Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

04 | Hotel

Szłam skocznym krokiem, nucąc pod nosem melodię piosenki, która jako pierwsza przyszła mi do głowy. Rola przewodnika dodawała mi skrzydeł. A może to fakt, że pierwszy raz od niepamiętnych czasów miałam do kogo gębę otworzyć, kto nie był Dannym czy moim lustrzanym odbiciem? Nie wiedziałam i nie dociekałam. Wolałam korzystać póki ten stan trwał.

Odwróciłam się i zaczęłam iść tyłem, rzucając okiem na swoją wycieczkę.

Tuż za mną szli Patelniak i Minho, choć trafniej by było powiedzieć, że ledwo powłóczyli nogami. Za ich plecami czaił się Aris. Z tego co zauważyłam, nie był zbyt rozmowny. Potem byli Newt, Thomas i Winston. Przytuleni do siebie pomagali iść temu ostatniemu, który ku uldze wszystkich jednak się ocknął, ale nadal nie miał na tyle siły by stać, o stawianiu kroków nie mówiąc. Pochód zamykała obrażona Teresa, która... no cóż, była obrażona.

— Jak się trzymacie? — spytałam. — Już niedaleko, na serio.

— Mówiłaś tak samo dwadzieścia minut temu! — jęknął Minho i otarł pot z czoła. — Pocę się jak świnia. A spod pach to już lecą mi wodospady.

— Nikt nie pytał, stary — mruknął idący obok niego Patelniak, marszcząc zabawnie nos.

— Przysięgam, że jeszcze parę kroków i jesteśmy w domu — zapewniłam i wróciłam do normalnego chodu, kiedy to widziałam przed sobą drogę.

— Czuję, że ona znów kręci. Chyba zacznę liczyć te parę kroków.

Zaśmiałam się głośno na wypowiedź Azjaty, której prawdopodobnie miałam nie usłyszeć. Zadarłam głowę wysoko w górę. Słońce powoli chowało się za budynkami, zabierając ze sobą błękit nieba i światło. Zapomniało jednak, być może celowo, o cieple, które nadal stanowiło dla nas utrapienie. Ale jak mówiłam – byliśmy już naprawdę blisko.

— Czy to nie dziwne?

Zmarszczyłam brwi i ponownie odwróciłam się do nich twarzą. Teresa, która zadała to pytanie, spoglądała na wszystkich z wymalowanym na twarzy niedowierzeniem. Przez ostatnie dwadzieścia minut mało się odzywała. Naburmuszyła się i szła jako ostatnia, tylko co jakiś czas wtrącając swoje pół-słowa. Dlatego wtedy tak bardzo ciekawiło mnie, co ma nam do powiedzenia.

— Idziemy za nią jak potulne baranki — wskazała na mnie palcem. —A my nic o niej nie wiemy! Nie znamy nawet jej imienia!

Słysząc jej słowa, przywaliłam sobie z otwartej dłoni w czoło. Nie wiedziałam, że można być aż tak głupim. Bo jak mogłam się im nie przedstawić na początku? Cieszyłam się tylko, że nie było nigdzie Danny'ego, który na pewno zbeształby moje maniery.

— Rany, masz rację — mruknęłam nieco zawstydzona. — Jestem Ellie.

— Hej Ellie! — Minho uśmiechnął się i pomachał do mnie dłonią. Rzucił kpiące spojrzenie brunetce. — Słyszałaś? To jest Ellie. Masz co chciałaś, a teraz wróć do milczenia, bo to ci lepiej wychodziło.

— Stul japę, Smrodasie!

— Przecież ja nie mówiłem do ciebie, Tommy!

Parsknęłam śmiechem, który chwilę później ugrzązł mi w gardle. Zatrzymałam się gwałtownie, a reszta poszła za moim przykładem. Wyciszyłam wszystkie myśli w głowie i skupiłam się całkowicie na nasłuchiwaniu otoczenia. W końcu rozszerzyłam szeroko oczy.

— Kryć się!

Nie musiałam się dwa razy powtarzać. Wszyscy sprawnie zaczęli wskakiwać pod co większe odłamy gruzu, ale z Winstonem nie poszło już tak łatwo. Newt i Thomas zaczęli wciągać przyjaciela w cień czegoś, co kiedyś mogło być częścią ściany, a ja z przerażeniem przyglądałam się zbliżającemu do nas samolotowi, wciąż stojąc na widoku. Chciałam mieć pewność, że oni są bezpieczni. Nie zważałam już nawet na lęk, który kolejny raz tamtego dnia ścisnął w pięści moje serce. Musiałam mieć tą cholerną pewność.

Wreszcie i Winston ukrył się całkowicie. Wtedy samolot DRESZCZU-u był już na skrzyżowaniu ulic, a ja wciąż stałam na jednej z nich. Bezbronna i widoczna. Lęk zaczął szeptać mi do ucha, że nie dam rady. Schyliłam się i zaczęłam wczołgać się pod gruz. Czułam posmak krwi od przegryzionej wargi. Słyszałam szum krwi w uszach. Lęk śmiał się głośno w mojej głowie. Było źle.

Ktoś złapał i pociągnął za mój łokieć, przez co wpadłam na czyjś bok. Nie myśląc za wiele przytuliłam się do jego ramienia; tego obcego ramienia mojego wybawcy. Ciekawiło mnie, czy on też tak głośno słyszał warkot silnika samolotu. A może to był tylko łomot mojego serca?

Parę chwil później wszystko ucichło. Strach stopniowo ulatywał z mojego ciała, a moje palce coraz lżej zaciskały się na kurtce osoby obok. Wzięłam głęboki wdech, po czym otworzyłam oczy. Nie pamiętałam nawet momentu, w którym je zamknęłam. Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam w bok, wprost w ciepło czekoladowe oczy.

— Wszystko gra? — spytał Newt. Zlustrował moją twarz uważnym spojrzeniem.

Pomrugałam szybko oczami, co chwilę otwierając i zamykając buzię. Zdawałam sobie sprawę, że robiłam z siebie czuba. Utwierdził mnie w tym sam Newt, który zmrużył rozbawiony oczy i zadarł usta w uśmiechu.

— Newt, pomóż mi go podnieść — sapnął Thomas z ramieniem Winstona na barku.

Chłopak szybko zareagował. Wyszedł spod gruzu i zarzucił sobie drugą rękę bruneta na ramiona, aby następnie z pomocą Thomasa podnieść go do pionu. Ja za to zostałam sama, ale dzięki temu szybciej udało mi się ogarnąć. Poklepałam się lekko po policzkach.

— Ellie, ogarnij się! — syknęłam i wyczołgałam się na ulicę.

Stanęłam obok chłopaków, czekając aż wszyscy powychodzą ze swoich kryjówek. Tupałam niespokojnie nogą. Czułam, że muszę coś powiedzieć. Inaczej rozsadziłoby mnie od środka.

— Newt — odwróciłam się do niego. Gdy na mnie spojrzał, moja chwilowa odwaga momentalnie uleciała. Wracaj! — Ja, ten tego... no... — przyłożyłam pięść do ust i mruknęłam: — ...dzięki.

— Słucham? — blondyn udał głupa. Pochylił się bardziej w moją stronę. — Powtórz, bo nie usłyszałem.

— Ops, twoja strata! — wzruszyłam ramionami, nie zamierzając się powtarzać. — Oh, to nasz przystanek! — wskazałam na hotel przed nami i nie zwracając już uwagi na niego ani na nic, uciekłam.

Stanęłam pod ścianą budynku, dokładnie pod jednym z balkonów pierwszego piętra. Zadarłam głowę wysoko i chwilę przyglądałam się konstrukcji, a stojący obok mnie Patelniak kręcił szybko głową, nie wiedząc na czym zawiesić wzrok. Raz patrzył na mnie, aby potem znów spojrzeć na balkon.

— To tam mieszkasz? — wydusił w końcu.

— Tak.

— Nie ma innego wejścia?

— Nie.

Chłopak pokiwał głową, jakby właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał. W tym czasie po mojej drugiej stronie znalazł się Minho, który również wpatrywał się w ścianę hotelu.

— Mam pytanie. Jak chcesz tam wejść? — wskazał palcem na balkon. — Nie wiem jak ty, ale ja tak wysoko nie skaczę.

Odwróciłam do niego głowę i uśmiechnęłam się lekko. Potem, czując na karku wzrok wszystkich, podeszłam do kupy złomu leżącej niedaleko szkieletu fontanny, która w lepszych czasach musiała cieszyć wzrok przechodniów. Ścisnęłam w pięści białą płachtę i odwróciłam się do skołowanych nastolatków.

— Parter jest całkowicie zniszczony i zawalony. Nie da się przejść — wyjaśniłam, gdyby ktoś jeszcze miał jakieś wątpliwości. Pociągnęłam za materiał. — Tak wejdziemy na piętro pierwsze, gdzie schodami wdrapiemy się na czwarte.

Wszyscy obserwowali metalową drabinę, oblepioną gdzieniegdzie plamami rdzy, z niepewną miną. Dźwignęłam ją do pionu i dzięki kółkom zamontowanym na samym jej dole, podjechałam nią do balkonu. Zaczepiłam ją o balustradę, potrząsając nią jeszcze i sprawdzając, czy nie chybocze się zbyt bardzo. Wreszcie otrzepałam zadowolona dłonie o siebie.

— Moment — odwróciłam głowę w stronę Minho, który gwałtownie pomachał ręką w powietrzu. — Mieszkasz na czwartym piętrze? — spytał, a ja kiwnęłam głową. Chłopak pokręcił głową. — Wymiękam. Zostaję tutaj i rozbijam biwak. Ktoś dołącza? Zapraszam!

— Szczerze odradzam — mruknęłam i wspięłam się na pierwsze dwa szczeble. — Chyba że kręci cię widok popękanej mordy z wywieszonym jęzorem o poranku.

Patelniak zaśmiał się ze zdegustowanej miny przyjaciela, a rozbawiony Newt poklepał go kilka razy po plecach. Zaraz potem ten sam blondyn podszedł do drabiny i asekurował mnie, gdy ja wchodziłam na górę. Mogłam mu powiedzieć, że robił to niepotrzebnie. Tylko po co?

Chwilę zajęło, nim wszyscy znaleźli się na kładce. Winston po każdym kolejnym szczeblu potrzebował paru sekund odpoczynku, ale w końcu i jemu udało się pokonać drabinę. Z pomocą Minho wciągnęliśmy drabinę na górę, a następnie poprowadziłam ich na schody. Nasze kroki odbijały się hałasem od ścian, które pierwszy raz od wielu lat słyszały więcej głosów niż jeden mój.

— Rozgościcie się — powiedziałam po otworzeniu drzwi. Pstryknęłam włącznikiem, a światło żarówki rozproszyło ciemność, oświetlając nieduży pokój. — W szafkach znajdziecie wodę i coś do żarcia — wskazałam na kącik kuchenny w rogu pomieszczenia. — Bierzcie co chcecie, a ja zaraz wrócę.

Zapukałam cicho do drzwi, ale i tak weszłam do pokoju nie czekając na odpowiedź. Danny leżał odwrócony plecami do wejścia. Oddychał spokojnie. Nie miałam serca go budzić, ale wiedziałam, że nie mam innego wyjścia. Z ociąganiem podeszłam więc do niego i poklepałam kilka razy w ramię.

— Danny — mruknęłam, szarpiąc go za ramię. — Danny, wstawaj. Mamy gości.

Mężczyzna spojrzał na mnie zaspanym wzrokiem. Przetarł twarz dłonią i uniósł się na łokciach, wzdychając sennie.

— Ellie, co ty pleciesz?

— Goście. Są za ścianą.

To obudziło go jak kubeł lodowatej wody. Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, a twarde spojrzenie prawie przygwoździło mnie do podłogi. Zacisnął palce jednej dłoni na kołdrze, a drugą złapał za mój nadgarstek, aby przyciągnąć bliżej siebie. Przełknęłam ślinę. Chyba... go zdenerwowałam.

— DRESZCZ? — szepnął zza zaciśniętych zębów. Zmarszczyłam brwi i już miałam zaprzeczyć, gdy on mnie uprzedził: — Posłuchaj mnie teraz. Otworzysz okno i zjedziesz po rynnie...

— Danny...

— Nie przerywaj mi. Wyjdziesz, a potem uciekniesz najdalej...

— Przestań.

— Zostawisz mnie tutaj, a ty...

— Danny, do cholery! — krzyknęłam. — To nie DRESZCZ. Myślisz, że oni czekali by grzecznie za drzwiami, dopóki nie zawołałbyś łaskawie proszę?

Danny zacisnął wąsko usta, myśląc nad moimi słowami. Zaśmiałam się z jego głupiej miny i jeszcze głupszych domysłów. Może jednak powinnam była mu pozwolić spać dalej?

— Dobra, już wystarczy — mruknął oschle, gdy ja wciąż zanosiłam się śmiechem. — Więc kto to jest?

Odstawiłam rozbawienie na boczny plan, zakładając na usta tajemniczy uśmiech. Wysmyknęłam rękę z jego dłoni, po czym w trzech krokach znalazłam się przy drzwiach. Uchyliłam je nieco, aby móc przecisnąć przez nie jedynie swoją głowę.

— Hej, bo miałam was z kimś poznać. Więc chodźcie — otworzyłam szerzej drzwi. — Tylko... nie wszyscy.

Wymienili się niepewnymi spojrzeniami. Winston ledwie chodził, a Aris jakoś nie wyrywał się na ochotnika. Patelniaka nie interesowało nic więcej poza zawartością mojej kuchni. Za to Teresa już podnosiła się z podłogi, ale Minho, który oparł się na ramieniu dziewczyny, pomógł jej usiąść z powrotem. Wtedy naprawdę musiałam się postarać, aby nie wybuchnąć śmiechem. Już i tak podpadłam Teresie wystarczająco.

Ostatecznie do pokoju weszli Thomas, Minho i Newt. Odpowiedziałam uśmiechem na uśmiech tego ostatniego i zamknęłam drzwi, by następnie schować się w ciemnym kącie pomieszczenia. W końcu to nie była moja rozmowa.

Oczy Danny'ego rozbłysły na widok chłopców. Przeskakiwał wzrokiem z jednego na drugiego, z drugiego na trzeciego, a ja pierwszy raz od dawna w błękitnych tęczówkach widziałam tak piękne, zapomniane już przeze mnie iskierki.

— Thomas — mruknął niedowierzająco. — Ty żyjesz.

Zagryzłam wargę. Znał go. Zaskoczony brunet spojrzał na przyjaciół, ale zaraz wrócił wzrokiem do mężczyzny. Zrobił krok, a ja zacisnęłam dłonie w pięści. Lęk o życie moich bliskich wbił pazur w moje serce. Wiedziałam, że wystarczył jeden gwałtowny ruch ze strony chłopaka, a byłabym gotowa rzucać nożami. Ostrze już parzyło moją skórę na biodrze.

— Dlaczego wszyscy go znają? — szepnął Minho do Newta, który tylko wzruszył ramionami.

— Ciebie też miło widzieć, Minho — dodał Danny. — Newt, jak noga?

Mięśnie blondyna napięły się, a szczęka mocno zacisnęła. Poruszył się niespokojnie, ale nie odezwał się ani słowem. To musiał być drażliwy temat.

— To nowość — mruknął Thomas. — Zna pan nas wszystkich...

— Skąd? — wciął się Newt. Zadrżałam lekko na chłód w jego głosie.

Danny nie odpowiedział od razu. Zamiast tego poprawił poduszkę pod głową, podrapał się w skroń i zaczął robić młynek z palców. Zastanawiał się.

— Dawno temu pracowałem w siedzibie DRESZCZU — westchnął. Nie był z tego dumny. — Dokładniej przy projekcie Labiryntu A. Waszego Labiryntu.

Cisza zadzwoniła mi w uszach. Nie wiedziałam na kim skupić się najbardziej. Wszyscy zdawali się analizować sytuację, w jakiej się znaleźli, indywidualnie w swoich myślach. A ja tak bardzo żałowałam, że nie mogę wejść im do głów.

— Byłem z wami od początku — odezwał się Danny po długich minutach milczenia. — Zanim wyczyścili wam pamięć i potem, kiedy wsadzono was na tą arenę śmierci. Nie sądziłem, że ciebie też tam wyślą — zwrócił się do Thomasa.

— I nic nie zrobiłeś? — prychnął z pretensją Minho. — My tam walczyliśmy o życie, a ty obserwowałeś nas sobie z pikolonego monitorka?

— Nie mogłem nic...

— Gówno prawda — burknął Azjata. — Zawsze coś da się zrobić. Choćby...

— Choćby co? — przerwał mu. — Miałem wskoczyć do windy i przeprowadzić was przez Labirynt? Ryzykowałem już przy przemycaniu wam cholernych antybiotyków, więc nie mów mi, że nic nie robiłem.

Spokojny głos Danny'ego tylko rozdrażnił bardziej Minho. Zacisnęłam palce na rączce scyzoryka, gdy czarnowłosy zrobił gwałtowny krok, ale Newt w ostatniej chwili złapał go za ramiona.

— Stary, wylaksuj.

— Wykopali cię — stwierdził Thomas. Całkowicie zignorował swoich przyjaciół. — Kiedy się zorientowali. Dlatego tutaj jesteś.

— Od zawsze uważałem, że jesteś mądrzejszy od wszystkich tych bufonów w białych kitlach — mężczyzna uśmiechnął się smutno. — I dlatego lubiłem z tobą pracować.

— Wystarczy tego — mruknął spokojnie Newt. — Przejdźmy do tego, po co tak naprawdę tu jesteśmy.

Danny uniósł zaintrygowany brew. Poprawił swoją pozycję na poduszkach, walcząc z chwilowym napadem kaszlu. Poczucie winy nagle obciążyło moje sumienie. Przez to całe zamieszanie nie znalazłam dla niego żadnego leku.

— Co wiesz o Prawym Ramieniu?

Mężczyzna napiął się. Zacisnął mocno szczękę i aż wystraszyłam się, że zaraz usłyszę trzask jego pokruszonych zębów. Wziął kilka uspokajających wdechów, ale jego dłonie wciąż nerwowo zaciskały się w pięści.

Zdziwiła mnie nieco jego reakcja. Nawet myśl, że czuby z DRESZCZU-u są za ścianą, nie wzbudziła w nim tak silnych emocji.

— Ellie, wyjdź.

Zamrugałam szybko oczami. Chyba się przesłyszałam.

— Że co?

— Po prostu wyjdź — powtórzył.

Czyli jednak się nie przesłyszałam.

— Niby czemu?

Ugodziło mnie to do żywego. Czułam wbijające się w moją skórę paznokcie, gdy nieświadomie zacisnęłam pięści. Nie rozumiałam, dlaczego do cholery mnie wyganiał.

— Bo to nie dotyczy ciebie — warknął stanowczo. To był ton, który przypominał o jego pozycji. I sprawiał, że w jednej sekundzie kurczyłam się w sobie.

Po długiej walce na wzrok, która całkiem pozbawiła mnie sił, odepchnęła się gwałtownie od parapetu. Przegrałam w tamtej bitwie. Czułam na sobie spojrzenie chłopaków, gdy wychodziłam z pokoju. Nie odwróciłam się jednak do żadnego z nich. Na nich też byłam zła.

Bo oni mogli tam zostać.

Trzasnęłam głośno drzwiami. Siedzący przy kominku Aris podskoczył lekko, a Patelniak wzdrygnął się i gruchnął głową w kredens. Spojrzał w moją stronę z grymasem bólu, przy tym masując czule czubek głowy.

— Jak Minho nazwał Arisa, gdy pomagał mu się uwolnić? Tam na rynku? — wysyczałam wściekle i zrobiłam kilka nerwowych kroków. Aris w ostatniej chwili zabrał sprzed moich nóg swój plecak, który prawie stratowałam. — Coś na k... kut... krta...

— Krótas? — wyręczył mnie Patelniak.

— Właśnie! — pstryknęłam palcami i wskazałam na drzwi od pokoju, z którego mnie wygoniono. — Oni są cholernymi krótasami!

Kopnęłam zła w starą komodę i od razu złapałam się za stopę, czując ból palca sięgający aż po szyję. Zaklęłam szpetnie pod nosem. Okej, czasem zbyt bardzo dawałam się ponieść emocjom.

Wszyscy wlepili we mnie rozbawiony wzrok. Jedynie Teresa nie zwróciła na mnie większej uwagi, przeglądając jedną z książek medycznych Danny'ego. Wreszcie Winston, który odezwał się pierwszy raz od naszego spotkania, co w zupełności wystarczyło do podniesienia mnie na duchu, uniósł słabą rękę w górę i powiedział:

— Ma rację. Polać jej!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro