16 | Lizanie ran
Był już ranek.
Nad zniszczonym obozowiskiem unosił się ciemny dym, będący bolesnym wspomnieniem wydarzeń z poprzedniej nocy. Wszyscy chodzili po spalonej ziemi i zbierali to, czego nie zdążył strawić ogień, starając się za wszelką cenę nie potknąć o żadnego trupa. A było ich mnóstwo.
Morze trupów.
Nikt mi się nie dziwił, że cały swój czas przesiadywałam tylko przy jednym ciele. Mary wyglądała wtedy tak spokojnie. Ciemne pukle okalały dookoła jej twarz, tworząc pewnego rodzaju poduszkę dla jej głowy, a na bladych ustach majaczył delikatny uśmiech. Jakby to właśnie on był ostatnim gestem, jaki posłała w stronę Vince'a, nim odeszła bezpowrotnie. I być może tak było. Nie pytałam, bo nie miałam siły. A Vince nie miał siły odpowiadać na nic.
Pogładziłam palcem zimny już policzek kobiety. Ciepło powoli opuszczało jej ciało, bo nie miało już czego ogrzewać. W końcu jej serce już dawno przestało bić, pompować krew, a nawet drgać. Na zawsze. Łzy znów zakręciły się w moich opuchniętych oczach, choć jeszcze chwilę wcześniej sądziłam, że wypłakałam już całe źródełko w koszulkę Newta. Kolejne zaskoczenie.
Nie wiedziałam ile czasu przesiedziałam skulona na kolanach Newta, wyjąc mu do ucha jak małe dziecko. Mogło minąć nawet kilka godzin nim zupełnie doszłam do siebie. Ale wtedy naprawdę byłam zwykłą dziewczynką, której bliskich porywała śmierć, tak bez ostrzeżenia i sprawiedliwości, do tego śmiejąc się mi prosto w twarz. Bo dlaczego to Mary musiała zginąć? I Danny? Winston? Przecież na to nie zasłużyli. Oni tylko chcieli żyć jako wolni ludzie.
Być może czymś zawiniłam Bogu; czymś, co aż tak go rozgniewało, że zdecydował się ukarać mnie najgorszą z możliwych kar. Śmiercią nie moją, a mojej rodziny. Nie miałam pojęcia co zrobiłam, ale i tak byłam gotowa paść na kolana w każdej chwili i błagać o wybaczenie, ażeby tylko wszyscy byli bezpieczni.
Newt nigdy nie powiedział mi tego wprost, ale wiedziałam, że w tamtym momencie czuł się tak samo jak ja. Też był małym chłopczykiem, któremu odebrali rodzinę, przyjaciela, a nawet własną tożsamość. To dlatego przytulał mnie jak pluszowego misia, pierwszy raz porzucając swoją maskę obojętności i przestając tłamsić emocje w sobie, aby móc wypłakać mi się w ramię. Bo jego też to przytłaczało. Nas wszystkich emocje wyżerały od środka.
Świat niszczył nas psychicznie.
— Wygląda jakby spała.
Wzdrygnęłam się, od razu spoglądając na małą Emily, która swoimi wielkimi oczami obserwowała nieruchomą twarz Mary. W dłoniach trzymała zgnieciony stokrotkowy wianek, jaki dzień wcześniej uplotłam wraz z Newtem. A bardziej to on uplótł.
Dziewczynka spłoszyła się delikatnie. Spuściła głowę, powierciła końcówką buta w piasku i zamilkła na moment, mocno zaciskając palce na wiązance kwiatów.
— Nie chciałam cię wystraszyć — mruknęła nieśmiało. — Nie taki był plan.
— Ostatnio podskoczyłam na widok mrówki, więc się nie przejmuj — machnęłam niedbale ręką. — Cykor się ze mnie zrobił.
Emily uśmiechnęła się lekko. Sekundę potem jednak chwilowy uśmiech zastąpił smutek, który wygiął jej wargi w podkówkę. Uklękła po drugiej stronie ciała Mary i westchnęła cicho, układając wianek na swoich kolanach.
— Lubiłam ciocię Mary — odezwała się po dłuższej chwili ciszy. — Plotła mi warkocze. I śpiewała, kiedy byłam smutna.
Własne wspomnienia nagle zaatakowały moją głowę. Krótkie migawki z przeszłości, w których Mary czesała moje włosy, tuliła do snu lub śpiewała piosenki lecące w radiu, używając łyżki jako swojego mikrofonu. Pamiętałam jej śmiech. Taki ciepły, łagodny... pełen miłości. Wtedy ten sam dźwięk rozdzierał moje serce na pół.
Już nigdy miałam go nie usłyszeć. Z czasem miał zestarzeć się w mojej pamięci, wyblaknąć, aż nie zniknąłby całkowicie.
— Nie powinna umrzeć — warknęłam, czując nagłą złość. Na DRESZCZ, Paige, Jansona. Na cały ten zepsuty świat. — Powinna żyć i wciąż pleść warkocze.
— Może pleść warkocze aniołkom, no nie?
Zmarszczyłam brwi, jednak widząc radosne iskierki w jej wielkich oczach, ugryzłam się mocno w język. Miała w sobie tyle wiary. Kim bym była, gdybym jej ją odebrała?
— Masz rację — posłałam jej mały uśmiech. On był... szczery.
Emily jeszcze przez moment przyglądała się twarzy Mary, a następnie z lekkim zawahaniem założyła na jej głowę podeptany wianek. Poprawiła czule jej ciemne loki, czemu przyglądałam się z wielkim wzruszeniem, aż moje serce westchnęło rozczulone.
— Teraz sama wygląda jak aniołek — radość przewijała się między jej słowami. — Nie myśl o niej jako o umarłej, Ellie. Po prostu pomyśl, że Mary tylko pięknie śni. I te sny są na tyle cudne, że aż Mary już nigdy nie chce z nich wracać.
Pojedyncza łza spłynęła w dół po moim policzku; najwidoczniej jeszcze jedna się uchowała. Starłam rękawem mokry ślad, nie potrafiąc pojąć tego, jak bardzo ta malutka dziewczynka była mądra oraz ile uroku w sobie skrywała.
— Jesteś bardzo mądra, smyku — nagle za jej plecami pojawił się Vince, który odczytał moje myśli i poczochrał małą po włosach. W następnej kolejności jego wzrok spoczął na mnie. — Pożegnałaś się już?
Być może twarz Vince'a okalały drobne zmarszczki - pierwsze oznaki starości - ale w momencie, kiedy go poznałam, jego oczy były pełne młodzieńczego wigoru. Ale nie wtedy. Skoczne iskierki pochłonęła pustka i cierpienie. Vince cierpiał.
Wraz z odejściem Mary, umarła również jego młodość.
Spojrzałam ostatni raz na martwą kobietę, w wianku przypominającą pierwszy dzień wiosny, która większość życia zastępowała mi matkę. W tamtym momencie nie mogłam już jej tego powiedzieć, ale gdybym miała taką szansę, to powiedziałabym jedno. Spisałaś się świetnie, mamo.
— Tak — odparłam zduszonym głosem. Moje serce wciąż pozostawało niepewne, choć rozum już dawno zadecydował.
Vince pokiwał tylko głową. Złapał za folię, którą okrywano wszystkich zmarłych, po czym ostrożnie zakrył twarz Mary, aby ten parszywy świat już nigdy nie mógł jej oglądać.
— Dobranoc, Mary.
— Śnij o samiuśkich pięknych rzeczach — dodała Emily.
Kiedy wstawałam, odrętwienie zagrało mi na kościach niczym kiepska kapela, ale zignorowałam to. Odwróciwszy się, ruszyłam chwiejnym krokiem w stronę przygnębionych chłopców, nie rzucając nawet najmniejszego spojrzenia wstecz. Mary stała się przeszłością. A ja musiałam iść ku przyszłości, niezależnie jak okropnie się rysowała.
Pierwszy zauważył mnie Newt. Odepchnął się gwałtownie od skrzynki, ale widząc, że i tak zmierzam w jego stronę, on pozostał na miejscu. Ze spuszczoną głową usiadłam na skrzynce tuż obok niego, aby móc ułożyć policzek na jego ramieniu. I tak też zrobiłam.
— Czuję się fujowo, więc nawet nie pytaj — wyprzedziłam go. Blondyn zacisnął wargi w wąską linię i tylko westchnął w moje włosy.
— Co teraz będzie? — spytał Patelniak, od razu wlepiając wyczekujący wzrok w Thomasa, jakby ten miał znać wszystkie odpowiedzi.
Brunet dopiął swój plecak do końca, a gdy już nabierał powietrza do płuc, znikąd pojawił się Vince wraz ze swoim krzywym grymasem, jaki trzymał się go od kilku godzin. Musiał mieć wszczepiony jakiś radar, bo nie wierzyłam, ażeby pojawiał się w najbardziej odpowiednich momentach przez czysty przypadek.
— Zbierzemy w kupę ocalałych — odpowiedział za Thomasa. — Odstawimy was do bezpiecznej przystani. A tam... zaczniemy od nowa.
— No chyba nie.
Wszyscy spojrzeli na mnie jak na malowane wrota, ze zdziwieniem oraz zmieszaniem na twarzy. Mięśnie Newta lekko się spięły. Vince nie mógł mówić poważnie. Jeśli faktycznie myśleli, że będę wysłuchiwać ich bzdur w milczeniu jak potulna dziewczynka, do tego się jeszcze do nich dostosuje, to byli głupi jak każdy plan Thomasa.
— Nigdzie się nie ruszam bez Minho — postawiłam sprawę jasno.
— Ellie...
— Zamknij się.
Westchnięcie opuściło usta Newta, gdy gwałtownie oderwałam głowę od jego ramienia i zeskoczyłam ze skrzynki na ziemię, robiąc kilka nerwowych kroków. Złość wypełniła moją czaszkę po same brzegi. Kopnęłam w pierwszy lepszy kamień, prawie łamiąc sobie palca, ale to nie powstrzymało mnie przed rzuceniem im oskarżycielskiego spojrzenia.
— Minho to nasz przyjaciel — wysyczałam każde słowo, aby lepiej to do nich dotarło. — Liczy na nas, a wy zamierzacie go tak po prostu zostawić?
— Rozejrzyj się — uniósł się Vince i objął ręką całe obozowisko, a gdyby Patelniak w porę się nie uchylił, jak nic miałby wielką bulwę zamiast nosa. — Spuścili nam manto!
— I dlatego mamy schować się kącie i się rozpłakać — prychnęłam sarkastycznie. — Przestań się mazać i weź się w garść!
— Możesz sobie gadać, a i tak...
— Bądź facetem!
— Cholera, jak ja ci zaraz...
— Hola, hola, przystopuj — w ostatniej chwili między nami pojawił się Newt, odpychając ode mnie Vince'a, którego dodatkowo Patelniak ciągnął za koszulę do tyłu. Uśmiechnęłam się zwycięsko ponad ramieniem blondyna. — Wyluzuj koleś.
— To ogarnij swoją panienkę — burknął mężczyzna, ale Newt nie dał się sprowokować. Choć ja za tą panienkę chętnie dokopałabym mu tam i ówdzie. — Wszyscy jesteście szurnięci. Ellie...
— Ma rację — dokończył za niego Thomas.
— Na serio? — Patelniak pomrugał szybko oczami.
— Na serio? — Newt zmarszczył brwi.
— Na serio? — uśmiechnęłam się szeroko, czując ogromną ochotę wyściskania go aż do momentu, dopóki gały nie wyszłyby mu na wierzch. — Od zawsze wiedziałam, że ty to jednak mądrze gadasz, Tommy.
Wszyscy spoglądaliśmy na tego samego chłopaka, jednak każdy z nas trzymał się swojej emocji. Mnie rozpierała satysfakcja, Vince'owi żyłka na czole pulsowała ze złości, Newt zagryzał w roztargnieniu wargę, a Patelniak klepał się po policzkach, jakby nie dowierzał miejscu, w którym się znalazł. W tym czasie zdążyli dołączyć do nas Jorge, Brenda oraz Harriet, którzy podobnie jak reszta wwiercali swój wzrok w Thomasa.
— Obiecałem coś Minho — Thomas zarzucił na plecy plecak, do którego przez ostatni czas pakował najróżniejsze przedmioty, nie wiadomo po co. — Obiecałem, że razem wyjdziemy z tego gówna. Więc nie zostawię go bez pomocy.
Brawa dla Thomasa!
— Świetnie — klasnęłam ucieszona w dłonie. — A ja idę z tobą.
Stanęłam wyprostowana przy boku bruneta, zanim ktokolwiek zdążyłby mnie zatrzymać, co próbował zrobić Newt oraz Vince. Nowy cel dodał mi siły. Na ten krótki moment zapomniałam o spalonym obozowisku, śmierci Mary czy zabandażowanej ręce, która co jakiś czas przypominała o sobie poprzez ból. Wtedy moje myśli gnały wyłącznie w stronę Minho.
Chłopcy rozejrzeli się po sobie z niepewnymi minami. Gdzieś z boku Harriet ostrzyła scyzoryk o kamień, a znacznie dalej jakiś facet przeszukiwał kupę popiołu, będącą dawniej jednym z namiotów.
— Nie każę wam iść ze mną — wzruszył ramionami Thomas, potem spoglądając na mnie. — Ty też nie musisz tego robić.
— Wiem Tommy — poklepałam go z uśmiechem po ramieniu. — Ale mnie nie musisz przekonywać.
— Posłuchajcie — westchnął Newt i zrobił kilka powolnych kroków w naszą stronę. — Znałem Minho... właściwie odkąd pamiętam. Uwierzcie mi lub nie, że gdyby istniałby jakiś sposób, to stałbym teraz obok was — przed następnym zdaniem wziął głęboki wdech, kręcąc lekko głową. — Ale nie ma żadnego sposobu.
Jego słowa zadziały na mnie niczym wspomnienie prądu przeszywającego moje ciało do kości. Cofnęłam się o krok, spoglądając na niego z pewnego rodzaju zdradą w oczach. Myślałam, że się przesłyszałam. Bardzo chciałam się przesłyszeć. Nie mogłam uwierzyć, że to padło z jego ust. Ust Newta. Domniemanego przyjaciela Minho. A przynajmniej tak uważałam.
Rozum kategorycznie skreślił go w moich oczach, choć naiwne serce skomlało, błagało, a nawet krzyczało, ażeby mu wybaczyć jeden głupi błąd. Tylko że ten błąd nie był wcale mały.
— Nie robię tego tylko dla Minho — odparł buntowniczo Thomas. — Robię to dla nas wszystkich. Dla tych porwanych i dla tych, których porwą w przyszłości - zacisnął na chwilę usta, myśląc gorączkowo nad dalszą przemową, po czym kontynuował: — Bo nie przestaną. Oni nigdy nie przestaną. Będą nas tropić każdego dnia. Każdej nocy. W każdej chwili. Aż nie złapią ostatniego odpornego.
Przyglądaliśmy mu się z pewnego rodzaju podziwem i fascynacją, a przynajmniej mną takie właśnie emocje targały. Łykałam jego słowa jak naiwne szczenię i gdybym mogła to zapewne merdałabym ogonem. Słowa Thomasa pierwszy raz miały dla mnie jakikolwiek sens.
— Dlatego... dlatego zabiję Avę Paige.
Ogólne napięcie nagle wzrosło, a groźna nuta zagrała w naszych głowach niczym dzwonek telefonu. Mimo to nikt się nie odezwał.
— Pomyślcie o innych — dodałam, nadal widząc same nieprzekonane twarze. — O Sonyi i Arisie... — Harriet zacisnęła mocniej dłonie w pięści. — ...o Codym... — spojrzałam na Vince, dla którego wspomniany chłopak był kimś więcej niż tylko żołnierzem. Mężczyzna spuścił z bólem głowę. — ...i o tych wszystkich dzieciakach, którzy teraz drżą ze strachu przed tym, co ich czeka. Oni na nas liczą. Nie możemy ich zawieść.
Moja przemowa chyba przełamała ich opór. Widziałam to w oczach Newta i Patelniaka, którzy spojrzeli na siebie z krzywymi minami, choć oboje dobrze wiedzieli, że miałam ich już w garści.
— Znów się jej słuchamy.
— Ta laska ma nad nami zbyt dużą władzę.
W kilku krokach znalazłam się pomiędzy nimi, obu mocno przytulając i piszcząc im do uszu. Patelniak szybko wyplątał się z moich objęć, przyciskając dłonie do uszu i marudząc coś pod nosem o pękniętych bębenkach, za to Newt oplótł mnie ramionami w talii, aby pogłębić nasz uścisk. Moje serce zabiło szybciej, a rozum od razu zapomniał jego zdradę, kiedy ciepły oddech chłopaka połaskotał skórę na mojej szyi.
— Kiedyś przez ciebie oszaleję.
— Już to zrobiłeś, Newtie.
— To samobójstwo — skwitował zrezygnowany Jorge. Mimo to na jego ustach majaczył mały uśmieszek. — Ale nie pozwolę umrzeć Minho, dopóki nie zobaczy tej parki gołąbków i basta.
Wtuliłam twarz w bluzę Newta, ukrywając jednocześnie swoje czerwone policzki oraz delikatny uśmiech, który wzbudziły nie tylko słowa Hiszpana, ale i bliskość brązowookiego.
— Szczerze mówiąc... to chętnie się zemszczę — głos Harrier pełen był podekscytowania.
— Skręcenie kilku karków powinno cię rozerwać, seniorita.
— No dobra — westchnął Vince. Chyba wciąż nie dowiedział na co się godzi. — To jaki mamy plan?
Thomas tylko uśmiechnął się lekko.
···
powiem wam, że... jesteśmy bliżej końca niż początku *chlip chlip*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro