1.
Ciapek, Balbina, Perdita, Penny, Pączek, Freckles, Łatek, Szczęściarz, Dzwoneczek, Rolly, Doti, Albi, Fifik, Domino i Kropelka.
To 15 szczeniaków rasy Dalmatyńczyk oraz dzieci Pongo i Cziki.
Około 2 tygodnie temu zostały porwane przez Nochala i Baryłę.
2 pachołków wynajętych przez Cruellę De Mon.
Pewnie ciekawi was kto to Cruella De Mon, prawda?
To demon w swojej czystej postaci.
Skądś musiało się wziąć to nazwisko, prawda?
Potwór z tego względu, że jej celem było uszycie ze skóry, niewinnych szczeniaków, futra do noszenia.
Chciała najpierw wykupić 15 piesków należących do Rogera i Anity, jednak słysząc ich odmowę jakiś czas później, z pomocą 2 braci, porwała młode.
Aby mieć wystarczającą ilość skóry na futro wykupiła 84 innych dalmatyńczyków.
Pieski zostały zabrane do Starego Zamczyska Cruelli.
W ogromnym salonie, w kolorach czerwieni i różu, większość piesków spała, a pozostałe szeptały między sobą.
Wśród nich, nie licząc 15 dzieci Pongo i Cziki, była mała suczka, która szczególnie wyróżniała się z pośród pozostałych 84.
Miała ciemno brązowe oczy.
Z wielkości była też mniejsza od rówieśników, a do tego....
Nie miała ani jednej czarnej czy brązowej plamki na ciele.
Była bielutka niczym śnieg.
Były też jednak równie oryginalnie wyglądające psy.
Jeden pies miał cały brązowo czarny pyszczek, inny samczyk miał czarną pupcię z białymi plamkami, jedna samiczka miała łatki ułożone w kształ serduszka, a jeezcze inna miała odwrócone kolorki: czarne futro z białymi plamkami.
Jak większość wykupionych dalmatyńczyków Bianka ( bo bezplamkowa takie nosiła imię) nie pamiętała swoich rodziców, ale przez bycie najmłodszą potrzebowała opieki i poczucia bezpieczeństwa.
Pipi, Rubi, Pióro, Hasan, Doti, Fifik i inne pieski pomagały jej, rozmawiały z nią i pocieszały.
W szczególności zaprzyjaźniła się z szczeniakiem o czarnym, lewym uchu i czarnej plamce na prawym oku : Ciapkiem.
Jako, że był zawsze przyjaźnie nastawiony do wszystkich psów nie miał problemu by się zakolegować.
Pewnego razu kiedy biała sunia siedziała na fotelu i oglądała razem z innymi telewizję, Nochal wszedł do salonu kompletnie pijany i nieświadomie złapał szczeniaka siedzącego na wygodnym, czerwonym meblu i rzucił w kąt.
Mała przeturlała się twardo po podłodze wpadając na jasno różową ścianę, tym samym uderzając w nią. Niektóre pieski zaczęły szczekać na ledwo co przytomnego człowieka.
Ciapek wraz z Frecklesem i Łatkiem ugryźli w nogę pijanego mężczyznę.
Nochal był na tyle pijany, że nie poczuł, że został pogryziony i padł na fotel po czym od razu usnął.
Ciapek podbiegł z paroma innymi szczeniakami do pieska leżącego na końcu pokoju.
- W porządku? - Spytał i pomógł małej wstać.
- T-tak...trochę zabolało. - Powiedziała sunia.
- A to okropny drań! - Powiedziała suczka, z brązowymi plamkami na mleczko białej sierści, spoglądając wrogo na kanapę skąd dochodziło głośne chrapanie.
- Mam ochotę go pogryźć! - Tym razem odezwał się szczeniak z czarnymi plamkami na oczach.
- Pirat! Cicho! - Szczeknęła sunia z czarnymi łapkami i piwnymi oczami.
- Bo cię usłyszy! - Dodała.
- Wybacz Ruzio. ALE sama rozumiesz! - Powiedział słysząc wytłumaczenie w swoim głosie.
- Uciszcie się! - Powiedziała stanowczo Perdita. Suczka będąca kopią Cziki. Ruchem głowy pokazała, że do pokoju wszedł Baryła.
Kilka dni później do zamczyska przyjechała Cruella De Mon.
Szczeniaki z przerażeniem słuchały jak kobieta wydziera się na braci by ci do rana zabili ( jak to ona nazwała ) Te Kundle i obdarli ze skóry by otrzymać " materiał " na futro.
W momencie gdy Cruella opuściła budynek dwaj bracia wrócili do oglądania programu w telewizji. Do salonu, przez dziurę w ścianie, dostał się Sierżant Czmych :
Bury kot wysłany przez starego psa Pułkownika, mieszkającego w starej szopie kawałek drogi od zamczyska, by pomógł szczeniakom.
Szeptem powiedział dalmatyńczykom by uciekły z pokoju przez dziurę w ścianie.
- Psst! Tylko Cicho! - Szepnął kot do piesków. Wszystkie zaczęła się pchać do wyjścia.
- Po kolei. Po kolei! - Obserwował na czerwonym fotelu obok jak plamiaste pieski usiłują wyjść.
- Nie pchać się! Nie wszyscy na raz! - Powiedział zdenerwowany, choć wiedział, że przerażone szczeniaki chciały uciec jak najszybciej z tego okropnego miejsca. Ze skoczył na podłogę i zaczął ustawiać wszystkich w łańcuszek, aby zapanowa ład oraz by szybciej się wydostać z pokoju.
- Ustawcie się w kolejkę. - Powtórzył.
Dzwoneczek, Łatek, Szczęściarz i pozostałe 14 piesków już wyszło.
- Bianka choć! - Szepnął Ciapek i ciągnąc lekko za ucho suczki ponaglił ją. Szybko ruszyła za przyjacielem.
- Zwiewajcie! Będę tuż za wami. - Powiedział Czmych.
Gdy pieski wyszły szybko przeskoczył przez dziurę i rozkazał pieskom by poszły za nim na drugie piętro.
Schowali się wszyscy pod łóżkiem okrytym białym prześcieradłem.
Jedynie Pączek nie zdąrzył gdy stracił równowagę na schodach.
- Mam cię szczeniaku. Czekaj ja ci pokażę! - Rzekł prześmiewczo Nochal gdy za pomocą latarki zauważył szczeniaczka na schodach.
Zagwizdał do pieska i w tym samym czasie ukrył pogrzebacz za plecami.
Wyciągnął lekko rękę i ruchem palca nakazał by piesek podszedł do niego.
- No chodź tu do mnie, chodź tu. - Pączek zerwał się z miejsca i czym prędzej, niezgrabnie, pobiegł do drugiego, pustego, ciemnego pokoju.
- No chodźcie tu. Chodźcie. - Z pokoju usłyszało 98 piesków, a kot nakazał im być cicho.
- Gdzie jesteście? Nieładnie się tak chować. Nie bójcie się. - Głos Nochala był coraz głośniejszy co oznaczało, że jest na szczycie schodów i za chwilę wejdzie do pokoju.
- Nic wam nie zrobię. - Powiedział sarkastycznie.
- Jak to nic? Przecież mamy je zabić. - Odezwał się skołowany Baryła. Na jego wypowiedź jedna sunia przysunęła się do Czmycha.
Ten widząc, że mała jest bliska płaczu objął ją ogonem by dodać suczce otuchy.
- Przymknij się! - Krzyknął Nochal do brata.
- Idź do tamtego pokoju. Ja zajrzę tutaj. - Nochal powoli zaczął wchodzić do pokoju po prawej stronie na piętrze. Baryła poszedł do pokoju gdzie schował się Pączek, czyli na samym końcu korytarza.
Rozległ się dźwięk podeszw stukających o drewnianą podłogę, a chwilę później gwizdanie.
- Ej głuptaski. - Znów zagwizdał.
- No gdzieście się pochowały. - Serce stanęło Sierżantowi, suczce obok, Ciapkowi, Biance i wszystkim pozostałym pieskom bo wiedziały, że teraz Nochal zajrzy pod łóżko i trzeba będzie czym prędzej uciekać.
Każdy się już przygotował, a Czmych wysunął pazury by zdezorientować mężczyznę.
- Wyłaźcie nie bójcie się- I z tą kwestią kot wyskoczył spod łóżka i podrapał twarz Nochala i w ułamku sekundy wybiegł z pokoju, a za nim wszystkie szczeniaki. Swoją liczbą powaliły mężczyznę i nie pozwoliły wstać.
- AAAAAAHH!!!! BARYŁA!!! PRĘDZEJ RATUNKU!!! - Krzyczał.
Baryła wybiegł w pogoni za Pączkiem, który słysząc szczekania piesków, wybiegł z pokoju, aby dołączyć do reszty.
Czmych zbiegł po schodach, a za nim 99 szczeniąt.
- Baryła! Łap! ŁAP TEGO KOTA!!! - Wrzasnął. Gdy udało mu się wstać, wybiegł z pokoju w pogoni za psami, ale przeszkodziła mu stłuczka.
Baryła, który gonił dalmatyńczyka wpadł na brata i oboje zderzyli się ze sobą i z twardą podłogą.
Przeturlali się po schodach na dół, mijając tym samym wystraszonego Pączka.
- Ah ty ofermo jedna. - Skarcił Nochal swojego brata.
Szczeniaki pod ich nie uwagę, ukryły się pod schodami.
- Chować się! Chować się! - Sierżant spojrzał w kierunku mężczyzn. Zatkał łapką pyszczek Domina na znak by każdy był cicho.
- Ciiiiiiiii... Ani mru, mru.
- Idiota. Bałwan. Brzuch ci przeszkadza! - Obok kryjówki pojawił się Nochal z latarką w prawej dłoni i pogrzebaczem w lewej.
- Tylko o żarciu myślisz, srzed nosa ci uciekły. - Dodał.
- Obrażasz mnie Nochal! - Oburzył się Baryła.
W tym czasie po schodach zbiegł wreszcie ostatni ze szczeniaków.
Kot chciał go ukryć razem z resztą więc złapał go za ogon by go przyciągnąć.
Pączek jednak był tak spanikowany, że kiedy poczuł, że ktoś łapie go za ogon pomyślał, że to pewnie jeden z oprawców.
Zaczął więc piszczeć co przykuło uwagę wyżej wcześniej wspomnianych.
- Są tutaj! Łap je! - Czmych zamiałczał przerażony i zaczął uciekać, a za nim 99 piesków.
- Sierżancie! Świetnie się spisujecie! - Krzyknął zza okna pies Pułkownik, który się wszystkiemu przyglądał nie mając możliwości wejścia do środka.
- Przepraszam, ale nie mam czasu Pułkowniku! - Dodał Czmych pośpiesznie.
- Śpieszę się! - I pognał dalej. Jednak to prawda, że stary pies był z niego dumny. Kot zawsze był typem tchórza stąd też jego imię, ale teraz narażał własne życie dla innych.
Pułkownik był wręcz wzruszony tym.
Dalmatyńczyki wbiegły spowrotem do salonu.
- Zamknij drzwi ofermo! - Rozkazał Nochal. Szczeniaki próbowały się ukryć w każdym możliwym miejscu.
- Mamy ich! - Zamknął drugie drzwi.
- A teraz zabawimy się w kółko ganiaste. - Powiedział.
- A masz! - Zamachnął się na Dzwoneczka i Penny swoją bronią.
Udało im się na szczęście uniknąć tego. Pieski szczekały ze wszystkich sił na oprawców.
Niektóre próbowały ich ugryźć i ciągnąć za nogawki.
- Ja wam zaraz pokarze kundle jedne! - Znów się zamachnął. Trafił tym razem w fotel, który się złamał i przytrzasnął Pirata, który zaczął skomleć.
Sierżant zaatakował Nochala.
Pieski pomogły wydostać się Piratowi i uciekły w kąt pokoju gdzie się skuliły. Baryła W tym czasie złapał jednego pieska.
- No proszę, proszę- Powiedział do psa gdy ten go ugryzł. Krzyknął i rzucił pieskiem w kąt, gdzie ten się skulił.
Przerażony kot osłonił własnym ciałem przerażone dalmatyńczyki.
- Ehehehe. Nie udało się przechytrzyć co? - Powiedział demonicznie Nochal, który powoli unosił broń w celu uderzenia.
Pieski wstrzymały dech w piersiach, a niektórym łzy stanęły w oczach.
Sierżantowi całe jego kocie życie przeleciało przed oczami. Miał świadomość, że to on weźmie na siebie większość śmiercionośnego ataku. Wszyscy myśleli, że to koniec gdy nagle....
Przez szybę do salonu wpadł Pongo wraz z Cziką.
Wyszczerzyli kły, a ich pełne furii oczy mówiły jedno :
Spróbuj tylko dotknąć choćby jedno szczenię.
- Co to?! - Krzyknął zdezorientowany wyższy z braci. Baryła spojrzał przerażony na dwa dorosłe dalmatyńczyki.
- Co to za jakieś hieny nakrapiane?! Baryła co tu się dzieje?! - Nochal schował się za brata.
Pongo zaatakował jednego z oprawców.
- RATUNKU! ZAGRYZĄ MNIE!!!
Czika zaczęła brutalnie szarpać grubszego.
Szczeniaki zaczęły szczekać.
Nochal podniósł krzesło, którym rzucił w stronę Pongo. Pies jednak uniknął ataku przez co szyba w oknie wzięła na siebie atak.
Przez okno wyjrzała przerażona i zaskoczona głowa Pułkownika.
- A niech mnie kule!
Wkurzony ojciec 15 szczeniąt, zakleszczył swoje kły w ręce Nochala.
Ten krzyknął z bólu.
Drugą ręką z pogrzebaczem uderzył w psa, który poleciał na ścianę.
Ciapek widząc to próbował zwrócić na siebie uwagę Nochala.
Było to jednak błędem bo pobiegł w róg pokoju skąd nie było ucieczki.
Bianka podbiegła do Nochala i zaczęła go ciągnąć za nogawkę spodni by zostawił Ciapka.
- Ah, ty mały szczurze! Ja ci zaraz dam!!! - Nie panując nad sobą złapał za kark szczekającej suczki i rzucił w wybite okno. Trafiła ona w głowę zaskoczonego Pułkownika.
W tym czasie Czika agresywnie miotała nogą Baryły, który nie mógł wstać.
Ugryzła go mocno w siedzenie i wepchnęła do kominka.
Z krzykiem wybiegł stamtąd wpadając na brata. Gdy wyższemu udało się wreszcie odzyskać równowagę i wstać
Nochal zrobił dziurę w drzwiach po nieudanym ataku na szczeniaki.
Pułkownik widząc to wystawił przez nią swoją puchatą głowę i krzyknął:
- Tędy Sierżancie! Tędy! - Kot prowadząc szczeniaki, wybiegł z domu.
- Biegiem marsz! - Stary pies odbiegł kawałek dalej wraz z Bianką i nadzorował ruch szczeniaków.
Baryła chybił i uderzył swoją bronią w ścianę co spowodowało zawalenie się jednej części sufitu. Gróz przysypał braci.
Czika widząc to podbiegła do oszołomionego męża.
- Pongo! Pongo, nic ci nie jest?!
- N-Nie.... - Pomogła mu wstać. Zachwiał się lekko.
- Ch-choć! Uciekajmy stąd! - I wybiegli z pomieszczenia.
Niczym strzała, para psów pobiegła do starej szopy, gdzie mieszkali Porucznik, Kapitan i Sierżant.
- Dzieci! - Zawołała uradowana matka. Tyle zdrowia ją kosztowało odzyskanie ich. Kiedy się do nich przytuliła, nie chciała się od nich odrywać, szczelnie je objęła z Pongo. Dzieci były uradowane, że rodzice je znaleźli.
Pozostałe szczeniaki, które nie należały do rodziny patrzyły z zaciekawieniem i smutkiem na tą rodzinkę. Też chciały się do kogoś przytulić. Być z mamą i tatą. Czuć się bezpiecznie.
Bianka w milczeniu patrzyła jak Ciapek tuli się do matki.
Miała ochotę się rozpłakać.
- Jesteście wszyscy? Cała 15? - Spytał Pongo.
- Jest nas więcej! 99! - Rzekł dumnie Ciapek kierując swój wzrok na Biankę i resztę szczeniaków.
- C-co? 9-99 ...? - Z niedowierzaniem spytał Pongo patrząc w kierunku gdzie Ciapek patrzył. Dopiero teraz zorientował się ile tu jest dalmatyńczyków.
Kiedy patrzył po kolei na 84 sztuki najdłużej zawiesił wzrok na bez bezplamkowej suczce.
- Skąd one tu się wzięły?
- Po co jej tyle szczeniaków? - Odezwała się Czika.
- Mówiła, że chce, ż-że c-c-chce z n-nas ..... - Jąkała się jedna suczka z czarnymi uszami, bliska płaczu.
- Że chce z nas zrobić futro... - Odezwała się Bianka.
- To straszne! - Wydusiła z siebie Czika. Ze smutkiem spojrzała na małą suczkę.
- Tak jest! - Głos zabrał Sierżant Czmych.
- Futro z psiej skóry.
- Uh! Futro z psiej skóry! Sierżancie to niemożliwe - Niedowierzanie wkradło się w głos Pułkownika.
- M-Melduję, że to prawda Pułkowniku. - Odpowiedział.
- Oni mieli nas zabić i obedrzeć ze skóry... - Równocześnie powiedzieli smutno Ciapek i Balbina.
- To diablica! Wiedźma! - Czika przeniosła przerażony wzrok na Pongo.
- I co my teraz poczniemy?
- Musimy się jakoś dostać do Londynu. - Rzekł wkrótce pies.
- Tato nie zostawiaj ich. - Powiedział Ciapek. Biance zrobiło się ciepło, że ktoś się o nich martwi.
- Nie możemy! - Krzyknął stanowczo Fifik.
- Oni ich zabiją! - Zaskomlała Kropelka.
- Czika! - Pongo przeniósł wzrok z powrotem na żonę.
- Zabieramy ich ze sobą. Wszystkich. Roger ich nie wyrzuci. - Bez chwili namysłu odpowiedział. Spojrzał w kierunku szczeniąt, które ucieszyły się tą wiadomością i podbiegły do 17 dalmatyńczyków.
- Panie Pułkowniku. Światło na drodze! - Rzekł Kapitan.
- Jakaś ciężarówka jedzie w tym kierunku. - Obok szarego konia pojawił się kot by sprawdzić sytuację.
- To Nochal i Baryła! - Odrzekł szybko Czmych.
- Szukają naszych śladów, gonią nas!!
- Nie ma obawy mamy liczebną przewagę! - Rzekł dowódczo Porucznik.
- Na mój znak, ruszamy do ataku. - Skierował się do wyjscia, aby je zablokować.
- Melduję, ż-ż-że gr-rozi nam klęska.
- Hmmm... Tak? Tak uważacie? - Pułkownik zatrzymał się, dopiero teraz zastanawiając się czy atak to aby na pewno dobry pomysł.
- Tak jest Pułkowniku, decyduję się na odwrót. - Rzekł Pongo.
- Idźcie boczną drogą przez łąki. - Powiedział szybko kot.
- Dziękuję Sierżancie i panu Pulkownikowi.
- I panu Kapitanie. - Dodała Czika.
- Jak ja się panu odwdzięczę? - Pies zwrócił się konkretnie do Pułkownika.
- To drobiazg. Przecież to tylko nasz obowiązek. - Uśmiechnął się.
- Prędzej kryj się! Wróg się zbliża - Ponaglił Kapitan widząc, jak ciężarówka się zatrzymuje i dwóch mężczyzn z niej wychodzi.
- Prędzej! Prędzej za mną! - Zawołała dorosła suczka i wybiegła tyłem z szopy. Szczeniaki niezgrabnie poszły jej śladami.
- Szczęśliwej drogi! - Wyszeptał Czmych.
- Nie bójcie się. Nie bójcie! My ich tu zatrzymamy. - Krzyknął do oddalających się psów Pułkownik.
Wszystkie dalmatyńczyki uciekły z szopy.
Czika widząc, że zostawia wraz z resztą ślady, zbiegła z drogi pod most na zamarzniętej rzece. Kiedy wszyscy się ukryli na most wjechała Stara, rozklekotana ciężarówka.
- Daleko nie uciekły. Muszą gdzieś tu być. - Rozległ się po chwili głos na moście. To był Nochal, który z Baryłą jechał po psich śladach.
- Wiesz Nochal... eeee, zastanawiam się czy niee....
- Eeee filozof! - Wciął się starszy brat w wypowiedź młodszego.
- Czy przypadkiem nie poszły przez zamarzniętą rzekę? Żeby nie zostawić śladów. - Baryła poświecił kawałek jeziora latarką.
Omało co światło nie złapało Łatka, który się poślizgnął i wyjechał kawałek poza obręb mostu.
- Eh ty zakuta pało. - Nochal złapał Baryłę za kołnierz, a Łatek westchnął z ulgą, że został niezauważony.
- Psy by nie wpadły na taki pomysł! - Powiedział krytykująco Nochal i odjechał z Baryłą ciężarówką na dalsze poszukiwania.
Pongo wyjrzał zza mostu czy, aby na pewno ich nie ma.
- Już odjechali. - Rzekł w końcu.
- Możemy iść. - Wszystkie psy zaczęły iść po lodzie. Oczywiście ślizgając się przy tym.
- Nabraliśmy ich tatusiu, prawda? - Spytała Dzwoneczek ślizgając się w stronę ojca.
- A już myślałem, że mnie zobaczą hahaha! - Zaśmiał się Łatek.
- Bądźcie cicho. - Upomniała matka.
Aby ułatwić sobie porusznie po lodzie, które było bardzo trudne dla szczeniaków kilka z nich złapało się po kolei za ogon Cziki, Ruzi, Bianki, Pączka, Rolliego i tak dalej.
Szczeniaki nie raz się wywracały.
Lód był bardzo śliski.
- O-Oj! Łapki mi się ślizgają. - Powiedział Freckles, który został na samym końcu.
- Tato wolałbym iść po śniegu...
- Eheh, ale na śniegu zostały by ślady. - Tymi słowy Pongo złapał za czerwoną obroże syna i podniósł do góry niczym lwica małe lwiątko.
Pongo szedł za szczeniakami, ale w pewnym momencie i jemu tylnie łapy się zozjechały przez śliski lód.
Kolejny dzień zszedł psom na wędrówce.
Pod wieczór, niestety, nastąpiła dużu burza śnieżna.
Czika, która prowadziła szczeniaki ledwo co trzymała się na obolałych łapach. Podobnie jak szczeniaki była głodna, zmęczona i zziębnięta, ale wiedziała, że nie można się poddać.
Zniesie wszystko by tylko jej dzieci wróciły do domu. Zignorowała więc cały dyskomfort oraz ból i szła dalej przez zamieć. Szczeniaki potykały się o śnieg. Niektóre ze zmęczenia wpadały na siebie.
Kilka popiskiwało z głodu.
Inne skomlały z zimna.
Jeszcze inne nie miały wogóle siły by narzekać.
- 93... 94.... 95... 96......... - Zmęczony Pongo liczył czy aby na pewno jest wszystkich szczeniąt 99.
- 97.... - Popchnął pyszczkiem jedno szczenię by pomóc mu wstać. Piesek w brązowe łapki ruszył chwiejnie za resztą, a zaraz za nim obok starszego psa przeszła sunia z różowym noskiem
- 98 i..... - Zaczął się w panice rozglądać wokół za ostatnim malcem. Nie mógł go nigdzie dostrzec. Powoli czuł jak mu serce zamiera z przerażenia. Nie módl pozwolić by choćby jedno szczenię nie dotarło do domu. Spojrzał w kierunku z , którego szli. Starał się wyczuć jakiś zapach choć wichura mu przy tym nie pomagał. W końcu udało mu się wyczuć słaby zapach.
Wytężył wzrok mając nadzieję, że ujrzy w zamieci 99 szczenię. Jego zmęczone oczy nawet przy największych staraniach niczego nie zauważyły. Pobiegł kawałek w stronę skąd dochodził słaby zapach.
Gdy podszedł, dopiero wtedy dostrzegł małą, przeraźliwie trzęsącą się istotkę.
Nic dziwnego, że wcześniej jej nie ujrzał.
Dlaczego?
Bo to Bianka została na szarym końcu.
Brak łat na sierści sprawił, że w zamieci jej futro było niczym aktywny kamuflaż, a do tego słaba sprawność fizyczna zmusiła ją do wolniejszego chodu. Na początku gdy zauważyła, że coraz bardziej odstaje od reszty szczeniaków, resztkami sił próbowała to alarmować piszczeniem, ale na darmo.
Nikt nie usłyszał.
A nie miała sił by zaszczekać.
Pongo podbiegł czym prędzej i z ulgą, ale i strachem powiedział :
- Bianka, choć. Musisz być dzielna.
- J-ja już n-n-nie mogę tatusiu... - (Jako, że Pongo zaadoptował pieski nie przeszkadzało mu to, że "nie jego" szczeniaki mówią do niego Tato.) Bianka wydusiła z siebie ledwo .
- J-jestem z-zmęc-czona, g-głód-d-dna i-i z-zmar-rznięta......... - Mówiąc to położyła się bezsilnie na śniegu. Była kompletnie wyczerpana. Pongo nie miał serca mówić jej by dalej szła o własnych siłach, których już i tak nie miała.
Złapał ją lekko za skórę na karku i podniósł do góry.
-..... I nos-s-sek mi zmarzł, i u-usz-zka m-m-i-i zmarzł-ły i-i-i ł-łapki mi z-zmarzły-y....... - Wyszeptała drżącym głosikiem.
- Już niedługo córeczko....już niedługo - Wysapał.
Po chwili w oddali dało się słyszeć szczekanie.
- Pongo!!! - Pies przystanął i odwrócił się do nawołującego. Okazało się, że był to owczarek collie, znajomy Pułkownika. Jego długa, powiewająca na wietrze brązowa sierść wyróżniała się na tle białego śniegu
- Pongo! Pongo! - Znów zawołał. Po chwili dobiegł do dalmatyńczyka ze zmartwionym wzrokiem.
- Dlaczego tak długo? - Owczarek spojrzał na łaciatego. W jego brązowych oczach ujrzał zmęczenie i wyczekiwanie.
- Byliśmy niespokojni. - Wskazał swoim długim pyskiem na stodołę nieopodal.
- Tu przenocujecie. Nie można iść w taką zawieje. - Mówiąc to Pongo zostawił Biankę na ziemię. Zaczął biec w kierunku Cziki.
- Dziękuję Ci! - Krzyknął na odchodne. Collie spojrzał się w jego kierunku tak samo jak zmęczona suczka.
- Czika! CZIKA! - Starał się przekrzyczeć ogłuszający wiatr.
Nawoływana spojrzała w jego stronę.
Pongo już miał coś powiedzieć, ale wpadł w głębszy śnieg. Gdy udało mu się wydostać powiedział :
- Pośpieszmy się! Przenocujemy tutaj! - Suczka z niebieską obrożą nie zrozumiała co Pongo ma na myśli mówiąc tutaj. Ten szybko pokazał ruchem głowy zarys drewnianej stodoły.
- Chodźcie d-dzieci... - Powiedziała i zaczęła zawracać. Szczeniaki poszły jej śladami co było trudniejsze przez silny wiatr wiejący prosto w ich stronę.
- To już niedaleko. Parę metrów. Zaraz się rozgrzejecie. - Dodał Pongo.
Pieski z wielkim trudem szły w stronę schronienia. Głęboki śnieg, mróz i wichura powodowały większy wysiłek.
Niektóre ze szczeniąt ledwo co stały na łapkach, ale zdeterminowane podążały do celu. Tym razem to Czika pilnowała końca kolejki. Na przodzie piesków szedł collie, a Pongo wrócił szybko do Bianki. Złapał ją za kark i czym prędzej pobiegł do stodoły.
Wyczerpanym szczeniakom udało się w końcu dotrzeć do drewnianego budynku w, którym stały 4 krowy.
- Ah, doprawdy! Nigdy nie widziałam na raz tylu szczeniąt! - Przyznała się szaro żółta krowa przyglądająca się dopiero co przybyłym maluchom.
- Jakie urocze! - Rzekła kolejna.
- Przemiłe prawda? - Odezwała się najmłodsza, brązowa krowa.
- Biedne maleństwa. Serce się kraje. Padają ze zmęczenia. - Powiedziała smutno jedna z 4 lokatorek stodoły kiedy pieski podeszły bliżej nich.
- Żadnego nie brak..? - Spytała Czika przy wejściu. Za nią wszedł Pongo i owczarek. Pies z czerwoną obrożą odstawił Biankę na mały stosik siana.
- Są wszystkie. 99 co do jednego. - Odpowiedział.
- To Czika i Pongo! Martwiłyśmy się o was. - Głos zabrała wreszcie jedna z krów .
- Już od kilku godzin czekamy. Baliśmy się, że i was porwano. - Zwrócił się do Pongo collie.
- Jak wam się udało dojść, aż tutaj? W taką okropną pogodę - Mleczarka zaciekawiona spytała się Cziki, która ledwo widząc na oczy zerknęła tylko na mówiącą.
- Ah, te biedne maleństwa. - Brązowa spojrzała z czułością na szczeniaki.
Pączek, który położył się obok swojej mamy powiedział :
- Daj mi jeść mamo. Jestem głodny....
- Ja też . - Odezwało się kolejne.
- Mamo daj jeść. - I kolejne.
- Mamusiu, proszę daj mi jeść.
- I mi.
- Ja też jestem głodny.
Czika spojrzała bliska płaczu na swoje dzieci. Co mogła zrobić? Nie miała żadnego jedzenia. Ze smutkiem powiedziała tylko :
- Co ja wam dam? - Słysząc to, krowy zaczęły coś szeptać między sobą. Jedna o imieniu Księżniczka zapytała z nadzieją w głosie :
- Czy lubią mleko? - Zaskoczona suczka spojrzałam na nią po czym się uśmiechnęła.
- Bardzo. - Odpowiedziała. Szczeniaki zaczęły również odpowiadać zgodnie z prawdą.
- Chodźcie napijcie się. - Mleczarka powiedziała z czułością.
- Tylko grzecznie dzieci, nie pchajcie się. - Czika powoli prowadziła szczeniaki, które się przepychały by być pierwsze.
Owczarek widząc co się dzieje, podniósł bielutką suczkę i zaniósł do kolejki. Po czym wrócił do Pongo.
- Ona w szczególności powinna nabrać sił. Za chwilę wrócę. - Szybko wybiegł z szopy by po minucie wrócić z kanapką.
- Pongo, zaoszczędziłem kilka kości dla ciebie i dla Cziki.
- Oh, dziękuję.
- Co prawda nie wiele tego jest, ale starczy chyba do Dinsford. - Pongo spojrzał pytająco na psa.
- D-do. Dinsford?
- Tak. Tam czeka na was pewien wyżeł, przyjaźni się z właścicielem sklepu. - Wyjaśnił owczarek, a Pongo ziewnął w odpowiedzi.
- Bardzo przepraszam...
- To nic, nic rozumiem. Prześpij się teraz. - Tymi słowy skierował się do wyjścia.
- Możesz być spokojny będę stał na warcie. - I wyszedł ze stodoły. Pongo zjadł połowę kanapki, a resztę odstąpił Czice. Ułożył się obok stosu siana i od razu usnął.
- Nie wiem co byśmy zrobili. - Rzekła Czika do krów. Chciała podziękować im za tak wielką przysługę.
- Bardzo się cieszymy, że mogłyśmy wam pomóc.
- Nie możemy zrobić nic więcej. - Dodała kolejna.
Czika przytuliła Pongo i również zasnęła.
- Jak można krzywdzić takie maleństwa? - Spytała bardziej siebie niż kogoś brązowa Duchess.
- Ciiiiiiiii! Ciszej. - Odezwała się Quinnie. Ruchem głowy wskazała na śpiące 99 szczeniaków.
Na sianku obok jednej krowy, spała smacznie Bianka przytulona do Ciapka by się ogrzać.
- Jakie one miłe. Chciałabym żeby zostały u nas na zawsze. - Rozmażyła się Księżniczka.
Szczeniaki słodko śpiące w stodole były na prawdę rozczulającym widokiem.
- Trochę ciszej. - Skarciła, najstarsza z krów, swoje przyjaciółki, aby nie obudziły choćby jednego pieska.
- Niech sobie śpią. - Dodała.
- Są zmęczone i okropnie zmarzły. A do domu mają jeszcze tak daleko.
Następnego ranka 101 dalmatyńczyków znów wyruszyło w drogę. Wszyscy szli przez lasek.
Czika na przedzie wychyliła się na drogę by zobaczyć czy nikt nie jedzie.
Gdy okazało się, że jest bezpiecznie szybko przebiegła na drógą stronę drogi samochodowej.
Szczeniaki biegły za nią na swoich małych łapkach.
Kiedy mniej więcej połowa z nich była już po drugiej stronie, Pongo usłyszał dobrze mu znany klakson Cruelli z oddali.
Wyskoczył na środek drogi i ponaglał pieski.
- Prędzej dzieci. Prędzej! - Krzyknął słysząc zbliżający się samochód.
Kiedy wszyscy już przebiegli złapał za pobliską gałąź i zaczął zacierać ślady. Jednak nie udało mu się zrobić tego skutecznie bo Cruella była tuż tuż.
Pongo szybko zbiegł z pola widzenia i ruszył za dziećmi.
- Czika pośpieszmy się! Cruella jest blisko! - Zawołał do żony. Suczka słysząc to szybciej pobiegła przed siebie zmuszając tym samym, do szybszego poruszania się, szczeniaki.
W wiosce Dinsford przy starej stodole stał czarny wyżeł. Szczekał w stronę lasu, w nadziei, że usłyszy, któreś z nakrapianych psów.
Na szczęście po chwili z lasu wybiegły wszystkie dalmatyńczyki.
Pongo biegł na przedzie i szczekał do psa informując go o tym, że wszystkobw porządku.
- Pongo! - Zawołał wyżeł.
- Ciężarówka zawiezie was do domu!
- Do domu? - Spytał, a jego niepokój przeobraził się w radość o szybszym transporcie do Londynu.
- Pojedziemy ciężarówką syszałaś? - Zawołała uradowany do Cziki, która zaczęła się martwić.
- A zmieścimy się?
99 szczeniaków było bardzo podekscytowanych jazdą w ciężarówce. Ciapek uśmiechnął się do Bianki.
- Słyszysz? Przejedziemy się ciężarówką! - Zaszczekał radośnie. Dostał w odpowiedzi ciepły uśmiech przyjaciółki.
- Jeszcze nigdy nie jechałam ciężarówką! - Powiedziała podekscytowana.
- Chodźcie prędzej. Nie mamy czasu. Trzeba się śpieszyć. - Szybko odparł wyżeł kierując się do starej drewnianej stodoły swojego Pana.
Dalmatyńczyki ruszyły za nim.
- Jedziemy do domu. Predzej, prędzej. - Powiedziała Czika do dzieci.
Kiedy wszyscy znaleźli się w stodole Rolli zaczął rozglądać się do okoła.
Jego uwagę przykuła ogromna góra sadzy z kominka. Kiedy szedł w jej stronę przypadkiem poślizgnął się o zamrożoną kałużę powstałą przez dziurawy dach.
Ciapek rozmawiał z Bianką i żadne z nich nie zwróciło uwagi jak brat Ciapka leci w ich stronę.
Skończyło się na tym, że bracia wpadli do sadzy, a Bianka próbowała pomóc im wydostać się tym samym pródząc sobie przednie łapki.
- Mamo Rolli wepchnął mnie do kominka. - Powiedział cały w sadzy szczeniak. Rolli szybko odparł.
- To on zaczął! - Skłamał.
- Nie ja! Ty pierwszy!
- Nie, Ty!
- On kłamie! - Ciapek pokazał bratu język.
- Uspokójcie się. Bądźcie grzeczni. - Odparła Czika. Pongo po chwili na mysłu powiedział :
- Mam. Czika, mam świetny pomysł! - I zanurkował w sadzy turlając się w niej. Czika spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Pongo, co ty wyprawiasz?! - Nie mogła uwierzyć, że w obecnej sytuacji wzięło mu się na zabawę.
- Patrz! Zmieniłem rasę! - Dalmtyńczyk wyskoczył z sadzy i teraz przypominał najzwyczajniejszego w świecie czarnego wyżła.
- Wszyscy wytarzamy się w sadzy i sam diabeł nas nie pozna! - Dzieci patrzyły z niedowierzaniem i rozbawieniem na ojca.
- Tak. Świetny pomysł! - Odparł wyżeł.
- Prędzej! Wytarzamy się w sadzy! - Zaczął kopać w czarnym brudzie.
- Tato my też mamy się pobrudzić? - Spytał Domino podchodząc do ojca.
- Nie słyszałeś co tata powiedział? - Spytał Freckles.
- Tata kazał nam się pobrudzić. - Podszedł i sam zaczął tażać się w sadzy.
- Mamusiu czy to prawda? - Spytała Perdita patrząc na matkę z rozbawieniem.
- Róbcie co ojciec kazał.
- Chodźcie prędzej. - Odparł Hasan.
- Hahaha, Zawsze chciałam być czarna! - Zaśmiała się Rubi.
Wszystkie szczeniaki ze śmiechem i radością, na myśl nawet o krótkiej zabawie, pognały do sadzy z kominka. Miały nie małą zabawę z tego.
- Prędzej. Prędzej dzieci. - Poganiał Pongo.
- Musimy się śpieszyć.
- Jestem gotowy!
- Ja też!
- Ja też!
Pieski po kolei wyskakiwał, pomalowane, z sadzy. Pongo jednak na widok Dzwoneczka złapał ją za ogon i zaśmiał się.
- Dzwoneczek. Całą pupcię masz białą.
Wyżeł czekał na szczeniaki przy dziurze w ścianie i zarazem najbliższym wyjściu prowadzącym do ciężarówki. Cicho powiedział do dzieci :
- A teraz powoli, cichutko za mną. Ciiiii. - Skrył się szybko po prawej stronie dziury gdy obok nich przejechał samochód Cruelli.
- Oszukamy tę Czarownicę! - Powiedziała jakaś sunia. Chwilę jeszcze poczekali po czym powoli ruszyli łańcuszkiem do ciężarówki.
Minęli po drodze Nochala i Baryłę przeszukujących jakieś zakamarki w poszukiwaniu 99 szczeniaków.
Wyżeł spokojnie szedł na przedzie szczeniaków, choć w duchu modlił się, aby mężczyźni się nimi nie interesowali.
- Patrz, Nochal! - Baryła pokazał bratu szczeniaki wyżła.
- Czyżby one się poprzebierały?
- Zamknij się Baryło. Jak ty coś powiesz to powiesz. - Zaśmiał się brat.
Nie widzieli nic ciekawego czy dziwnego w tych szczeniakach.
No co? Czy wyżeł jako pies nie mógł mieć dzieci?
- Psy pomalowały się na czarno. - Tymi słowy walnął Baryłę w głowę.
- Ty tłusty łbie. - Skarcił brata masującego bolały czubek głowy.
Kiedy psy były już przy bagażniku czarny wyżeł zaczął wrzucać szczeniaki do bagażnika.
I tak o to z całej 15 już 4 siedziała w szufladach i kartonach.
Bianka cały czas siedziała w sadzy.
Nie chciała wychodzić bo według niej była to najwspanialsza zabawa na świecie. Ciapek pośpieszył przyjaciółkę.
- Nochal! Baryła! - Kiedy Cruella zaczęła wykłócać się z braćmi, Pongo wraz ze szczeniakami przeszedł obok do ciężarówki.
- Myślisz, że nas widzieli? - Pongo podszedł do czarnego psa.
W tym samym czasie wszyscy spojrzeli w stronę warczącego silnika ciężarówki.
- Nie, ale mamy już niewiele czasu. - Zestresowany skróconym czasem, pies szybciej wrzucał do bagażnika pieski. Tak o to kolejna 6 z 15 trafiła do środka.
- Spróbuj jeszcze raz. - Do kierowcy mówił stary mechanik.
- Prędzej, Czika! Ciężarówka zaraz ruszy! - Pongo minął kolejny łańcuszek piesków i jednym szybkim susem dostał się spowrotem do drewnianej chaty.
Czika szybko podeszła do wyżła przekazując mu szczeniaki.
Kiedy zauważyli nieopodal Baryłę i Nochala.
- Pośpieszcie się. - Rzekł pies, a Czika pobiegła po resztę dzieci.
Tak o to kolejne 4 szczeniaki z 15 trafiły do ciężarówki.
Pongo po raz kolejny wyszedł z pieskami.
Oddał je czarnemu psu i pobiegł po ostatnie szczeniaki.
- Ja zabiorę resztę. - Powiedział szybko do Cziki, która prowadziła ostatniego z 15 porwanych.
- Benzyny masz dosyć. Wystarczy ci do samego Londynu. - Mechanik naprawił silnik i powoli odchodził od dziękującego mu kierowcy.
Wyżeł poczuł jeszcze gorszą presję czasu choć i tak wspaniale panował nad sobą. Kiedy zauważył, że przyszła do niego Czika powiedział szybko :
- Niech pani już wsiada. - Kiedy wkoczyła do bagażnika zaczęła pomagać psu ze szczeniakami.
W tym samym czasie Pongo biegł po ostatnie maluchy, ale o mało co nie dostał zawału widząc jak Nochal i Baryła patrzą na wejście skąd zabierał psiaki.
- Patrz, stary. - Baryła wskazał na ślady prowadzace do, a raczej od dziury. Zaczęli się włamywać do środka, a szczeniaki szybko się pochowały. Pare z nich zapiszczało.
Słysząc to Nochal krzyknął :
- Predzej, za mną! - I pobiegli do tylnego wejścia do stodoły.
Pongo szybko zadziałał i pobiegł do dziury.
- Dzieci, biegiem! - Wybiegł ze szczeniakami i o mało co nie został potrącony przez auto Cruelli.
Pongo czując jak wali mu serce, szybko przeszedł pod sklep obok. Kobieta srogo i podejrzliwie patrzyła na psy.
- Spokojnie, naprzód. - Trącił noskiem syna by ten się pośpieszył.
- Tato, ona patrzy na nas. - Zwróciła uwagę suczka. Pongo spróbował zignorować demoniczny wzrok kobiety i ponaglił córkę.
- To nic. Prędzej. Prędzej. - Szczeniaki szły pod sklepowymi dachami i.............
miały ogromnego pecha.
Sople lodu, które były nad nimi zaczęły się topić i krople wody zaczęły spadać na futerka piesków tym samym zmywając ich kamuflaż.
Pongo już nie ukrywał przerażenia.
- Niemożliwe. - Rzekła kobieta patrząc na to niecodzienne zjawisko. Po czym zerknęła w lusterko samochodu.
- Nieprawdopodobne! - W lusterku widziała jak ciężarówka powoli odjeżdża z psami w środku, a czarny wyżeł usiłuje wrzucić do środka ostatnie pieski.
Pongo biegł za dziećmi gdy na jedno z nich spadł śnieg. Szybko złapał go i pobiegł do czarnego pojazdu.
- Szybciej! - Krzyknął Pongo do dzieci.
- Nochal! Baryła! - Cruella zaczęła ich wołać.
Wyżeł z trudem wrzucił ostatnie szczeniaki. Pongo po drodze poślizgnął się i przyspieszył biegu.
Łapami złapał się za klapę bagażnika, a Czice podał szczeniaka. Udało mu się w końcu wgramolić do środka.
Dziękował za to, że się udało.
Droga przez pewien czas była spokojna choć dosyć wyboista przez śnieg i nierówny teren. Odwrócił się w stronę mebli gdzie ujrzał poukrywane szczeniaki.
- Pongo! - Krzyknęła Czika.
- Cruella nas goni! - Szczeniaki widząc ją ponownie się schowały.
Na wzgórzu, kobieta równo jechała z ciężarówką. Próbowała ją zepchnąć w dół.
- Hej, paniusiu! Co pani wyprawia, kark Pani skręci! - Krzyknął blond włosy kierowca ciężarówki.
- Wariatka przy kierownicy. - Powiedział, wkurzony, do siebie gdy ta zaczęła jechać za nim. Ta jednak wjechała na podwyższenie i znów uderzyła w czarny pojazd. Wszystkie psy wpadł na ścianę, a kierowca ledwo co utrzymywał równowagę przy kierownicy. Kiedy Cruella była zajęta ciężarówką niezwróciła uwagi, że wjechała w górę śniegu pod mostem po, którym przejechał wąsaty kierowca z dalmatyńczykami.
Przez chwilę mieli Cruelle z głowy. Co jednak nie oznaczało koniec problemów.
Na wysokim wzgórzu którędy jechała ciężarówka Czika zauważyła Nocha i Baryłę.
- Pongo, patrz!
- Nochal! C-Co Ty robisz?! - Krzyczał przerażony Baryła. Jego brat postradał zmysły.
- Ahahhahahha. Strach cię obleciał co? - Zaśmiał się szalenie Nochal.
- Trzasnę w ich samochód i zepchnę do rowu, niech giną! - Jechali oni z góry uliczką, która wychodziła idealnie na jadącą ciężarówkę.
Pongo i Czika patrzyli jak za nimi pojawił się zniszczony samochód z Cruellą, która miała wzrok przepełniony amokiem i chęcią mordu.
Pongo I Czika już mięli krzyknąć z przerażenia, ale przeszkodził im huk.
Samochód demonicy uderzył w tył ciężarówki i zaczepił się. Czarny pojazd zaczął jechać i skręcać jak szalony. Czika straciła równowagę i uderzyła w szafkę stojącą obok.
Kiedy ciężarówka o mały włos nie wypadła z drogi do rowu, uderzyła o płot grodzący. Bianka przez siłę uderzenia była już prawie metr poza obrębem pojazdu gdy w ostatniem chwili za ogon złapał ją Pongo.
- Czika uważaj! - Krzyknął. Suczka zobaczyła, że kilka szczeniaków ślizga się w stronę Cruelli.
Szybko podbiegła i objęła je łapami.
W tym samym czasie Bianka z przerażeniem patrzyła na krajobraz w dole, korzystając z tego, że była w powietrzu.
Kobieta straciła panowanie nad wozem, a do tego uderzyli w nią Nochal i Baryła.
Psy patrzyły jak dwa pojazdy i 3 ludzi wpada do rowu.
Dzięki temu wypadkowi psy odetchnęły z ulgą, że uwolniły się od Cruelli De Mon.
Bianka jednak tak się przeraziła, że zemdlała. Pongo był bliski pójścia w jej ślady więc jedyne co mógł zrobić to położył się pod jedną rzadką i wraz z Bianką odpłynął.
Jak na razie miał dość czegokolwiek.
- To największy przebój sezonu. Udała ci się ta piosenka. - Powiedziała Anita do męża, który wyłączył radio. W ciszy palił fajkę na fotelu, a kobieta ubierała choinkę.
- Przyniosła nam pieniądze o jakich nie marzyliśmy. - Dodała.
- Tak, ale co z tego. - Westchnął podchodząc do zdjęcia, Pongo i Cziki zawieszonego na ścianie.
- Ciągle nie mogę uwierzyć, że... Pongo i Czika od nas uciekli. - Do skromnego saloniku weszła z dwiema filiżankami herbaty Niania - pokojówka i służąca.
- Już pierwsza gwiazdka na niebie, powitajmy ją. - Zaszlochała odstawiając tacę z herbatą. Wciąż obwiniała się o zaginięcie piesków.
- Biedne pieski. Kochane, biedne maleństwa. - Wytarła swoje szare, zapłakane oczy kwałakiem fartuszka.
- Ciągle mi się zdaję, że słyszę ich szczekanie. - Powiedziała stojąc obok drzwi do drugiego pokoju. W tej samej chwili jakby na zawołanie coś zaszczekało.
- Oh, teraz też mi się zdaje. - I wyszła. Szczekanie nasiliło się. To już nie mogło się nikomu wydawać.
Niania pośpiesznie pobiegła do frontowych drzwi, a zaskoczony Roger spojrzał w tamtą stronę.
Gdy nagle do pokoju wpadło mrowie czarnych piesków.
- Co to za psy??? - Spytała zszokowana Anita gdy na jej męża rzucił się jeden z psów.
- Jak ich dużo! - Krzyknął. Kolejny pies skoczył tym razem na kobietę. Suczka zaczęła lizać ją po twarzy, a szczeniaki biegły do Niani.
- Oj, a jakie umorusane! - Zaśmiała się starsza pani patrząc na swój biały fartuszek, który był cały w sadzy.
- Przecież to Pongo! - Krzyknął uradowany Roger, czyszcząc pysk swojego najlepszego przyjaciela.
- Oh! Pongo, stary łobuzie! - Zacząła tańczyć z psem na środku pokoju.
Ciapek i reszta jego rodzeństwa zaczęli biegać we wszystkie strony, a Niania wyjęła miotełkę i powoli czyściła pieski z sadzy.
- I Ciapek, i Balbinka, i Pączek, i Freckles, i Dzwoneczek! Wszystkie całe i zdrowe! - Pieski popatrzyły po sobie. Uznały, że lepiej wygladają w bieli i czerni niż tylko w czerni.
- To niedowiary!
- Robert jaka ja jestem szczęśliwa! - Żona przytuliła się do ukochanego. Czuła tą wspaniałą ulgę i radość, że wszystkie szczeniaki wraz z Cziką i Pongo się znalezły.
- Proszę pana! Tu jest mnóstwo jeszcze innych szczeniaków! - 3 ludzi popatrzyła po pokoju. Pieski patrzyły z zaciekawieniem, ale i lekkim strachem.
- Skąd tu tyle szczeniaków? - Spytał rozbawiony.
- One chyba są głodne. - Instynkt macierzyński się włączył u Anity.
Cała rodzinka zaczęła wycierać pieski i liczyć przy okazji. Co nie było łatwe patrząc na to, że było ich strasznie dużo.
- ....To jest 101?!! - Krzyknął Roger. Anita usiadła na kanapie nie wierząc w to. Niania cały czas wycierała pieski gdy nagle....
- Zaraz, zaraz! - Anita i jej mąż spojrzeli ja kobietę.
- Coś się stało? - Spytała dziewczyna.
- Czy to, aby na pewno Dalmatyńczyk? - Wszystkie psy jak i małżeństwo spojrzeli jak Niania czyściła Biankę, u której nie mogła się doszukać ani jednej łaty.
Pongo zaszczekał wraz z Ciapkiem jakby mówiąc :
To też jedna z nas!
- Ooooo....jaka ty jesteś bielutka! - Roger wziął do rąk Biankę na co ta polizała go po twarzy.
- I co z nimi wszystkimi zrobimy? - Spytała po kilku minutach kobieta siadając przy szczeniakach.
- Zatrzymamy je. - Powiedział Roger tak jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. Pongo uśmiechnął się do Cziki na co ta polizała go po nosie.
- W naszym małym domku?
- Oh, kupimy sobie większy na wsi. - Na te słowa Pongo uradowany zaczął szczekać wraz z Cziką. Do rodziców dołączyły się wszystkie szczeniaczki.
- Będziemy mieli hodowlę... - Urwał i spojrzał po wszystkich mordkach, wszystkich psiaków w domu.
- Hodowlę dalmatyńczyków! - Na szyję rzuciła mu się Anita.
- Oh, Robert to chyba nie da wyników! - Zaśmiała się kobieta.
- Hodowlę Dalmatyńczyków. - Powtórzył i usiadł przy pianinie, i zaczął grać.
- Przecież to nasza rodzinka.
Te pieski to nasza rodzinka.
Rodzinkę nie małą się ma.
Zaczął śpiewać. Pongo wraz z Cziką dołączyli się do niego. Niania zaczęła tańczyć z Dominem na rękach.
Bianka podeszła do Ciapka i złapała lekko za ucho. Spojrzał na nią wesoło. Ona odwzajemniła uśmiech i zaczęła szczekać w rytm piosenki.
Chwilę później wszystkie szczeniaczki poszły za jej przykładem. Nie mogły uwierzyć, że mają nareszcie bezpieczny dom.
W małym domku niedaleko parku gdzie jeszcze do niedawna mieszkało zwykłe młode małżeństwo wraz ze służącą i dwoma psami, dało się słyszeć jedynie śpiew Roberta.
Teraz dało się tam jednak słyszeć prawdziwy psi koncert. Koncert, który słyszał cały Londyn.
Tak koncert o
101 Dalmatyńczykach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro