Rozdział 1 / cz.3
Od dziesięciu minut Dyana znajdowała się w domu Wodza. Był to dwupiętrowy budynek z poddaszem zbudowany z drewna i kamienia. Była zaskoczona. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że Inna Rasa to zwykłe barbarzyńskie plemię. W końcu nikt ucywilizowany nie chodziłby w skórze własnoręcznie upolowanych zwierząt, nie traktowałby zagubionej w dżungli kobiety jak worka kartofli czy też nie mieszkał w samym środku puszczy. Jednak po dokładnym przyjrzeniu się wiosce z okna sypialni Wodza, Dyana stwierdziła, że to, co ma przed sobą to wysoko rozwinięta wioska ze szkołą, urzędem, targiem i placem gdzie najprawdopodobniej mieszkańcy organizują wspólne zabawy. Od miasta różniła się jedynie rodzajem zewnętrznego wyglądu budowli i systemem dróg, które były po prostu ubitą ziemią. Wracając do głównego tematu. Tak. Dyana właśnie siedziała zamknięta w sypialni Wodza na poddaszu jego domu. Zrozumiałaby lochy. Ale żeby zamykać więźnia w sypialni? Westchnęła przeciągle, odsuwając się od okna i siadając na podłodze. Była śmierdząca i oblepiona brudem. Nie miała zamiaru narażać się "gospodarzowi" za bardzo. Jeśli chciał ją zabić, to niech zrobi to szybko i bezboleśnie. Przyjrzała się pomieszczeniu. Drewniana podłoga pokryta była w wielu miejscach futrami zwierząt. Łóżko — jak wszystkie meble w tym pokoju — zrobione były z drewna, a kołdrę zastępowały kolejne futra. Pokój nie był jakiś niezwykły. Szafa, komoda, drewniany stół pod glinianą ścianą i krzesło obok niego. Dyana podniosła się z podłogi i podeszła do dużego regału z książkami. Tylko on wydawał się jej interesujący. Ku jej zaskoczeniu znała część tytułów. Były to książki naukowe, strategiczne, dokumentalne. Znalazła kilkanaście dzienników, które wypełnione były całkiem nowymi informacjami ze świata poza ich wioską. A więc nie są aż tak zamkniętą społecznością. Pomyślała, drapiąc się po głowie. Przerzucała kartki, podziwiając staranne pismo. Tak jak myślała. Posługiwali się językiem mrocznych elfów pomieszanym z tym powszechnym zmiennokształtnych. Dyana czasem gubiła wątek jednak po kilkunastu stronach przyzwyczaiła się do "nowego" języka. Z zaczytania wyrwała ją silna, męska ręka, która bez skrępowania spoczęła na jej biodrze. Wewnątrz podskoczyła ze strachu, jednak ciało zareagowało odruchowo na czyjś dotyk. Szatynka obróciła się wokół własnej osi, a jej noga poszybowała w górę, chcąc spotkać się z twarzą przeciwnika. Jednak napotkała opór zaledwie centymetr przed twarzą Wodza. Równie zaskoczony co ona trzymał jej nogę za łydkę, skutecznie powstrzymując przed zadaniem kopniaka z półobrotu.
- Tego się nie spodziewałem. - Powiedział po chwili ciszy, nadal trzymając jej podniesioną nogę. Płynnie posługiwał się mową ludzi.
Dyana wyrwała nogę z uścisku i cofnęła się parę kroków. Był pierwszą osobą poza jej mistrzem, która bez problemu sparowała jej uderzenie.
- Ja też. - Mruknęła dziewczyna.
Po kolejnej chwili ciszy Wódz zmniejszył dzielący ich dystans i zaczął skanować jej twarz wzrokiem. Szatynka najchętniej znów cofnęłaby się, jednak uniemożliwił jej to regał.
- O co ci chodzi? - zapytała rozdrażniona. Może facet i był przystojny i w normalnych okolicznościach nie miałaby nic przeciwko takiej chwili zbliżenia, ale.... to nie były normalne okoliczności. - Jeśli masz zamiar mnie zabić, to zrób to od razu. Jak na razie zdążyłeś mnie tylko obwąchać i zamknąć w swojej sypialni. Nic z tego nie rozumiem.
Mężczyzna gniewnie zmarszczył ciemne brwi.
- Nigdy bym Cię nie skrzywdził. - warknął zły. - Prędzej sam bym się zabił. - Oświadczył z mocą w głosie. Wyprostował się przy tym i napuszył jak jakiś paw.
Dyana stała oniemiała, a w jej głowie trybiki zaczęły pracować. Jeszcze raz przyjrzała się wyglądowi Wodza i właśnie ten szczegół nie pasował w jej teorii dotyczącej zachowania tego mężczyzny. Zachowywał się jakby była jego własnością. Z jego ciała wręcz emanowała zaborczość. Gdyby był wilkołakiem, Dyana pomyślałaby, że uznał ją za swoją mate. Jednak wilkołakiem na pewno nie był. Kotołakiem też nie. I dobrze. Nie chciałaby trafić do kociego haremu. Reszta znanych zmiennych nie posiadała czegoś takiego jak "bratnia dusza". W sumie nad czym ja się rozwodzę... Przecie to Inna Rasa. Tylko diabli wiedzą czym oni są.
- Macie coś takiego jak więź mate? - zapytała ostrożnie, obserwując przy tym jego reakcje.
To pytanie widocznie rozchmurzyło Wodza, bo zmarszczki na jego czole powoli się wygładziły.
- Coś podobnego. - odpowiedział. - Widzę, że jesteś dobrze poinformowana.
- Można tak to ująć. - Rzekła sztywno.
Wódz widocznie nie zważając na chłód i zdawkową odpowiedź, kontynuował.
- Mamy coś takiego jak "Sahetnechata". To inny termin określenia bratniej duszy. Każdy ma przypisaną sobie ukochaną osobę i zazwyczaj znajdujemy ją w innym osobniku swojej rasy przed ukończeniem trzydziestu lat. Czasem jednak się zdarza, że to ktoś spoza naszego zamkniętego kręgu. Jedni wyruszają w świat w poszukiwaniu tej jedynej, a inni godzą się ze stratą. Ja, gdy zostałem Wodzem, miałem czternaście lat. Rok później zaczynał się okres, gdy możliwe było odnalezienie partnerki. Nie znalazłem jej u przedstawicielek mojej rasy. Teraz, mając dwadzieścia siedem lat, pogodziłem się ze stratą. Nie mogłem opuścić domu i zostawić poddanych losowi. Zastanawiałem się nad małżeństwem z wdową lub niesparowaną kobietą... a tu proszę. Moja kobieta sama do mnie przyszła. - Uśmiechnął się, jakby coś go mocno rozczuliło. Spojrzał w jej błękitne oczy, doszukując się tego samego uczucia. Nie znalazł go. Jednak wciąż się nie zniechęcał. - Wspomniałaś o więzi "mate", którą odczuwają wilkołaki. Więź "Sahetnechata" wygląda nieco inaczej. Wilkołaki mają ten problem, że żyją znacznie dłużej od ludzi i jeśli to właśnie człowiek jest ich bratnią duszą, muszą liczyć się z tym, że odejdzie z tego świata na kilkadziesiąt lat przed nimi. Zwiecie nas Inną Rasą. I w sumie niech tak na razie pozostanie. Prawdziwa nazwa naszej rasy jest wręcz nie do wymówienia dla człowieka, a słuch nie nadąża za literami. Nasza więź jest wygodniejsza. Były już takie przypadki jak nasz. Przedstawiciel Innej Rasy potrafi dożyć tysiąca lat. - Wyznał, po czym przerwał na chwilę, przypatrując się reakcji swojej kobiety. Ona tylko stała i słuchała. Nie przerywała, tylko chłonęła nowe informacje, analizując je i układając sobie wszystko w głowie. - I w przeciwieństwie do wilkołaków potrafimy obdarzyć bratnią duszę tą samą długością życia. Kiedy nadchodzi nasz czas, umieramy wspólnie. Chyba że któraś z bratnich dusz zginie śmiercią nienaturalną. Jeśli obdarzyłbym cię teraz długowiecznością, a zginął na przykład rok później... to zachowałabyś ten dar. Mogłabyś też założyć nową rodzinę, jednak nie mogłabyś nikomu przekazać długowieczności. To "umowa" tylko między bratnimi duszami. Uprzedzając twoje pytanie "jak obdarzysz mnie długowiecznością?" powiem, że wygląda to zupełnie tak samo, jak wilkołak oznacza swoją partnerkę przypieczętowując więź mate. Czyli seks.
- Różnicie się czymś jeszcze od wilkołaków pod względem więzi? - zapytała lekko pobladła. Miała nadzieję, że da się to jakoś zerwać.
- Oczywiście. Jesteśmy co najmniej dziesięć razy bardziej napaleni na swoje partnerki niż oni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro