DABI
Był nikim. Porażką błąkającą się po ulicy. Nie miał dokąd iść, więc szedł dokądkolwiek, żywiąc się ze śmietników i uciekając, ilekroć złapały go jakiekolwiek służby. Nie chciał do domu, ani do systemu, nie chciał do żadnego sierocińca, rodziny zastępczej... Chciał spokoju.
Był wyczerpany.
Wszystko go bolało, zwłaszcza ciepło... ale potrzebował ciepła. Świat był nie fair. Nienawidził tego. I potrzebował, bo chciał żyć, dalej chodzić dokądkolwiek i obserwować ludzi, gdy żyli swoimi cudownymi życiami, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że wokół nich istnieją tacy, którzy zrobiliby wszystko, aby mieć chociaż namiastkę tego, co oni.
Czasem podpalał różne rzeczy. Wtedy ciepło bolało go jeszcze mocniej, ale nie mógł trzymać go w sobie w nieskończoność. Im dłużej próbował, tym gorzej się kończyło.
Nie chciał litości.
Ani żadnej pomocy.
Ludzie byli obrzydliwi. Ludziom nie można było ufać.
A potem pojawił się mężczyzna wyglądający bardziej przeciętnie niż najbardziej nudni urzędnicy, jakich widywał... Ale jednocześnie nie wydawał się w ogóle być kimś przeciętnym, niósł coś w swojej postawie i głęboko w spojrzeniu. Wpadli na siebie w ciemnej uliczce, ężczyzna spojrzał na niego zdumiony, otwierając szeroko oczy i oh. Wyglądał na przerażonego. Był wspaniale zszokowany...!
A potem otrząsnął się.
-Hej - powiedział. - Czy ty jesteś Dabi? - zapytał. Strach migotał gdzieś tam, w głębi zielonych oczu, ale głos był miły, tylko trochę drżący. Wyglądał na szczerego.
Nienawidził tego, że tak czuł, że wyglądało na to, że człowiek nie skrzywdziłby go, chociaż oni wszyscy chcieli to zrobić... Wszyscy dorośli go krzywdzili. Tylko to wiedział, tylko tego był pewien... A jednak nie czuł tego (dlaczego?).
Nie podobało mu się to. Nie był naiwniakiem!
-Odwal się - warknął, a potem uciekł. Obcy w ogóle nie podążył za nim. Obcy pozwolił mu odejść.
***
Następnym razem ten sam mężczyzna spotkał go skulonego w zaułku, gdy próbował owijać poparzenia na ramionach brudną szmatą, którą znalazł.
Mężczyzna musiał zobaczyć go wcześniej. Trzymał w ręce siatkę z apteki.
-Dabi - powiedział powoli. - Nie uciekaj, ja tylko - podniósł wyżej siatkę. - Proszę, weź to - przeszedł tylko połowę dystansu między nimi, postawił siatkę, a potem uniósł lekko w górę ręce. Wycofał się.
Pod lekarstwami, opatrunkami i kilkoma nie dużymi butelkami wody leżało złożone ubranie. Było trochę za duże, ale czyste.
Po zrobieniu z sobą porządku uciekł z zaułka. Przeniósł się do innej części miasta.
***
Nie potrzebował pomocy.
Stale się poruszał i nigdy nie zostawał zbyt długo w żadnej części miasta. To i tak było bezpieczniejsze. Wszechświat jednak był uparty, zupełnie jakby ktoś chciał, aby Dabi trafiał na mężczyznę o zielonych włosach i oczach przy każdej możliwej okazji oraz w każdym możliwym miejscu.
Myślał, że mężczyzna to jakiś prześladujący go zboczeniec, ale za każdym razem był równie zdziwiony jak on sam z powodu ich spotkań. I starszy był definitywnie zajęty swoimi sprawami. Wiedział, że Dabi nie chce być znaleziony ani nic takiego, więc nie szukał.
Był jedynym dorosłym w jego życiu, który starał się zwracać uwagę na jego potrzeby i życzenia.
A jednak wciąż na siebie wpadali i to zaczynało być naprawdę denerwujące.
Dabi stale się poruszał, nigdy nie zostawał zbyt długo w tej samej uliczce, zaułku, kryjówce... Gdy wpadał na mężczyznę, ten starał się zachować dystans, nie wkraczając w jego przestrzeń. Ale przynosił mu ubrania, czasem jedzenie i leki zanim Dabi zdążył zaplanować dokąd uciekać dalej.
Dlaczego był miły? Dlaczego starał się być i dbać o Dabiego? Czego mógł od niego chcieć?
Tak naprawdę nigdy nawet nie rozmawiali! Nic więcej niż pytanie z pierwszego spotkania, które zostało bez odpowiedzi.
Aż pewnego dnia ciepło bolało za mocno i zasnął skręcony, z bólem kołyszącym się na i pod skórą, z bólem, który czuł owinięty wokół serca i duszący w gardle kłębami dymu smakującego paskudnie na końcu języka, przez co było mu niedobrze i chciał krzyczeć, i płakać, i kaszleć... Ale nie mógł zrobić żadnej z tych rzeczy.
Był pewien, że umrze.
Obudził się w pomieszczeniu, którego na pewno nigdy wcześniej nie widział. Leżał na łóżku i było to dziwne, ponieważ od lat nie miał na to okazji. Gdy próbował się poruszyć - ból powrócił. Jego ciało pokrywały bandaże. Wszystko wokół pachniało jak przypalone mięso i lekarstwa. W ustach nie czuł już ciepła ani dymu, ale gorzkie lekarstwa wydawały się pokrywać grubą warsywą jego język i gardło.
-Dobrze, że nie śpisz - powiedział łagodnie głos, który z trudem rozpoznał. Był trochę zachrypnięty, jakiś ciężki, jak gdyby właściciel płakał albo krzyczał niedawno. - Bałem się, że przy stopniu twoich obrażeń i poziomie bólu możesz utknąć w śpiączce. To się zdarza, gdy ktoś tak młody straci kontrolę nad swoim dziwactwem tak bardzo. Jesteś potężny.
-Słaby - prychnął, a jego głos zabrzmiał jeszcze bardziej żałośnie niż ten mężczyzny. - Słaby, bezużyteczny. Ciepło boli.
-Potężne dary czasem odwracają się przeciwko swoim użytkownikom - przyznał mężczyzna i podszedł bliżej, siadając na krześle obok łóżka.
-Skąd możesz wiedzieć? - zapytał zmęczony. Nie wiedział, co robić.
-Moje dziwactwo kiedy byłem młodszy łamało moje kości, czasem ścierało w proszek, przy każdym użyciu - wyjaśnił cicho, przymykając oczy. - Nie używam go prawie nigdy teraz. Moje ręce ani nogi nigdy nie będą takie same - podwinął rękawy i Dabi zobaczył czerwone oraz białe blizny ciągnące się od palców po łokcie, zaśmiecające skórę bezlitosną mapą dawnych obrażeń.
Dabi pomyślał o swoich bliznach.
-Nie mogę nigdy nie używać tego - prychnął gorzko. - Ciepło... Boli.
-Wiem - przyznał. - To... To też boli - dodał po chwili wahania. - Ja... Nauczyłem się przekierowywać to w inny sposób. Utrzymuję moje ciało tą siłą, wtedy boli mniej i nie łamie kości. I nie ma... Niebywałych wypadków, których bardzo nie chcę.
-Ciepło nie może utrzymać mojego ciała - poinformował zdenerwowany.
Gówniany dorosły i jego gówniane, przestraszone, ale zatroskane spojrzenie. Kto pozwolił mu być zatroskanym?! Dabi nie prosił o żadne takie opiekuńcze czy cokolwiek gówno od nikogo!
-Nie. Ale myślę, że mógłbyś zacząć od ograniczenia obrażeń ciepła, aby stosować je tylko w obrębie rąk. Może mógłbyś postarać się używać swojego ciepła do tworzenia małego ognia? Nie znam dobrze twojego dziwactwa, ale gdybyś chciał... Pracuję w szkole, mam licencję doradcy od dziwactw i chciałbym pomóc.
-Nie chcę pomocy - burknął.
-W porządku jeśli nie - powiedział łagodnie. - Kiedy dojdziesz do siebie możesz iść gdziekolwiek zechcesz - zapewnił.
***
Mężczyzna nie kłamał (dlaczego?). Gdy tylko Dabi doszedł do siebie natychmiast zażądał, aby go wypuścić z pokoju hotelowego (jak dowiedział się gdy pewnego dnia do drzwi zapukała pokojówka, aby zapytać, czy potrzebują posprzątania albo czegokolwiek innego). Mężczyzna (powiedział, że jest nauczycielem, że uczy w UA i że na pewno muszą istnieć sposoby, aby Dabi lepiej i bezpieczniej używał ognia - Dabi wierzył tylko w tę część o ogniu, ale nie szukał porad), Midori-sensei, dał mu worek marynarski z jedzeniem i ubraniami. A potem posłusznie patrzył, jak Dabi odchodzi.
Nie ścigał Dabiego, dotrzymując tym samym swojej obietnicy. Nie wysłał również żadnych pracowników społecznych ani policji.
Dabi znów zmienił część miasta, w której się poruszał.
***
Na dzieciaka ze skrzydłami trafił przypadkiem. Chłopak dosłownie spadł na niego z nieba, biały na twarzy, z dzikimi oczami i krwią na rękach oraz nogach. Miał na szyi coś, co wyglądało jak obroża - Dabi zareagował czystym instynktem, spalił tę rzecz i pobiegł przed siebie, szarpiąc chłopca za sobą przez ciemne uliczki.
Nie wiedział dlaczego to zrobił, ponieważ nie chciał żadnego pieprzonego towarzystwa.
Coś w nim, jakiś instynkt, zadziałał szybciej od umysłu...
(...desperacja w oczach skrzydlatego chłopaka była tak mocna, jego potrzeba ucieczki, jego rozpaczliwa pewność, że zapłaci za próbę, którą podjął... Dabi zamknął te myśli głęboko w sobie, ale rozumiał.)
***
Chłopak ze skrzydłami milczał, oszołomiony i zagubiony, gdy Dabi ciągnął go za sobą kolejne dwa dni, wlokąc po ciasnych zaułkach i przejściach, wpychając w szczeliny za śmietnikami, porzucone kartony i wąskie wnęki, aby mogli pół czuwać, pół spać.
Dopiero gdy wczołgali się przez wielkie, rozbite okno do jednego , magazynów w trakcie ulewy, skrzydlaty chłopak wyciągnął w stronę Dabiego rękę, wpatrując się w niego wyczekująco.
Dabi nie rozumiał.
Ręka została trochę obrócona... pod skórą między łokciem i ramieniem była długa, wąska blizna, pod którą prześwitywał ciemny zarys czegoś, co najwyraźniej nie było normalne. Gdy patrzył na to intensywnie przez chwilę, zobaczył słabe migotanie jakby chłopak miał tam diodę albo inne gówno.
Uzmysłowił sobie, na co patrzy i chciało mu się żygać, ale zdołał opanować to uczucie.
Jego ręka owinęła się wokół miejsca, gdzie pod skórą chłopca ukrywało się jakieś technologiczne gówno, wsadzone za płytko, niedbale, po prostu po to, aby było, aby zadać więcej udręki. I może namierzać? Nie zamierzał sprawdzać, czy działa.
Dabi nie znał się na medycynie, ale oglądał kilka kłótni i walk narkomanów oraz innych facetów w ciągu ostatnich miesięcy i jakiś czas ukrywał się w magazynie, w którym podejrzane typy prowadziły nielegalny punkt oferujący tanią medycynę estetyczną: głównie zostawiali za sobą rany, blizny, a nawet martwe ciała, jednakże...
Blondyn patrzył szeroko otwartymi z szoku oczami, gdy Dabi zacisnął jedną rękę na jego przegubie z siłą imadła (co nie było trudne, jego cel był nie duży i chudy), a potem nożem, który wyjął z kieszeni bezlitośnie rozciął skórę w miejscu, w którym widział urządzenie.
Cóż. Dabi sam był wciąż dzieciakiem. Cięcie było niechlujne i niezdarne, krew była wszędzie, chłopiec płakał, krztusił się łzami i gryzł do krwi drugą rękę. Cały się trząsł. Ale Dabi wyjął dziwną rzecz z diodami spod jego skóry, a potem zmiażdżył butem. Gdy użył swojego daru, aby przypalić głęboką, piekielną ranę, skrzydlaty stracił przytomność.
Ręka wyglądała paskudnie, ale dzieciak mógł nią ruszać i nie było widać, aby gdzieś się wdarło zakażenie albo inny syf. Dabi uważał, że to sukces. Przybłęda nie wyglądał jakby miał siłę lub chęci do wracania do tematu. Owinął spaloną bliznę szmatką i zaczął podążać śladami Dabiego.
***
Pozbycie się pierzastego dziecka wydawało się niemożliwe. Podążał za Dabim jak wierny szczeniak, niemal płacząc gdy tylko wydawało mu się, że zostali rozdzieleni albo jest zostawiany w tyle.
Dabi miał przerąbane.
***
- Mam dla ciebie bułkę! - dzieciak, Keigo, wyciągnął w jego stronę jedzenie, które otrzymał od starszej pani prowadzącej kwiaciarnię. - Jedz!
Dabi prychnął. - Popatrz na siebie. Zjedz to i lepiej miej siłę iść dalej, bo jak zaczniesz zwalniać porzucę cię - ostrzegł. Nie potrzebował balastu.
- Weź chociaż gryza! - zaprotestował Keigo. - Kiedy ostatnio jadłeś?
Dabi nie pamiętał, ale nie ważne. Dabi żył na ulicach od lat, a głupi gówniarz kilka miesięcy. Byli w podobnym wieku, a jednak pierzasty idiota był niezgrabny i sięgał Dabiemu tylko do brody. Jeśli chciał iść za Dabim, musiał coś z sobą zrobić. A jeśli zamierzał głupio poświęcać się w taki sposób to może lepiej dla niego, aby wkrótce zamarzł gdzieś w zaułku.
Jak chciał przetrwać z sercem w rękach?
Byli zbiegami. Musieli się chronić, a nie wystawiać.
***
Dabiego nie obchodził Keigo. Był rozgadany, męczący i zafascynowany rzeczami takimi jak telewizory na wystawach sklepów z elektroniką albo zabawki w rękach mijanych przez nich na ulicach dzieci.
Gdziekolwiek się wychował, musiało być podobnie chujowo jak w domu Dabiego. Ale Dabi miał tam, kiedyś, kogoś dobrego, kto starał się utrzymać go przy życiu i uszczęśliwiać.
Przez chwilę.
Do pewnego stopnia.
Dabi kochał te wspomnienia. Dabi nienawidził tych wspomnień. Chciał się tylko od nich uwolnić.
***
Sensei z zielonymi włosami wpadł na nich po kilku tygodniach. Zagadnął Dabiego jak sobie radzi, podekscytowany jego lekkim, miłym tonem i oferowanymi przekąskami Keigo w zasadzie pokochał mężczyznę z miejsca.
Dabi poczuł irytację i odszedł bez słowa. Keigo pobiegł za nim, krzycząc, aby zaczekał
***
Sensei wracał. Dabi odchodził. Keigo wyglądał na zagubionego, gdy krzyczał za Dabim, goniąc go. Mężczyzna wręczał Keigo pieniądze, ubrania, leki jedzenie dla nich, aby skrzydlaty przynosił to do ich kryjówek.
Aż pewnego dnia Keigo przyniósł list i kartę bankową.
"Drogi Dabi,
Nie jestem zainteresowany narzucaniem ci się, nie prześladuje cię też, chociaż możliwe, że tak to wyglądało. Masz niesamowite szczęście z pojawianiem się w miejscach, do których udaję się, aby załatwiać różne sprawunki dla siebie, mojego przyjaciela i UA, gdzie pracuję.
Rozumiem, że jesteś nastolatkiem, który przywykł do radzenia sobie i wybacz mi jeśli próbując ci trochę ulżyć ograniczałem twoją samodzielność. Oglądając niektórych moich uczniów doszedłem do wniosku, że może powinienem podejść do sprawy inaczej. Widzisz, to zaleta bycia czyimś sensei. Mogę cały czas uczyć się jak być lepszym.
Powierzam ci kartę, na konto z nią powiązane będę wpłacał pewne kwoty pieniędzy z mojej wypłaty. Gdy poczujesz, że jest ci to potrzebne - wtedy sam jej użyj. Po drugiej stronie listu zapisałem swój numer telefonu - użycie go również należy do ciebie. Możesz to zrobić, a możesz nie.
Dbajcie o siebie z Takami-kun.
Wierzę, że kiedyś zajdziecie daleko,
Midori-sensei."
***
Midori-sensei przestał próbować pomagać Dabiemu i zbliżać się do nich. Udawał, że ich nie widzi gdy się spotykali. Keigo wyglądał na trochę rozczarowanego, ale nie kwestionował relacji Dabi z Midori-sensei. Dabi przypuszczał, że Keigo może czasem komunikować się z mężczyzną w jakiś sposób. Nie chciał tego wiedzieć, nie chciał w to wchodzić.
Był prawie dorosły.
Nie potrzebował nikogo innego poza samym sobą. Keigo był... Znośnym towarzystwem, ale to nie tak, że Dabi nie poradziłby sobie bez niego!
Dzieciak gówno go obchodził.
***
Dabi nie używał karty od Midori-sensei. Nie zamierzał również nigdy użyć jego numeru telefonu.
Ale nosił kartę i numer razem w kieszeni.
Keigo nie zamierzał się odczepić. Dorastał i trochę nabierał wzrostu i mięśni, ale pozostawał pierzastym, biegającym za Dabim szczeniakiem.
Czasem... Czasem było łatwiej pamiętać, że są wolni, błąkają się po świecie i nikt ich nie skrzywdzi, gdy głupie czerwone pióra kołysały się gdzieś w zasięgu wzroku Dabi.
***
Spędził na ulicy wiele lat. Często się bał. Nie był głupcem. Ten strach, czasem spychany na bok, czasem pielęgnowany, bez wątpienia pomógł mu w utrzymaniu się przy życiu. Bał się, więc był czujny, gdy kradł, gdy uczestniczył w małych napaściach, gdy wzniecał pożary dla odwrócenia uwagi służb, gdy uciekał od służb i z kolejnych placówek, gdy chwytał rękę skrzydlatego dzieciaka, aby uciekać przed złymi ludźmi.
Strach utrzymał Dabiego przy życiu, ale były takie dni, gdy był jak kotwica przytwierdzona do szyi, ciągnąc go na dno.
...a jeśli spotka kogoś, kto go rozpozna?
...a jeśli zostanie wysłany z powrotem do domu?
...a jeśli zostanie skrzywdzony?
...a jeśli umrzeć na ulicy i to będzie jego koniec? Jeśli czekała go śmierć żałosnego, bezdomnego człowieka w zimnie i brudzie, ślady na uboczu, gdzie nikt nigdy nie zechce ich zbadać dla pewności lub sprawiedliwości...?
Dabi żył ze strachem w sobie i wokół z oddychając nim, sprawiając, że stał się niemal najlepszym przyjacielem.
Pierwszy raz, gdy Dabi bał się nie o siebie, pozostawionych za plecami ludzi lub miejsce do spania był trudny.
To było wtedy, gdy po niemal dwóch latach błąkania się, Keigo wpadł do ich małej kryjówki na słabych nogach, a potem runął w dół z otwartymi szeroko oczami.
Nóż sterczał mu w plecach…
Pieprzony nóż tkwił między łopatkami, niepokojąco blisko kręgosłupa, całe ciało wyglądało na sztywne i napięte, a głos ledwo pobrzmiewał, gdy głupi Keigo przepraszał, że sprawił kłopoty.
Dabi zamierzał zatłuc go za te przeprosiny, gdy wymyśli co robić, ale to nie było łatwe, bo to nie był rodzaj cholernych obrażeń, z którymi radził sobie wcześniej. Znaczy, tak, już nie raz byli dźgnięci, pocięci, cokolwiek, ale to było tak blisko kręgosłupa… a jeśli coś zostało poważnie uszkodzone? Jeśli Dabi uszkodzi coś próbując pomóc?!
Jeśli zabije swojego pieprzonego, skrzydlatego przyjaciela chcąc mu pomóc i żeby ten koszmar się skończył?
Dabi nie myślał, co robi, gdy dzwonił do Midori-sensei z wszystkich ludzi: numer był niemal całkiem zatarty na pogniecionej kartce z listem, a jego palce drżały podczas wybierania cyfr na klawiaturze skradzionego telefonu, który mieli na wszelki wypadek.
Przypuszczał, że po dwóch latach Midori-sensei już nawet o nich nie pamiętał i pewnie odrzuci połączenie z obcego numeru, ale nie znał nikogo innego z dorosłych, kto kiedykolwiek pozwoliłby im prześlizgnąć się bez wzywania policji albo opieki społecznej.
Midori-sensei przybył w pośpiechu, z potarganymi zielonymi lokami i źle zawiązanymi krawatem wiszącym na szyi. Przeniósł ich obu do bezpiecznego szpitala, zaznaczając co chwilę każdemu, kto pytał, że ich dane są utajnione z powodu protokołów bohaterów podziemia. Siedział z Dabim przy łóżku Keigo, przynosząc mu jedzenie i starając się zająć jego uwagę.
Dabi był zirytowany i chciał go spalić. Poparzył nawet jego rękę! Mężczyzna zachował spokój.
-Wiem, że się martwisz, ale twój przyjaciel wyzdrowieje, obiecuję - powiedział.
-On... On nie jest moim przyjacielem! Ja tylko... Nie chcę żeby umarł, dobra? On jest-
-Kimś, kto daje ci nadzieję, czyż nie, Dabi?
***
Jedynym sposobem na uwolnienie się od Midori-sensei i ludzi, którzy polowali na Keigo, którzy zranili Keigo, wydawało się uciec z Japonii.
Dabi przemógł się i spytał, czy Midori-sensei może ich wysłać do Ameryki bez zwabiania prześladowców skrzydlatego idioty tak, jak całkowicie ukrył ich tożsamość w szpitalu.
Mężczyzna rozważył to, ale potwierdził.
-Tylko czy jesteś gotowy całkowicie opuścić kraj? - zapytał Midori-sensei. - Powrót może być niemożliwy - zauważył ostrożnie, wpatrując się w twarz Dabi. Wyglądał na zmartwionego.
Dabi wiedział, że potencjalnie może podjąć drogę tylko w jedną stronę, że opcja zawróć do Japonii może nie mieć prawa bytu.
Myślał o ludziach ze swojej przeszłości, o rodzeństwie, rodzicach, służących z domu ojca, których pozostawił za sobą już dawno temu... Myślał o tym, oczywiście, że tak... Ale w Japonii nie było dla niego miejsca. Był nikim. Był śmieciem. Był kolesiem błąkającym się po ulicach, wściekłym w środku, że wszystko ciągle sprowadzało się z powrotem do jego spotkań z Midori-sensei.
Dlaczego Midori-sensei dbał o niego w jakikolwiek sposób? Czemu czuł troskę?
Dlaczego jakiś przypadkowy sensei chciał pomóc Dabi, gdy jego własny ojciec niemal go zabił?!
Powinien odejść.
Dla własnego dobra. I dobra Keigo, głupiego pierzastego szczeniaka, który trzymał się go jakby to było całe życie.
Musiał odejść.
Musiał zostawić cały ten bałagan, małego zmaltretowanego tchórza, którym był, za sobą. Inaczej nie było szansy, aby kiedykolwiek się wyleczył... Z wszystkiego.
***
Mieszkanie wynajęto na tydzień, dwie walizki zaopatrzone w doskonale nowe ubrania i potrzebne przedmioty stały w korytarzu, w czarnym plecaku czekały dokumenty wytrzaśnięte od nie wiadomo jakiego fałszerza (bo jak inaczej?), bilety i lista niezbędnych informacji. Jechali do Ameryki, celem była mniejsza miejscowość w Kalifornii, dom jakiejś emerytowanej bohaterki, Yuki Wright, która zgodziła się pomóc im osiedlić i przyzwyczaić do nowego kraju.
Dabi nie chciał żeby nadzorowała go jakakolwiek emerytowana bohaterka, ani żeby ktokolwiek próbował naprawić jego dziwactwo wraz z nim (mógł zrobić to sam!), ale to był warunek Midori-sensei. Obaj byli niepełnoletni i mężczyzna nie chciał, aby wrócili na ulicę.
Dabi czuł się spięty i przytłoczony, ale na dywanie spał Keigo po dawce środków bólowych.
W Japonii nigdy nie byliby bezpieczni, nie mogliby przeczołgiwać się przez kolejne dni jak szczury w cieniu w nieskończoność.
W końcu coś by się stało. Z Keigo, z Dabim... I co wtedy? Co dalej? Dabi nie chciał tego wiedzieć.
Chciał być wolny.
Chciał w końcu być wolny.
***
Yuki Wright była mocna jak stal z opalona skórą i ciemnobrązowymi oczami. Miała czarne włosy upięte w wysoki kok i z łatwością wzięła w ręce obie ich duże walizki jakby nic nie ważyły.
Keigo wyglądał na zafascynowanego jej siłą. Dabi nie był w stanie oderwać wzroku od blizn, śladów ognia, na jej twarzy, szyi i rękach.
Dabi nie chciał na nikim polegać. Ona... Rozumiała to. Jakoś. Oprowadziła ich po domu, postawiła jasne zasady mające obowiązywać do dnia, gdy jako dorośli się wyprowadzą, a potem pozwoliła im się zadomowić.
Nie wchodziła im w drogę, ale twardo stawiała granicę. Nie chodziła na ustępstwa i wyglądała na rozgniewaną, gdy Dabi ją testował - ale nigdy nie podniosła na żadnego z nich głosu, ani ręki. Nie użyła też swojego dziwactwa, które najwyraźniej nazywało się Grow i miało coś wspólnego z bajkowym ogrodem otaczającym dom.
Keigo ją lubił. Dabi... Szanował. Nie, aby miał to kiedykolwiek komukolwiek powiedzieć na głos, ale był wdzięczny, że w całym cholernym obcym kraju był ktoś gotów przypilnować go z dala od kłopotów i nauczyć angielskiego... I kontroli.
Wright wiedziała co robi, gdy zajmowała się nauczeniem ich jak używać ich dziwactw (skąd wiedziała tak dużo o ogniu? nie miała nic wspólnego z ogniem, tak, były blizny - ale jej dziwactwo opierało się na chodzeniu w powietrzu!).
***
Czas mijał szybko. Przepływał wokół jak rzeka.
Midori-sensei przez wszystkie następne lata wysyłał im krótkie listy, na które wcale nie musieli odpisywać. Pytał jak się mają, jak sobie radzą, gratulował gdy Keigo zapisał się do szkoły i gratulował, gdy Dabi znalazł pierwszą pracę... Był denerwujący! Co go to obchodziło? Dlaczego go obchodziło?
Skąd wiedział o różnych rzeczach?
...o Natsuo, Fuyumi, Shoto.
Dabi nienawidził go za to, że wiedział, że pomyślał o informowaniu go, że mówił jakby istniał plan dla nich, dla Shoto, aby mogli odejść dokąd chcieli, osiąść, leczyć się...
Dabi nienawidził Midori-sensei. Nie zapominał o napisaniu mu tego ilekroć Keigo kończył swoją część listu odpowiedziowego i przekazywał mu kartkę, aby mógł dopisać swoje.
Keigo był głupi i optymistyczny. Cieszył się, że może wysyłać listy i że może patrzeć jak Dabi wypełnia je obelgami.
***
Keigo przystał na propozycję przeprowadzki razem. Nie, aby istniała propozycja. Dabi miał pracę od wielu miesięcy, ponad rok, odłożył już dosyć pieniędzy, wciąż miał tę cholerną kartę bankową od Midori-sensei i z każdym mijającym rokiem czuł się coraz bardziej zakłopotany tym, że tkwili na głowie Wright. Owszem, zgodziła się, ale nadal... Dabi nie był fanem mieszkania do końca życia z rodzicami, figurami rodzicielskimi ani niańkami.
Powiedział, że się wyprowadza. Keigo rozpromienił się i zapytał, czy ma już pakować walizkę, czy jeszcze nie i czy może jakoś pomóc.
Keigo nawet nie rozważał tego, że Dabi zamierza iść bez niego.
Może i nie zamierzał.
Może było coś w tym głupim ptaku.
Dabi sam nie był pewien, ale trzy miesiące później ich walizki i pudła z rzeczami wylądowały w salonie mieszkania niedaleko domu Wright i jego pracy.
Nie wybrali bliskości do Wright z żadnego konkretnego powodu!
Nie obchodziło go to, że była na wyciągnięcie ręki!!!
***
-Hej, Daaabi! - Keigo rozciągnął się na jego plecach, śmiesznie kościsty i lekki pomimo swoich wielkich skrzydeł. - Kupmy dino nuggetsy na obiad!
-Nie będę jadł dino nuggetsów trzeci raz w tym tygodniu.
-Ale one są najlepsze!
-Znalazłeś pracę w kawiarni, dlaczego nie pójdziesz sam kupić dino nuggetsów, aby zejść mi z pleców? Chciałbym w spokoju umierać po mojej nocnej zmianie - burknął, rozgrzewając stopniowo skórę. Rozważał przypalenie głupiego ptaka trochę, ale z drugiej strony lubił ich wielką, wygodną kanapę. Nie chciałby jej zniszczyć.
***
Dabi znalazł drugiego w swoim życiu prześladowcę. Prześladowca miał trzy lata i najwyraźniej dziwactwo polegające na subtelnej manipulacji ogniem. Żył z rodzicami w mieszkaniu na przeciwko pracy Dabi i zjawiał się codziennie, oczami pełnymi gwiazd podziwiając jak Dabi odpala papierosy palcem, a czasem robi jakieś małe, głupie sztuczki, których zapewne nie powinien robić. Nie zamierzał nigdy powiedzieć Keigo, że zabawia jakiegoś przypadkowego dzieciaka swoim dziwactwem w kontrolowany sposób. Keigo nie dałby mu żyć.
Keigo NIE POWINIEN nigdy dowiadywać się o tym, że są jakieś dzieci chcące podążać za Dabi i robić to co on.
***
Najnowszy list, który przysłał Midori-sensei był dziwny.
Koperta była duża i szara, trochę ciężka jakby w środku było więcej niż kilka kartek wypełnionych bełkotem, pytaniami o ich zdrowie, panią Wright, czy sobie radzą... Coś podgrzało jego instynkty, dłonie zaczęły lekko drżeć i musiał zagryźć wargę, aby nie zrobić sobie krzywdy.
To nie był dobry list
Nie mógł być.
Nie pasował do zwykłych, jasnych kopert i lekkich kartek wsuwanych do środka w plikach po dwie lub trzy.
Pierwszą rzeczą, którą znalazł było kilka zdjęć, na których rozpoznał swoje rodzeństwo. Oh. Nie widział ich tak naprawdę już od bardzo dawna (nic się nie zmienili, tak naprawdę nic się nie zmienili).
Natsuo wyglądał dobrze zajmując się przygotowywaniem kawy. Dabi mgliście orientował się, że kawiarnia, w której stoi za ladą wydaje się znajoma. Chyba widział kilka jej punktów w Kalifornii. Fuyumi szła przez park z grupką dzieci biegnącymi za nią. Przez och żółte czapeczki dzieci wyglądały na małe kaczuszki. Shouto... Siedział na ławce taki zagubiony. Dzieciak, chyba chłopiec, z żółtymi włosami sterczącymi w górę i czarnym zygzakiem barwiącym je nietypowo na boku wyglądał sympatycznie. Chyba próbował zagadać. Dzieciak miał w ręce wafelek lodów. Shouto... Też. Dabi obejrzał jeszcze raz jego napiętą postawę.
Może mógł tym razem policzyć to jako coś trochę innego niż sądził. Zakłopotanie? Zagubienie? To on zaprosił dzieciaka na lody? Dzieciak złapał jego? Dabi miał nadzieję, że blondyn nie zniechęcił się i zadba o jego brata. Shouto potrzebował ludzi do zaufania, kolegów, przyjaciół, kogokolwiek. Im więcej tym lepiej.
Odłożył zdjęcia na bok i wyjął z dużej koperty resztę jej zawartości. Znalazł gruby plik dokumentów opisanych jako dowody przeciwko Todoroki Enji. Według małej, żółtej karteczki przylepnej oryginały tych papierów zostały już zostawione dla odpowiedniej osoby. Brakowało tylko zeznań Todoroki Shoto i Todoroki Rei. Midori-sensei przewidywał, że sprawa ruszy najpóźniej w pod koniec pierwszego miesiąca Shoto w UA. Dabi zostawił dokumenty do przejrzenia.
Ostatnie, co zostało to koperty. Dwie zaklejone koperty. Jedna z jego imieniem, druga z imieniem Keigo.
Dlaczego Midori-sensei wysyłał dwa dodatkowe listy w taki sposób?
Zdenerwowany rozerwał górę swojej przesyłki i wyciągnął ze środka złożoną na pół kartkę. Rozłożył.
Schludne, drobne pismo Midori-sensei zdenerwowało go bardziej niż kiedykolwiek. Nie był pewien dlaczego.
Zanim zaczął czytać, policzył do trzech, próbując się uspokoić.
"Kim jestem? Nie ważne! Ponieważ liczy się to, że jestem najlepszym sensei na świecie! (A tak naprawdę bardzo się staram i mam nadzieję, że to działa).
Tak, ukradłem to od mojego przyjaciela. Chciałem mieć okazję użyć tego chociaż jeden raz w moim życiu..."
-Co do cholery? - zmarszczył brwi. Midori-sensei zrobił całą tą akcję z kopertami, zdjęciami i poważnymi dokumentami, aby wypaść lepiej czy co?
"Dabi, zdaję sobie sprawę, że nasza relacja była trudna. Przypuszczam, że nawet gdy pozwoliłem ci iść twoja drogą, gdzieś w środku po prostu nie umiałam przestać się martwić o to, co będzie dalej. Wybacz, jeśli czułeś się z tego powodu zły albo miałeś wrażenie, że chcę zmieniać ciebie i twoje życie. Chciałem tylko wiedzieć czy sobie radzisz i jak się czujesz. Jesteś jak jeden z moich problemowych dzieciaków, pełen potencjału i szans, uczuć... Kocham cię w ten sposób, kocham wszystkich moich uczniów w ten sposób, chcąc zobaczyć kim będą później, jak daleko zajdą i zmienia świat.
List, który czytasz jest wyjątkowy. To dokładnie 100 list, który otrzymałeś ode mnie na przestrzeni ostatnich lat. To moje pożegnanie.
Na pewno pamiętasz naszą rozmowę o dziwactwach trudnych do kontrolowania i niebezpiecznych... Moje wkrótce osiągnie punkt krytyczny. Myślę, że albo mnie rozerwie albo całkowicie wymaże z tego świata.
Proszę, podążaj dalej swoją ścieżką, bądź dobry, nadal zmieniaj świat innych na lepsze tak jak zrobiłeś dla mnie, Keigo i pani Wright.
Twój Midori-sensei."
Dabi w ostatniej chwili upuścił list na stolik zanim stanął w płomieniach. Oddychał ciężko, czując jak szok i niedowierzanie przetaczają się przez jego zmysły.
Midori-sensei... Żegnał się.
Miał umrzeć - czy już umarł? Listy z kraju do kraju zawsze traciły sporo czasu po drodze.
Nie był pewien co czuje.
Czy był szczęśliwy, że Midori-sensei przestanie mieszać się do jego życia z pochwałami i ciekawością? Czy był usatysfakcjonowany, że nareszcie ich drogi się rozchodzą? Czy był... Zły? Zdenerwowany?
Midori-sensei, człowiek, którego nie znosił, który był zawsze gdzieś z tyłu, nie na wyciągnięcie ręki, bardziej jak na telefon, aby powiedzieć, że gówniane dni miną... Dabi czuł nieprzyjemny smak goryczy w gardle.
Chciał uwolnić się od tego, że Midori-sensei był tak rodzinny jakby chciał naprawić świat dla Dabiego albo chociaż dać mu kawałki tego, co mieli inni, życia, przyjaźni, opieki... Ale nie chciał, aby Midori-sensei umierał.
On nie...
Prawda?
Spędził wiele czasu w absolutnym odrętwieniu. Przeszedł cały szok, dużo szoku. Jego umysł był zdrajcą i pieprzył się z nim, przepełniony tysiącem myśli, uczuć...
A potem Keigo wrócił do mieszkania, a jego głos przeciął martwą ciszę donośnym:
-Dabi! Jestem!
Dabi niemal czuł jak jego rozstrojone nerwy i emocje obierają jeden kierunek.
Keigo zastał go wpatrującego się w list leżący na dokumentach i zdjęciach.
-Dabi? Co jest? Coś z twoimi krewnymi? Pani Wright miała wypadek? - skrzydlaty chwycił go za rozgrzane ramię i syknął, cofając się. Wyglądał na zdziwionego jakby dopiero zdał sobie sprawę, że Dabi otacza najcieńsza, migocząca słabo warstwa, wciąż dopracowywany pancerz temperaturowy, który wymyślił z pomocą Wright.
-Midori-sensei - powiedział powoli, czując każde kolejne słowo w ustach jak popiół. - Midori-sensei umarł.
-Co?
-Przysłał nam... Wysłał wiadomości z wyprzedzeniem - zachwiał się, jego ogień zgasł całkiem, a potem ugiął się i pojedyncze łzy pociekły mu po twarzy. To było dziwne, gdy czuł je spływające po spieczonej trochę skórze. Nie miał siły, aby martwić się właśnie tym. Keigo chwycił go jeszcze raz i ścisnął mocno.
-Przykro mi - powiedział słabo. - On... Midori-sensei był dla ciebie ważny, prawda?
-Dla mnie? - wykrztusił. - N-nie! On nie - spróbował się odsunąć, ale młodszy jedynie wbił się w niego swoimi objęciami mocniej, niemal pozbawiając go tchu. - Cz - czekałem aż wreszcie odejdzie! To... To tobie zawsze zależało!
-Rozumiem - głos Keigo stał się dziwny, bardzo łagodny.
Nie..
Keigo się mylił, cokolwiek miał na myśli!
Mylił się!!!
Nie wiedział nic, głupi, mały ptak.
On CZEKAŁ aż Midori-sensei zniknie z jego życia, da mu spokój...
On...
Czy on..?
Nie...
Tak naprawdę nie czekał, tak naprawdę odbierał wszystkie te głupie listy, a potem pisał odpowiedzi, a potem krzyczał w obecności Keigo lub Wright, trenował albo wychodził na spacer, ale... To nie dlatego, że miał dosyć Midori-sensei (bo Midori-sensei pomógł mu, zawsze dotrzymywał słowa, cieszył się z jego sukcesów...).
Jego własne, zdesperowane kłamstwo, brzęczało mu w uszach.
Keigo trzymał go mocno, bezlitośnie uczuciowy i uparty przez długi czas. Dabi nie wiedział co dalej. Poszedł do swojej sypialni i został w niej przez dwa tygodnie. Słyszał raz albo dwa jak Keigo rozmawia z jego szefem przez telefon, słyszał jak Keigo tłumaczy, że za granicą umarł ich ojciec - nazwał Midori-sensei ojcem z wszystkich pieprzonych rzeczy! - i Dabi przechodzi załamanie.
Nie miał siły wściekać się na to, że Keigo powiedział komuś z zewnątrz w jakim jest stanie.
Chciał świętego spokoju.
***
Pani Wright przybyła pierwszego dnia trzeciego tygodnia jego izolacji, wtargnęła do pokoju Dabi, chwyciła go za kołnierz jak bachora i wyrzuciła do łazienki. Przeklinał ją i wyzywał, gdy strzelała w niego wodą z słuchawki prysznicowej, a potem szorowała go, cały czas w ubraniu, za pomocą kąpielowej szczotki. Krztusił się wodą i mydlinami. Był jak gówniany mały kotek w obliczu mocy kobiety patrzącej na niego twardo i bez litości. Miała czerwone, lekko opuchnięte oczy i drżąc usta, które zaciskała w twardą, wąską linię.
Była w żałobie.
Nie miała ani krzty miłosierdzia.
-Już? - zapytała cicho. - Skończyłeś?
-Co skończyłem? - wycedził.
-Marnować swoje życie.
-Co ci do tego? - burknął, zaciskając dłonie na swoich mokrych kolanach. Czuł pod palcami paskudny w dotyku, szorstki, mokry jeans. Uderzyła go szczotką do kąpieli w głowę.
-Czy skończyłeś marnować swoje życie, Dabi?
-Każdy radzi sobie po swojemu - poinformował, bo przeczytał gdzieś kiedyś o tym.
-Nie radzisz sobie. Próbujesz się zabić. Keigo powiedział, że ledwo wstawałeś do łazienki. Nie jadłeś, nie piłeś, odmawiałeś wyjścia do niego albo przyjęcia pomocy. Nie tędy droga, bachorze.
-Nie chciałem... Żeby umarł - powiedział powoli, sztywno, spoglądając w dół a swoje ręce. Czuł jak jego żołądek zaciska się w bolesny węzeł. - Powinien nadal żyć... Ob powinien- ja...
-Chodź tu, bachorze - Wright pochyliła się i objęła go mocnymi, umięśnionymi ramionami, prawie miażdżąc w swoim uścisku.
Wcale nie płakał znowu.
... może tylko chwilę.
***
-Zadecydowałem - powiedział cicho, po prawie roku cichego prześlizgiwania się przez następne dni jakby wszystkie były jednym i tym samym.
-Oh? - Keigo i Wright oderwali spojrzenia od programu kulinarnego, aby spojrzeć w jego stronę. - Co zdecydowałeś?
-Zostanę nauczycielem.
Keigo zakrztusił się nuggetsem. Dabi zinterpretował to jako znak od losu, że dobrze postanowił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro