siedemnasty
*CLARA
Pod prysznic zabrałam ze sobą dresowe spodenki i koszulkę jednego z moich przyjaciół. Kąpiel zajęła mi pół godziny, a kolejne piętnaście minut stałam przed lustrem i próbowałam doprowadzić swoją twarz do porządku. Wcześniej rozczesałam włosy i zaplotłam dwa dobierane warkocze. Obmyłam twarz, dałam tonik i założyłam maskę w płachcie i tak poszłam na dół.
Cały czas myślałam o tym, żeby zadzwonić do Jamesa. Chciałam go przeprosić, że tak się zachowałam. Nie powinnam tak postąpić. Czułam, że obwiniał się o to, co się stało. Żadne z nas nie mogło tego przewidzieć i tak naprawdę, to powinnam mu podziękować, że odciągnął go ode mnie i natychmiast odwiózł mnie do domu.
Miałam też nadzieję, że od teraz, moja relacja z bratem się poprawi. Już zdążyłam zauważyć, że się starał, chciał, żebym mu wybaczyła to wszystko. Jednak, aby w pełni zostało mu to wybaczone, musi się postarać. Nie ma nic za piękne oczy.
Weszłam do kuchni, Andy wciąż robił naleśniki. Chyba wziął na poważnie tą "górę". Nieważne ile bym chciała zjeść, to i tak będzie ich pełno.
— A gdzie kawa? — zapytałam Alana, kiedy spostrzegłam, że nie ma mojego ulubionego kubka na stole.
— Jack się do niej dopadł, zniknęła po trzech minutach.
— Ty morświnie zaklęty! — krzyknęłam na chłopaka. — Moją kawusię wypiłeś!
— Cicho siedź. — mruknął. — Wcisnęli mi ostry sos, wypalało mnie!
— Mlekiem było się zagasić, a nie moją kawusią. — wystawił mi język.
— Zrobię Ci tę kawę.
— Smacznego. — Andy postawił na stole stos naleśników. — To jest dla nas wszystkich. — zaznaczył.
Chłopak zawołał resztę do kuchni. Każdy zabrał się do jedzenia, a Carlos nabijał się z mojej maski. Ściągnęłam ją, po czym przykleiłam ją jemu. Mój brat nabijał się z niego najgłośniej.
Dziwnie było mi tak siedzieć z nimi i się śmiać. Nigdy nie wierzyłam, że taka sytuacja mogłaby mieć kiedykolwiek miejsce. Miałam wrażenie, że stał się ósmy cud świata.
Kilkanaście minut później zadzwonił dzwonek. Alan poszedł otworzyć, a chwilę potem za nim przyszli moi przyjaciele. Od razu się na nich rzuciłam, nie widziałam się z nimi przez dwa tygodnie, bo pojechali do LV w odwiedziny.
— Musimy Ci coś powiedzieć. — zaczął Aaron. — Na jakiś czas wracamy do Las Vegas.
— Niby z jakiej paki?! — zaczęłam się irytować, znów mieli zniknąć.
— Musimy pozałatwiać parę spraw.
— To dobrze się składa. — zaczął Alan.
— To znaczy? — zapytałam.
— Młoda pojedzie z Wami. Ja muszę się dogadać z Morganami i upewnić się, że nic Ci się nie stanie.
— Za dwa dni jedziemy. Pakuj się.
Nie wiedziałam, co się wtedy wydarzyło. Wszyscy rządzili mną i rozstawiali po kątach, jakbym była jaką niewolnicą. Co jest z nimi nie tak?
Nie wiedziałam, o co chodzi. Najpierw każą mi wracać tu, a potem znów odsyłają. Co jest nie tak z tą rodzinką?
— Nie mogę pozwolić, żeby coś ci się stało. Już wystarczająco wycierpiałaś.
— Dobra, ale jak nie będziesz do mnie codziennie dzwonił, to jak wrócę, obedrę Cię ze skóry. Jasne?
— Jak słońce.
Minęły dwie godziny. Chłopaki już poszli, a ja wróciłam do swojego pokoju. Chciałam już zacząć się pakować. W końcu miałam tam spędzić co najmniej tydzień. W trakcie przeszukiwania szafy zadzwoniłam do Jamesa:
J: Cieszę się, że zadzwoniłaś.
C: Chciałam Cię przeprosić, że tak poszłam bez słowa. Nie powinnam się tak zachować.
J: Nie przepraszaj. Nie powinienem dopuścić do tej sytuacji, obiecałem Ci w końcu, że Cię ochronię. Przepraszam, że nie dotrzymałem obietnicy.
C: Nic się takiego nie stało, zdążyłeś, nim cokolwiek się wydarzyło.
— Gadasz z Jamesem? — kiwnęłam głową. — Nie mów mu o powrocie do Las Vegas. — pokazałam mu kciuk w górę, a chłopak wyszedł z mojego pokoju.
J: Przepraszam, ale muszę kończyć. Odezwę się później.
Pov. James
Chciałem, żeby Mark zapłacił za to, czego się chciał dopuścić i za skrzywdzenie wielu dziewczyn też. Za długo to wszystko trwało. Moje sumienie już nie mogło tak dłużej, musiałem coś zrobić. Powiedziałem ojcu o ty, co zamierzałem zrobić. Na szczęście on nie miał żadnych przeciwwskazań. Poprosiłem swoich przyjaciół, aby pomogli mi obalić i ogłuszyć Marka, a następnie przenieść go do piwnicy. Poszło szybciej, niż nam się wydawało, ale to dzięki temu, że był nawalony i ledwo stał na nogach.
Poczekałem kilka godzin, aż się nie obudził. Chwilę to zajęło, aż oprzytomniał i zrozumiał, co tak naprawdę zeszło. Zaczął się śmiać, co jeszcze bardziej mnie zirytowało.
— No dalej, wyjdź cwaniaczku. — powiedział zachrypniętym głosem.
— Wygodnie?— mężczyzna prychnął tak, że sam siebie opluł.
Zaświeciłem światło. Siedziałem niemal naprzeciwko niego i dokładnie mu się przyglądałem. Był brzydszy od Freddy'go Krugera i okropnie od niego cuchnęło.
Wtedy poczułem, że zabijając go, zrobię coś dobrego dla miasta i wszystkich młodych kobiet. Jednego psychole mniej.
Nic nie mówiąc, wziąłem kij bejsbolowy i zadałem mu kilka ciosów w brzuch.
— Dalej tak ci do śmiechu?
— Odwiąż i powtórz to. — cały czas się uśmiechał.
— Ty nikomu nie dałeś szansy do obrony. Dlaczego więc ja mam Ci ją dać?
— Nie zgrywaj niewiniątka. Pamiętasz, co ty zrobiłeś dwa lata temu?
— Byłem naćpany i w przeciwieństwie do Ciebie nie zabiłem jej. Przeprosiłem i przelałem na jej konto pieniądze. — znów go uderzyłem.
Po dziesięciu minutach znudziła mi się rozmowa z nim. Postanowiłem to zakończyć, ale nie chciałem pokazać, jakie to potworne tortury potrafię wykonać, wziąłem pistolet i strzeliłem mu prosto między oczy.
Jak gdyby nic wyszedłem z piwnicy i udałem się do mojego ojca, by mu powiedzieć, że problem mamy z głowy. Wiedziałem, że każdy z gangsterów się ucieszy, że tego dupka już nie ma.
Poszedłem pod prysznic, który zajął mi dwadzieścia minut. Wróciłem do pokoju i postanowiłem napisać do brunetki:
Do Clara: Nie musisz już się martwić, Mark już nie będzie sprawiał kłopotów.
Od Clara: To znaczy?
Do Clara: Zrobiłem, co musiałem. Widzimy się w szkole ;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro