów jaśniej.
— Pojechali ratować Minho na własną rękę! — wybuchłam, nie przejmując się tłumem gapiów wokół. — Spakowali manatki, wzięli wóz i pojechali na śmierć, zanim ktokolwiek zdążyłby ich powstrzymać! — złość całkowicie zaślepiała mój rozsądek. — Durnie, łachudry...
Nastała długa chwila ciszy, w której ja mordowałam chłopców myślami na kilkanaście sposobów, a reszta... nie obchodziło mnie co robiła reszta.
— Są jakieś dobre strony tej kabały?
— Ellie całowała się z Newtem — odpowiedziała mu Brenda.
Jorge aż otworzył usta z wrażenia, wyglądając jak upośledzona ryba, ale byłam wtedy zbyt wkurzona, aby się zaśmiać.
— Mamma mia!
Nagle stanęłam w miejscu i wbiłam w nich zdecydowany wzrok, na który Brenda i Jorge wymienili się zaniepokojonymi spojrzeniami.
— Jedziemy po nich.
— Zwariowałaś?
— Czy ciebie Bóg opuścił?
— Może — odparłam pewnym głosem. Zacisnęłam dłonie w pięści. — Ale nie dam tym półgłówkom zginąć. Nie, dopóki nie nakopię im porządnie w tyłki.
— I co tych chcesz zrobić? — Jorge uniósł kpiąco brew. — Biec za nimi do samego miasta?
— Nie pieszo.
Uśmiechnęłam się delikatnie, patrząc prosto w zaciekawione oczy mężczyzny. Potem bardzo powoli, nawet na moment nie zrywając naszego kontaktu wzrokowego, pochyliłam się nad stołem i spytałam:
— Gdzie jest Berta?
···
Wystukiwałam nerwowo palcami w rytm mojego szybko bijącego serca, oglądając rozmywający się widok za oknem. A bardziej tylko patrząc w jego stronę, bo żaden obraz nie zostawał w mojej głowie na dłużej niż kilka sekund. Zaślepiała mnie złość. Byłam zła. Nie. Byłam wkurzona.
Dobrą radą dla chłopaków wtedy było, aby wcześniej ode mnie rozszarpał ich Poparzeniec.
Jorge jak zwykle kierował. Siedziałam na miejscu obok niego, wsłuchując się w jego nierówne podrygiwania nogą, co było jedyną oznaką jego stresu. Poza tym był oazą spokoju. Gdybym zerknęła w lusterko, zobaczyłabym w nim odbicie Brendy, która na samych tyłach samochodu polerowała swoją strzelbę. Wargi miała zaciśnięte do białości.
Natomiast w moim wnętrzu panowała burza. Grzmiała, waliła piorunami w co popadnie, siała spustoszenie w mojej głowie. Była wyczerpująca, ale wiedziałam, że dopóki chłopcy nie staną przede mną cali i zdrowi, ona się nie uspokoi. Miała nadal szargać moim sercem, chyba że to wcześniej padłoby z wycieńczenia.
— Co zrobimy jak już ich znajdziemy? — zagadnęła Brenda. Cisza gościła między nami od początku podróży, więc w pierwszej chwili lekko się wzdrygnęłam, nie gotowana na takie zmiany.
— Zaczniemy od sprawdzenia ich stanu — wzruszyłam ramionami. — Jeśli będzie okej, to wtedy my dobierzemy się im do skóry. Jeśli nie, ograniczymy się do typowego kobiecego focha...
— Podoba mi się — wtrąciła dziewczyna, a Jorge tylko parsknął krótko śmiechem.
— A jeśli ich nie znajdziemy?
Na pytanie mężczyzny tylko zacisnęłam mocno pięści. Nie dopuszczałam do siebie podobnej myśli. Nie było dla niej miejsca w moim sercu, choć wewnętrzny Lęk od jakiegoś czasu próbował podsunąć mi ten scenariusz na myśl. Ale nie. Oni żyli. Musieli.
Nie odpowiedziałam, przez co cisza znów wypełniła przestrzeń między nami.
Po kilkunastu długich minutach zatrzymaliśmy się przed wjazdem do ciemnego tunelu. Zmarszczyłam brwi i zerknęłam na profil Jorge, nie potrafiąc spojrzeć prosto w oczy mrocznej ciemności. Przerażała mnie. Napawała chłodem.
— Musieli jechać tędy — wyjaśnił po dłuższej chwili. Skrzywiłam się, a zimny dreszcz przebiegł mi po plecach.
— Nie wygląda na cukierkową dróżkę — stwierdziła kwaśno Brenda.
— I nią nie jest —odparł Hiszpan, jednym guzikiem zasłaniając okno po swojej stronie drewnianą osłonką. — Przygotujcie się.
Wraz z jego słowami pistolet na moim biodrze zrobił się znacznie cięższy. Jakby wyczuwał, że lada moment będzie mi potrzebny. Złapałam za jego uchwyt.
— No gamonie, obyście mieli więcej szczęścia niż rozumu.
Brenda wręcz odczytała moje myśli.
A niedługo później powietrze przeciął głośny wrzask.
···
właśnie prawie spaliłam kuchnie ew
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro