Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*Mama*

-Gdzie jest mój syn!?- Z błogiego snu wybudza mnie krzyk, krzyk mojej ukochanej mamy która po chwili wpada w amoku do pokoju skąpanego w mroku a zaraz za nią wbiega zdenerwowany Tadeusz.

- Proszę zaczekać Janek ś- Janek już nie śpi...- Nie kończy wcześniejszego zdania kiedy widzi moje uchylone, zmęczone oczy wgapione w niego.

- O mój boże, synku...- Szepnęła moja matka zalewając się łzami, szybko przysiadła na rogu posłania na którym leże. Uśmiecham się do niej słabo aby choć trochę ją uspokoić.

- Co te potwory ci zrobili...?- Pyta załamana i przesuwa dłonią po mojej poranionej, łysej głowie.

- To nic strasznego mamusiu...- Odpowiadam zachrypniętym głosem a kobieta przytula mnie mocno, tak mocno że gdyby nie to że moje żebra są już i tak połamane to moc tego uścisku by je połamały. Powstrzymuje się od jęknięcia z bólu aby jej jeszcze bardziej nie wystarczyć, moja rodzicielka nareszcie puszcza mnie z uścisku dzięki czemu mogę znowu normalnie oddychać.

- Nie powinno tutaj pani być...- Zaczyna spokojnie Tadeusz siadając po mojej drugiej stronie, podaje mi szklankę z wodą i pomaga mi się napić na co dziękuje kiwnięciem głowy i delikatnym uśmiechem.

- Żartujesz sobie? To mój syn. Mam chyba prawo się z nim zobaczyć po tym jak prawie go straciłam?- Pyta mojego sekretnego ukochanego oburzona a ja patrzę na nią karcąco, Przecież Zośka nie chce dla mnie źle.

- Mamo...- Mruczę cicho z trudem żeby ją uspokoić.

- Rozumiem pani zdenerwowanie ale cała wasza rodzina jest poszukiwana przez obecność Rudego w podziemiach, cudem go teraz odbiliśmy i odratowaliśmy tracąc przy tym trójkę ludzi i kończąc z postrzelonym Alkiem i wciąż zaginioną Alicją, nie możemy ryzykować że ktoś z gestapo albo jakiś volksdeutsch go znajdą bo wtedy to spali całe szare szeregi, robię to dla dobra pani, pani syna, całej waszej rodziny, Alicji i reszty szarych szeregów.- Odpowiada blondyn zdenerwowanym i łamiącym się tonem głosu który łamie mi serce.

-Mamo, Zośka ma racje, powinnaś już iść. Przecież wiesz że jestem w dobrych rękach.- Mówię cichutko zabierając dłoń z jej uścisku, już wystarczająco dużo krzywdy szkopy wyrządzili moim bliskim. Nie chce żeby historia znowu zatoczyła tragiczne koło. Moja matka prycha urażona i szybko zabiera swoją torebkę i wychodzi z mieszkania z głośnym trzaskiem drzwi. Wzdycham głośno i powstrzymuje łzy chcące znaleść ujście z moich zielonych ślepi.

- Nie złapią jej?- Pytam przerażony, przecież nie chciałem jej zranić a tym bardziej nie chce żeby coś jej się stało przez to że wyprosiłem ją w środku nocy.

-Spokojnie Janek, słoń ją odeskortuje. Będzie cała i zdrowa.- Uspokaja mnie Zawadzki i całuje mnie czule w czoło przykrywając szczelnie niegdyś białą pościelą która teraz jest w wielu miejscach splamiona moją czerwoną krwią. Wypuszczam powietrze z ust ze świstem uspokojony. Zamykam zmęczone oczy i powoli wracam do brutalnie przerwanego snu.


Ponownie tej samej nocy coś mnie budzi, jednak tym razem nie jest to moja mama a Tadeusz, szloch mojego Tadeusz. Podnoszę się spanikowany do siadu ignorując ból w każdej części mojego ciała.

- Tadziu...?- Pytam i dostrzegam mężczyznę siedzącego w rogu pokoju na fotelu, zasłania twarz rękami a jego blond włosy opadają mu na czoło. Kiedy słyszy mój głos szybko podnosi głowę w górę odsłaniając spuchniętą i czerwoną od płaczu twarzyczkę.

- Jezu Zosiu czemu ty płaczesz?- Pytam znowu jeszcze bardziej wystraszony.

-To nic ważnego, wracaj spać Januś.- Odpowiada szybko ocierając swoje słone łzy, odkrywam ze swojego ciała pościel i spuszczam nogi na podłogę, z trudem wstaje i przechodzę kilka kroków z trzęsącymi się nogami, w ostatniej chwili kiedy nie jestem już w stanie utrzymać równowagi Zawadzki łapię mnie w swoje ramiona i siada na ziemi a mi się robi ciemno przed oczami.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro