Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzydziesty drugi

JAMES

Od razu po wyjściu ze szpitala pojechałem do siedziby. Na szczęście wszyscy już byli, ale i tak musiałem sprawdzić. Wszystko odbywało się w sali zebrań, każdy milczał, nikt nawet nie pomyślał, żeby się odezwać przede mną. Zebrałem wszystkie myśli i zacząłem mówić:

― Kto był z moim ojcem u Williama? ― zapytałem na wstępie. Na szczęście panowała taka cisza, że nawet Ci, co siedzieli najdalej, słyszeli mnie. Rękę podniosło kilkanaście osób, w tym Patrick, Tom i reszta chłopaków, którzy ze mną mieszkali, w tym jeszcze kilka osób, których nie znałem osobiście. ― Co tam się wydarzyło? ― każdy milczał.― Tom? ― chłopak się trochę zmieszał; bał się mnie. Każdy z nich, zwłaszcza ci, którzy ze mną mieszkali, wiedzieli, do czego jestem zdolny.

― Nie było mnie w środku. ― wybełkotał. ― Miałem pilnować wejścia.

― A kto był? ― rękę podniósł Ash i jeszcze pięć innych osób. ― Mów Ash.

― Razem z Twoim ojcem, Alanem i obstawą, weszliśmy do ich siedziby, wszyscy byli w razie czego ustawieni, ale.. ― przerwał, widziałem, że szukał odpowiednich słów. ― Wszystko się zjebało, zrobiło się zamieszanie i rozpoczęła się strzelanina. Każdy strzelał i nawet nie wiem, kiedy twój ojciec oberwał kulkę.

― Nie widzieliście, że wasz szef oberwał kulkę!? ― gwałtownie wstałem. Nie mogłem słuchać tego, co mówi, boss od zawsze był najważniejszy. Jeśli on umiera, reszta trepów popada w panikę.

― Ludzi Willa było dwa razy więcej od nas, od razu zaczęli do nas strzelać. Tylko Alan zauważył. ― wziąłem głęboki wdech i usiadłem.

― Ciebie też nie było. ― zauważył ktoś. ― Gdzie byłeś?

― Georg was chyba poinformował, że musiałem wyjechać. ― kiedy poszedłem do mojego ojca i powiedziałem, że Clara mnie potrzebuje, bez żadnego zastanowienia kazał mi tam jechać. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że miał zamiar odwiedzić Willa. Gdybym tylko wiedział, to na pewno nie pozwolił mu jechać tam, beze mnie. ― Mówił? ― dopytałem, kiedy nie dostałem odpowiedzi.

― Tak mówił. ― mruknęli, znów popatrzyłem na przyjaciela i kazałem mu mówić dalej.

― Alan zawołał mnie, Haydena i dwóch swoich ludzi i kazał wynieść Georga. Zanieśliśmy go w bezpieczne miejsce, ale żaden z nas nie wrócił tam. Musieliśmy powstrzymywać krwotok.

― Ktoś inny dopowie? Patrick?― chłopak wziął wdech.

― Zabiliśmy kilka osób, a reszta razem z Williamem uciekli. ― spojrzałem na niego jak na idiotę. ― Tak, wiem, jak to brzmi. Uciekli z własnej siedziby, mimo że było ich więcej, nie podjęli walki, a nie oszukujmy się, mieli wygraną w kieszeni. ― zacisnąłem pięści. Will coś knuł, mogłem to przewidzieć.― Co z szefem?

― Jest w śpiączce. ― odpowiedziałem. ― Nie wiadomo kiedy się wybudzi. Na ten, nieokreślony czas, ja zajmę jego stanowisko. ― po pomieszczeniu było można usłyszeć pomruki, które nie wyrażały zadowolenia. Nie obchodziło mnie ich zdanie. Mój ojciec powiedział jasno, że jeśli kiedykolwiek coś by mu się stało, ja przejmuję pałeczkę. ― Macie mi coś do powiedzenia? A może ktoś ma jakieś uwagi? ― uniosłem brew.

― Kiedy kolejny najazd na gang Williama? ― zastanowiłem się chwilę. Faktem było to, że ja w tamtej chwili mogłem od razu złapać za broń i rozjebać tego skurwysyna. Problem polegał na tym, że nie wiedziałem, gdzie był, ale za to byłem pewny, że oni również tego nie wiedzą.

― Jeśli wiecie, gdzie jest, to już teraz możemy zacząć planować. ― nikt się nie odezwał. ― Dobra, więc zrobimy tak, wy robicie swoje, a ja swoje. ― dopiero w tej chwili zauważyłem trzy nowe twarze. ― Koniec tego zebrania, możecie wrócić do swoich obowiązków. Zostają tylko te, trzy osoby. ― wskazałem na nowe nabytki. Kiedy wszyscy wyszli, ta trójka podeszła do mnie. ― Kim jesteście i jak długo do nas należycie? ― zapytałem wprost.

― Ja jestem Eliot, a to Evan i Oscar. Jesteśmy tu od tygodnia ― kiwnąłem głową. ― Ze względu na to, że jestem ostrożny, potrzebuję się czegoś o Was dowiedzieć. Później to wszystko sprawdzę, więc radzę mówić prawdę.

CLARA

Spędziłam miłe popołudnie z Kate i jej bratem, który był przesłodki. Cały czas mnie zagadywał, co wkurzało Kate, bo nie mogłyśmy normalnie pogadać. Co chwilę wyzywała go i groziła, że nigdy więcej go ze sobą nie weźmie. Wyobraziłam sobie, jakby to było ze mną i Alanem, gdybyśmy byli normalnym rodzeństwem. Czy gdyby rodzice kazali mu mnie wziąć, na męskie spotkanie, czy darłby się na mnie tak samo, jak ona na Justina?

― Daj jej spokój. ― warknęła dziewczyna. ― Nikt nie lubi natręctwa! ― chłopczyk wystawił jej język, co mnie rozśmieszyło. ― Ty się nie śmiej, tylko mów, co jest między Tobą a Morganem. ― uniosła brew, kiedy się uśmiechnęłam.

― Jesteśmy razem. ― otworzyła szeroko usta. ― Zaraz Ci mucha wpadnie. ― zaśmiałam się.

― Nie spodziewałam się tego. ― mruknęła. ― Po tej akcji na historii byłam pewna, że nie będziesz chciała mieć z nim nic wspólnego. ― westchnęłam. ― Opowiadaj. ― uniosłam brew. ― Jaki jest, tak prywatnie. ― zastanowiłam się chwilę.

― Dalej zachowuje się jak dziecko. ― powiedziałam, co ją rozśmieszyło. ― Ale też jest słodki, kochany, troskliwy. ― zaczęłam jej wymieniać.

― Nie wierzę Ci! ― krzyknęła. ― Chcesz mi powiedzieć, że James "mam na wszystko wyjebane" Morgan, dba o Ciebie, jak o księżniczkę? ― kiwnęłam głową. W tym samym momencie zadzwonił jej telefon, po krótkiej rozmowie rozłączyła się. ― Musimy już iść. Spotkamy się w szkole. ― pożegnałam się z nią i jej bratem, po czym ruszyłam w stronę wyjścia w parku. W międzyczasie zadzwoniłam do brata, aby po mnie przyjechał. Akurat, gdy dotarłam do parkingu, podjechał.

― Spotkanie się udało? ― zapytał na wstępie. ― To super, teraz jedziemy do siedziby Morganów. Muszę coś obgadać z Twoim kochasiem. ― powiedział, kiedy potwierdziłam.

― Coś się stało? ― zaprzeczył. ― To dlaczego on do nas nie mógł przyjechać? ― chłopak się zaśmiał. ― Nie przepadam za niektórymi. ― miałam na myśli koleżków Marka.

― Nie rzucaj się do nikogo, to nie będziesz miała problemów. ― westchnęłam, nie miałam ochoty się z nim sprzeczać. Resztę drogi nie odzywaliśmy się, ciekawiła mnie przyczyna tych "odwiedzin", gdyby to nie było nic poważnego, pogadaliby u nas. ― Wynocha. ― mruknął, parkując przed podjazdem. ― No już. ― zmierzyłam go wzrokiem. ― Sio! ― pisnął, co mnie rozśmieszyło.

― Jak z dzieckiem. ― wysiadłam z samochodu i wzrokiem szukałam swojego chłopaka. ― Gdzie James? ― zapytałam i jak na zawołanie, ktoś objął mnie od tyłu.

― Tutaj jestem. ― cmoknął mnie w policzek. ― Idź do środka, zaraz przyjdziemy. ― zwrócił się do mojego brata, kiedy zniknął za drzwiami, czarnowłosy spojrzał mi w oczy. ― Mała, krótka piłka. ― zaczął. ― Nie korzystaj z tego, że jesteśmy razem i nie sap się do wszystkich. Przez to, że mój ojciec jest w szpitalu, atmosfera jest napięta. ― kiwnęłam tylko głową. Nie chciałam Jamesowi robić dodatkowych problemów.

#####



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro