Rozdział 4 / cz.1
Dyana siedziała na werandzie i przyglądał się sielskiemu życiu mieszkańców osady. Nikomu nie uszła uwadze zmiana, jaka nastąpiła w zachowaniu swego Wodza i Sareki. Widzieli również znak na obojczyku dziewczyny. Dyana była oficjalnie członkiem ich społeczności. Po oznaczeniu kobiety, żeńskie przedstawicielki rasy Dragonów nabrały odwagi i chętnie zaglądały do niej, aby się przywitać. Co prawda od oznaczenia minęły zaledwie dwa dni, a ona znała już prawie całą społeczność — jednak nie narzekała. Nawet jej to schlebiało. Dopiero teraz — po południu — mogła na chwilę odetchnąć. Kobiety wróciły do domów, aby zająć się swoimi rodzinami. W duszy odetchnęła z ulgą. Miło jej było, że wzbudzała takie zainteresowanie i respekt, ale szybko ją to męczyło. Dlatego też, gdy jej krótka chwila spokoju została przerwana przez młodziutką Dragonkę w widocznie zaawansowanej ciąży mimowolnie przeklęła. Dziewczyna miała może metr sześćdziesiąt wzrostu, niebieskawe łuski na twarzy i nogach. Długie do ramion blond włosy miała rozpuszczone, a białą sukienka, w którą była ubrana, mocno opinała jej okrągły brzuch. Kiedy podeszła bliżej Dyana dojrzała zdenerwowanie i strach na jej smukłej twarzy.
- Dzień dobry. - Przywitała się niepewnie.
Dyana odpowiedziała jej tym samym powitaniem w języku mrocznych elfów. Chwilę czekała aż dziewczyna się przedstawi i powie, w jakiej sprawie przyszła, ale nie wyglądało na to, że jest skora do rozmowy. Bardziej przypominała zastraszoną dziewczynkę, która została wysłana do ojca na dywanik.
- Usiądź obok mnie. Porozmawiamy. - Szatynka wskazała puste miejsce na ławce obok siebie.
Dragonka niepewnie podeszła i usiadła, nieświadomie zagniatając dłonią brzeg sukienki.
- Jak się nazywasz? - zapytała Dyana.
- Urara, Sareko.
- No dobrze Uraro... możesz powiedzieć, w jakiej sprawie do mnie przyszłaś?
Blondynka przez chwilę biła się z myślami, gładziła przy tym swój naprawdę duży brzuch. Dyana trochę pobladła na myśl, że jej też miałby urosnąć do takich rozmiarów.
- Jestem przerażona. - wyznała — Przerażona tym, co we mnie rośnie. Nawet jeśli to kocham, wciąż czuję strach.
- "To"? - Dyana zmieszała się na takie określenie dziecka. Blondynka przytaknęła.
- Pochodzi z... gwałtu. - Głos Urary zadrżał. - Ojcem nie jest żaden Dragon. Nawet niezmiennokształtny. Tylko najprawdziwsza bestia. - Po jej policzku spłynęło kilka łez. - Nie wiem co mam robić. Wszyscy traktują mnie jak trędowatą. Gdyby Wódz nie objął mnie ochroną, to na pewno ktoś pokusiłby się o zabicie mojego dziecka.
Dyana na dobrych kilka chwil zamarła nie wiedząc co powiedzieć. Nie wiedziała, o jaką bestię chodzi. Jednak zdążyła wywnioskować, że ta istota nie cieszy się dobrą opinią. W jednej chwili poczuła podziw do tej młodej dziewczyny. Mogła mieć zaledwie siedemnaście lat, a potrafiła darzyć uczuciem dziecko z gwałtu — w dodatku nie do końca ludzkie. Odchrząknęła.
- Czy mogłabyś... hm... Powiedzieć coś więcej o tej bestii?
Urara najprawdopodobniej spodziewała się tego pytania. Widocznie przygotowała się na tę rozmowę. Dyana nie wiedziała, jak może jej pomóc, więc postawiła wpierw na zebranie informacji.
- W dżungli żyją bestie. Nie w tej części, z której przybyłaś jednak całkowicie po drugiej stronie. Nasze plemię dba o to, aby nie przedostały się do świata "zewnętrznego". Raz na dwa lata Wódz wysyła ekspedycję a tamte rejony, aby zebrać rosnące tam zioła i zapolować na kilka z tych potworów. Bardzo ciężko je zabić, a musimy pilnować, aby ich populacja zbytnio się nie powiększyła. No i mają bardzo cenne futro. Siedem miesięcy temu brałam udział w tej ekspedycji. Zazwyczaj nie pozwalają na to kobietom. Szczególnie takim młodym jak ja. Jednak znam się na ziołach, więc byłam tam potrzebna. W dwa dni po rozbiciu obozu napadła na nas cała wataha. Olbrzymie, wilko-podobne basiory. Chyba ze dwadzieścia. Zostaliśmy całkowicie rozproszeni. Mój namiot, który pełnił funkcję lecznicy, został bez ochrony. Byłam sama. - załkała — Całkowicie sama. A on... kiedy tam wpadł... wyciągnął mnie z niego. Rzucił na ziemię i rozerwał ubrania. - Urara zsunęła ramiączko sukienki, odsłaniając kawałek pleców. Widniała tam długa, poszarpana blizna. Całkiem świeża. - Nic nie mogłam zrobić... tak długo krzyczałam. Błagałam o ratunek. Nikogo przy mnie nie było. Kiedy... kiedy wszystko się uspokoiło i zaczęli mnie szukać, było za późno. Ledwo przeżyłam. Myślałam, że mam to za sobą, ale wtedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
Dyana przyciągnęła roztrzęsioną dziewczynę do swojej piersi i uspokajająco gładziła jej plecy. Wiedziała, że zostając Sareką będzie miała wpływ na swoich podopiecznych. Otwierali się przed nią, przed obcą osobą. Pragnęli pocieszenia, dobrej rady i wsparcia. A ona mogła im to zapewnić. Wstrząsnęło nią to, że Urara jest traktowana w taki sposób. Przecież niczym nie zawiniła.
- Nie martw się. Wszystko jakoś się ułoży. Pomogę ci. - zapewniła. - Będzie dobrze.
_____________________________
No dobra. Wróciłam. Mam nadzieję że na długo. Nie wyobrażam sobie znowu nie mieć czasu żeby pisać. Interesuje mnie co myślicie o tym rozdziale. Chętnie poczytam wasze opinie ;p
EDIT: Polecam zaobserwować mnie, gdyż na mojej tablicy pojawiać się będą informacje dotyczące rozdziałów i mojej żywotności Wattpadowej - jakkolwiek to brzmi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro