Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzynasty

Pov. Clara

Obudziłam się z wielkim bólem głowy. Nie wiedziałam o co, chodzi, cały czas czułam ten charakterystyczny zapach. Ostatnie co pamiętałam, to wyjście z klasy wraz z dyrektorem. Usiadłam na brzegu łóżka i na siłę usiłowałam sobie wszystko przypomnieć, lecz na marne. Pomyślałam o Alanie i Carlosie, o tych SMSach co im wysłałam, obiecałam sobie, że jeżeli to ich sprawka, to zostanę ich największym koszmarem.

― Powinna się już obudzić. ― uniosłam brew, kojarzyłam już ten głos.

― Sprawdźmy...

― Co tu się dzieje? ― uderzyłam się w czoło, to całe zajście, to sprawka Morganów.

― Chcieliśmy zobaczyć, czy Clara się obudziła.

― A jak sądzicie jełopy? ― westchnęłam i położyłam się na łóżko.

Usłyszałam skrzypnięcie drzwiami, nie podniosłam się. Patrzyłam w sufit i próbowałam wymyślić coś, aby się stąd jak najszybciej wydostać. Miałam nadzieję, że Alan już podjął jakieś kroki.

― Idioci... ― mruknęłam, kiedy podeszli bliżej łóżka. ― Następnym razem od razu wbijcie do pokoju, najlepiej tłukąc w gary! ― gwałtownie się podniosłam, co bardzo szybko pożałowałam. ― Mam nadzieję, że w bliskiej przyszłości zaatakuje was jakiś dziki zwierz. ― uśmiechnęłam się.

― Co tam młoda? ― zmierzyłam wzrokiem Asha. ― Pójdę już.

― Ta, ja też.

Zostałam w pokoju sam na sam z Jamesem. Miałam ochotę rzucić się na niego i wydrapać mu oczy. Nie mogłam wciąż uwierzyć, że oni mogliby mnie tu przetrzymywać, skoro i tak nic nie wiem. Byłam przez dwa lata w mieście, które jest oddalone o prawie tysiąc kilometrów. Co miałabym wiedzieć? No jasne, nikt mnie jeszcze nie oświecił, dlaczego tam byłam, ale to nie było nic trudnego. Jestem najbliższą osobą szefa ich konkurencyjnego gangu, zapewne ubzdurali sobie, że jestem na bieżąco z planami.

DEBILE!

― Niedługo przestaniesz czuć ten zapach. ― powiedział, opierając się o ścianę.

― A kiedy przestanę oglądać twój ryj? ― chłopak popatrzył mi w oczy. ― Jesteś naprawdę tak głupi, żeby sądzić, że Alan cokolwiek powiedział mi o swoim gangu? O niczym nie wiem! ― chciało mi się płakać, pierwszy raz od kilku lat czułam się tak bezradna.

― Myślisz, że ktoś Ci w to uwierzy? ― do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna, który na pierwszy rzut oka wyglądał jakby, wymordował co najmniej kilkanaście rodzin.

― Mam to gdzieś..

― Clara..― spojrzałam na Jamesa, który do mnie podszedł. ― Nie zaczynaj.

― Dlaczego nie?! ― krzyknęłam. ― I tak już jestem trupem. ― ten drugi się zaśmiał.

― Posłuchaj maleńka, jeżeli nie zaczniesz gadać, to będę twoim najgorszym koszmarem.

― A mi tutaj czołg zapierdala! ― splunęłam. ― Banda imbecyli!

― Uważaj na słówka kochanie, bo zaraz inaczej będziesz jęczeć.

― Mark! ― krzyknął czarnowłosy. ― Wyjdź stąd!

― Bronisz tej szmaty?

― Jeszcze jedno słowo, a wypierdolę Cię z tego okna. ― chłopak wskazał na okno za mną.

James miał zaciśnięte pięści, a po jego wyrazie twarzy można było łatwo wyczytać, że jego poziom wkurwa przebił skalę.

Pov. James

Byłem wkurwiony, podnóżek mojego ojca nie miał prawa grozić Clarze. To ja byłem zobowiązany do wyciągnięcia z niej informacji. Dobrze wiedziałem, że żal mu dupę ściskał, bo znając jego "wybryki", nie raz by ją zgwałcił. Nie mogłem na to pozwolić, ta dziewczyna w jakiś sposób zauroczyła mnie. Musiałem ją za wszelką cenę chronić przed Markiem i jego kolegami. Czułem się winny temu wszystkiemu i chciałem coś zrobić, żeby wróciła do domu. Najlepszą opcją było zawarcie sojuszu między gangami. Clara byłaby wtedy bezpieczna. Ze strony większości.

— Radzę Ci stąd wypierdalać, zanim źle to się dla Ciebie skończy! — podniosłem głos.

Mark nie mówiąc już nic, wyszedł z pomieszczenia. Popatrzyłem na Clarę, była zmieszana całą tą sytuacją. Nie chciałem nic mówić, póki złość ze mnie nie wyparuje.

― Odpowiedz na pytanie. ― uniosłem brew, a ona westchnęła ― Serio sądzisz, że mogłabym coś wiedzieć o planach gangu mojego brata? Myślałam, że zachowałeś resztki rozsądku.

― Wolałbym, żebyś wróciła do Las Vegas. Oboje nie mielibyśmy problemu. ― westchnąłem, po czym podszedłem do drzwi, które zakluczyłem.

― Nie chcę słuchać tego, co o mnie myślisz, ani nie obchodzi mnie to, czy mi uwierzysz. Jednak chcę Cię uświadomić, że jeżeli ze mną nie będziesz współpracowała, to ten goryl Cię dopadnie.

― I co w związku z tym? ― wzruszyła ramionami. ― Zamorduje mnie i będzie spokój.

― Za nim to zrobi, to będzie Cię co chwilę gwałcił, ciął, odcinał palce. To nie jest tak, że strzeli Ci w głowę albo w serce. Będziesz umierać boleśnie i długo. Nic nie mów, jak chcesz tego uniknąć, graj według moich zasad, a może uda mi się wyprowadzić Cię żywą.

― Akurat uwierzę. ― powiedziała nadwyraz spokojnie. ― Gdybym nie była tak bliska Alanowi, nawet byś nie popatrzył w moją stronę, Tobie zależy tylko na zniszczeniu Alana, nad niczym innym. ― nie czekając na moją odpowiedź, weszła do łazienki.

Usiadłem na jej łóżku, naszła mnie myśl, aby powiedzieć jej, że podoba mi się i to, co o mnie myśli jest mylne.

― Jeszcze tu jesteś? ― mruknęła nawet na mnie, nie patrząc.

― Mylisz się. Nie chce Cię wykorzystać do zniszczenia twojego brata. Gdybym tylko mógł coś zrobić, unikną bym również tego. Podobasz mi się.. ― prychnęła.

― Uwaga wszyscy, mamy szaleńca! ― krzyknęła. ― Jesteś jeszcze głupszy, niż mi się wydawało.

― Słuchaj, gdyby nie ja, to byś leżała przykuta do ściany w piwnicy..

― Oh, dzięki Ci mój bohaterze. Mam ci jeszcze rączki wycałować? ― uniosła brew.

― Przestań..

― Co kurwa przestań?! Dobrze wiesz, jak wyglądają moje stosunki z bratem, a masz czelność sądzić, że wiem o czymś, o czym ty mnie uświadomiłeś... Rusz swoją główką i zastanów się, jakie relacje są pomiędzy nami! ― ktoś zaczął walić w drzwi.

― Zakluczone drzwi wam nic nie dadzą, słuchać was na dole. ― powiedział mój ojciec. ― Cieszę się, że widzę Cię w dobrej kondycji moja droga. ― zasłoniłem jej usta ręką, żeby czegoś nie wypaliła, jednakże szybko jej się pozbyła, gryząc mnie.

― Przegryzę Ci kość następnym razem.

― Nic nie mów. ― ojciec mnie uciszył. ― Masz gości, wracaj do domu. Brat twojej dziewczyny chcę z tobą pomówić.

― Kogo? ― uniosła brew. ― Pan sobie ze mnie żartuje? To nie jest zabawne.

― Clara.. ― westchnąłem.

― Masz gości, nie słyszałeś? Spadaj. ― mój ojciec zaczął się śmiać.

Powstrzymując facepalma, wyszedłem z pomieszczeni

Pov. Alan

Siedziałem w samochodzie pod domem młodszego Morgana. Obserwowałem otoczenie, on musiał się w końcu pojawić. Miałem nadzieję, że to nastąpi bardzo szybko, a obok niego będzie moja siostra. Byłem wściekły na siebie, że przeze mnie znowu cierpi. Chciałem wszystko naprawić, chciałem, aby było tak, jak chcieliby to nasi rodzice. Jednak po raz kolejny zawaliłem.

Jeszcze Andy wydzwaniał do mnie co dziesięć sekund. W końcu odebrałem:

Al: Czego kurwa?!

An: Mamy problem.

Al: Inny problem niż moja porwana siostra!?

An: Niestety tak, pachołki Williama zaatakowali oddział Martina. Jest trzech sztywnych, a pozostali zostali prawdopodobnie zabrani do ich siedziby.

Al: Zbierz ludzi, odpłacimy Williamowi tym samym, czekajcie na mnie przed bazą. Szybko się uwinę i przyjadę.

An: Jasne szefie.

Pięć minut później, zjawił się James. Od razu wyskoczyłem z samochodu i naskoczyłem na niego. Trzymałem spluwę tuż przy jego czole. Gotowało się we mnie, w tamtej chwili byłem zdolny strzelić bez zastanowienia i bez wyciągnięcia potrzebnych informacji.

― Masz dwie minuty na oddanie mojej siostry. ― wysyczałem.

― Teraz to nie możliwe ― bardziej przycisnąłem spluwę do jego głowy. ― Schowaj broń i pogadajmy..

― Porwałeś moją siostrę i teraz chcesz rozmawiać?! Słyszysz ty się!?

― Posłuchaj, nie chciałem tego robić. Gdyby to ode mnie zależało, to byłaby teraz u was w domu...

― Myślisz, że uwierzę Ci w takie bajki? Co jej zrobiliście?!

― Nic, nic jej nie będzie, dopilnuje tego.

― Jesteś aż takim idiotą, żeby sądzić, że uwierzę w takie coś?!

― Jesteście strasznie podobni do siebie..

Chwilę później zadzwonił do mnie Andy, który wraz z innymi byli pod siedzibą jednego z oddziałów Willa. Wkurwiłem się jeszcze bardziej, bo powiedziałem wyraźnie, że mieli na mnie poczekać.

― Jeszcze zdążę Ci rozjebać łeb. ― schowałem broń, po czym poszedłem w stronę swojego samochodu.

― Zależy mi na niej!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro