Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 / cz.1

Dyana siedziała na werandzie i przyglądał się sielskiemu życiu mieszkańców osady. Nikomu nie uszła uwadze zmiana, jaka nastąpiła w zachowaniu swego Wodza i Sareki. Widzieli również znak na obojczyku dziewczyny. Dyana była oficjalnie członkiem ich społeczności. Po oznaczeniu kobiety, żeńskie przedstawicielki rasy Dragonów nabrały odwagi i chętnie zaglądały do niej, aby się przywitać. Co prawda od oznaczenia minęły zaledwie dwa dni, a ona znała już prawie całą społeczność — jednak nie narzekała. Nawet jej to schlebiało. Dopiero teraz — po południu — mogła na chwilę odetchnąć. Kobiety wróciły do domów, aby zająć się swoimi rodzinami. W duszy odetchnęła z ulgą. Miło jej było, że wzbudzała takie zainteresowanie i respekt, ale szybko ją to męczyło. Dlatego też, gdy jej krótka chwila spokoju została przerwana przez młodziutką Dragonkę w widocznie zaawansowanej ciąży mimowolnie przeklęła. Dziewczyna miała może metr sześćdziesiąt wzrostu, niebieskawe łuski na twarzy i nogach. Długie do ramion blond włosy miała rozpuszczone, a białą sukienka, w którą była ubrana, mocno opinała jej okrągły brzuch. Kiedy podeszła bliżej Dyana dojrzała zdenerwowanie i strach na jej smukłej twarzy.

- Dzień dobry. - Przywitała się niepewnie.

Dyana odpowiedziała jej tym samym powitaniem w języku mrocznych elfów. Chwilę czekała aż dziewczyna się przedstawi i powie, w jakiej sprawie przyszła, ale nie wyglądało na to, że jest skora do rozmowy. Bardziej przypominała zastraszoną dziewczynkę, która została wysłana do ojca na dywanik.

- Usiądź obok mnie. Porozmawiamy. - Szatynka wskazała puste miejsce na ławce obok siebie.

Dragonka niepewnie podeszła i usiadła, nieświadomie zagniatając dłonią brzeg sukienki.

- Jak się nazywasz? - zapytała Dyana.

- Urara, Sareko.

- No dobrze Uraro... możesz powiedzieć, w jakiej sprawie do mnie przyszłaś?

Blondynka przez chwilę biła się z myślami, gładziła przy tym swój naprawdę duży brzuch. Dyana trochę pobladła na myśl, że jej też miałby urosnąć do takich rozmiarów.

- Jestem przerażona. - wyznała — Przerażona tym, co we mnie rośnie. Nawet jeśli to kocham, wciąż czuję strach.

- "To"? - Dyana zmieszała się na takie określenie dziecka. Blondynka przytaknęła.

- Pochodzi z... gwałtu. - Głos Urary zadrżał. - Ojcem nie jest żaden Dragon. Nawet niezmiennokształtny. Tylko najprawdziwsza bestia. - Po jej policzku spłynęło kilka łez. - Nie wiem co mam robić. Wszyscy traktują mnie jak trędowatą. Gdyby Wódz nie objął mnie ochroną, to na pewno ktoś pokusiłby się o zabicie mojego dziecka.

Dyana na dobrych kilka chwil zamarła nie wiedząc co powiedzieć. Nie wiedziała, o jaką bestię chodzi. Jednak zdążyła wywnioskować, że ta istota nie cieszy się dobrą opinią. W jednej chwili poczuła podziw do tej młodej dziewczyny. Mogła mieć zaledwie siedemnaście lat, a potrafiła darzyć uczuciem dziecko z gwałtu — w dodatku nie do końca ludzkie. Odchrząknęła.

- Czy mogłabyś... hm... Powiedzieć coś więcej o tej bestii?

Urara najprawdopodobniej spodziewała się tego pytania. Widocznie przygotowała się na tę rozmowę. Dyana nie wiedziała, jak może jej pomóc, więc postawiła wpierw na zebranie informacji.

- W dżungli żyją bestie. Nie w tej części, z której przybyłaś jednak całkowicie po drugiej stronie. Nasze plemię dba o to, aby nie przedostały się do świata "zewnętrznego". Raz na dwa lata Wódz wysyła ekspedycję a tamte rejony, aby zebrać rosnące tam zioła i zapolować na kilka z tych potworów. Bardzo ciężko je zabić, a musimy pilnować, aby ich populacja zbytnio się nie powiększyła. No i mają bardzo cenne futro. Siedem miesięcy temu brałam udział w tej ekspedycji. Zazwyczaj nie pozwalają na to kobietom. Szczególnie takim młodym jak ja. Jednak znam się na ziołach, więc byłam tam potrzebna. W dwa dni po rozbiciu obozu napadła na nas cała wataha. Olbrzymie, wilko-podobne basiory. Chyba ze dwadzieścia. Zostaliśmy całkowicie rozproszeni. Mój namiot, który pełnił funkcję lecznicy, został bez ochrony. Byłam sama. - załkała — Całkowicie sama. A on... kiedy tam wpadł... wyciągnął mnie z niego. Rzucił na ziemię i rozerwał ubrania. - Urara zsunęła ramiączko sukienki, odsłaniając kawałek pleców. Widniała tam długa, poszarpana blizna. Całkiem świeża. - Nic nie mogłam zrobić... tak długo krzyczałam. Błagałam o ratunek. Nikogo przy mnie nie było. Kiedy... kiedy wszystko się uspokoiło i zaczęli mnie szukać, było za późno. Ledwo przeżyłam. Myślałam, że mam to za sobą, ale wtedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży.

Dyana przyciągnęła roztrzęsioną dziewczynę do swojej piersi i uspokajająco gładziła jej plecy. Wiedziała, że zostając Sareką będzie miała wpływ na swoich podopiecznych. Otwierali się przed nią, przed obcą osobą. Pragnęli pocieszenia, dobrej rady i wsparcia. A ona mogła im to zapewnić. Wstrząsnęło nią to, że Urara jest traktowana w taki sposób. Przecież niczym nie zawiniła.

- Nie martw się. Wszystko jakoś się ułoży. Pomogę ci. - zapewniła. - Będzie dobrze.


_____________________________

No dobra. Wróciłam. Mam nadzieję że na długo. Nie wyobrażam sobie znowu nie mieć czasu żeby pisać. Interesuje mnie co myślicie o tym rozdziale. Chętnie poczytam wasze opinie ;p

EDIT: Polecam zaobserwować mnie, gdyż na mojej tablicy pojawiać się będą informacje dotyczące rozdziałów i mojej żywotności Wattpadowej - jakkolwiek to brzmi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro