Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17 | Ciężkie miesiące

Mijały miesiące.

Co tydzień przenosiliśmy się w inne miejsce. Raz nocowaliśmy w wielkiej grocie u podnóża gór, następnie mokliśmy na deszczu gdzieś na kompletnym pustkowiu, a w okolicach zimy, kiedy sople lodu zwisały nam z czubka nosa, wylądowaliśmy nawet na plaży. Minho na pewno skomentowałby to jakąś sarkastyczną uwagą. Tyle że Minho wtedy z nami nie było. A my wędrowaliśmy właśnie dlatego, ażeby go uratować.

Deptaliśmy DRESZCZ-owi po piętach, choć on zawsze był krok przed nami. Studiowanie map, słuchanie radia oraz przewidywanie ich następnego ruchu było naszą codziennością. Za każdym jednak razem, gdy już myśleliśmy, że trzymamy ich w garści, oni jakimś zwinnym ruchem nam umykali. Zostawiali po sobie puste siedziby, góry śmieci, a także spalone mosty – dosłownie je wyburzali, aby nam utrudnić pogoń.

To była jak zabawa w kotka i myszkę.

Po jakimś czasie przestałam jeździć do przypuszczalnych miejscówek, w których DRESZCZ mógł trzymać Minho i resztę porwanych dzieciaków. Płomień nadziei dawno we mnie wygasł, porażka za porażką wpychała głębiej do dołka, a przygnębione miny Newta, Thomasa czy Vince'a i ten widoczny zawód w ich oczach, kiedy wracali z kolejnej eskapady, tylko bardziej podcinał nam wszystkim skrzydła.

Nadzieja powoli w nas umierała, że jeszcze kiedykolwiek zobaczymy przyjaciół.

Miejsce za miejscem. Kreśliliśmy mapy, radio przygrywało żołnierskimi kodami. Gdy my szliśmy w prawo, DRESZCZ robił ruch w lewo. Igrali z nami. Los z nas kpił.

Mijały cholerne miesiące.

···

Chodziłam nerwowo tam i z powrotem, mocno wbijając zęby w dolną wargę. W pewnym momencie poczułam metaliczny smak krwi na języku, czym nie przejęłam się wcale. Stres ściskał, podrzucał oraz bawił się moim sercem, zbyt przestraszonym, ażeby się stawiać.

— Biedne mrówki — westchnął Patelniak, który na mój pytający wzrok wyrzucił ręce w powietrze. — Już siedemnasty raz zdeptałaś im mrowisko!

Mierząc go wściekłym spojrzeniem, tupnęłam mocno nogą, tym samym wgniatając kupkę piachu jeszcze bardziej w ziemię. Chłopak chwycił się za serce.

— Zbyt długo nie wracają — głos mi zadrżał. — Wyjechali rano, a zaraz słońce się schowa. Powinni już dawno wrócić!

— Może koło od samochodu im odpadło? — rzuciła głupio Emily. — Już raz tak było! Wtedy też wrócili z patrolu strasznie późno, kiedy już spałam. Cody mi potem to opowiedział przy śniadaniu.

— Prędzej poodpadają im głowy niż koła — prychnął kpiąco Patelniak. W sekundę ścisnęłam w pięści garść piachu i rzuciłam nią w chłopaka, który zeskoczył ze skrzynki niczym wystraszony kocur. — Purwa, za co?!

— Za twój cholerny jęzor! — fuknęłam oschle, wracając do krążenia z prawej do lewej.

— Widziałaś Poparzeńców! Ich zębiska nie wyglądają jak po wizycie u dentysty!

Serce podskoczyło mi do gardła. Gdzieś w środku strach skręcił boleśnie moim żołądkiem, który z pewnością zwymiotowałabym wraz z wnętrznościami, gdybym tylko coś w nim miała. Myślami cały czas zawodziłam wokół DRESZCZ-u, ale całkowicie wypadły mi z głowy potwory, czające się w każdym ciemnym kącie. Dopiero Patelniak mnie o tym uświadomił. Oczy zaszły mi łzami.

Cholera, czy ja naprawdę musiałam tyle płakać?

Emily, dostrzegłszy mój marny stan, szybko zeskoczyła ze skrzynki i podbiegła do mnie, aby otulić moją talię ramionami. Przytuliła policzek do mojego brzucha – bo wyżej nie dosięgała – i ścisnęła mnie mocno, prawie powalając na ziemię.

— Nie słuchaj go, Ellie — mruknęła w moją bluzę. — Przecież Newt obiecał ci, że do ciebie wróci. A Newt nigdy nie kłamie.

Uśmiechnęłam się delikatnie na te słowa. Krótkie wspomnienie zaświtało mi przed oczami, w którym to Newt trzymał moje dłonie w swoich i dotykał czołem tego mojego, obiecując, że wróci cały. Robił tak przed każdym wyjazdem. I jak do wtedy zawsze wracał.

Tylko że tym razem nie było ich zbyt długo.

Chwilę później kolejna para ramion oplotła moje ciało. Nie widziałam wyrazu twarzy Patelniaka, kiedy przytulał się do moich pleców, jednak sądząc po sile z jaką to robił, musiało mu być przykro. Ukrył się pomiędzy puklami moich włosów, wzdychając krótko.

— Przepraszam El — wyszeptał ze skruchą. — Gdy się stresuję to gadam głupoty, przecież wiesz. A teraz się purewsko stresuję.

— Martwię się o nich — załkałam. Jedną dłonią głaskałam czule głowę Emily, a drugą trzymałam na ramieniu Patelniaka, który wzmocnił swój uścisk.

— Wrócą. Newt dałby się zamknąć na kolejne trzy lata w Strefie, jeśli tylko ty byś tam była.

W tej samej chwili rozbrzmiał głośny klakson. Wojskowy jeep przejechał między dwoma namiotami i zahamował gwałtownie niedaleko samotnego dębu, do którego już byłam w połowie drogi. Gdzieś za mną biegli Patelniak oraz Emily, z mojej lewej Brenda kończyła czyścić swoją broń, ale to na chłopakach wychodzących wtedy z samochodu skupiłam się najbardziej.

Pierwszy wyskoczył Thomas. Nie racząc nikogo ani niczego spojrzeniem pobiegł w stronę namiotu, z którego właśnie wychodził Jorge. Hiszpan zszedł mu z drogi i złapał się za serce, a pod jego nosem przemknęła chmura kurzu, jaką zostawiał po sobie brunet. Następnie z samochodu wyszedł Vince. Byłam już wtedy kilka kroków od niego, dlatego z łatwością mogłam zauważyć irytację malującą się na jego twarzy, a także usłyszeć jego późniejsze słowa:

— Cholera jasna, Thomas! — i właściwie, już nic więcej nie mówiąc, ruszył w stronę namiotu, gdzie moment wcześniej zniknął chłopak.

— Co jest? — zmarszczyłam brwi.

— Od początku wiedziałem, że ten to ma silniczek między pośladami — parsknął za moimi plecami Patelniak.

— Żałuj, że go nie widziałeś jak rypnął o hydrant.

Wtedy moje serce zatrzepotało niczym motylek. Gwałtownie spojrzałam w bok, gdzie o maskę jeepa opierał się Newt z typowym dla siebie zadziornym uśmiechem, krzyżując ramiona tuż przy torsie. Jego czekoladowe oczy rozbłysły na mój widok chmarą świetlików, jakbym była jedynym elementem na świecie, który on chciał oglądać. I byłam pewna, że w moich oczach było widać to samo.

Nie minęła sekunda, a ja już byłam uczepiona jego szyi, ściskając go z taką mocą gdybym nie widziała go lata, a nie kilka godzin. Newt nie był mi dłużny; sam oplótł mnie ramionami w talii i docisnął do swojego ciała, nos wciskając w zagłębienie mojej szyi. Zadrżałam pod wpływem jego ciepłego oddechu na skórze.

— Wróciłeś.

— Przecież obiecałem.

Zaraz po tych słowach odepchnęłam się od niego, co Newt skomentował wielkim grymasem na twarzy. Podniosłam jego rękę, potem drugą, sprawdziłam obie nogi, zajrzałam na plecy, uniosłam koszulkę i...

— Ej! — złapał za moje nadgarstki, tym samym nie pozwalając mi na dalsze oględziny. — Nie rozbieraj mnie przy wszystkich.

— Tak, nie rób tego — mruknął zniesmaczony Patelniak. — Nikt nie chce oglądać waszych chorych igraszek.

— Chciałam sprawdzić czy jesteś cały — fuknęłam, czując jak policzki mnie palą z zażenowania. — Żadnych ran? Złamań? Uszko...

— W końcu stoję przed tobą w jednym kawałku, nie?

Nagła złość zawróciła mi w głowie. Zacisnęłam dłonie w pięści, którymi zaraz potem zaczęłam okładać Newta gdzie popadnie. W tors, ramiona, głowę z blond czupryną. Obiecałam sobie wtedy, że skoro wyśmiewał moją troskę, to już jej w życiu nie dostanie. A przynajmniej do czasu jego kolejnej wyprawy.

— Cholera, nie możemy wrócić już do przytulasów? — sapnął z rozbawieniem. Nie próbował mnie powstrzymać, ba, nawet nie bronił się jakoś bardzo, a i tak złość w moich uszach szumiała coraz to głośniej. Bawiło go to!

— Jesteś taki beznadziejny! — wysyczałam wolno każde słowo, aby lepiej do niego dotarły. — Ja się martwię, włosy z głowy rwę, a ty...

— Doceniam to przecież! — uchylił się przed moim kolejnym ciosem. — A teraz przestań mnie lać, bo zrobisz krzywdę mnie albo sobie.

Po raz ostatni walnęłam go w bark, po czym odeszłam o parę kroków, ażeby uspokoić wzburzone nerwy. Serce dudniło mi głośno w uszach. Nabrałam kilka głębszych wdechów, które nijak nie załagodziły mojej złości, ale przynajmniej podziałały otrzeźwiająco na umysł.

— Dziewczyna cię sprała — gdzieś za plecami usłyszałam kpiący głos Patelniaka. — Zgrywa takiego twardziela, a teraz...

— Ojeju, to pajączek — pisnęła Emily. — Na twojej nodze!

— Gdzie?! Purwa, zabierzcie go! — rzuciłam okiem przez ramię, ażeby zobaczyć za sobą skaczącego w kółko chłopaka, wymachującego rękami w górę i w dół, jakby chciał stamtąd odfrunąć. — Zabierz, zabierz, zabierz!

W tamtym momencie za Patelniakiem pojawiła się Brenda. Z niewinnym uśmiechem podstawiła brunetowi nogę, kiedy ten akurat się cofał, przez co upadł boleśnie na ziemię i przywalił głową o piach. Syknęłam cicho.

Patelniak podniósł lekko głowę z głupim wyrazem twarzy akurat gdy podeszła do nas Harriet. Mulatka pochyliła się nad nim, a ja widziałam jak ta waha się między uśmiechem a grymasem.

— Oh, Harriet. Nie zauważyłem wcześniej, że masz cztery pary oczu — wymruczał półprzytomnie. — Są ładne, ale z nimi poranny makijaż musi być w fuj trudny — po tych słowach położył się z powrotem na piasku z głośnym stęknięciem. — Ej, niebo zawsze było tak nisko?

Skupiwszy się na bredzącym Patelniaku, nie zauważyłam wysokiego cienia tuż obok siebie, którego właściciel zamknął mnie w ramionach od tyłu strony. Newt położył brodę na moim ramieniu, wlepiając we mnie swoje intensywne spojrzenie, na które – cholera – nie mogłam odpowiedzieć tym samym, bo jak nic by mnie złamał.

Jesteś zła było tym, co uciążliwie powtarzał mój rozum, kiedy serce już dawno śliniło się na samą myśl o blondynie.

— Przestaniesz się dąsać jak ci sprzedam nowinę? — mruknął do mojego ucha, a ja naprawdę starałam się nie paść na kolana, które zrobiły się niczym z waty.

— To zależy od nowiny — bąknęłam sucho.

— Pociąg — to było jednym co powiedział. Zmarszczyłam brwi i w końcu na niego spojrzałam, spotykając się z radosnymi iskierkami na tle mlecznej czekolady. Newt uśmiechnął się szeroko. — Pociąg z odpornymi będzie przejeżdżał jutro niedaleko wschodniego wzniesienia. Thomas i Vince właśnie obmyślają plan — wyjaśnił, a mnie jakby żarówka zapaliła się w głowie. Łzy zamazały mi jego twarz. — Udało nam się. Znaleźliśmy ich.

Nie znajdując słów na to, co wtedy działo się w moim środku, po prostu znów rzuciłam się na jego szyję i przytuliłam do niego jak najmocniej, jednocześnie kolejny raz wypłakując się mu w ramię. Nagle zapomniałam o swoich dąsach, marudzącym Patelniaku i zachodzącym słońcu. Wszystko przestało być ważne.

Minho miał wrócić do domu. I Aris, Sonya, Cody... wszyscy.

Kątem oka widziałam jak Brenda i Harriet wpadają sobie w objęcia. Mulatce oczy się zaszkliły, co tak nie pasowało do jej codziennej postawy nic mnie nie rusza i nie można mnie złamać. A jednak – można było. Wystarczyło tylko wspomnieć o jej bliskich.

Emily za to uklękła tuż przy głowie czarnoskórego, który chyba naprawdę porządnie gruchnął głową o ziemię, bo tylko zmrużył podejrzliwie oczy i prychnął pod nosem.

— Ale to ja dotknąłem nieba, frajerzy.

— A ja nie widziałam żadnego pajączka, koleżko — Emily poklepała go po ramieniu.

···

Zimno. Tlen. Minho. Szepty. Krzyk. Dość.

Miałam wrażenie, że ściany wokół posyłają mi swoje wrogie spojrzenia i pogardliwe uśmiechy, zanim na dobre zmienią mnie w mokrą plamę. Zbliżały się. A być może właśnie mnie nie widziały? Chciałam krzyknąć, że hej, jestem po między wami, ale głos ugrzązł mi gdzieś w gardle.

Szepty w mojej głowie rechotały co chwilę. Podjudzały tylko płomień, który od jakiegoś czasu tłamsił moje płuca, utrudniając mi oddychanie. Rozrywały czaszkę od środka. Wplątałam palce we włosy i mocno za nie pociągnęłam, chcąc zagłuszyć bólem zewnętrznym ten wewnątrz, na co zaśmiały się jeszcze głośniej. Nic z tego.

Za karę szepty ucichły na rzecz krzyku. Nie wiedziałam, czy on wyrwał się z mojego gardła, czy tylko obił o uszy od środka. Nie ważne, bo i tak moje serce załomotało o żebra niczym dziki zwierz w klatce, chcąc się wydostać. Klatka bez kłódki. Kłódka bez klucza.

— Nie krzycz. Dość...

Tylko śmiech. A potem kolejny krzyk.

Wieczność minęła, w której to siedziałam skulona w rogu łóżka, nim ciepło nie rozpłynęło się po moim ramieniu. Na początku przywitałam je szokiem, wzdrygając się jak spłoszona sarna. Oparzyło mnie. Zbyt bardzo przyzwyczaiłam się do chłodu. Bałam się go.

— Nie, odejdź.

— Ellie, spójrz na mnie.

To był taki przyjemny dźwięk. Ciągnęło mnie do niego. Serce wyciągało ku niemu stęsknione ramiona, ale Lęk nadal mocno je trzymał w swoich objęciach. Nie puszczał. Syczał.

— Tylko nie krzycz już, proszę...

Danny. Chciałam do Danny'ego. Gdzie on był, kiedy go potrzebowałam?

Głos już nie odpowiedział, więc pomyślałam wtedy, że tylko mi się przesłyszało. Jednak wciąż czułam na sobie ten ciepły dotyk, który z ramienia przeniósł się na moje policzki, wręcz zmuszając mnie do spojrzenia w bok. Tam spotkałam czekoladowe oczy, które nie mogły być już tylko moim przewidzeniem.

— Ellie, jestem tu — szepnął cicho Newt. Jego kciuki starły pozostałości po łzach na mojej skórze. Nie pamiętałam, abym płakała. — Teraz ty musisz wrócić. Do mnie.

Ci, co szeptali w mojej głowie, warknęli niczym drapieżnik. Coś mocniej zacisnęło się na moim gardle, a płomień w okolicy płuc urósł, jakby karmiony moim strachem.

— Nie mogę... — zachłysnęłam się. — Nie potrafię...

— Spróbuj.

Chciałam spróbować. Mimo wewnętrznego strachu skupiłam się na jego oczach, które tak ochoczo podawały mi dłoń, kiedy ja siedziałam w ciemnym dołku. A potwór wewnątrz mnie doskonale to widział. Szarpnął za moje serce, otarł o płuca, podrapał przełyk, byleby tylko zwrócić na siebie moją uwagę. Zacisnęłam mocno pięści. Musiałam być silniejsza.

W końcu bariera w mojej głowie pękła. Szepty ucichły, światło świecy stojącej na komódce rozproszyło ciemność, a Newt przestał być niewyraźny. Tak jak prosił – wróciłam do niego.

Bez słowa wtuliłam się w jego ramię, pragnąc zapomnieć o tych ostatnich chwilach, które wrosły w moją pamięć niczym chwast. Blondyn od razu przycisnął mnie do swojego boku.

— Słyszałam krzyk, Newt — załkałam. — Ktoś cierpiał...

— To tylko koszmar, El — szepnął w moje włosy. — Nikt nie krzyczał.

— Myślisz, że Minho... oni wszyscy... — zawahałam się na chwilę, bo okropność tych słów nie mogła przejść mi przez gardło. — ...cierpią? Że DRESZCZ...

— Nie wiem — jego palce mocniej wbiły się w moją skórę. Newta też to męczyło. — Możemy mieć tylko nadzieję.

— Ona mi już nie wystarcza.

— Ale ona jedyna nam pozostała.

Westchnęłam, bardziej przylegając do jego ciała. Newt miał rację – tylko nadzieja jeszcze trzymała nas przy życiu. Tworzyła wizje lepszego jutra, w którym każdy chciał się znaleźć, a które oddalało się coraz bardziej. Im bardziej chcieliśmy je złapać, tym dalej ono umykało, niczym piasek między palcami. Uciekało. A my wciąż pozostawaliśmy w tyle.

Wszyscy mieliśmy dość karmienia serc złudnymi nadziejami jutra.

— Newt?

— Tak?

Zastanów się, szeptał rozum, choć serce zagłuszało go swoim głośnym zrób to!

— Zostaniesz ze mną? — niepewność tłamsiła mnie od środka. — Boję się zostać sama.

Wygrał głos serca.

Nie musiałam długo czekać na odpowiedź. Już chwilę później, która była tą najdłuższą w moim życiu, Newt złożył krótki pocałunek na czubku mojej głowy, potem rozkochując mnie w sobie jeszcze bardziej:

— Zostanę. Już na zawsze.

···

primo, wchodzimy w Lek na Śmierć
duo, przyśnił mi się koniec tej książki
trio, będę miała dla was niespodziankę na koniec


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro