Czternasty
Pov. Clara
Po wyjściu chłopaka i jego ojca, przez jakieś dwadzieścia parę minut chodziłam po pokoju i wyklinałam czarnowłosego oraz mojego brata. W tamtym momencie życzyłam im wszystkiego najgorszego. Chciałam dowiedzieć się, dlaczego takie rzeczy spotykają właśnie mnie. Jest tyle ludzi na świecie, ale to ja musiałam stawiać czoła gangsterom, którzy byli tak samo głupi, jak ci w GTA San Andreas.
Aby się uspokoić, zaczęłam przeglądać wszystko w pokoju. O dziwo w szafie były jakieś ubrania, które były na mnie dobre. Nie zastanawiając się długo, wzięłam jeansy i czarny top do pępka, po czym udałam się do łazienki. Nie chciałam brać żadnej bielizny, bo nie wiadomo kto przede mną tam był. Chciałam, aby ta chwila trwała jak najdłużej. Nawet odrzuciłam od siebie myśl, że ten goryl mógł mi wejść do łazienki.
Od momentu, kiedy James wyszedł, męczy mnie jedna myśl. Jego zamiary były dla mnie zagadką, próbowałam wyczytać coś z jego mimiki oraz z oczu, ale nie potrafiłam wyczytać jego intencji. Musiałam czekać na jego ruch i dowód, że wrócę do domu cała i zdrowa. Nie licząc tego, najbardziej dziwiło mnie to, że w oknach nie ma krat, a na podwórzu nie ma żadnych goryli. To mogłaby być podpucha, jednak cichy głos w mojej głowie podpowiadał mi, że spokojnie mogłabym uciec stąd.
Jednak na razie, wolałam nie ryzykować. Nie chciałam wylądować w piwnicy na starym materacu.
― Clara?! ― z westchnieniem wyszłam spod prysznica
― Zaraz wyjdę!
Szybko wytarłam ciało w puchaty ręcznik i ubrałam na siebie przygotowane rzeczy. Doszłam do wniosku, że nie mam potrzeby ubierania na siebie majtek, które zmoczyłam i położyłam na grzejniku, do wyschnięcia. Ubrałam tylko stanik, żeby cycki mi się nie "wylały". Wytarłam mokre włosy, po czym wyszłam z pomieszczenia.
Na łóżku siedział czarnowłosy, który przeglądał coś w swoim telefonie. Korzystając z jego nie uwagi, chwilę mu się przyjrzałam. Był skupiony i chyba zdenerwowany, bo widać było, że miał zaciśnięte zęby. Włosy miał ułożone, co aż mnie zaczęło irytować. Wolałam, kiedy miał nieład na głowie..
― Przyglądasz mi się. ― zaśmiał się
― Zastanawiam się, gdzie twój czuły punkt. ― słodko się uśmiechnęłam ― Co chcesz?
Nie chciałam przesyłać mu sygnałów, że będę z nim współpracowała. Dla swojej pewności chciałam grać twardą, nie mogłam pokazać, że kogokolwiek z nich się obawiam. Już wtedy byłabym przegrana.
― Twój brat chciałby, żebyś wróciła do domu. ― westchnął
― Chętnie wrócę. ― zaśmiał się
― Wolę Ciebie mieć tuż za ścianą.
― Przykro mi. ― westchnęłam
― Ale jak zaczniesz ze mną współpracować, to może dojdę do porozumienia z Alanem i moim ojcem.
― Zamieniam się w słuch.
― Musisz mi zaufać. ― uśmiechnął się ― Pilnuj się, Mark na ciebie czyha i bez mojej pomocy jeszcze dzisiaj skończysz na torturach.
― Dobra, mogę spróbować, ale dopilnuj, żeby ten obleśny typ się do mnie nie zbliżył i fajnie by było, gdyby ktoś ze mną był tutaj. Ash może być.
― Moje towarzystwo nie będzie Ci odpowiadać? ― uniósł brew
― Cokolwiek. ― machnęłam ręką.
― Świetnie! Będziemy mieli więcej czasu, aby zacząć od nowa. ― mrugnął do mnie
Pov. James
Po powrocie do domu natychmiast stawiłem się w biurze mojego ojca. Chciałem mu zaproponować współpracę z gangiem Alana. Od śmierci poprzedniego szefa jego gang wiele się zmieniło, do tego mamy wspólnego wroga. William nie miał skrupułów, dobrze wiedział, że nasze gangi od lat mają ze sobą spór i co chwile ktoś od nas i od nich ginie.
― Musimy pogadać. ― powiedziałem na wstępie ― Musimy połączyć siły z Alanem i jego ludźmi...
― Nie ma mowy! ― przerwał mi
― Daj mi powiedzieć! ― uniosłem głos ― Jestem pewny, że William wykorzysta to, że mamy konflikt i będzie chciał go zaostrzyć. Wielu ludzi może zginąć, od nas, jak i od niego. Gdy połączymy siły, będziemy mogli go w końcu wykopać do diabła! Będziemy mieli przewagę i sam dobrze wiesz, że Smith ma bardzo dobrych ludzi i strategów, którzy nie boją się wyzwań. No i nie wspomnę już o hakerach i saperach.
― Moi ludzie są na takim samym poziomie...
― Dobra, wiem. Jednak popatrz na to z optymistycznej strony. Jeśli nasz gang zawsze sojusz z Alanem, staniemy się tak naprawdę mafią. Już te farfocle nie będą nam stawać na drodze! Będzie w końcu tak, jak chciałeś. Do tego rozszerzą nam się horyzonty, a jeśli nie skorzystamy z okazji i Will zacznie działać, będzie po wszystkim.
― Za półgodziny będzie zebranie, będą na nim dowódcy naszych największych oddziałów. Przedstawisz to wszystko i zobaczymy. ― ucieszyłem się, że ojciec nie próbował przebijać moich argumentów ― Ta dziewczyna porządnie namąciła Ci w głowie synu.
Pov. Alan
Kiedy byłem na miejscu, zastałem kilku moich ludzi z pobliskiego szpitala wynoszących ciała moich ludzi. Co krok byłem bardziej wściekły. Nie dość, że moja siostra była na łasce Morganów, to jeszcze Will zabawił się w ruletkę. Na jego nieszczęście kopnęli w kalendarz żółtodzioby.
― Jak sytuacja? ― zapytałem na wstępie.
― Jest źle, czeka nas pogrzeb czterech ludzi, Helen, Brad, Stuart oraz Andy i Jake są ranni, ale na szczęście powinni się z tego wylizać, chodź Helen ma najmniejsze szanse na przeżycie. ― uderzyłem w ścianę, byłem wściekły
― Nie będę czekał na to, aż ten chory skurwysyn wymorduje mi wszystkich ludzi! Zbieraj oddział z północnego i wschodniego, jedziemy rozliczyć się z Williamem.
― Jaki jest plan?
― Wchodzimy, mordujemy Williama i jego najwyżej postawionych ludzi, zabieramy jeńców i podpalamy tę budę!
W bardzo szybkim tempie udało nam się wszystko zorganizować i zebrać potrzebny sprzęt. W tym momencie nie miałem żadnych skrupułów. Byłem pewny, że prędzej, czy później wybuchnę i ktoś straci życie.
Na miejscu byliśmy kilkanaście minut później, objaśniłem im plan. Następnie pogoniłem odział zachodni, który był już mocno poturbowany.
Kiedy zaczęło się wszystko pierdolić i ludzie Williama zaczęli kontratakować, zjawił się Morgan ze swoją ekipą i swoim ojcem. Przez ułamek sekundy nie mogłem zdecydować się komu rozwalić łeb. Młodemu, czy staremu Morganowi, jednak przypomniałem sobie o mojej biednej siostrze, która była na łasce tych dwóch.
― Chyba przydałaby wam się pomoc? ― niechętnie przyznałem racje Jamesowi ― Jaki macie plan?
Kilka osób ode mnie spojrzało się wymownie w moją stronę. Chcieli ich unieszkodliwić, powstrzymałem ich. Byłem bardziej niż pewny, że z nimi jest co najmniej tyle ludzi co ze mną i przeciwko nim i oddziałami Williama nie mielibyśmy szans.
― Musimy się dostać na najwyższe piętro, tam siedzi William ze swoimi najwyżej postawionymi pachołkami.
W ciągu pięciu minut ustaliliśmy nowy plan, w którym ja, razem z młodym Morganem i kilkoma ludźmi, udajemy się do tego skurwysyna, a reszta unieszkodliwia lub morduje jego ludzi i uwalnia jeńców.
Po tym wszystkim James chciał ze mną porozmawiać odnośnie do mojej siostry. Wspomniał coś o sojuszu między naszymi gangami i o tym, że jego ojciec rozważa tę propozycję. Nie chciałem wnikać w szczegóły, póki oni mieli moją siostrę i kiedy w każdej chwili mogliśmy zostać dojebani.
Martin wyważył drzwi, po czym kilkoro naszych ludzi wpadło do pomieszczenia i otoczyło naszego wspólnego wroga.
― Drzwi były otwarte. ― mruknął szef zjebów
― Ryj! ― warknąłem
― Połączenie sił gangów będących od lat ze sobą w sporze, no co za niespodzianka! Może jakieś buzi na zaciśnięcie węzłów?
Niewiele myśląc, strzeliłem mu w ramię. Za każdym razem, kiedy ten typ otwierał jadaczkę, to mnie krew zalewała.
― Nie trafiłeś.
― Mogę trafić w twój łeb. ― uniósł ręce w geście obrony ― Zabierzcie im bronie i zwiążcie.
Pov. Clara
Półgodziny później James wyszedł z mojego tymczasowego pokoju. Powiedział, że ma coś do załatwienia i postara się, abym szybko wróciła do brata. Jednak w trakcie jego nie obecności wpadł do mnie Tom i powiedział, że zostaje w domu tylko z tym obrzydliwym bydlakiem i Ashem. Nie chciał mi mówić dużo, ale wtrącił, że mój brat też jest w coś zamieszany. Wiele mi już nie trzeba było mówić, czułam w kościach, że może coś się złego stać mojemu bratu. Mimo tych wszystkich krzywd nie potrafiłam sobie wyobrazić jego nieobecności w moim życiu. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu i mieć oko na Alana, nie mogłam pozwolić, aby ostatni członek mojej bliskiej rodziny odszedł.
Kilkanaście minut później zeszłam na dół. Ash grał na konsoli, usiadłam obok niego. Chłopak popatrzył na mnie zszokowany.
― Co? ― zapytałam
― Zeszłaś na dół. ― stwierdził i bardzo się zmartwił
― Miałam nie wychodzić?
― Nie o to chodzi, przegrałem z Jamesem samochód. ― pogłaskałam go po włosach, po czym się roześmiałam.
― Nie płacz, kupisz sobie nowy. ― chłopak wybuchnął śmiechem ― Dziwny jesteś.
― Dzięki.
Do mieszkania wpadło kilku zakrwawionych typków, w tym ojciec Jamesa. Ash od razu podniósł się na równe nogi.
― Co się tam stało?!
― To, co zwykle, zareagowałeś tak, jakbyś nie miał styczności z ludźmi Williama.
― Sytuacja jest opanowana, James przesłuchuje tego skurwiela wraz z twoim bratem.
― Nic Alanowi nie jest? ― zapytałam spanikowana, na szczęście było wszystko w porządku.
****
Dwie godziny później do mojego pokoju wszedł James, ja w tym czasie grałam z Ashem w chińczyka dla dzieci. Alex, który wtedy wszedł do domu z innymi, wkurzał się, że go oszukano i wysłano mu tę grę. Coś czułam, że źle to się skończy dla tamtego człowieka.
― Gracie w chińczyka? ― zaczął się śmiać
― A nie widać?
― Ta gra jest ustawiona!
― No jasne twardzielu, po prostu nie potrafisz kostką rzucać.
Chwilę pogadaliśmy o pierdołach i nawet James przyłączył się do gry. W końcu zaczął się temat tego całego zajścia u kogoś tam. Dopytywałam o swojego brata i o to, co mi obiecał. Na szczęście wszystko szło po dobrej myśli, no prawie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro