Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18 | Odporne wagony

Tamten dzień przypominał jeden z tych na pustyni; taki jeszcze przed poznaniem Jorge i Brendy, ale już po pożegnaniu Winstona. Powietrze wibrowało. Słońce wisiało wysoko na niebie, zalewając świat swoim żarem i mieszając ludziom w głowach, doprowadzając ich do gorączki. A przynajmniej mnie przepalało przewody i topiło mózg, jakby ten był w mikrofalówce, a nie głęboko po czaszką.

— Jak gorąco — jęknęłam, z obrzydzeniem przecierając twarz dłońmi, która musiała wręcz lśnić od potu. — Cieknie ze mnie.

— Miałaś nie marudzić.

— Gdybym ci tak nie powiedziała to byś mnie nie zabrał.

Newt przewrócił oczami, zaraz wracając do wyglądania zza kamienia na tory, którymi lada chwila miał jechać pociąg po brzegi napakowany odpornymi. Gdzieś dalej Brenda oraz Jorge odwracali uwagę stróżującego odrzutowca, ażeby Vince wraz z Thomasem mogli nieproszenie dostać się na pokład. My za to musieliśmy czekać na wykonanie przez nich swojej roboty, byśmy my mogli wykonać swój ruch, co cholernie mi nie pasowało. Zostałam jednak przegłosowana, więc trzymałam język na kłódkę.

Ale w myślach porządnie ich zwyzywałam.

— Myślisz, że ile im to jeszcze zajmie? — mruknęłam cicho, jakby ktoś inny mógł nas podsłuchać, choć oprócz mnie i Newta była jeszcze tam tylko dwójka ludzi od Vince'a.

— Mają jeszcze minutę — odparł skupiony.

— Zdążą?

— Tommy zawsze mieści się w czasie — z tymi słowami na jego twarzy pojawił się mały uśmiech. Zmarszczyłam w niezrozumieniu brwi, już chcąc go o to podpytać, lecz głośny gwizd pociągu zagłuszył nie tylko moje słowa, ale też i myśli. Newt cofnął się o krok. — Jadą. Schowaj się.

— Przecież się chowam.

Newt nie pozwolił mi zerknąć za kamień, zza którego dobiegały nas różne dźwięki. Coś zaskrzypiało, potem wybuchło, był głośny trzask, a koniec zwieńczył długi skowyt ocierania się metalu o metal. Ciekawość rozsadzała mnie od środka, a odgłosy drażniły uszy; mimo to pozostawałam w ukryciu.

Następnie ktoś zagwizdał.

— Newt! — z oddali krzyknął Vince. — Jazda do roboty!

— Słyszeliście go — blondyn spojrzał surowo na dwójkę mężczyzn. — Idziemy.

Wszyscy całą trójką wyskoczyli zza kamieni i pobiegli w stronę wagonów, kiedy ja wciąż siedziałam na brudnym piachu, jakbym była wrośnięta w ziemię. Serce głośno dudniło mi w uszach. Z jednej strony ogromna radość ściskała mój żołądek, bo wreszcie, po kilku długich miesiącach, miałam zobaczyć przyjaciela; przytulić go, zapłakać mu w ramię, powiedzieć jak bardzo tęskniłam. Z drugiej jednak... bałam się. Tak cholernie się bałam. Moje myśli pisały czarne scenariusze o tym, że Minho obwinia mnie o swoje porwanie, szydzi, w tych najmroczniejszych nawet nienawidzi. To było nie do zniesienia. Serce pękało mi za każdym razem, gdy wyobrażałam sobie taki obraz.

Lepszy jednak wolny Minho, nie mogący spojrzeć na mnie do końca życia niżeli Minho, który ma robić za laboratoryjnego szczura. Pomimo tego, że cierpienie wypalało by mnie od środka niczym kwas.

W końcu ruszyłam się z miejsca, wcześniej serwując sobie mocnego klapsa w udo, i zaczęłam biec w stronę wagonów, przy których już uwijali się chłopcy z linami. Droga była krótka, a mimo to przy końcu ledwo co łapałam oddech, czując jak kończyny chcą odpaść mi ze stawów. Na odpoczynek jednak nie było czasu. Zaczęły padać pierwsze strzały.

— Newt, streszczaj się! — krzyknął z góry Thomas.

— Nie poganiaj mnie! — mruknął blondyn spod chusty oraz gogli, ani na moment nie odrywając ognia od metalu. Dopiero gdy pocisk trafił zaledwie kilka cali od jego ręki, on wzdrygnął się i przerwał pracę. — Cholera jasna!

Adrenalina próbowała rozerwać mnie od środka, kiedy ja rozglądałam się wokół za czymś przydatnym. Zbyt długo stałam jak kołek wbity w ziemię.

— Dawaj mi to! — warknęłam w stronę jednego z mężczyzn, po czym wyrwałam mu z rąk karabin, którym szybciej zrobiłby krzywdę sobie niż nacierającym na nas żołnierzom DRESZCZ-u. Szybko ułożyłam go w dłoni i złapałam za spust, nie wahając się go nacisnąć nie raz, nie dwa, a nawet nie kilkanaście razy z rzędu. Pierwsi trzej mundurowi z przodu runęli na ziemię, nafaszerowani ołowiem.

— Dzięki!...

— Ty wracaj do roboty! — przerwałam Newtowi, wciąż go osłaniając. Ten natychmiast wrócił do topienia metalu.

Strzelanina trwała w najlepsze. Żołnierzy pojawiało się coraz więcej, uwięzieni w wagonie krzyczeli głośno, a nam powoli kończyła się amunicja. Wreszcie zaczep łączący kontener z kołami odpadł, co stanowiło tylko połowę sukcesu. Wciąż pozostawało nam czekać na pomoc od reszty i odpierać atak DRESZCZ-u.

— Newt, właź na górę! — krzyknął Vince stojący obok mnie. Jego ręka w ogóle się nie chwiała, gdy ten co sekundę przyciskał spust i wystrzeliwał kolejne strzały.

— Najpierw Ellie!

— Może nie widzisz, ale... żryj ołów, cholerny krótasie! — krzyknęłam, gdy następny pocisk świsnął mi koło ucha. — Jak mówiłam, jestem ciut zajęta!

— Nie wejdę, póki...

—Wejdziesz i to bez żadnego marudzenia! — ryknął Vince. — Ellie będzie następna!

Newt, choć niechętnie i z wielkim grymasem na twarzy, zaczął wspinać się po drabince na górę, gdzie czekał na niego Thomas. W asyście strzałów śmigających wokół głów i obijających się o metal brunet wciągnął blondyna na powierzchnię kontenera, od razu znikając mi z oczu.

— Teraz Ellie! — upierał się Newt.

— Ja cię osłonię, a ty właź — przez huk wystrzałów przebił się krzyk Vince'a. — Inaczej jeśli nie zabiją mnie te ścierwa w kaskach, to zrobi to później tamten narwaniec!

Gdyby nie wisiało nade mną widmo śmierci, a każda chwila nie byłaby na wagę złota, to pewnie bym się zaśmiała. Jednak wtedy wszystko – w tym moje życie – wisiało na włosku, dlatego bez słowa zaczęłam się cofać w kierunku drabiny, ciągle uchylając się przed fruwającymi wokół pociskami i posyłając w odwecie swoje własne.

Po kilku ciężkich sekundach wspinałam się już po szczeblach. Pierwszy, drugi, przerwa na unik, pocisk tuż obok mojej ręki, trzeci szczebel, mój krzyk, czwarty...

— Ellie, ruchy! — z góry wychyliła się głowa Thomasa.

— Zamknij się, Tommy, albo zrobię sobie z ciebie swoją tarczę, kiedy już tam wejdę!

To było na szóstym szczeblu. Newt już wyciągał do mnie dłoń, aby pomóc mi dostać się na górę, a ja już po nią sięgałam, kiedy ostry ból zakuł mnie w okolicy łydki. Krzyknęłam głośno, gdy noga nagle mi zdrętwiała i osunęła się ze szczebla, ciągnąc mnie ku ziemi niczym kamień na dno oceanu. W ostatniej jednak chwili udało mi się chwycić bocznej części drabiny.

— Ellie!

Syknęłam cicho i rzuciłam załzawionym spojrzeniem przez ramię. Czerwona plama powoli rozrastała się na materiale moich spodni, a ciepło bijące od krwi pierwszy raz nie było przyjemne dla mojej skóry. Myślałam, że z bólu odgryzę sobie język.

— Ellie, daj rękę! — krzyknął Newt, praktycznie do połowy ciała pochylając się w moją stronę, tym samym odsłaniając się na odstrzał.

— Schowaj się, idioto! — jęknęłam, cały czas próbując wskoczyć na kolejny szczebel za pomocą jednej nogi. Druga była całkowicie bezużyteczna.

— Dawaj tą rękę, kretynko!

— To najdziwniejsze wyznanie miłości jakie słyszałem! — wtrącił Thomas, który osłaniał Newta.

W końcu, po jeszcze kilku krzykach, strzałach oraz silniejszych dawkach bólu, złapałam za dłoń blondyna i z jego pomocą dostałam się na górę. Tam przyległam plecami do zimnego metalu, oddychając ciężko, a gdzieś w środku czując jednocześnie zmęczenie, ból oraz wielką nienawiść do każdego umundurowanego śmiecia w kasku.

— Nic ci nie jest? — Newt pochylał się nade mną nisko, ażeby samemu nie oberwać pociskiem.

— Nie, tylko prawie urwano mi nogę — parsknęłam, zaraz potem się krzywiąc. — A co u ciebie?

Chłopak zdążył mi jedynie posłać swoje oburzone spojrzenie, bo już po chwili wszystko ucichło. Czas się jakby zatrzymał, kiedy pochłonął nas czarny cień, a ogromny odrzutowiec znalazł się tuż nad nami. Byłam pewna, że gdyby żołnierzom DRESZCZ-u zdjęto kaski, to zobaczyłabym same rozdziawione z wrażenia gęby.

To był ich odrzutowiec.

Nastąpił głośny trzask, a potem lina z hakiem zaczęła sunąć ku nam do ziemi. Gdy była gdzieś w połowie, powietrze znów zaczęły przecinać rozpędzone pociski. Żołnierze zrozumieli, że uciekamy.

Tym frajerom zajęło to dłużej niż myślałam.

— Szybciej! — krzyknął Thomas, jakby to faktycznie miało przyśpieszyć spadanie liny.

W tym samym czasie ja, mimo dysfunkcyjnej nogi, chwyciłam za pistolet bruneta i zaczęłam pomagać Vince'owi w wystrzeliwaniu żołnierzy. Thomas oraz Newt za moimi plecami zaczepili o hak liny, które wcześniej przymocowali do kontenera, potem krzycząc do tych na górze, aby nas stamtąd zabierali migiem. Wtedy też skończyła mi się amunicja.

— Vince, właź!

Odrzuciłam bezużyteczną broń na bok i ostrożnie wychyliłam się, żeby obeznać się z sytuacją mężczyzny. Vince chował się na samych tyłach kontenera, co jakiś czas puszczając strzał w stronę żołnierzy, którzy byli coraz bliżej.

— Teraz Vince! — krzyknęłam, widząc jak liny się napinają, a sam kontener powoli unosi w powietrze.

Vince jeszcze chwilę się wahał, ale w końcu wyskoczył z kryjówki i w ostatniej chwili złapał za szczebel drabiny, wchodząc po niej z prędkością światła na górę. Wszyscy przez moment siedzieliśmy w ciszy, wsłuchani w swoje ciężkie oddechy i strzały z dołu obijające się o metal, aż w końcu to do nas dotarło.

Udało nam się.

Chłopcy zerwali się z okrzykiem zwycięstwa na nogi. Zaczęli się ściskać, śmiać z radości i krzyczeć niczym dzieci, a mnie tak przyjemnie się na nich patrzyło. Na Thomasa i Vince'a wpadających sobie w objęcia; na uśmiech Newta, sięgający po same oczy, które były wypełnione radosnymi świetlikami. Chętnie bym do nich dołączyła. Bardzo. Jednak potężne zawroty głowy, jakie niespodziewanie zaczęły mną miotać, nie pozwalały mi na to.

Widok robił się czarny. Coś zaczęło szumieć mi w uszach, a głos schował się gdzieś głęboko w gardle. I ból... ból był najgorszy. Mający źródło nisko w nodze, stopniowo obejmujący żołądek, serce, płuca... Bolało. Było mi duszno. Nic nie widziałam, dźwięki zlewały się w jedną mazaję hałasu. Mdliło mnie.

Moje imię było ostatnim co usłyszałam. Potem zemdlałam.

···

Obudził mnie gwałtowny wstrząs. Stłumione odgłosy zaczęły wypełniać moją głowę, a zamazane prześwity światła dostawać się do oczu. Skrzywiłam się i mocniej wtuliłam twarz w miękki materiał, jaki miałam pod głową. Reszta mojego ciała leżała za to na czymś twardym oraz zimnym.

Zmarszczyłam brwi, bo nie pamiętałam, abym miała aż tak niewygodne łóżko.

Po chwili otworzyłam jedno oko, a potem drugie. Z początku obraz miałam niewyraźny, ale lada moment na tle ciemniejącego nieba zarysowała się czyjaś twarz, do której zaraz dołączyły złote włosy, lekki uśmiech na ustach i czekoladowe oczy.

— Hej Ellie — mruknął rozbawiony Newt, którego jednocześnie ogarnęła ulga.

Moment później obok jego twarzy pojawiła się kolejna. Vince pochylał się nade mną z krzywym uśmiechem, pomiędzy wargami trzymając wykałaczkę.

— Witaj wśród żywych, królewno.

— Chyba nie muszę mówić, którą gębę miło widzieć o poranku, a którą nie?

Mężczyzna zaśmiał się, wraz z Newtem pomagając mi podnieść się z kolan chłopaka i usiąść. Moje mięśnie zaskamlały z odrętwienia, a tępy ból w nodze uwierał niczym wbijający się w skórę kolec. Spojrzałam w tamto miejsce, natrafiając na białą tkaninę, po części już ubabraną krwią i niechlujnie zawiązaną wokół mojej łydki.

— Plaster ze mnie żaden — skrzywił się Newt, który musiał zauważyć na co patrzyłam. — Ale to tylko draśnięcie. Noga ci nie odpadnie.

— Najwyżej będę kulawcem jak ty — dźgnęłam go palcem w pierś, aby nieco go rozluźnić. Rozejrzałam się rozkojarzona wokół. — Gdzie jesteśmy?

— Na miejscu — Vince wzruszył ramionami. — No na wybrzeżu.

Rozszerzyłam gwałtownie oczy, kiedy sens jego słów w pełni do mnie dotarł. W sekundę zerwałam się na nogi, prawie od razu się przewracając, ale jakoś udało mi się zachować równowagę. Nie zważając na protesty Newta czy sugestie Vince, ja zaczęłam utykać w stronę drabiny, dzięki której miałam zamiar zejść z kontenera.

— Do cholery, gdzie ty leziesz? — usłyszałam za sobą surowy głos Newta. — Ledwo chodzisz, łamago.

— Do Minho.

— Słuchaj, chłopak ma rac... — spróbował Vince.

— Gówno prawda, nie ma.

— Ellie...

— Nie próbuj, Newt.

Newt tylko westchnął pokonany. W ślimaczym tempie zeszłam po drabinie, aby następnie stanąć obok Thomasa, który nerwowo tupał nogą i wwiercał niecierpliwy wzrok w głowę faceta topiącego zamek od drzwi kontenera.

W pewnym momencie brunet obrócił głowę w moją stronę. Jego półprzytomne oczy powiększyły się nieco, jakby nie spodziewał się mojego widoku obok siebie.

— O... Ellie, ty już tu — mruknął zdziwiony. — Wszystko okej?

— Chyba tak. A z tobą?

— Też.

Na tym nasza rozmowa się skończyła. Oboje poganialiśmy mężczyznę wzrokiem, czekając niecierpliwie, aż zamek wreszcie ustąpi. Gdy już się to stało, Thomas w dwóch krokach znalazł się przy drzwiach i wywarzył je mocnym pchnięciem, zaraz potem znikając w środku. Ja byłam tuż za nim.

Widok, jaki zastałam w środku, silnie zacisnął się żalem na moim sercu. Zobaczyłam całe rzędy nastolatków, wychudzonych i bladych jak trupy, których ręce były obwiązane łańcuchem sięgającym drugim końcem samego sufitu. Na większości twarzach dostrzegłam większe lub mniejsze siniaki, niektóre miały niewielkie blizny; wszystkie jednak uśmiechały się z ulgą. To był koniec ich cierpień i oni o tym wiedzieli.

Zrobiłam kilka nerwowych kroków, ciągle przeszukując z uwagą tłum. Posłałam lekki uśmiech Arisowi oraz Sonyi, kiedy akurat przechodziłam obok, ale to nie ich szukałam. Szłam i rozglądałam się więc dalej.

Przystanęłam dopiero gdzieś po środku kontenera, zatrzymując wzrok na jednej kościstej twarzy. Szara skóra była oblepiona większą ilością siniaków i blizn niż reszta, a niegdyś bujne loki były oklapnięte oraz pozbawione swojego dawnego blasku.

Mimo tego intensywne zielone oczy, choć trochę przygasłe i zamglone, wciąż porywały ze sobą na spokojną, cichą łąkę.

— Cześć Ellie — mruknął z chrypą Cody. Spróbował się uśmiechnąć, ale bardziej przypominało to grymas niżeli uśmiech. — Mogę cię już tak nazywać? Czy dalej mam się nie odzywać?

— Myślę, że już teraz zasłużyłeś, twardzielu — uśmiechnęłam się z bólem, ledwo dając radę patrzeć na jego poharataną twarz. — Frajerzy nie mieli z tobą łatwo, co?

— Tym pytaniem mnie obrażasz.

Parsknęłam śmiechem i poklepałam go lekko po ramieniu. Zaraz jednak wróciłam do przeszukiwania dalszej części kontenera, a płomień mojej nadziei gasł z każdą chwilą.

— Nie ma go tutaj — ponownie spojrzałam na Cody'ego, który zaciskał swoje sine usta. Chłopak patrzył na mnie współczującym wzrokiem. — Przykro mi.

Głęboko w sobie krzyknęłam, rozdzierając swoją duszę i zgniatając serce, bo nie mogłam rozpłakać się przy tych wszystkich dzieciakach, którzy właśnie odzyskali wolność, aby pokazać, że ja wewnętrznie umarłam. Przełknęłam ślinę i ścisnęłam ramię Cody'ego. Nie mogłam pokazać swoich łez. Nie jemu.

Wtedy gardziłam sobą za swoje myśli. Myśli o tym, że to był zły wagon.

— Przynajmniej wy jesteście już bezpieczni.

Po tych słowach odwróciłam się w stronę wyjścia, nie próbując szukać dalej na upartego. Cody nie miał powodu by kłamać. Minho tam nie było. Od samego początku.

Ludzie Vince'a zajęli się uwalnianiem nastolatków z więzów łańcucha. Gdzieś po drodze minęłam Harriet, silnie ściskająca Sonyę oraz Arisa, ale zignorowałam ich. Oni wszyscy przestali być dla mnie ważni w jednym momencie. Zamazywali mi się. Nie było ich.

Tak samo jak nie było Minho.

Nie zaszłam daleko, kiedy już opuściłam ciasny kontener. Choć może to nie on był ciasny, tylko moja głowa, która nie dawała rady pomieścić wszystkich myśli, jakie wtedy zatruwały mój umysł. Po kilku kulawych krokach jednak wpadłam na kogoś. Z początku nawet się tym nie przejęłam. Chciałam go wyminąć i zostawić za sobą, tak jak wszystkich innych, ale ciepła dłoń na moim nadgarstku nie pozwoliła mi na to.

Zamglonym wzrokiem spojrzałam na Newta. Ciężko było mi cokolwiek widzieć przez łzy, ale obok bólu w tych czekoladowych oczach nie można było przejść obojętnie. On ugodził mnie w serce jeszcze bardziej. Tylko utwierdził, że to się działo naprawdę.

Wystarczyły sekunda i jeden krok, abym znalazła się przy nim i objęła ramionami z taką mocą, jakiej wcale wtedy nie czułam, bym miała. Utonęłam w jego objęciach, pragnąc tak naprawdę zniknąć w nich na zawsze. Ból porażki ciążył mi na sercu.

Newt wplątał drżące ręce w moje włosy, a twarz wcisnął w zagłębienie szyi. Gdzieś za sobą usłyszałam głośne krzyki Thomasa.

Wszyscy wygrali wtedy wiele, ale to nasza trójka przegrała wszystko.

···

idę zjeść owsiankę.
wy też dzisiaj coś dobrego zjedzcie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro